Hellblazer, Mike Carey – tom 1 - recenzja komiksu wyd. Egmont
Egmont powoli zbliża się do końca wydawania "historycznej" sagi z Johnem Constatntinem w roli głównej. Do sprzedaży właśnie trafił pierwszy z trzech tomów ze scenariuszami Mike’a Careya, który nie utwierdza w przekonaniu, że "Hellblazer" to jedna z najlepszych serii ostatnich lat.
A raczej dekad, gdyż zeszyty "Hellblazer" pisane przez Careya (łącznie 40) ukazywały się od 2002 r. Carey przejął pałeczkę po Brianie Azzarello, którego komiksy z Johnem Constatntiem ukazały się w Polsce już w 2019 r. Później Egmont wypuścił na nasz rynek wcześniejsze serie Jamiego Delano, Warrena Ellisa i Gartha Ennisa. Takie zaburzenie chronologii może nieco namieszać w odbiorze historii Careya. Warto więc mieć na uwadze, że ten autor kontynuuje niektóre wątki opisane u Azzarello.
Carey ciągnie wątek domniemanej śmierci Johna i – tak jak Azzarello – stara się ukazać nieznane oblicza tytułowego bohatera. Pomaga mu w tym powrót do Liverpoolu i skoncentrowanie się na rodzinie Constantine’a. Po amerykańskich przygodach John postanawia odwiedzić swoją siostrę, co oczywiście nie kończy się miłym spotkaniem przy ciastku i kawie. Na miejscu okazuje się bowiem, że siostrzenica Johna zniknęła - stryj oficjalnie wraca więc z "zaświatów" i wkracza do akcji.
Mike Carey to scenarzysta wszechstronny - pracował i nad komiksową biografią Ozzy’ego Osbourne’a, zgłębiał i rozwijał światy zrodzone w głowie Neila Gaimana ("Sandman", "Lucyfer", "Nigdziebądź"), ale także brał się za takie serie jak "Red Sonja", "Vampirella", by później pisać słynne "Secret Invasion" dla Marvela. Jego "Hellblazer" jest nie tylko świeży i oryginalny, ale także bardzo przystępny. Z jednej strony nawiązuje do wcześniejszych przygód Johna, a zarazem tworzy zwięzłe i klarowne opowieści. Ponad 350-stronicowy tom połyka się z łatwością i przyjemnością. Nie oznacza to, że "Hellblazer" Careya jest prostacki – znajdziemy w nim mnóstwo świetnych pomysłów, czarnego humoru i niezapomnianych akcji z demonami w tle. Co znamienne, Carey bywa bardzo oszczędny w operowaniu słowem. Jego kadry nie są (jeśli nie trzeba) przeciążone tekstem i doskonale zgrał się z poszczególnymi rysownikami.
W pierwszym tomie za warstwę graficzną odpowiadają takie nazwiska jak Marcelo Frusin i Steve Dillon, którzy doskonale znają się na Constantinie. A także Lee Bermejo – autor rysunków w tomach "Joker", "Luthor" czy "Batman: Przeklęty" (wszystkie ze scenariuszami Azzarello).
Pierwszy tom "Hellblazer" od Mike’a Careya to kolejne świetne spojrzenie na Johna Constantine’a, który - sądząc po liczbie "jego" tytułów wydawanych przez Egmont, ma w Polsce sporą rzeszę fanów. Jeżeli jeszcze do niej nie należycie, to seria Careya może to zmienić, bo choć formalnie jest kontynuacją, to formalnie jest świetnym zaproszeniem do świata Johna Constantine’a.