Trwa ładowanie...
d19ira3
03-02-2020 23:48

Wesoła rozwódka

książka
Oceń jako pierwszy:
d19ira3
Wesoła rozwódka
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Rozwódka wcale nie musi być kobietą smutną i przegraną!
Życie może rozsypać się w mgnieniu oka. Jednego dnia jesteś szczęśliwą mężatką i urządzasz nowy dom, a następnego do twoich drzwi puka obca kobieta i oznajmia, że ukochany mąż od dawna cię zdradza. To właśnie przytrafiło się Alicji. Wyprowadza się, składa pozew o rozwód i zaczyna nowe życie w kawalerce, której użycza jej przyjaciółka. Na przekór wszystkim postanawia udowodnić, że rozwódka nie musi być wcale stracona dla świata. Może być wesoła i cieszyć się nowym życiem! To nowe życie najlepiej rozpocząć z rozmachem i przytupem. A jak konkretnie? Alicja już wie i postanawia pomóc innym kobietom, które spotkało to, co ją, i pokazać im, że życiem można się cieszyć nawet po rozwodzie. A może przede wszystkim po rozwodzie?
Będzie wesoło i będzie się działo!
Iwona Czarkowska z mistrzowską precyzją i przymrużeniem oka ukazała trudny temat rozwodów i rozpoczynania życia od nowa. Ta książka to gwarancja poprawy nastroju u każdego ponuraka!
Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl

Wesoła rozwódka
Numer ISBN

978-83-7674-637-1

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

352

Język

polski

Fragment

ROZDZIAŁ I

POCZĄTEK KOŃCA, KTÓRY TAK NAPRAWDĘ BYŁ KOŃCEM POCZĄTKU I ŚRODKIEM NIE WIADOMO JESZCZE CZEGO

Lało jak z cebra. Wycieraczki starego żółtego volkswagena garbusa z wysiłkiem usuwały krople z szy­by. Alicja, zależnie od humoru, nazywała swój pojazd Czarownicą lub Ścierką. Czarownicą, bo kupiła go od gościa, który – jak wynikało z dowodu osobistego – urodził się we wsi Łysa Góra. A Ścierką ze względu na kolor, który przypominał spraną żółtą ścierę do podło­gi, choć według poprzedniego właściciela miał przy­wodzić na myśl „piasek pustyni”. Tego dnia pojazd był zdecydowania Ścierką.

– Za każdym razem, gdy padało, Paweł powta­rzał, że trzeba kupić nowe wycieraczki. No, ale ni­gdy nie miał na to czasu. I teraz już go raczej nie znajdzie – mruknęła pod nosem i podjechała pod bramę domu.

Wysiadła i wygrzebała z kieszeni klucze do bramy. Wzdrygnęła się, bo powiał wiatr i krople deszczu z po­bliskiego dębu spadły jej wprost za kołnierz kurtki. Pod tym dębem kochali się z Pawłem, gdy pierwszy raz tutaj przyjechali. To było rok temu. Też wiosną, ale nie lało bez przerwy jak w tym roku. Długo szukali wtedy działki pod dom i w końcu znaleźli właśnie tu­taj, w Malinówce, kilka kilometrów od ich rodzinnego Zabrzeźna.

– Kiedyś pokażę to miejsce naszemu synowi i po­wiem mu, że został poczęty pod tym drzewem – roze­śmiał się Paweł, gdy leżeli na trawie.

– Jakiemu synowi? – Alicja spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Temu, którego właśnie zrobiliśmy. – Paweł poła­skotał ją w brzuch.

– A jeśli będzie dziewczynka? – zapytała.

– Masz rację. Najlepiej, żeby były bliźniaki, chło­piec i dziewczyna. Trzeba to szybko poprawić i dorobić dziewczynkę – powiedział Paweł i przyciągnął ją do siebie.

Ale nie było ani syna, ani córki.

– I już nie będzie. Co jest? Zacięło się dziadostwo? – warknęła, dłubiąc kluczem w zamku bramy. – Zaraz się tu rozpuszczę.

Po kilku minutach złamała sobie paznokieć, więc zaprzestała bezsensownej walki i nacisnęła guzik do­mofonu. Miała wrażenie, że deszcz wlewa jej się za kołnierz i spływa po plecach, przez majtki, do butów. Na piętrze domu lekko odchyliła się roleta, a chwilę później rozległ się pisk i furtka się otworzyła. Alicja weszła na ganek i poklepała leżące tam psy. Dobrze, że wymusiła na architekcie, żeby zaprojektował zadasze­nie, chociaż strasznie marudził. Hula i Hop od począt­ku uwielbiały tu leżeć.

– Tego się już absolutnie nie robi – przekonywał ją właściciel Biura Projektów „Tani Dom” (Alicja póź­niej doszła do wniosku, że był to zły omen i trzeba było faceta przegnać na cztery wiatry). – Teraz stawia się w architekturze na otwarte płaszczyzny. Takie ganeczki to już przeszłość.

– Ale ja chcę taki mieć – upierała się. – Nigdy nie mogę znaleźć kluczy w torebce. Jak będę szukać, to nie chcę, żeby lało mi się za kołnierz.

– Sorry, ale zmieniłem zamki – powiedział Paweł, otwierając drzwi. – Klucze nam zginęły. Sama rozu­miesz…

– Tak, rozumiem – odpowiedziała z przekąsem. – Tania znowu zgubiła klucze.

Przypomniała sobie dzień, gdy usłyszała o Tani po raz pierwszy. Paweł wrócił wściekły do domu. Miesz­kali wtedy w wynajętej kawalerce, bo dom dopiero się budował.

Wszedł i trzasnął drzwiami aż zadudniło. Po chwi­li rozległo się wściekłe walenie w kaloryfer. Czasa­mi Alicja miała wrażenie, że mieszkająca piętro niżej pani Nowaczyk siedzi pod tym kaloryferem z jakąś żelazną sztabą i tylko czatuje, żeby załomotać w że­berka.

Wyjrzała z kuchni, gdzie od godziny zaklinała ciasto drożdżowe, żeby choć trochę urosło, bo inaczej nigdy nie będzie piękną babką, ale paskudnym płaskim za­kalcem, i za karę nie dostanie lukrowej polewy.

– Co się stało? – zapytała. – Wyglądasz, jakby cię wściekły giez ukąsił.

– Gorzej! W zeszłym tygodniu dali nam do działu jakąś idiotkę – warknął mąż i pocałował ją w policzek. – Będzie ciasto drożdżowe?

– Jeszcze nie wiem, bo nie chce wyrosnąć – odpo­wiedziała Alicja. – Może będzie drożdżowy zakalec.

– Lubię zakalce – mlasnął Paweł.

– Nie mlaszcz, bo ciasto może mi od tego opaść. Nigdy nie wiem, od czego ono opada. Albo może mlaszcz, jak lubisz zakalce. Sama nie wiem. No i co ta idiotka? – zapytała, przykrywając miskę ściereczką.

– Idiotka miała wysłać kilka dokumentów faksem. Jakieś zamówienie na bilety, faktury, zestawienie dla księgowości centrali – wyjaśnił mąż.

– I co? – roześmiała się. – Idiotka nie umie obsłu­giwać faksu?

– Umie, umie! Choć dzisiaj akurat byłoby lepiej, gdyby nie umiała. Wychodziła z tymi dokumentami na korytarz, bo tam stoi faks, i w drzwiach zderzyła się z Krzyśkiem.

Alicja zwizualizowała sobie idiotkę, która z wielkim plikiem dokumentów otwiera drzwi. Dla celów robo­czych uczyniła ją niską kobietą lat około czterdzieści pięć. Po namyśle dodała jej myszowate, lekko prze-tkane siwizną włosy i okulary w niemodnych drucia­nych oprawkach. Tak wystylizowana idiotka zderza się z Krzyśkiem. Jak wygląda Krzysiek, to akurat świet­nie wiedziała, bo był przyjacielem Pawła jeszcze ze studiów. Dwa metry wzrostu, waga półciężka. Mogła sobie wyobrazić, jakie były skutki zderzenia myszy z górą. Dokumenty pewnie fruwały pod sufit.

– No, ale chyba pozbierała te papiery i wysłała? To o co chodzi i dlaczego jesteś taki wściekły? – zapytała męża i zerknęła pod ściereczkę. Czy dobrze widzi, że pojawiły się jakieś obiecujące pęcherzyki?

– Bo ona te kartki miała poprzekładane takimi świstkami, na których Elka zanotowała jej numery fak­sów. Pozbierała wszystko z podłogi i wysłała jak leci. Zamówienie na bilety do hurtowni kabli, fakturę do za­płacenie za tonery do kantyny, rachunek za naprawę serwera do biura podróży. Wszystko pomieszała. Przez godzinę Elka odbierała telefony z pytaniami, czyśmy powariowali.

– A jak ta idiotka ma na imię? – roześmiała się Ali­cja i znowu zajrzała pod ściereczkę. Ciasto zaczynało rosnąć!

– Tatiana ma na imię. – Paweł wzruszył ramionami. – Ta idiotka.

– Tatiana? Ciekawe imię – mruknęła żona. – Jak to się zdrabnia? Tania?

– Ona bardzo nie lubi, jak ktoś tak do niej mówi. Prosiła, żeby mówić Tina. A tania to raczej nie jest. Odkąd przyszła, musieliśmy już dwa razy zamek w drzwiach magazynku wymieniać, bo co tam po coś pójdzie, to klucze gdzieś zapodzieje. Zepsuła też dru­karkę i ekspres do kawy.

– Przecież wiesz, że ona nie lubi zdrobnienia Tania. A w ogóle to nie rozumiem, dlaczego jesteś do niej taka uprzedzona. – Paweł wzruszył ramionami.

– Nie rozumiesz? – Spojrzała na niego i pokiwała głową. – To akurat dziwne. Zresztą, nie zaczynajmy kolejnej idiotycznej dyskusji. Przyjechałam po swo­je rzeczy. Tak jak się umawialiśmy wczoraj przez telefon.

Na górze trzasnęły drzwi sypialni. Alicja przypo­mniała sobie, jak testowali tam z Pawłem nowy mate­rac. Okazał się kiepski, bo po jednej nocy poszły sprę­żyny i trzeba było reklamować. Sprzedawca patrzył na nich z zainteresowaniem i komentował, że on też ma taki materac i coś takiego mu się nie zdarzyło. I jakiś żal przy tym było słychać w jego głosie.

– Mogę się spakować? – zapytała.

– Już cię spakowałem – odpowiedział Paweł. – Tu jest wszystko.

Otworzył drzwi do schowka pod schodami. Ktoś (on czy Tania?) wcisnął tutaj kilka wielkich niebie­skich worów na śmieci. A wcześniej upchnął w nich jej rzeczy.

– Przepraszam, ale zrobiłem to sam, bo zaraz musi­my jechać z Tiną do lekarza – wyjaśnił Paweł. – Mam nadzieję, że rozumiesz.

Tak, doskonale rozumiała. Rozmaici „życzliwi” na wyścigi informowali ją ze współczuciem, że kochanka jej męża jest w ciąży. Niektóre z „przyjaciółek” na­wet nie próbowały ukryć, że nie jest im wcale przykro z tego powodu. Inne nieudolnie udawały, że jej współ­czują. Tak naprawdę nie mogła się zdecydować, która z opcji bardziej ją mierziła. I wszyscy byli tak bardzo rozczarowani, gdy mówiła, że o Tani i Pawle wie już od dawna.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d19ira3
d19ira3
d19ira3
d19ira3