Trwa ładowanie...
d1k61zn
31-01-2020 13:26

Pragnienia Elżbiety. Małe tęsknoty

książka
Oceń jako pierwszy:
d1k61zn
Pragnienia Elżbiety. Małe tęsknoty
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

W drugiej części trylogii Małe tęsknoty spotykamy znajome już bohaterki: Kalinę, Elżbietę i Lenę. Pewnego dnia przewrotny los przypadkowo splótł ze sobą ich losy i wywrócił ich życie do góry nogami. Każda na własną rękę usiłuje się pozbierać i rozliczyć z demonami przeszłości.
Elżbieta po wypadku zapada w śpiączkę i choć nie ma z nią kontaktu, ona sama odbywa podróż w przeszłość, do wydarzeń z młodości, które położyły się cieniem na całym jej życiu.
Kalina traci dziecko i dręczona wyrzutami sumienia nie jest w stanie wrócić do pracy, która do tej pory dawała jej mnóstwo satysfakcji. Dodatkowo żyje w ciągłym lęku, że trafi do więzienia za spowodowanie wypadku.
Lena, najmłodsza z bohaterek, wciąż ma problemy z budowaniem relacji. Kiedy zyskuje zainteresowanie starszego od siebie Adama, przez chwilę wierzy, że teraz wszystko w jej życiu się zmieni. Niestety, ten związek zwiastuje wyłącznie kłopoty…
Czy kobiety będą umiały stawić czoło przeciwnościom i pierwszy raz w życiu powiedzieć, że są szczęśliwe?
Pragnienia Elżbiety to niesamowicie prawdziwa powieść, przepełniona uczuciami i emocjami, które poruszają najczulsze struny w sercu i duszy. To niebanalna historia, która skłania do wielu refleksji i daje nadzieję na lepsze jutro. Właśnie takie historie pisze prawdziwe życie. Gorąco polecam!
Sylwia Stawska, Kobiece recenzje

Pragnienia Elżbiety. Małe tęsknoty
Numer ISBN

978-83-7674-672-2

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

288

Język

polski

Fragment

ROZDZIAŁ I

28 sierpnia 2015 r. (wtorek)

KALINA

Bez pośpiechu podniosła powieki. Wokół wciąż panował nieprzyjemny mrok. Wyciągnęła przed siebie prawą dłoń i wytężyła wzrok, by spojrzeć na zegarek. Dopiero po dłuższej chwili wpatry­wania się w jego białą tarczę zdołała dojrzeć leniwie posuwające się wskazówki, pokazujące godzinę drugą dwadzieścia cztery. Znowu pró­bowała zasnąć bez środków nasennych i znowu poniosła porażkę. Od trzech miesięcy przesta­ła liczyć, ile ich było. Każdego dnia wstawała z łóżka z jedną myślą: jak wiele byłaby w stanie oddać, by zmienić przeszłość.

Odruchowo sięgnęła ręką w stronę stolika. Bez trudu znalazła niewielkie opakowanie es­tazolamu stojące tuż przy lampce nocnej, któ­rej nawet nie musiała włączać. Natychmiast połknęła jedną z tabletek i położyła się ostroż­nie, by nie obudzić męża. Miała dość jego pocie­szeń. Doceniała je, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie pojąć bólu rozrywającego jej wnętrzności, przenikającego do mózgu, miażdżącego kolejno napotykane sploty nerwowe.

Wiedziała, że ma jeszcze pół godziny, zanim lekarstwa zaczną działać. Cierpliwie leżała, wpatrując się w ciemną przestrzeń. Przed oczy­ma wciąż miała ten sam obraz, który powracał do niej każdej nocy, gdy czekała, aż jej mię­śnie zaczną wiotczeć, a myśli przestaną ranić. Powracająca scena wypadku wyryła się w jej pamięci. Słyszała dochodzące zewsząd krzyki i pytania o to, jak się czuje. Na niebie tłoczy­ły się nisko zawieszone chmury, jakby każda z nich chciała wygrać w starciu z inną. Wilgoć przesyciła czerwcowe powietrze, pozbawiając paletę wszystkich barw oprócz wszechobecnej szarości. Skurcz, który skutecznie pozbawił ją sił do walki o życie dwóch rannych kobiet, odebrał jej oddech, ale najgorsze dopiero miało nadejść. Nie czuła, jak łzy płynęły jej po po­liczkach. Nerwowo rozglądała się wokół siebie, ale nie poznawała żadnej z twarzy. Przez cały czas jak mantrę powtarzała jedno słowo: dziec­ko. Będąc w karetce pogotowia, wiedziała, że musi być dzielna i myśleć pozytywnie, dlatego zamknęła oczy i coś nuciła pod nosem, sta­rając się nie słuchać tego, co mówili do siebie sanitariusze. Prawą dłoń położyła na brzuchu, jakby w ten sposób chciała ochronić swój naj­większy skarb.

Nie odpowiadała, gdy pytano ją o nazwisko.

Nie odpowiadała, gdy pytano o rodzinę.

Nie odpowiadała, gdy pytano o miejsce zamieszkania.

Wciąż powtarzała jedno słowo: dziecko.

Środki nasenne najwyraźniej zaczynały działać, bo wspomnienia zaczęły się rozmywać, tworząc duże plamy w szaroburych kolorach. Przekręciła się na bok i mocniej przytuliła do śpiącego męża. Jego ciało emanowało spokojem i kuszącym ciepłem.

Kiedy świadomość zaczęła ponownie wracać, Kalina usłyszała szum wody. Otworzyła oczy. Słońce nie przenikało przez grube rolety. Powoli spojrzała na zegarek. Spała prawie pięć godzin. Od niedawna taka ilość snu całkowicie jej wy­starczała do codziennego funkcjonowania. Ni­gdzie nie musiała się spieszyć, wciąż nie powró­ciła do pracy. Nie dyskutowała z lekarzem, gdy zasugerował, że po wyjściu ze szpitala powinna odpocząć. Niby do czego miała biec? Nikt już jej nie potrzebował. Znowu nie spisała się jako matka. Miała wrażenie, że wszystko, co robi, dzieje się w zwolnionym tempie. Im wolniej to­czyło się jej życie, tym głębiej przeżywała stratę dziecka. Każdy dzień stanowił walkę z własny­mi słabościami, wątpliwościami. W tym wszyst­kim najgorszy był dla niej brak celu.

Podniosła się z łóżka i włożyła kapcie. W tej samej chwili drzwi do sypialni się uchyliły i ukazała się w nich kruczoczarna czupryna Kamila, którą najwidoczniej dopiero co zdołał okiełznać pod prysznicem. Kilka kropli wciąż lśniło na jego nagim torsie. Ciemne oczy kon­trastowały z jasną cerą.

Gdy spostrzegł, że Kalina już wstała, bez wahania wszedł do środka.

– Cześć, skarbie – odezwał się, całując ją w policzek. – Jak dzisiaj spałaś?

– Jak zwykle – odparła, tuląc się do niego. – Myślałam, że uda mi się zasnąć bez tabletek, ale najwyraźniej przeliczyłam się i nawet tego nie potrafię.

– Daj spokój – poprosił, delikatnie gładząc jej włosy, które wyraźnie odrosły i teraz niedbale opadały jej na czoło – lekarz uprzedzał, że na­pady lękowe i bezsenność mogą jeszcze potrwać przez kilka miesięcy.

– Rozumiesz, że mam tego dość? Chciałabym żyć jak dawniej, ale nie potrafię. Nie umiem zasnąć i zapomnieć o tym, co się zdarzyło. Nie umiem…

– Wiem, kochanie. Jeszcze chwilę. Wszystko się ułoży. Czas leczy rany.

– Gówno prawda! – wybuchła i odskoczyła od niego niczym oparzona. – Gówno prawda! – po­wtórzyła, patrząc mu prosto w oczy. – Minęły trzy miesiące, a ja, gdy zamykam oczy, czuję, jakby ktoś przykładał mi do piersi rozżarzone węgle. I wiesz co? Mam wrażenie, że wypalają mi wnętrzności!

– Uspokój się – poprosił, próbując ją objąć.

– Mam dość pocieszania! Każdy dzień jest oczekiwaniem, tylko na co? Nie mam już nic!

– Nie mów tak. Jesteśmy my. Kochamy się i uda nam się przez to przejść.

– Codziennie rano wychodzisz, a ja odliczam sekundy, minuty i godziny do twojego powrotu, a każdą z nich wypełnia wciąż jedna myśl…

Zamilkła.

Zawahał się, czy powinien pytać dalej, jed­nak po chwili sama kontynuowała:

– Wszytko spieprzyłam. Wszystko. – Na mo­ment zawiesiła głos, jakby ważyła utracony czas. – Zagapiłam się. Powinnam być bardziej uważna. Może wtedy…

– Nie możesz się obwiniać – zaczął, sadzając ją na łóżku. – Wypadek nie był z twojej winy.

– Szkoda, że prokurator nie jest tego taki pe­wien – bąknęła, nie podnosząc na niego wzroku.

– Musiałby być ślepy, żeby tego nie dostrzec.

– Widocznie tak mu wygodniej.

– Obiecuję, że kiedy to wszystko się skończy, wyjedziemy gdzieś odpocząć – zmienił temat. – Może Wyspy Kanaryjskie?

Milczała, jakby nie usłyszała pytania. Pa­trzyła na swoje stopy, wydawały się takie obce.

Przez chwilę czekał, aż się otrząśnie, a kiedy to nie nastąpiło, powiedział:

– A może powinnaś wrócić do pracy? – W napięciu obserwował jej minę, ale nie był w stanie niczego z niej wyczytać. – Zawsze kochałaś swój zawód. Uwielbiasz dzieciaki, z którymi pracujesz, więc dlaczego miałabyś kontynuować zwolnienie?

– Nie dam rady. – Podniosła na niego wzrok. W jej oczach był smutek spotęgowany brakiem wiary. – Nie potrafię – szepnęła.

– To jak z jazdą na rowerze – zażartował. – Tego się nie zapomina.

– Nie mam siły śmiać się razem z nimi. Nie mam siły słuchać ich pytań. Nie mam siły pa­trzeć na ich beztroskie miny. Nie!

– Dobrze, nie będę nalegał, ale obiecaj mi, że się nad tym zastanowisz.

W odpowiedzi jedynie pokiwała głową, po czym podniosła się i wyszła z sypialni.

W kuchni nastawiła wodę na herbatę i za­brała się za krojenie chleba. Jak każdego dnia nie miała ochoty na śniadanie, ale przestała walczyć z Kamilem, który wciąż jej powtarzał, że musi jeść.

Kiedy kilka minut później wszedł do kuchni ubrany w popielaty garnitur i śnieżnobiałą ko­szulę, śniadanie już na niego czekało. Kalina usiadła naprzeciwko i obserwowała, jak nad­gryza pierwszą kromkę chleba.

– Nie będę jadł sam – ponaglił ją.

– Wiem – odparła z wyraźną rezygnacją w głosie.

– Smacznego.

– Nawzajem. – Sięgnęła po kanapkę.

Uszczknęła niewielki kęs i przez chwilę żuła go, zupełnie nie czując smaku.

– Może wyjdziesz na spacer? – zaproponował Kamil, patrząc na nią z troską. – Zapowiada się ładny dzień.

– Może – rzekła bez przekonania.

– Zostało trochę suchego chleba, może zanie­siesz go kaczkom?

– Może – powtórzyła bez większych emocji.

– Spróbuj spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu – zachęcił, choć w jego głosie po­brzmiewała nutka rezygnacji.

– Postaram się – obiecała niechętnie.

– Biegnę, kochanie, żebym się nie spóźnił – oświadczył, próbując odzyskać spokój ducha. – Jeszcze tylko cztery dni, a później nie będę już musiał przed nikim się tłumaczyć.

Uśmiechnęła się niewyraźnie. W ostatnim czasie to było jedyne wydarzenie, które potra­fiło poprawić jej nastrój.

– Zasłużyłeś na to. – Podniosła głowę znad talerza. – Będziesz świetnym szefem, mę­żem już jesteś, tylko masz beznadziejną żonę – dokończyła.

– Jeśli jeszcze raz coś takiego usłyszę, to obiecuję, że…

– Zostawisz mnie? – spytała natychmiast, a jej dolna warga zaczęła lekko drżeć.

– Nie licz na to. – Ukląkł przed nią i ukrył jej dłonie w swoich. – Nigdy tak o mnie nie myśl, bo sprawiasz mi ogromną przykrość.

– Przepraszam – zaczęła. – Ostatnio tylko to potrafię.

– Kocham cię najbardziej na świecie i nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię stracić. Nie­ważne, co się stanie, jesteśmy razem i wspólnie przez to przejdziemy. – Mocno ją objął i pocało­wał w czubek głowy.

Szybko przywarła do jego ciała. Nawet przez koszulę i marynarkę poczuła ciepło i na­pięte mięśnie. Chciała tak trwać jak najdłużej, jednak czas ponaglał, dlatego po chwili bez słowa się odsunęła i podeszła do zlewu, by umyć naczynia.

– Do zobaczenia wieczorem!

– Cześć – odparła, nie odrywając wzroku od łyżeczki, którą właśnie płukała.

Kiedy drzwi trzasnęły, zapanowała komplet­na cisza. Kalina przyzwyczaiła się do samotno­ści. Mogła wtedy odpoczywać, choć nigdy tego nie robiła, mogła przemyśleć swoje położenie, choć nie dawało jej to nowych perspektyw. Mo­gła też snuć plany na przyszłość, choć nie wi­działa w tym celu.

Od momentu, gdy wyszła ze szpitala, myśla­ła o tym, by spotkać się z dwoma ofiarami wy­padku. Wiedziała od policjantów prowadzących śledztwo, że starsza kobieta w ciężkim stanie wciąż przebywa w szpitalu na ulicy Banacha w Warszawie, nastolatka zaś po kilkudniowym pobycie na oddziale ortopedycznym ze złama­niem kości piszczelowej w lewej nodze i kilkoma otarciami opuściła szpital i powróciła do opie­kunów. Właśnie ta ostania informacja nie da­wała jej spokoju. Zastanawiała się, ile musiała znieść tak młoda osoba w swoim krótkim życiu, a teraz jeszcze wypadek.

Kalina wiedziała, że nie ma prawa burzyć spokoju którejkolwiek z kobiet, ale czuła, że dłużej nie zdoła się przed tym bronić. Jej serce drżało, gdy wyobrażała sobie, ile bólu im spra­wiła. Wiedziała, że dopóki nie stawi temu czoła, nie odzyska spokoju.

Odstawiła na suszarkę wszystkie umyte naczynia i na moment przysiadła na krześle. Dokończyła pić herbatę, która zdążyła już prze­stygnąć, po czym na nowo podeszła do zlewu i przepłukała kubek, jednak myśl o spotka­niu stała się tak natrętna, że nie była w stanie o niej zapomnieć.

Wyszła do przedpokoju. Na moment zawie­siła wzrok na swoim odbiciu w lustrze. Zbyt długie blond włosy bezładnie opadały na czo­ło, zasłaniając piwne oczy. Cera pozostawała blada mimo letnich upałów. Choć ostatnio się nie ważyła, to i bez tego potrafiła stwierdzić, że schudła kilka kilogramów. Kości policzkowe uwydatniły się, dodając jej twarzy kilka dodat­kowych lat. Odruchowo dotknęła brzucha, który wciąż był płaski.

Weszła do salonu i zaczęła nerwowo prze­szukiwać górną szufladę stojącej w rogu ko­mody. Po chwili odnalazła kopertę, która kilka tygodni temu była biała. Teraz jej kolor balan­sował pomiędzy beżowym z wyraźnymi ślada­mi odcisków palców a brunatnym od plam po kawie. Wysunęła z niej kilka połączonych ze sobą czarno-białych kartoników. Przez dłuż­szy czas się w nie wpatrywała. Niewielka sza­ra kropka w centralnej części wydruku przez niewprawionego obserwatora mogłaby nie zo­stać dostrzeżona. Ona jednak wiedziała, czym, a w zasadzie kim była. Doskonale pamiętała chwilę, gdy podczas badania USG doktor Sta­chlewski potwierdził to, o czym od pięciu lat marzyła. Wreszcie miała szansę poczuć się matką i ta myśl sprawiła jej nieopisaną ra­dość, której zdawało się, że nic nie jest w sta­nie przyćmić. Oczyma wyobraźni widziała, jak jej dziecko się do niej uśmiecha, zachłannie wyciąga swoje małe, pulchne rączki, by się przytulić. Chciała je objąć, osłonić przed całym światem, ale to marzenie nie miało już szans na spełnienie.

Nie czuła, gdy bezradnie osunęła się na podłogę. Z rąk wysunęły się wydruki ultraso­nografu, które były jedynym dowodem, że nie oszalała i nie wymyśliła sobie istnienia dziecka. Przez chwilę jej ciało drżało z zimna, a może z emocji, po czym poddało się konwulsjom, połączonym z coraz głośniejszym szlochaniem. Nie była w stanie zapanować nad uczuciami, które rozdzierały jej duszę na coraz mniejsze kawałki. Czuła się jak pogrążona w spazma­tycznym tańcu, napędzanym przez cierpienie, z którym nie potrafiła się uporać.

Kiedy się ocknęła, nie wiedziała, ile minęło czasu. Starannie złożyła plik kartek i wsunęła je z powrotem do koperty. Całość ukryła w szu­fladzie pod obrusami. Nigdy nie przyznała się przed Kamilem, że posiada wydruki z ultraso­nografu. To było coś, co należało wyłącznie do niej, co sprawiało, że choć przez moment czuła, że jej życie nabrało znaczenia.

Zupełnie rozbita usiadła na kanapie, podwi­nęła pod siebie nogi i wpatrywała się w ścianę, którą w ubiegłym roku wspólnie pomalowali na kolor ecru. Od tamtej chwili nosili się z zamia­rem, by kupić jakąś reprodukcję lub jeden z bar­dziej nowoczesnych plakatów, który mogliby za­wiesić w centralnym punkcie, ale dotychczas nie mogli się zdecydować na nic konkretnego. Póki co ściana pozostawała pusta, dostar­czając mnóstwa możliwości nieokiełznanej wyobraźni ludzkiej.

Kalina nie miała siły marzyć. W jej głowie panował chaos, a myśli podążały w dwóch kie­runkach: ku ofiarom wypadku i ku nienaro­dzonemu dziecku, jednak obydwie sprawy na końcu splatały się ze sobą w jedno słowo: ból.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1k61zn
d1k61zn
d1k61zn
d1k61zn