Pragnienia Elżbiety. Małe tęsknoty
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2018 |
Autorzy | |
Wydawnictwo |
W drugiej części trylogii Małe tęsknoty spotykamy znajome już bohaterki: Kalinę, Elżbietę i Lenę. Pewnego dnia przewrotny los przypadkowo splótł ze sobą ich losy i wywrócił ich życie do góry nogami. Każda na własną rękę usiłuje się pozbierać i rozliczyć z demonami przeszłości.
Elżbieta po wypadku zapada w śpiączkę i choć nie ma z nią kontaktu, ona sama odbywa podróż w przeszłość, do wydarzeń z młodości, które położyły się cieniem na całym jej życiu.
Kalina traci dziecko i dręczona wyrzutami sumienia nie jest w stanie wrócić do pracy, która do tej pory dawała jej mnóstwo satysfakcji. Dodatkowo żyje w ciągłym lęku, że trafi do więzienia za spowodowanie wypadku.
Lena, najmłodsza z bohaterek, wciąż ma problemy z budowaniem relacji. Kiedy zyskuje zainteresowanie starszego od siebie Adama, przez chwilę wierzy, że teraz wszystko w jej życiu się zmieni. Niestety, ten związek zwiastuje wyłącznie kłopoty…
Czy kobiety będą umiały stawić czoło przeciwnościom i pierwszy raz w życiu powiedzieć, że są szczęśliwe?
Pragnienia Elżbiety to niesamowicie prawdziwa powieść, przepełniona uczuciami i emocjami, które poruszają najczulsze struny w sercu i duszy. To niebanalna historia, która skłania do wielu refleksji i daje nadzieję na lepsze jutro. Właśnie takie historie pisze prawdziwe życie. Gorąco polecam!
Sylwia Stawska, Kobiece recenzje
Numer ISBN | 978-83-7674-672-2 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 288 |
Język | polski |
Fragment | ROZDZIAŁ I 28 sierpnia 2015 r. (wtorek) KALINA Bez pośpiechu podniosła powieki. Wokół wciąż panował nieprzyjemny mrok. Wyciągnęła przed siebie prawą dłoń i wytężyła wzrok, by spojrzeć na zegarek. Dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się w jego białą tarczę zdołała dojrzeć leniwie posuwające się wskazówki, pokazujące godzinę drugą dwadzieścia cztery. Znowu próbowała zasnąć bez środków nasennych i znowu poniosła porażkę. Od trzech miesięcy przestała liczyć, ile ich było. Każdego dnia wstawała z łóżka z jedną myślą: jak wiele byłaby w stanie oddać, by zmienić przeszłość. Odruchowo sięgnęła ręką w stronę stolika. Bez trudu znalazła niewielkie opakowanie estazolamu stojące tuż przy lampce nocnej, której nawet nie musiała włączać. Natychmiast połknęła jedną z tabletek i położyła się ostrożnie, by nie obudzić męża. Miała dość jego pocieszeń. Doceniała je, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie pojąć bólu rozrywającego jej wnętrzności, przenikającego do mózgu, miażdżącego kolejno napotykane sploty nerwowe. Wiedziała, że ma jeszcze pół godziny, zanim lekarstwa zaczną działać. Cierpliwie leżała, wpatrując się w ciemną przestrzeń. Przed oczyma wciąż miała ten sam obraz, który powracał do niej każdej nocy, gdy czekała, aż jej mięśnie zaczną wiotczeć, a myśli przestaną ranić. Powracająca scena wypadku wyryła się w jej pamięci. Słyszała dochodzące zewsząd krzyki i pytania o to, jak się czuje. Na niebie tłoczyły się nisko zawieszone chmury, jakby każda z nich chciała wygrać w starciu z inną. Wilgoć przesyciła czerwcowe powietrze, pozbawiając paletę wszystkich barw oprócz wszechobecnej szarości. Skurcz, który skutecznie pozbawił ją sił do walki o życie dwóch rannych kobiet, odebrał jej oddech, ale najgorsze dopiero miało nadejść. Nie czuła, jak łzy płynęły jej po policzkach. Nerwowo rozglądała się wokół siebie, ale nie poznawała żadnej z twarzy. Przez cały czas jak mantrę powtarzała jedno słowo: dziecko. Będąc w karetce pogotowia, wiedziała, że musi być dzielna i myśleć pozytywnie, dlatego zamknęła oczy i coś nuciła pod nosem, starając się nie słuchać tego, co mówili do siebie sanitariusze. Prawą dłoń położyła na brzuchu, jakby w ten sposób chciała ochronić swój największy skarb. Nie odpowiadała, gdy pytano ją o nazwisko. Nie odpowiadała, gdy pytano o rodzinę. Nie odpowiadała, gdy pytano o miejsce zamieszkania. Wciąż powtarzała jedno słowo: dziecko. Środki nasenne najwyraźniej zaczynały działać, bo wspomnienia zaczęły się rozmywać, tworząc duże plamy w szaroburych kolorach. Przekręciła się na bok i mocniej przytuliła do śpiącego męża. Jego ciało emanowało spokojem i kuszącym ciepłem. Kiedy świadomość zaczęła ponownie wracać, Kalina usłyszała szum wody. Otworzyła oczy. Słońce nie przenikało przez grube rolety. Powoli spojrzała na zegarek. Spała prawie pięć godzin. Od niedawna taka ilość snu całkowicie jej wystarczała do codziennego funkcjonowania. Nigdzie nie musiała się spieszyć, wciąż nie powróciła do pracy. Nie dyskutowała z lekarzem, gdy zasugerował, że po wyjściu ze szpitala powinna odpocząć. Niby do czego miała biec? Nikt już jej nie potrzebował. Znowu nie spisała się jako matka. Miała wrażenie, że wszystko, co robi, dzieje się w zwolnionym tempie. Im wolniej toczyło się jej życie, tym głębiej przeżywała stratę dziecka. Każdy dzień stanowił walkę z własnymi słabościami, wątpliwościami. W tym wszystkim najgorszy był dla niej brak celu. Podniosła się z łóżka i włożyła kapcie. W tej samej chwili drzwi do sypialni się uchyliły i ukazała się w nich kruczoczarna czupryna Kamila, którą najwidoczniej dopiero co zdołał okiełznać pod prysznicem. Kilka kropli wciąż lśniło na jego nagim torsie. Ciemne oczy kontrastowały z jasną cerą. Gdy spostrzegł, że Kalina już wstała, bez wahania wszedł do środka. – Cześć, skarbie – odezwał się, całując ją w policzek. – Jak dzisiaj spałaś? – Jak zwykle – odparła, tuląc się do niego. – Myślałam, że uda mi się zasnąć bez tabletek, ale najwyraźniej przeliczyłam się i nawet tego nie potrafię. – Daj spokój – poprosił, delikatnie gładząc jej włosy, które wyraźnie odrosły i teraz niedbale opadały jej na czoło – lekarz uprzedzał, że napady lękowe i bezsenność mogą jeszcze potrwać przez kilka miesięcy. – Rozumiesz, że mam tego dość? Chciałabym żyć jak dawniej, ale nie potrafię. Nie umiem zasnąć i zapomnieć o tym, co się zdarzyło. Nie umiem… – Wiem, kochanie. Jeszcze chwilę. Wszystko się ułoży. Czas leczy rany. – Gówno prawda! – wybuchła i odskoczyła od niego niczym oparzona. – Gówno prawda! – powtórzyła, patrząc mu prosto w oczy. – Minęły trzy miesiące, a ja, gdy zamykam oczy, czuję, jakby ktoś przykładał mi do piersi rozżarzone węgle. I wiesz co? Mam wrażenie, że wypalają mi wnętrzności! – Uspokój się – poprosił, próbując ją objąć. – Mam dość pocieszania! Każdy dzień jest oczekiwaniem, tylko na co? Nie mam już nic! – Nie mów tak. Jesteśmy my. Kochamy się i uda nam się przez to przejść. – Codziennie rano wychodzisz, a ja odliczam sekundy, minuty i godziny do twojego powrotu, a każdą z nich wypełnia wciąż jedna myśl… Zamilkła. Zawahał się, czy powinien pytać dalej, jednak po chwili sama kontynuowała: – Wszytko spieprzyłam. Wszystko. – Na moment zawiesiła głos, jakby ważyła utracony czas. – Zagapiłam się. Powinnam być bardziej uważna. Może wtedy… – Nie możesz się obwiniać – zaczął, sadzając ją na łóżku. – Wypadek nie był z twojej winy. – Szkoda, że prokurator nie jest tego taki pewien – bąknęła, nie podnosząc na niego wzroku. – Musiałby być ślepy, żeby tego nie dostrzec. – Widocznie tak mu wygodniej. – Obiecuję, że kiedy to wszystko się skończy, wyjedziemy gdzieś odpocząć – zmienił temat. – Może Wyspy Kanaryjskie? Milczała, jakby nie usłyszała pytania. Patrzyła na swoje stopy, wydawały się takie obce. Przez chwilę czekał, aż się otrząśnie, a kiedy to nie nastąpiło, powiedział: – A może powinnaś wrócić do pracy? – W napięciu obserwował jej minę, ale nie był w stanie niczego z niej wyczytać. – Zawsze kochałaś swój zawód. Uwielbiasz dzieciaki, z którymi pracujesz, więc dlaczego miałabyś kontynuować zwolnienie? – Nie dam rady. – Podniosła na niego wzrok. W jej oczach był smutek spotęgowany brakiem wiary. – Nie potrafię – szepnęła. – To jak z jazdą na rowerze – zażartował. – Tego się nie zapomina. – Nie mam siły śmiać się razem z nimi. Nie mam siły słuchać ich pytań. Nie mam siły patrzeć na ich beztroskie miny. Nie! – Dobrze, nie będę nalegał, ale obiecaj mi, że się nad tym zastanowisz. W odpowiedzi jedynie pokiwała głową, po czym podniosła się i wyszła z sypialni. W kuchni nastawiła wodę na herbatę i zabrała się za krojenie chleba. Jak każdego dnia nie miała ochoty na śniadanie, ale przestała walczyć z Kamilem, który wciąż jej powtarzał, że musi jeść. Kiedy kilka minut później wszedł do kuchni ubrany w popielaty garnitur i śnieżnobiałą koszulę, śniadanie już na niego czekało. Kalina usiadła naprzeciwko i obserwowała, jak nadgryza pierwszą kromkę chleba. – Nie będę jadł sam – ponaglił ją. – Wiem – odparła z wyraźną rezygnacją w głosie. – Smacznego. – Nawzajem. – Sięgnęła po kanapkę. Uszczknęła niewielki kęs i przez chwilę żuła go, zupełnie nie czując smaku. – Może wyjdziesz na spacer? – zaproponował Kamil, patrząc na nią z troską. – Zapowiada się ładny dzień. – Może – rzekła bez przekonania. – Zostało trochę suchego chleba, może zaniesiesz go kaczkom? – Może – powtórzyła bez większych emocji. – Spróbuj spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu – zachęcił, choć w jego głosie pobrzmiewała nutka rezygnacji. – Postaram się – obiecała niechętnie. – Biegnę, kochanie, żebym się nie spóźnił – oświadczył, próbując odzyskać spokój ducha. – Jeszcze tylko cztery dni, a później nie będę już musiał przed nikim się tłumaczyć. Uśmiechnęła się niewyraźnie. W ostatnim czasie to było jedyne wydarzenie, które potrafiło poprawić jej nastrój. – Zasłużyłeś na to. – Podniosła głowę znad talerza. – Będziesz świetnym szefem, mężem już jesteś, tylko masz beznadziejną żonę – dokończyła. – Jeśli jeszcze raz coś takiego usłyszę, to obiecuję, że… – Zostawisz mnie? – spytała natychmiast, a jej dolna warga zaczęła lekko drżeć. – Nie licz na to. – Ukląkł przed nią i ukrył jej dłonie w swoich. – Nigdy tak o mnie nie myśl, bo sprawiasz mi ogromną przykrość. – Przepraszam – zaczęła. – Ostatnio tylko to potrafię. – Kocham cię najbardziej na świecie i nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię stracić. Nieważne, co się stanie, jesteśmy razem i wspólnie przez to przejdziemy. – Mocno ją objął i pocałował w czubek głowy. Szybko przywarła do jego ciała. Nawet przez koszulę i marynarkę poczuła ciepło i napięte mięśnie. Chciała tak trwać jak najdłużej, jednak czas ponaglał, dlatego po chwili bez słowa się odsunęła i podeszła do zlewu, by umyć naczynia. – Do zobaczenia wieczorem! – Cześć – odparła, nie odrywając wzroku od łyżeczki, którą właśnie płukała. Kiedy drzwi trzasnęły, zapanowała kompletna cisza. Kalina przyzwyczaiła się do samotności. Mogła wtedy odpoczywać, choć nigdy tego nie robiła, mogła przemyśleć swoje położenie, choć nie dawało jej to nowych perspektyw. Mogła też snuć plany na przyszłość, choć nie widziała w tym celu. Od momentu, gdy wyszła ze szpitala, myślała o tym, by spotkać się z dwoma ofiarami wypadku. Wiedziała od policjantów prowadzących śledztwo, że starsza kobieta w ciężkim stanie wciąż przebywa w szpitalu na ulicy Banacha w Warszawie, nastolatka zaś po kilkudniowym pobycie na oddziale ortopedycznym ze złamaniem kości piszczelowej w lewej nodze i kilkoma otarciami opuściła szpital i powróciła do opiekunów. Właśnie ta ostania informacja nie dawała jej spokoju. Zastanawiała się, ile musiała znieść tak młoda osoba w swoim krótkim życiu, a teraz jeszcze wypadek. Kalina wiedziała, że nie ma prawa burzyć spokoju którejkolwiek z kobiet, ale czuła, że dłużej nie zdoła się przed tym bronić. Jej serce drżało, gdy wyobrażała sobie, ile bólu im sprawiła. Wiedziała, że dopóki nie stawi temu czoła, nie odzyska spokoju. Odstawiła na suszarkę wszystkie umyte naczynia i na moment przysiadła na krześle. Dokończyła pić herbatę, która zdążyła już przestygnąć, po czym na nowo podeszła do zlewu i przepłukała kubek, jednak myśl o spotkaniu stała się tak natrętna, że nie była w stanie o niej zapomnieć. Wyszła do przedpokoju. Na moment zawiesiła wzrok na swoim odbiciu w lustrze. Zbyt długie blond włosy bezładnie opadały na czoło, zasłaniając piwne oczy. Cera pozostawała blada mimo letnich upałów. Choć ostatnio się nie ważyła, to i bez tego potrafiła stwierdzić, że schudła kilka kilogramów. Kości policzkowe uwydatniły się, dodając jej twarzy kilka dodatkowych lat. Odruchowo dotknęła brzucha, który wciąż był płaski. Weszła do salonu i zaczęła nerwowo przeszukiwać górną szufladę stojącej w rogu komody. Po chwili odnalazła kopertę, która kilka tygodni temu była biała. Teraz jej kolor balansował pomiędzy beżowym z wyraźnymi śladami odcisków palców a brunatnym od plam po kawie. Wysunęła z niej kilka połączonych ze sobą czarno-białych kartoników. Przez dłuższy czas się w nie wpatrywała. Niewielka szara kropka w centralnej części wydruku przez niewprawionego obserwatora mogłaby nie zostać dostrzeżona. Ona jednak wiedziała, czym, a w zasadzie kim była. Doskonale pamiętała chwilę, gdy podczas badania USG doktor Stachlewski potwierdził to, o czym od pięciu lat marzyła. Wreszcie miała szansę poczuć się matką i ta myśl sprawiła jej nieopisaną radość, której zdawało się, że nic nie jest w stanie przyćmić. Oczyma wyobraźni widziała, jak jej dziecko się do niej uśmiecha, zachłannie wyciąga swoje małe, pulchne rączki, by się przytulić. Chciała je objąć, osłonić przed całym światem, ale to marzenie nie miało już szans na spełnienie. Nie czuła, gdy bezradnie osunęła się na podłogę. Z rąk wysunęły się wydruki ultrasonografu, które były jedynym dowodem, że nie oszalała i nie wymyśliła sobie istnienia dziecka. Przez chwilę jej ciało drżało z zimna, a może z emocji, po czym poddało się konwulsjom, połączonym z coraz głośniejszym szlochaniem. Nie była w stanie zapanować nad uczuciami, które rozdzierały jej duszę na coraz mniejsze kawałki. Czuła się jak pogrążona w spazmatycznym tańcu, napędzanym przez cierpienie, z którym nie potrafiła się uporać. Kiedy się ocknęła, nie wiedziała, ile minęło czasu. Starannie złożyła plik kartek i wsunęła je z powrotem do koperty. Całość ukryła w szufladzie pod obrusami. Nigdy nie przyznała się przed Kamilem, że posiada wydruki z ultrasonografu. To było coś, co należało wyłącznie do niej, co sprawiało, że choć przez moment czuła, że jej życie nabrało znaczenia. Zupełnie rozbita usiadła na kanapie, podwinęła pod siebie nogi i wpatrywała się w ścianę, którą w ubiegłym roku wspólnie pomalowali na kolor ecru. Od tamtej chwili nosili się z zamiarem, by kupić jakąś reprodukcję lub jeden z bardziej nowoczesnych plakatów, który mogliby zawiesić w centralnym punkcie, ale dotychczas nie mogli się zdecydować na nic konkretnego. Póki co ściana pozostawała pusta, dostarczając mnóstwa możliwości nieokiełznanej wyobraźni ludzkiej. Kalina nie miała siły marzyć. W jej głowie panował chaos, a myśli podążały w dwóch kierunkach: ku ofiarom wypadku i ku nienarodzonemu dziecku, jednak obydwie sprawy na końcu splatały się ze sobą w jedno słowo: ból. |
Podziel się opinią
Komentarze