Marzenia Kaliny. Małe tęsknoty
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2017 |
Autorzy | |
Wydawnictwo |
W powieści przeplatają się ze sobą losy trzech bohaterek, które na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego. Są w różnym wieku i z odmiennym bagażem doświadczeń, mają zupełnie inne zainteresowania oraz usposobienie. Tym, co je łączy, jest pragnienie posiadania rodziny, którą utożsamiają ze szczęściem.
Kalina ma cudowną pracę, kochającego męża i własny dach nad głową. Wydawać by się mogło, że nic więcej nie potrzeba młodym ludziom do szczęścia. Nic bardziej mylnego…
Lena to nastolatka poturbowana emocjonalnie przez los, jaki zgotowali jej rodzice. Skrzywdzona przez najbliższych i osamotniona, staje się łatwym celem dla człowieka, który chce wykorzystać jej niewinność…
Elżbieta jest dojrzałą kobietą. W młodości spotkała mężczyznę, który odcisnął piętno na jej życiu. Dramatyczna decyzja dotycząca dziecka wciąż głęboko tkwi w jej podświadomości i nie pozwala normalnie funkcjonować …
Okrutny los drwi z kobiet, a feralny wypadek splata ich historie…
Walka o marzenia często opiera się na determinacji. Zatapiając się we własnych emocjach, zapominamy, jak wielką rolę w życiu odgrywa przypadek. Kibicowanie trzem bohaterkom w zmaganiach z codziennością przyciąga magnetyczną siłą, a gorzki finał pozostawia zastanawiającą pustkę i jedno pytanie: dlaczego?
Przeczytajcie koniecznie.
Aneta Kwaśniewska
Książki w eterze, ksiazkiweterze.pl
Numer ISBN | 978-83-7674-658-6 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 320 |
Język | polski |
Fragment | 26 maja 2015 (wtorek) KALINA Bezkresne, smoliste niebo zdawało się mocno na nią napierać, skutecznie ograniczając jej przestrzeń. Bezkształtne, ciężkie chmury kłębiły się wokół niby wygłodniałe sępy, w każdej chwili gotowe do ataku. Przesycone potem powietrze zdawało się zaciskać swe amorficzne palce wokół jej gładkiej szyi, na której gołym okiem można było dostrzec przyśpieszony puls. Dziesiątki, setki, tysiące dłoni falowało wokół jej ciała targanego strachem, skupiając się wokół miejsca, które kurczowo starała się osłonić nagimi ramionami. Usiłowała przypomnieć sobie dotyk tych dłoni i miała wrażenie, że każdą z nich już kiedyś spotkała. Skuliła się tak mocno na łóżku, że czuła przeszywający ból mięśni, które protestowały, broniąc się przed naciskiem. Nie miało to dla niej znaczenia. Widziała, że jest jedyną osobą, która jest w stanie ochronić swój największy skarb. Jeszcze mocniej podkurczyła nogi, brodą dotykając kolan. Słony pot spływał stróżkami po jej gładkiej twarzy i wsiąkał w cienką, bawełnianą koszulę nocną, pozostawiając na niej mokre plamy, tworzące swoistą mozaikę. Chciała się ukryć pod kocem przed napastliwym dotykiem dłoni, ale nie wyczuwała go wokół siebie, dlatego miotała się po łóżku jak ryba nagle wyjęta z wody przez rybaka, który jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji, czy ocali jej życie. Nagle poczuła lekkie szarpnięcie. Nie miała siły się dłużej bronić. Bezwolnie się poddała, czekając na kolejny impuls. Wtedy w oddali usłyszała głos: – Kalina, Kalina. Obudź się. Musisz otworzyć oczy. Niechętnie podniosła ociężałą powiekę. Półmrok rozjaśniał wątły strumień światła, sączącego się z lampki stojącej na stoliku nocnym tuż obok łóżka. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się wokół. Poznawała niedawno urządzoną sypialnię; postawiła na minimalizm i nie pozwoliła Kamilowi wnieść tu niczego oprócz wygodnego łóżka, dużej, zasłaniającej całą boczną ścianę szafy w kolorze śmietankowym oraz dwóch niepozornych szafek nocnych. Na nic zdały się głośne protesty mężczyzny, gdy twierdził, że nie ma gdzie ustawić swojego rowerka stacjonarnego, z którym najchętniej by się nie rozstawał. Kalina zdecydowanie zamknęła drzwi do sypialni, a sprzęt do ćwiczeń ostatecznie wylądował na balkonie. W wiszącym naprzeciw łóżka lustrze dostrzegła swoje odbicie. Krótkie blond włosy były posklejane. Przyśpieszony oddech tłumaczył rumieńce pojawiające się na policzkach. Przesiąknięta potem koszula nocna przykleiła się do ciała, podkreślając chudość trzydziestodwuletniego ciała. Przenikliwe i rozbiegane piwne oczy błyszczały w napięciu. – Boże, jak się wystraszyłam – zaczęła, wyraźnie wyczerpana, przecierając twarz chusteczką higieniczną, która leżała na stoliku. – Dobrze, że to tylko sen. – Kolejny w tym tygodniu – stwierdził Kamil i wstał, żeby wyjąć z szafy świeżą piżamę. – Musisz się uspokoić, bo nerwy mogą ci jedynie zaszkodzić. – Boisz się, że zabraknie mi piżam? – zażartowała, choć wcale nie było jej do śmiechu. – Myślisz, że to takie proste zapanować nad snami? Jeśli wiesz, jak to zrobić, to mi powiedz, bo jak widzisz, sama tego nie potrafię. – Przestań się przejmować, inaczej zwariujesz, a już na pewno niczego nie przyśpieszysz ani w niczym to nie pomoże – tłumaczył, pomagając jej się przebrać. – Wiem, ale nie potrafię zapomnieć o swoich emocjami. – Zapięła guzki od piżamy. – Tak bardzo chciałabym już wiedzieć… – Doskonale zdajesz sobie sprawę, że jest jeszcze za wcześnie na wyniki – powiedział, idąc do łazienki, by wrzucić przepoconą koszulę do kosza na brudną bieliznę. – Nie musisz mi o tym przypominać po tylu latach, ale nie masz pojęcia, jak mnie wykańcza brak wiedzy – oświadczyła, chowając twarz w dłoniach. – Kochanie, w poniedziałek masz wizytę u lekarza i wtedy wszystko będzie jasne, ale do tego czasu nie możesz o tym ciągle myśleć, bo nic, kompletnie nic to nie da. – Usiadł przy niej, delikatnie gładząc jej plecy. – Pięć lat – zaczęła, wciąż skulona. – Pięć cholernie długich lat – dodała łamiącym się głosem. – Ciii, kochanie. – Uspokajał ją, coraz mocniej tuląc do siebie. – Jestem tu. Jesteśmy razem i wierzę, że wszystko będzie dobrze. – Obejmij mnie, bo już nie mam siły – odezwała się, coraz mocniej drżąc na całym ciele. Oparł się plecami o ścianę i mocno przyciągnął ją do siebie, po czym okrył ją kocem i pozwolił, by szlochała, dopóki nie opadła z sił i zasnęła w jego ramionach. Ostrożnie się odsunął i położył ją na miękkiej poduszce ozdobionej kwiatowym motywem, który Kalina uwielbiała. Może dlatego z nią nie walczył i akceptował kolejną pościel w kolorze lawendowym czy brzoskwiniowym. Dwie godziny później siedzieli przy kuchennym stole, w ciszy jedząc śniadanie, jakby w nocy nic się nie wydarzyło. Jedno z setek załamań, które przychodziły i – czasem szybciej, a czasem wolniej – w końcu mijały. Kalina zdążyła wziąć prysznic, wymodelować włosy i nałożyć makijaż, który miał ukryć nocny dramat. Zwiewna sukienka lekko falowała, gdy szła do pracy – jedynego miejsca, w którym na dłuższą chwilę potrafiła oderwać się od rzeczywistości. W budynku przywitał ją znajomy gwar dochodzący zza drzwi. Od razu skierowała się w stronę pomieszczenia, które za każdym razem, gdy do niego wchodziła, pozwalało jej wrócić do beztroskiego dzieciństwa, gdzie nie trzeba było myśleć o następnym dniu. – Dzień dobry, skrzaty – odezwała się Kalina, wchodząc do sali przedszkolnej. – Co chcecie dzisiaj robić? – spytała, choć doskonale znała odpowiedź, niezmienną od początku roku szkolnego. – Bawić się! – Usłyszała chóralną odpowiedź. – Dobrze – odpowiedziała, po czym jak zwykle dodała: – Najpierw pobawimy się w rysowanie. Uważnie obserwowała twarze swoich milusińskich, ale na żadnej z nich nie dostrzegła grymasu. Najwidoczniej znowu udało jej się zainteresować ich nauką, choć zupełnie nie byli tego świadomi. – Kto mi powie, jakie mamy dzisiaj święto? – spytała, gdy przedszkolaki usiadły przy stolikach. – Ja wiem – wyrwał się do odpowiedzi Krzyś, który nie mógł usiedzieć w miejscu. – Dzień Mamy. – Świetnie, Krzysiu – pochwaliła go, kładąc na stołach kredki i bloki. – Waszym zadaniem będzie namalowanie portretu swojej mamy. – Mogę namalować, jak sprząta mój pokój? – dopytywała Ola, która najwyraźniej miała już pomysł na swoją pracę. – Może lepiej namaluj mamę, gdy odpoczywa albo się śmieje – poradziła Kalina, jednocześnie zastanawiając się, w jakiej sytuacji przedstawiłoby ją jej dziecko. Poczuła lekkie ukłucie, którego nie potrafiła jednoznacznie zdefiniować, i z zazdrością patrzyła na powstające portrety, które przyciągały wzrok niebanalną kolorystyką, pozostającą w całkowitej rozbieżności z rzeczywistością. Nikogo nie dziwiły fioletowe włosy jednej z mam czy niebieskie dłonie innej. Artysta ma wizję i realizm nie jest w stanie jej zniszczyć. Nachylając się nad pracą jednego z dzieci, kątem oka dostrzegła wchodzącą starszą, korpulentną kobietę, która niepewnie się do niej uśmiechała. Kobieta nosiła zbyt opięte, wzorzyste sukienki, podkreślające mankamenty figury. Buty na niewielkim obcasie wyraźnie buntowały się przeciwko jej wadze, koślawiąc się na boki. Właścicielka nic sobie jednak z tego nie robiła i raźnie maszerowała w stronę zapracowanych dzieci. Kalina doskonale wiedziała, jakie pytanie za chwilę padnie. Instynktownie zacisnęła dłonie, a jej oddech automatycznie przyspieszył, jakby za moment miała się znaleźć na ringu. Choć wciąż udawała, że nie dostrzega swojej szefowej, wiedziała, że rozmowa jest nieunikniona. – Dzień dobry, dzieci – zaczęła dyrektorka, stając tuż obok Kaliny. – Widzę, że ciężko pracujecie. – Malujemy mamę, a to nie jest ciężka praca – bez namysłu wypalił Krzyś, który zdążył już obgryźć czerwoną kredkę, jakiej użył do narysowania ramki wokół przygotowywanego przez siebie portretu. Kalina zgromiła go wzrokiem, choć w głębi serca najchętniej by się roześmiała, widząc minę szefowej, która najwidoczniej nie wiedziała, w jaki sposób powinna zareagować. Zdążyła nabrać duży haust powietrza i na moment zatrzymać je w płucach, zanim zrobiła wydech. Wyraźnie nie miała ochoty na niespodzianki ze strony dzieci, bo zwróciła się do nauczycielki: – Kalinko, co słychać? Kalina nienawidziła tak ogólnikowo zadawanych pytań. Na usta cisnęła jej się zdawkowa odpowiedź, która powinna dać jej czas do namysłu, ale po tylu latach pracy z dyrektorką wiedziała, że to na nic. Była przekonana, że szefowa nie wyjdzie z sali, dopóki nie otrzyma jednoznacznej odpowiedzi, nawet jeżeli będzie musiała drążyć temat i pytać wprost. Kompletnie jej nie przeszkadzało, że w ten sposób narusza czyjąś prywatność. Wreszcie odpowiedziała: – Na razie nic ciekawego. – Jeszcze nic nie wiadomo? – dopytywała nachalnie szefowa. W jej głosie pobrzmiewała nuta zainteresowania. – Nie – odparła Kalina i odwróciła się na pięcie, by pomóc najmłodszej w grupie dziewczynce namalować nos i oczy mamy. – Jeśli ktoś skończył rysować portret, to może zacząć ozdabiać ramki – dodała, podając dzieciom niewielkie motylki i kwiatki wycięte z kolorowego papieru. Cały czas ignorowała obecność szefowej, co i rusz nachylając się nad którymś z dzieci i pomagając mu przy jego szkicu, jednocześnie udzielając wskazówek, jak powinno dalej pracować. Miała wrażenie, że trwa to w nieskończoność. Bała się podnieść wzrok, by nie natrafić na przeszywające spojrzenie, dociekające prawdy, której ona sama wciąż nie znała. Gdy wreszcie odwróciła się w stronę drzwi, spostrzegła, że jej rozmówczyni opuściła salę. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą i powróciła do pytań, które w naturalny sposób rodziły się w głowach jej małych uczniów. Pytań, których się nie bała. Pytań, za które ich chwaliła. Przysiadła na jednym ze stolików i zaczęła śpiewać piosenkę, której od ubiegłego tygodnia uczyła swoich wychowanków. Kilkanaście głosów natychmiast się do niej przyłączyło, wywołując na jej twarzy uśmiech. Uwielbiała te dzieciaki, po ośmiu latach pracy nauczyła się czerpać radość z ich małych sukcesów, które poniekąd były jej zasługą, i korzystać z energii, którą emanowały. Kalina odbierała od dzieci ukończone prace i kolejno wieszała je na gazetce ściennej, by wszyscy mogli je podziwiać. Gdy każdy już opowiedział o przygotowanym portrecie, nadszedł czas na upragnioną zabawę. Wreszcie miała chwilę wytchnienia dla siebie. Usiadła za biurkiem i tępo zapatrzyła się w stronę radośnie bawiących się maluchów. Ich pokrzykiwania, głośne rozmowy i śmiech tym razem nie zdołały jej zainteresować. Miała wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że jest jedynie fragmentem filmu odtwarzanego w zwolnionym tempie. Wreszcie uzmysłowiła sobie, że myślami zaczyna powracać do nocnego koszmaru, który wciąż ją przerażał. Spostrzegła, że spocone dłonie zaciska na wiecznym piórze, po którym ścieka granatowy tusz, tworząc na jej sukience nieregularne wzory. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło. Poderwała się z krzesła i pobiegła do niewielkiej łazienki przylegającej do sali. Nachyliła się nad nisko zawieszoną, bo przygotowaną z myślą o dzieciach, umywalką i zaczęła nerwowo mydlić dłonie. Tusz jednak nie dawał się tak łatwo zmyć i mimo wysiłku, na opuszkach palców wciąż były widoczne jego ślady. Wiedząc, że nie może na długo pozostawić dzieci samych, pospiesznie zabrała się za czyszczenie sukienki. W tym przypadku zadanie okazało się jeszcze trudniejsze. Pierwsza próba zakończyła się całkowitym fiaskiem, a rozmoczona plama utworzona z mniejszych kleksów, które w niezrozumiały dla Kaliny sposób zdołały połączyć się ze sobą, przypominała kontury państw stanowiących Unię Europejską. W końcu bez zbędnych ceregieli wsadziła dół sukienki do zlewu, obficie polała ją mydłem i zdecydowanymi ruchami zaczęła ją zapierać. Po kilku minutach plama odrobinę zbladła, oddając swój kolor pianie, która zdążyła zawładnąć przednią częścią sukienki. Jeszcze kilka ruchów i można było spłukiwać. Kilka kropel skapnęło jej na sandały, ale dotyk ociekającej wodą sukienki był nie do zniesienia. Złapała wiszący na ścianie ręcznik i mocno wykręciła w nim przemoczone ubranie, które posłusznie oddało część ze swej wilgoci. Po chwili wyszła z łazienki, czując na nogach dotyk zawilgłego materiału, który jeszcze przez jakiś czas miał jej przypominać o chwilowej dekoncentracji. Na wywabienie plamy musiała poszukać innego sposobu, ale mogła to zrobić dopiero po powrocie do domu. Kiedy wyszła z łazienki, zebrała grupę dzieci i po umyciu rąk poprowadziła wszystkich do jadalni, gdzie gromadziły się pozostałe przedszkolaki. Wbrew oczekiwaniom w sali panowała względna cisza. Słychać było jedynie brzęk sztućców uderzających o talerze. Kalina przywitała się z pozostałymi nauczycielkami i podeszła do najbliższej koleżanki, stojącej nieopodal grupy najmłodszych przedszkolaków. – Cześć, skąd taka mina? – spytała Iza z troską. – Ciężki dzień – zaczęła Kalina. – Beznadziejna noc – dodała, wzruszając ramionami. – Ile masz jeszcze czasu? – Sześć dni. – Kalina, wytrzymałaś tyle, więc musisz walczyć dalej – przekonywała drobna szatynka, ubrana w zbyt krótką bluzkę, która podjeżdżała do góry za każdym razem, gdy nachylała się nad którymś z dzieci. – Naprawdę podziwiam cię za to, co robisz, i dlatego nie możesz odpuszczać. – Dziękuję – odezwała się po chwili Kalina ledwie słyszalnym głosem. – Iza, nie masz pojęcia, jak bardzo mam już tego wszystkiego dosyć. To ciągłe czekanie na wyniki, efekty, prognozy i założenia po prostu mnie wykańcza psychicznie. Nie mam siły cieszyć się słońcem. Nie mam ochoty spotykać się z ludźmi, by mówić o sprawach, które nie mają dla mnie żadnego znaczenia. – I masz do tego pełne prawo, a to, co o tobie sądzą inni, jest kompletnie nieistotne. Pozwól sobie na takie myślenie, a będzie ci łatwiej. – Chciałabym to całe zamieszanie przespać i móc obudzić się w lepszej dla mnie rzeczywistości… – Musi być lepiej! Będzie lepiej, tylko w to uwierz – prosiła Iza. |
Podziel się opinią
Komentarze