Wołyń. Krwawa epopeja Polaków Tom I
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2018 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Wstrząsające wspomnienia bezpośrednich świadków tragicznego losu Polaków na Wołyniu
Wołyniacy doświadczyli strasznych i dramatycznych wydarzeń. Stali się przedmiotem aktów nieludzkiego terroru ze strony Sowietów, Niemców i ukraińskich nacjonalistów. W walce z nim Polacy zdobywali się na brawurowe przejawy heroizmu. Fenomenem stały się ośrodki samoobrony, tworzone ad hoc , by bronić mieszkańców Wołynia przed całkowitą eksterminacją, zaplanowaną przez kierownictwo Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.
Książka zawiera liczącą kilkaset nazwisk, unikatową listę obrońców Przebraża, ustalonych przez śp. ppłk. Mirosława Łozińskiego.
Podobnym fenomenem była powstała z ocalałych z rzezi regularna dywizja Armii Krajowej. Sformowana w latach 1943–1944 27 Wołyńska Dywizja Piechoty w marcu 1944 roku osiągnęła stan ok. 6 tys. żołnierzy. Tworzyli ją mieszkańcy Wołynia, którzy w obronie przed OUN i UPA samorzutnie chwycili za broń, cichociemni, a nawet partyzanci, których regularny uzbrojony oddział wraz z dowódcą Janem Kiwerskim „Oliwą” przyjechał ciężarówkami z Warszawy. Formalnie zmobilizowana rozkazem z 15 stycznia 1944 r., wzięła udział w akcji „Burza” na Kresach.
Większość autorów zamieszczonych w niniejszym tomie relacji była członkami polskich oddziałów samoobrony i AK. Jednak ich wspomnienia mają wymiar znacznie szerszy. Są dokumentem rachunków jeszcze niezamkniętych. Przepełnia je groza sytuacji, duma z walczących i rozczarowanie nierozliczeniem zbrodni. Zbrodniarzy nie tylko nie napiętnowano, ale chodzili oni wiele lat w aureoli bohaterów narodowych. Natomiast wiele ofiar tych zwyrodnialców nigdy nie doczekało chrześcijańskiego pogrzebu i do dziś nie ma grobów.
Marek Koprowski jest jednym z najciekawszych polskich popularyzatorów historii.
„Do Rzeczy”
Marek A. Koprowski
Pisarz, dziennikarz, historyk zajmujący się tematyką wschodnią i losami Polaków na Wschodzie. Plonem jego wypraw i poszukiwań jest wiele książek, z czego kilkanaście ukazało się nakładem Wydawnictwa Replika. Za serię Wołyń. Epopeja polskich losów 1939–2013 otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Jest też laureatem nagrody „Polcul – Jerzy Bonicki Fundation” za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie.
Numer ISBN | 978-83-7674-675-3 |
Wymiary | 160x230 |
Oprawa | twarda z obwolutą |
Liczba stron | 456 |
Język | polski |
Fragment | – Sprawa ta miała dalszy ciąg, jak Wołyń zajęli Sowieci – wspomina Eugeniusz Piątek. – Zwolennicy nacjonalistów aresztowali trzech polskich żołnierzy, którzy wrócili do wsi, o nazwiskach: Nawrot, Szmid i Urban, oraz sześciu Ukraińców, którzy w ich pojęciu popierali państwo polskie i zamknęli w sklepie. Wśród nich byli: siostra Michała Jurczyka i jego cioteczny brat. Jak do wsi wjechał oddział sowieckiej razwiedki, to ci nacjonaliści zawołali jego dowódcę i mówią, że tu są „protywniki”, z którymi trzeba zrobić porządek. On zapytał, kim są, ci zaś odpowiedzieli, że: – Lachy i Ukraińci! – Ten wtedy zapytał, czy Polacy im dokuczali, ci o dziwo powiedzieli, że nie, że mają pretensje do swoich ziomków, czyli Ukraińców. Oficer sowiecki wydał im wtedy polecenie: – Zwolnijcie ich, przyjdzie władza sowiecka, to się z nimi policzy! Ci puścili polskich żołnierzy wolno, ale tych Ukraińców poprowadzili w stronę Turzyska pod pistoletami. Było tych nacjonalistów trzech. Mieli na rękawach czerwone opaski i udawali komunistów. Jeden z nich nazywał się Omelan, był ciotecznym bratem siostry Michała, czyli że ona była po jednym bracie, a on po drugim. Zaprowadzili ich do lasu i tam zastrzelili. Jak po Sowietach przyszli Niemcy, to dwie matki tych zabitych, a to były przecież młode chłopaki, poszły do policji w Kowlu na skargę. Naczelnikiem żandarmerii był nie jaki Rzepka, Niemiec z pochodzenia, który wcześniej był policjantem w Turzysku. Opowiedziały mu, że kilku Ukraińców, mszcząc się na rodzinie Michała, zabiło sześciu innych Ukraińców. Rzepka powiedział, że zna sprawę Michała, bo jak go Ukraińcy zastrzelili, to był w Klusku. Obiecał też, że coś z tym zrobi i Ukraińcom za ich mściwość trzeba odpłacić! Na prawosławne święto Spasa do wsi przyjechały dwie ciężarówki żandarmów. Zgarnęli trzydziestu czy czterdziestu ludzi, w tym kilku Polaków, wśród nich było też dwóch moich wujów. Wszyscy musieli ustawić się w dwuszeregu. Wtedy dowodzący akcją zapytał: – Polaki są? – Padła odpowiedź, że tak! – Ten wtedy wydał komendę: – Wystąpić! – Polacy wstąpili. Wtedy ten Niemiec zapisał sobie ich nazwiska i numery domów, w których mieszkali, a następnie kazał im iść do domu po szpadle i przyjść za kwadrans. Ci poszli i wrócili z tymi szpadlami. Uciekać nie mieli gdzie. Jak wrócili, zawieźli ich do lasu do Radowicz i kazali wykopać dół. Gdy to zrobili, puścili ich do domów, przywieźli Ukraińców i rozstrzelali. W sumie zabili ich dwudziestu ośmiu. Wśród nich był też Ukrainiec, który przyjął opcję polską i powszechnie uchodził za Polaka. Bał się jednak wystąpić, gdy kazano wystąpić Polakom, myślał, że żandarmi będą rozstrzeliwać Polaków, a nie Ukraińców. Zrozumiał swój błąd dopiero, gdy stanął wraz z innymi nad grobem. Wśród tych dwudziestu ośmiu Ukraińców byli też niestety synowie kobiet, które poszły do tego Rzepki, żeby ukarał morderców tych sześciu Ukraińców w 1939 r. Wieś miała więc swoją gehennę! Wracając jeszcze do moich losów w czasach, gdy na Wołyniu rządzili Sowieci, kontynuowałem swoją edukację w sowieckiej dziesięciolatce, jaka została zorganizowana w Turzysku. Z początku było mi ciężko, bo nie znałem rosyjskiego. Szybko jednak się go nauczyłem i później znajomość tego języka w życiu bardzo mi się przydała. W dziesięciolatce poduczyłem się też trochę niemieckiego, bo tego języka w tej szkole uczono. Całej dziesięciolatki nie zdążyłem zaliczyć, bo gdy ukończyłem dziewiątą klasę, Niemcy uderzyli na Związek Sowiecki. Nawet świadectwa nie zdążyłem odebrać. Sowieci, jak zaczęła się wojna, uciekali, gdzie pieprz rośnie. Zatrzymali się dopiero gdzieś pod Kijowem. Uciekali w panice, bez ładu i składu w wielkim zamieszaniu, którego nikt nawet nie próbował opanować. Pojedynczy żołnierze sowieccy rzucali broń, usiłowali się ukryć. Prosili chłopów o cywilne ubrania itp. Jak Sowieci uciekli, ojciec wyciągnął ukryty pistolet i trzymał go pod ręką. Starał się też odzyskać część majątku zrabowanego mu przez kołchoz. Nie było to łatwe, bo Niemcy, którym zależało na dostawach żywności, nie chcieli rozwiązywać kołchozów, jeżeli już zostały założone. Ukraińcy przyjęli Niemców jak wyzwolicieli, liczyli, że stworzą im „Samostijną Ukrainę”. Szybko się jednak okazało, że nadzieje się nie spełnią, bo Niemcom żadna niepodległa Ukraina nie była do niczego potrzebna. W dużej mierze jednak Niemcy oparli swoją władzę na Ukraińcach. Zatrudnili ich w administracji, utworzyli ukraińską policję, która szybko zaczęła się dawać Polakom we znaki. Niemcy wprowadzili też nakazy podatkowe, dostawy obowiązkowe kontyngentów zbożowych i mięsnych czy zakaz mielenia zboża w młynach i wiatrakach. Szybko się okazało, że nowy okupant wcale nie jest lepszy od poprzedniego. Fragment wspomnień Eugeniusza Piątka „Precz z Polską!” |
Podziel się opinią
Komentarze