Nadzieje Olgi. Małe tęsknoty
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2018 |
Autorzy | |
Wydawnictwo |
Olga usiłuje wrócić do normalnego życia. Chodzi do pracy, zajmuje się domem i dziećmi i marzy o chwili, kiedy zostanie ogłoszony wyrok w sprawie śmierci jej ciotki Elżbiety. Ciągnąca się od kilku miesięcy sprawa właśnie dobiega końca. Jednak znaleziony pamiętnik Elżbiety rzuca nowe światło na całą sytuację, całkowicie odmieniając stosunek Olgi do sprawczyni wypadku. Kobieta nawiązuje kontakt z Kaliną, która staje jej się coraz bliższa.
Tymczasem Lena odnosi wrażenie, że jest osaczona. Wciąż czuje na swoich plecach zimny oddech Adama. Ostatecznie decyduje się na wykonanie nieodwracalnego kroku.
Po marzeniach i pragnieniach nadeszła pora na nadzieję – najskromniejszą i najpłochliwszą towarzyszkę kobiecego losu. I na emocjonalną grę, która nie pozwoli Wam zapomnieć o bohaterkach wykreowanych przez Anetę Krasińską.
Dorota Lińska-Złoch, blog przeczytanki.pl
Niezwykle intrygująca powieść, w której przeplatają się losy kilku zupełnie różnych kobiet. Autorka zręcznie rozbudza ciekawość czytelnika, przykuwa uwagę i sprawia, że kibicujemy każdej bohaterce. Wiarygodnie wykreowane postaci zdają się żyć w realnym świecie tuż obok nas. Serdecznie polecam cały cykl Małe tęsknoty.
Edyta Świętek, pisarka,
autorka m.in. sagi Spacer Aleją Róż i Nowych czasów
Po raz kolejny otrzymałam kawał porządnej, wartościowej prozy, mocno osadzonej w realiach naszej rzeczywistości. Autorka pokazuje, jak postępować w niełatwych sytuacjach, a zarazem uczy, iż nie warto chować głowy w piasek, rezygnując z czegoś, co jest dla nas ważne. Krótko mówiąc – pełna polotu, urzekająca historia dla każdego czytelnika.
Krystyna Meszka
blog cyrysia.blogspot.com
Numer ISBN | 978-83-7674-741-5 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 320 |
Język | polski |
Fragment | KALINA Noc niechętnie ustępowała dniu, szydząc ze złocistych promieni słonecznych, które od kilku dni skrzętnie skrywały się za nisko wiszącymi chmurami. Prószący od jakiegoś czasu śnieg szczelnie otulał parapety okien i niewielkie balkony, stanowiące namiastkę luksusu dla mieszkańców blokowisk. Drobne płatki bezwiednie tuliły się do siebie, jakby znały się od lat, ufały sobie w każdej chwili i bez obaw patrzyły w przyszłość, zupełnie nie dbając o to, że wkrótce odejdą w niepamięć. Kalina stała z nosem przyciśniętym do chłodnej szyby, obserwując ten taneczny festiwal. Odkąd w październiku wróciła do pracy w przedszkolu, obiecała sobie, że będzie unikać tabletek nasennych. W tym czasie miewała lepsze i gorsze dni. Czasem w euforycznym uniesieniu podyktowanym sukcesami pedagogicznymi potrafiła godzinami opowiadać Kamilowi o tym, jak jeden z jej wychowanków z niewielką pomocą był w stanie opracować komiks, dzięki czemu chłopiec zajął pierwsze miejsce w konkursie plastycznym. To była duma nie tylko dla niej samej, ale i dla całego przedszkola, które od dawna dostarczało jej satysfakcji. Innym razem miotała się po sypialni, nie wiedząc, co powinna zrobić, ponieważ jeden z jej wychowanków często miał siniaki na tułowiu. Gdy tylko je spostrzegła, postanowiła porozmawiać z chłopcem. Dziecko kluczyło, nie chcąc powiedzieć, skąd się wzięły. Nie mogła uwierzyć, że mogliby to zrobić jego rodzice, natychmiast powiadomiła o tym fakcie dyrektorkę. Ta zdecydowała, że w najbliższym czasie należy obserwować chłopca, by nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Kalina nie chciała czekać. Podskórnie czuła, że to jedynie wierzchołek góry lodowej, ale w jej uszach wciąż brzmiały słowa dyrektorki, aby niepotrzebnie nie wywoływać paniki. Od tamtego dnia każdego wieczora myślała o chłopcu i o tym, czy jutro zjawi się w przedszkolu. Kamil widział, jak bardzo się szarpała, nie wiedząc, czy powinna działać, czy raczej czekać. Tylko na co? Aż skatowane dziecko trafi do szpitala? Za każdym razem wymyślała inny fortel, aby sprowokować chłopca, by podwinął rękaw czy podniósł bluzkę do góry. Nie chciała być napastliwa, widząc kolejne siniaki. Każdorazowo jednak dziecko miało na tyle wiarygodne wytłumaczenie, że sama zaczęła wątpić w swoje przeczucia. Wreszcie nie wytrzymała i zagadnęła rodziców o to, co się dzieje z ich synem. Arogancka reakcja ojca, który podniesionym głosem wykrzykiwał w szatni, żeby zajęła się wychowaniem swoich dzieci, początkowo wprawiła ją w osłupienie. Całą noc analizowała jego słowa, a rano poszła prosto na policję, by podzielić się swoimi obawami. Idąc do pracy, miała poczucie, że zrobiła to, co to do niej należało. Zadbała o dziecko, które nie było w stanie walczyć o swoje prawa. Gdy tylko weszła do sali, jej wzrok padł na siedzącego przy stoliku chłopca. Jego twarz była spokojna i nie zdradzała emocji, jakby wiedział, że w tym miejscu nic mu nie grozi. Mina zmieniła mu się całkowicie, gdy kilka godzin później w przedszkolu pojawili się pracownicy socjalni, by go zabrać i umieścić w placówce opiekuńczo -‑wychowawczej. Kalina patrzyła w jego duże, ufne oczy zdradzające lęk i już nie była przekonana, czy dobrze zrobiła. Chłopiec mocno drżał i kurczowo trzymał ją za rękę, jakby za wszelką cenę wolał zostać w swoim domu, gdzie każdy dzień był niepewny, niż bezpiecznie zamieszkać wśród obcych. Mocno wtulony w nią czekał, aż założy mu ciepłą kurtkę i zmieni buty. Przez cały ten czas nie odezwał się ani jednym słowem. Patrząc, jak odchodzi z obcymi ludźmi, Kalina nie była w stanie powstrzymać łez. Bezradnie kręciła głową nawet wówczas, gdy drzwi za nimi dawno się zamknęły. Od tamtej pory prześladowało ją jedno pytanie: czy postąpiła właściwie? Kamil od początku nie miał wątpliwości, co wielokrotnie podkreślał, jednak ona wydawała się zawieszona w próżni, nie mogąc znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Ta sytuacja pozwoliła jej z bliska obserwować powolny rozpad więzi rodzinnych i lepiej zrozumieć sposób myślenia Leny, która od dnia pogrzebu Elżbiety stała się dla niej kimś bliskim. I choć wciąż nie mogły się spotykać oficjalnie, gdyż sprawująca opiekę nad dziewczyną Halina była temu przeciwna, to potrafiły znaleźć dogodny czas i miejsce, by choć przez chwilę porozmawiać. Kalina niechętnie odeszła od okna i wsunęła się pod ciepłą kołdrę. Ostrożnie ułożyła się obok śpiącego Kamila, po czym powoli zaczęła liczyć od stu wstecz, choć nie spodziewała się, że akurat tym razem ten sposób zadziała. Słuchała miarowego oddechu męża, odmierzającego kolejne minuty. Wreszcie zapadła w płytki sen, co rusz przekręcając się z boku na bok. Gdy kilka godzin później usłyszała drażniący dźwięk dzwonka ustawionego w telefonie, zakopała się pod puszystą kołdrą pachnącą lawendą i przez dłuższą chwilę z uporem udawała, że wciąż śpi. – Kochanie, najwyższa pora wstawać – odezwał się Kamil, delikatnie ściągając z niej kołdrę. – Jeszcze śpię – obwieściła niczym rozkapryszone dziecko, któremu nagle odebrano ulubiona zabawkę. – Chyba jednak nie śpisz – upierał się, szukając dłońmi jej stóp. – Chyba to ja wiem lepiej, co się ze mną dzieje – przekomarzała się, z głową wciąż ukrytą pod ciepłym przykryciem. – A może tym razem się mylisz? – zagadnął i w tej samej chwili odnalazł jej gołe stopy. – Sprawdzę to, dobrze? – spytał, po czym pośpiesznie i z dużym zaangażowaniem zabrał się za łaskotanie jej podeszwy. Natychmiast podkurczyła nogi, głośno się śmiejąc i krztusząc. Niezwłocznie wysunęła głowę na zewnątrz, by zaczerpnąć powietrza, ale Kamil nie odpuszczał. Wciąż zgrabnie przebierał palcami, by dosięgnąć celu swych pieszczot. Kalina coraz bardziej wierzgała nogami, jednak nie była w stanie wyrwać się z niedźwiedziego uścisku męża. Wreszcie całkowicie opadła z sił i powoli osunęła się na flanelową pościel. Patrzyła, jak człowiek, z którym od siedmiu lat dzieli życie, odgarnia jej z czoła kosmyk włosów, które już dawno powinna podciąć, ale wciąż nie potrafiła znaleźć na to czasu. – Wiesz, że cię kocham? – spytał, a jego głos w jednej chwili stał się poważny, lecz zachował swą miękkość. – Nigdy nie miałam wątpliwości – odparła, po czym lekko wsparła się na łokciach, by dosięgnąć jego ust. Czuła, jak ciepło mieszające się z pożądaniem rozlewa się po jej ciele, pozbawiając ją możliwości logicznego myślenia. Tak bardzo chciała poddać się chwili i zapomnieć o otaczającym ją świecie. Jej ciało dopominało się czułości. Potrzebowała wsparcia i wyrozumiałości. Tęskniła za spokojem, który od dawna był dla niej nieosiągalny. Nieoczekiwanie opadła na łóżko, całkowicie pozbawiona energii. Patrzyła przed siebie, jakby w jednej chwili przestała dostrzegać pochylonego nad nią Kamila. Jej usta bezwiednie się rozchyliły, a dolna warga drżała, jakby dopiero co znalazła się na mrozie. – Co się dzieje? – zaniepokoił się Kamil, ostrożnie dotykając jej pobladłego policzka. Nie otrzymał odpowiedzi. Zdawało mu się, że Kalina drży, więc podniósł ją i mocno objął. Przez chwilę w milczeniu trwali w uścisku, jakby słowa mogły zniszczyć nastrój. Zdawało im się, że czas zatrzymał się w miejscu, obserwując dwoje kochających się ludzi, przeciwko którym los się sprzysiągł, pozbawiając ich radości życia. – Cokolwiek dzisiaj się wydarzy, zawsze będę cię kochał – szepnął jej do ucha, nie wypuszczając z objęć. – Jestem przekonany, że wszystko dobrze się skończy i wreszcie będziemy mogli odetchnąć. – To już koniec – szepnęła, tłumiąc łzy. – Koniec, rozumiesz? – I całe szczęście, bo musimy jak najszybciej wrócić do naszego życia. – Wciąż przyciskał ją do piersi. Nie była w stanie odpowiedzieć. Miała wrażenie, że czyjeś palce mocno zaciskają się wokół jej delikatnej szyi, pozbawiając ją możliwości swobodnego operowania głosem. Bezskutecznie usiłowała przełknąć ślinę. Jej ciało coraz bardziej się buntowało i zdecydowanie odmawiało współpracy. Nie pozostało jej nic innego, jak wtulić się w ramiona Kamila. Nie miała świadomości, jak długo to trwało, ale kiedy się odezwał, jego słowa nie pozostawiały złudzeń. – Musimy się pośpieszyć, w innym razie będą z tego kłopoty. Niechętnie ruszyła w stronę łazienki. Kilkanaście minut później przebrana weszła do kuchni, nalała do kubków świeżo zaparzonej herbaty i osłodziła ją miodem, choć prawie natychmiast przypomniała sobie słowa matki, która wielokrotnie powtarzała jej, by poczekała, aż napar ostygnie. Teraz absolutnie nie miała na to czasu. Wiedziała, że jeśli nie wyjdzie z domu w przeciągu kilku minut, nie ma co marzyć, że zdąży do sądu. Parząc usta, pośpiesznie upiła łyk herbaty, po czym ruszyła w stronę wyjścia. – Nawet nie tknęłaś śniadania – strofował ją Kamil. – Nie zdążyłam – tłumaczyła, rozumiejąc, dlaczego mąż robi jej wyrzuty. – Mam w torbie jakieś ciastka, więc muszą mi wystarczyć – dodała, po czym włożyła szary płaszcz, a na szyi zawiązała puszysty szalik w kolorze miętowym. W tym samym odcieniu miała jeszcze rękawiczki i czapkę, ale ograniczyła się do schowania ich do torebki. Kiedy w pośpiechu podążali po śnieżnym dywanie, który pokrył chodnik, zgodnie milczeli. Kamil mocno trzymał jej drobną dłoń, jakby w obawie przed tym, że może spróbować mu się wymknąć. Kalina była świadoma, że to, co wkrótce nastąpi, jest nieuniknione i choćby zaklinała rzeczywistość, to jej los jest przesądzony. Jak na złość zimowa słota skutecznie zwolniła ruch na stołecznych drogach, dlatego sznur samochodów sunął powoli, jakby nagle czas przestał odgrywać jakąkolwiek rolę. Co rusz nerwowo spoglądała na zegarek. Do rozpoczęcia rozprawy pozostało im zaledwie kilkanaście minut. Bezwiednie zaczęła skubać niewielkie skórki wokół paznokci. Po chwili kilka z nich zaczerwieniło się, tworząc nieładne, przekrwione rany. – Uspokój się – poprosił Kamil, kątem oka dostrzegłszy jej podenerwowanie – jesteśmy już niedaleko sądu. – To nie ma prawa się dobrze skończyć – stwierdziła, a jej głos nie pozostawiał wątpliwości co do nastroju, w jakim się znalazła. – Pamiętasz, jak pierwszy raz wyjechaliśmy na narty? – Kamil próbował odwrócić jej uwagę od tego, co czekało za murami sądu. – Instruktor, który na stoku miał nam pokazać, w jaki sposób zjeżdżać, nie mógł się opanować ze śmiechu, gdy po dziesięciu minutach rozgrzewki stwierdziłaś, że masz już tego dość i najwyższy czas na zjazd. Byłaś przekonana, że jesteś w stanie to zrobić. Kalina na samo wspomnienie swojej głupoty lekko się uśmiechnęła i na moment zamyśliła nad tym, jak wiele zmian od tamtej pory zaszło nie tylko w jej życiu, ale również w niej samej. – Twój popisowy zjazd „w kucki” wprost na ogrodzenie oddzielające oślą łączkę od wyciągu wprawił w osłupieni nawet dzieci usiłujące okiełznać narty, a co dopiero mówić o ich rodzicach, którzy odjeżdżali na boki, by uniknąć zderzenia z pędzącą niczym rakieta kobietą w turkusowym kombinezonie narciarskim i w goglach, które pod wpływem emocji, a może pędu powietrza, zdążyły ci się zsunąć z nosa. – Zawsze będziesz mi to wypominał? – obruszyła się, choć robiła to bardziej na pokaz niż po to, by sprawić mu przykrość. – Do końca życia i o jeden dzień dłużej – stwierdził, zachowując lekkość tonu. – Kochanie, wyszłaś z tamtej sytuacji bez szwanku, udowadniając wszystkim gapiom, że jesteś silną kobietą, i takie mam twoje wyobrażenie – dodał. – Teraz sama musisz w to uwierzyć, a reszta jakoś się ułoży. |
Podziel się opinią
Komentarze