Saga Alandora - recenzja komiksu wyd. Scream Comics
Ekscentrycznej wizji świata zaproponowanej przez Silvio Cadelo i Alejandro Jodorowskiego nie da się pomylić z niczym innym. "Saga Alandora" to bez wątpienia jedna z najbardziej niesamowicie zilustrowanych premier ostatnich miesięcy i kolejny mocny tytuł w ofercie Scream Comics.
Dylogia, pierwotnie ukazująca się nakładem Les Humanoïdes Associés w latach 1984-86, to kolejny komiks Jodo, jaki obok "Szalonej z Sacre Coeur" czy "Castaki" ukazał się ostatnimi czasy nakładem Screamu. Pozycja dodajmy nigdy wcześniej u nas niepublikowana, co zaskakuje, zważywszy na to, co kryje się w środku. Ale po kolei.
Intryga kręci się tu wokół Andragonusa - potężnej, niszczycielskiej istoty uwięzionej w krysztale, o którą toczą bój ludy zamieszkujące cztery kontynenty powstałe w wyniku eksplozji planety-piramidy zwanej Karnar. Gatunkowo "Saga Alandora" to więc nic innego jak historia z pogranicza mrocznego fantasy i sci-fi, jakich w bibliografii Alejandro Jodorowskiego na pęczki. Okrutna, dość schematyczna, operująca stałym zestawem motywów charakterystycznym dla jego twórczości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Komiks - renesans gatunku
Będę szczery: początkowe strony nie napawały optymizmem. Skomplikowana mitologia, mnogość trudnych do spamiętania nazw geograficznych, imion, ras i zależności. Sami autorzy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, bo album rozpoczyna się od szczegółowego rozrysowania sytuacji i tekstowego streszczenia genezy konfliktu. Co już samo w sobie powinno u czytelnika zapalić czerwoną lampkę.
"Saga Alandora" rozkręca się dość ślamazarnie, ale im dalej w las, tym lepiej. Do tego stopnia, że ani się spostrzegłem, jak ku swojemu rozczarowaniu dobiłem do końca. Jednak to nie historia tak mnie uwiodła, a kreacja świata i napędzające go wyjątkowo ekscentryczne pomysły Jodo, które Cadelo tak wspaniale oblekł w obrazy.
Zaprezentowany tu styl graficzny przywodzi na myśl niepokojący amalgamat twórczości Moebiusa, ilustracji ze średniowiecznych manuskryptów oraz dokonań kubistów. Psychodeliczny, epatujący okrucieństwem, bardzo osobny i dziwaczny.
Humanoidalni bohaterowie "Sagi Alandora" rozciągnięci są między światem ludzi i zwierząt, mają zaburzone proporcje, a w ich sylwetkach dominują motywy geometryczne. Podobnie sprawy mają się z florą i fauną, w kadrach pojawiają się narośla, trąbki czy różnego rodzaju deformacje. Niezwykłej wizji dopełnia bardzo charakterystyczna, pastelowa paleta barw, w której prym wiodą intensywne żółcienie, seledyny, błękity czy róże.
O ile przebieg fabuły nie jest specjalnie zaskakujący, o tyle atrakcje, jakie funduje nam Jodorowsky, to już pierwsza liga. Przykład? Główny bohater zapada na nieuleczalną chorobę objawiającą się wyrastaniem dodatkowych dłoni w różnych częściach ciała, w puszczy rosną rośliny, które trzeba ładnie poprosić o owoce, a przeorysza tajemniczego zakonu przepowiada przyszłość, tkając obrazy ze swojej śliny niczym żywa drukarka 3D.
Wszystko to sprawia, że "Saga Alandora" jawi się jako graficzna perła i popis nieprzeciętnej wyobraźni, której z czystym sumieniem można wybaczyć fabularne niedostatki. Brawa dla Scream Comics za decyzję o wydaniu tego komiksu, który będzie ozdobą niejednej kolekcji. Jednocześnie mam nadzieję, że to nie ostatnia rzecz rysowana przez Silvio Cadelo, jaka pojawiła się na naszym rynku.
Grzegorz Kłos, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się "Wielką wodą" (jak oni to zrobili?!), znęcamy się nad rozczarowującymi "Pierścieniami Władzy" oraz wspominamy najlepsze i najstraszniejsze horrory w historii. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.