Wesoła rozwódka
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2017 |
Autorzy | |
Wydawnictwo |
Rozwódka wcale nie musi być kobietą smutną i przegraną!
Życie może rozsypać się w mgnieniu oka. Jednego dnia jesteś szczęśliwą mężatką i urządzasz nowy dom, a następnego do twoich drzwi puka obca kobieta i oznajmia, że ukochany mąż od dawna cię zdradza. To właśnie przytrafiło się Alicji. Wyprowadza się, składa pozew o rozwód i zaczyna nowe życie w kawalerce, której użycza jej przyjaciółka. Na przekór wszystkim postanawia udowodnić, że rozwódka nie musi być wcale stracona dla świata. Może być wesoła i cieszyć się nowym życiem! To nowe życie najlepiej rozpocząć z rozmachem i przytupem. A jak konkretnie? Alicja już wie i postanawia pomóc innym kobietom, które spotkało to, co ją, i pokazać im, że życiem można się cieszyć nawet po rozwodzie. A może przede wszystkim po rozwodzie?
Będzie wesoło i będzie się działo!
Iwona Czarkowska z mistrzowską precyzją i przymrużeniem oka ukazała trudny temat rozwodów i rozpoczynania życia od nowa. Ta książka to gwarancja poprawy nastroju u każdego ponuraka!
Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl
Numer ISBN | 978-83-7674-637-1 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 352 |
Język | polski |
Fragment | ROZDZIAŁ I POCZĄTEK KOŃCA, KTÓRY TAK NAPRAWDĘ BYŁ KOŃCEM POCZĄTKU I ŚRODKIEM NIE WIADOMO JESZCZE CZEGO Lało jak z cebra. Wycieraczki starego żółtego volkswagena garbusa z wysiłkiem usuwały krople z szyby. Alicja, zależnie od humoru, nazywała swój pojazd Czarownicą lub Ścierką. Czarownicą, bo kupiła go od gościa, który – jak wynikało z dowodu osobistego – urodził się we wsi Łysa Góra. A Ścierką ze względu na kolor, który przypominał spraną żółtą ścierę do podłogi, choć według poprzedniego właściciela miał przywodzić na myśl „piasek pustyni”. Tego dnia pojazd był zdecydowania Ścierką. – Za każdym razem, gdy padało, Paweł powtarzał, że trzeba kupić nowe wycieraczki. No, ale nigdy nie miał na to czasu. I teraz już go raczej nie znajdzie – mruknęła pod nosem i podjechała pod bramę domu. Wysiadła i wygrzebała z kieszeni klucze do bramy. Wzdrygnęła się, bo powiał wiatr i krople deszczu z pobliskiego dębu spadły jej wprost za kołnierz kurtki. Pod tym dębem kochali się z Pawłem, gdy pierwszy raz tutaj przyjechali. To było rok temu. Też wiosną, ale nie lało bez przerwy jak w tym roku. Długo szukali wtedy działki pod dom i w końcu znaleźli właśnie tutaj, w Malinówce, kilka kilometrów od ich rodzinnego Zabrzeźna. – Kiedyś pokażę to miejsce naszemu synowi i powiem mu, że został poczęty pod tym drzewem – roześmiał się Paweł, gdy leżeli na trawie. – Jakiemu synowi? – Alicja spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Temu, którego właśnie zrobiliśmy. – Paweł połaskotał ją w brzuch. – A jeśli będzie dziewczynka? – zapytała. – Masz rację. Najlepiej, żeby były bliźniaki, chłopiec i dziewczyna. Trzeba to szybko poprawić i dorobić dziewczynkę – powiedział Paweł i przyciągnął ją do siebie. Ale nie było ani syna, ani córki. – I już nie będzie. Co jest? Zacięło się dziadostwo? – warknęła, dłubiąc kluczem w zamku bramy. – Zaraz się tu rozpuszczę. Po kilku minutach złamała sobie paznokieć, więc zaprzestała bezsensownej walki i nacisnęła guzik domofonu. Miała wrażenie, że deszcz wlewa jej się za kołnierz i spływa po plecach, przez majtki, do butów. Na piętrze domu lekko odchyliła się roleta, a chwilę później rozległ się pisk i furtka się otworzyła. Alicja weszła na ganek i poklepała leżące tam psy. Dobrze, że wymusiła na architekcie, żeby zaprojektował zadaszenie, chociaż strasznie marudził. Hula i Hop od początku uwielbiały tu leżeć. – Tego się już absolutnie nie robi – przekonywał ją właściciel Biura Projektów „Tani Dom” (Alicja później doszła do wniosku, że był to zły omen i trzeba było faceta przegnać na cztery wiatry). – Teraz stawia się w architekturze na otwarte płaszczyzny. Takie ganeczki to już przeszłość. – Ale ja chcę taki mieć – upierała się. – Nigdy nie mogę znaleźć kluczy w torebce. Jak będę szukać, to nie chcę, żeby lało mi się za kołnierz. – Sorry, ale zmieniłem zamki – powiedział Paweł, otwierając drzwi. – Klucze nam zginęły. Sama rozumiesz… – Tak, rozumiem – odpowiedziała z przekąsem. – Tania znowu zgubiła klucze. Przypomniała sobie dzień, gdy usłyszała o Tani po raz pierwszy. Paweł wrócił wściekły do domu. Mieszkali wtedy w wynajętej kawalerce, bo dom dopiero się budował. Wszedł i trzasnął drzwiami aż zadudniło. Po chwili rozległo się wściekłe walenie w kaloryfer. Czasami Alicja miała wrażenie, że mieszkająca piętro niżej pani Nowaczyk siedzi pod tym kaloryferem z jakąś żelazną sztabą i tylko czatuje, żeby załomotać w żeberka. Wyjrzała z kuchni, gdzie od godziny zaklinała ciasto drożdżowe, żeby choć trochę urosło, bo inaczej nigdy nie będzie piękną babką, ale paskudnym płaskim zakalcem, i za karę nie dostanie lukrowej polewy. – Co się stało? – zapytała. – Wyglądasz, jakby cię wściekły giez ukąsił. – Gorzej! W zeszłym tygodniu dali nam do działu jakąś idiotkę – warknął mąż i pocałował ją w policzek. – Będzie ciasto drożdżowe? – Jeszcze nie wiem, bo nie chce wyrosnąć – odpowiedziała Alicja. – Może będzie drożdżowy zakalec. – Lubię zakalce – mlasnął Paweł. – Nie mlaszcz, bo ciasto może mi od tego opaść. Nigdy nie wiem, od czego ono opada. Albo może mlaszcz, jak lubisz zakalce. Sama nie wiem. No i co ta idiotka? – zapytała, przykrywając miskę ściereczką. – Idiotka miała wysłać kilka dokumentów faksem. Jakieś zamówienie na bilety, faktury, zestawienie dla księgowości centrali – wyjaśnił mąż. – I co? – roześmiała się. – Idiotka nie umie obsługiwać faksu? – Umie, umie! Choć dzisiaj akurat byłoby lepiej, gdyby nie umiała. Wychodziła z tymi dokumentami na korytarz, bo tam stoi faks, i w drzwiach zderzyła się z Krzyśkiem. Alicja zwizualizowała sobie idiotkę, która z wielkim plikiem dokumentów otwiera drzwi. Dla celów roboczych uczyniła ją niską kobietą lat około czterdzieści pięć. Po namyśle dodała jej myszowate, lekko prze-tkane siwizną włosy i okulary w niemodnych drucianych oprawkach. Tak wystylizowana idiotka zderza się z Krzyśkiem. Jak wygląda Krzysiek, to akurat świetnie wiedziała, bo był przyjacielem Pawła jeszcze ze studiów. Dwa metry wzrostu, waga półciężka. Mogła sobie wyobrazić, jakie były skutki zderzenia myszy z górą. Dokumenty pewnie fruwały pod sufit. – No, ale chyba pozbierała te papiery i wysłała? To o co chodzi i dlaczego jesteś taki wściekły? – zapytała męża i zerknęła pod ściereczkę. Czy dobrze widzi, że pojawiły się jakieś obiecujące pęcherzyki? – Bo ona te kartki miała poprzekładane takimi świstkami, na których Elka zanotowała jej numery faksów. Pozbierała wszystko z podłogi i wysłała jak leci. Zamówienie na bilety do hurtowni kabli, fakturę do zapłacenie za tonery do kantyny, rachunek za naprawę serwera do biura podróży. Wszystko pomieszała. Przez godzinę Elka odbierała telefony z pytaniami, czyśmy powariowali. – A jak ta idiotka ma na imię? – roześmiała się Alicja i znowu zajrzała pod ściereczkę. Ciasto zaczynało rosnąć! – Tatiana ma na imię. – Paweł wzruszył ramionami. – Ta idiotka. – Tatiana? Ciekawe imię – mruknęła żona. – Jak to się zdrabnia? Tania? – Ona bardzo nie lubi, jak ktoś tak do niej mówi. Prosiła, żeby mówić Tina. A tania to raczej nie jest. Odkąd przyszła, musieliśmy już dwa razy zamek w drzwiach magazynku wymieniać, bo co tam po coś pójdzie, to klucze gdzieś zapodzieje. Zepsuła też drukarkę i ekspres do kawy. – Przecież wiesz, że ona nie lubi zdrobnienia Tania. A w ogóle to nie rozumiem, dlaczego jesteś do niej taka uprzedzona. – Paweł wzruszył ramionami. – Nie rozumiesz? – Spojrzała na niego i pokiwała głową. – To akurat dziwne. Zresztą, nie zaczynajmy kolejnej idiotycznej dyskusji. Przyjechałam po swoje rzeczy. Tak jak się umawialiśmy wczoraj przez telefon. Na górze trzasnęły drzwi sypialni. Alicja przypomniała sobie, jak testowali tam z Pawłem nowy materac. Okazał się kiepski, bo po jednej nocy poszły sprężyny i trzeba było reklamować. Sprzedawca patrzył na nich z zainteresowaniem i komentował, że on też ma taki materac i coś takiego mu się nie zdarzyło. I jakiś żal przy tym było słychać w jego głosie. – Mogę się spakować? – zapytała. – Już cię spakowałem – odpowiedział Paweł. – Tu jest wszystko. Otworzył drzwi do schowka pod schodami. Ktoś (on czy Tania?) wcisnął tutaj kilka wielkich niebieskich worów na śmieci. A wcześniej upchnął w nich jej rzeczy. – Przepraszam, ale zrobiłem to sam, bo zaraz musimy jechać z Tiną do lekarza – wyjaśnił Paweł. – Mam nadzieję, że rozumiesz. Tak, doskonale rozumiała. Rozmaici „życzliwi” na wyścigi informowali ją ze współczuciem, że kochanka jej męża jest w ciąży. Niektóre z „przyjaciółek” nawet nie próbowały ukryć, że nie jest im wcale przykro z tego powodu. Inne nieudolnie udawały, że jej współczują. Tak naprawdę nie mogła się zdecydować, która z opcji bardziej ją mierziła. I wszyscy byli tak bardzo rozczarowani, gdy mówiła, że o Tani i Pawle wie już od dawna. |
Podziel się opinią
Komentarze