Wszystkie róże świata
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2019 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Ta opowieść jest jak migdały – trochę słodka, trochę gorzka…
Zaczyna się jak niezły film. Róża, poznańska bibliotekarka, ma poukładane, spokojne życie. Właśnie kupiła mieszkanie, niebawem wychodzi za mąż. Tyle że na drodze do jej szczęścia staje prawdziwa miłość…
Finezyjna powieść o kruchości uczuć oraz próbie posklejania pękniętego serca. Przywodzi na myśl filiżankę z porcelany: piękną i delikatną. Chwile wzruszenia zgrabnie przeplatają się z subtelnym dowcipem sytuacyjnym.
Serdecznie polecam, Edyta Świętek
Róża sama czuła się jak potłuczona filiżanka. Nie do naprawienia. Ktoś ją kiedyś upuścił, wypuścił z rąk. Potłukła się. I choć próbowała się pozbierać, posklejać, już nie poznawała misternego wzoru własnego życia. Niektóre części pogubiły się bezpowrotnie. Na innych, choć nadal wydawały się dość duże, widniały głębokie rysy. Nic tylko puknąć, a rozlecą się na setki kawałków, które już nigdy nie złożą się w całość.
Numer ISBN | 978-83-66217-53-9 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 368 |
Język | polski |
Fragment | Skorupka pierwsza Czasami po prostu brakuje kamieni. Forrest Gump, 1994 r. Jej świat rozsypał się na kawałki od jednego spojrzenia. Zaledwie jedno spojrzenie i nie było co zbierać. Jej poukładane życie szlag najjaśniejszy trafił. A potem było już tylko gorzej. Równia pochyła. Trzeba było bowiem zmierzyć się z faktem, że świat, jaki znała i w jakim tak wygodnie się urządziła, dobiegł końca. Nieodwołalnie. Nieodwracalnie. Całkowicie. Fakty wyglądały następująco: szła przez życie bez większych wzlotów, ale też bez upadków. Szkołę średnią skończyła może bez wyróżnienia, ale na tyle dobrze, by bez kłopotu dostać się na studia. Studia, gdy okazało się, że wreszcie uczy się tylko tego – no, mniej więcej tylko tego – co naprawdę lubi, ukończyła, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu i wielkiej uciesze rodziców, ze średnią znacznie bliżej pięciu niż czterech. Z pracą wyglądało może nieco gorzej. Ale bądźmy szczerzy, komu z nas życie układa się dokładnie tak, jak to sobie założył? Jej z całą pewnością nie. Zatem, mimo rozesłania i rozniesienia życiorysów do różnych szkół i odbycia czterech rozmów kwalifikacyjnych (raz była za młoda, bez doświadczenia, a stażyście trzeba przydzielić opiekuna, sami rozumiecie, to kłopot; innym razem za stara, w końcu już była po studiach, a jeszcze nie miała doświadczenia), pracy w szkole nie dostała. Nie chciała uchodzić za zwolenniczkę teorii spiskowych, dlatego nie rozgłaszała wszem i wobec, że by dostać pracę w szkole – nieważne, co się wie i sobą reprezentuje, ważne, kogo się zna. Przyjęła ten fakt spokojnie. Odłożyła szkołę na inny termin. W całą sprawę bardzo szybko wplątał się święty Nigdy. A przynajmniej tak wtedy sądziła. Po odrzuceniu przez szkołę, a jednocześnie boleśnie świadoma, że pracować trzeba, postanowiła szukać szczęścia w branży pokrewnej. Przez chwilę była copywriterką. Zachwalała szampony do włosów, papki dla niemowląt. Potrafiła napisać dziewięćset słów na temat paneli podłogowych objętych dwudziestoletnią gwarancją, z domieszką opiłków srebra (wtedy odpychają kurz) i odpornością na psie pazury. Kiedy zleceniodawca zapłacił jej nie pieniędzmi, a panelami (co na szczęście było wielce fortunne, bo akurat kupowała mieszkanie, ale trzymajmy się chronologii), postanowiła, że koniec z tym. Przyjęła pracę gorzej płatną, ale bliższą jej sercu – została bibliotekarką. Krótko po studiach poznała Patryka. Był miły, na tyle przystojny, by pociągać ją fizycznie (co z trudem przyznawała nawet sama przed sobą), ale nie aż tak atrakcyjny, by odczuwała zazdrość, gdy wychodził na drinki biznesowe z koleżankami z pracy. Szybko odkryła, że świata poza nim nie widzi. Lubili spędzać razem czas, podzielali zamiłowanie do włoskiej kuchni i spędzania wakacji możliwie najmniej rekreacyjnie. Poznali się na kursie tańca dla singli. Były to zajęcia, na które zapisywano taką samą liczbę kobiet i mężczyzn, co stanowiło gwarancję, że każde znajdzie partnera, by mieć się z kim uczyć. Kurs miał trwać trzy miesiące, a partner, którego wylosowało się na pierwszych zajęciach, miał nim zostać już do końca. W jej przypadku, jak się okazało, miał nim pozostać do końca życia. Tak przynajmniej przez pewien czas jej się wydawało. Ale nie uprzedzajmy faktów… Po trzech miesiącach opanowywania walca, rumby i tanga oraz randkowania poza zajęciami była przekonana, że to jest właśnie ten mężczyzna. Miłość jej życia do grobowej deski. Nie za bardzo zajmował ją wtedy fakt, że jest to też pierwszy mężczyzna w jej życiu (no bo hej, w pewnych okolicznościach ojca dobrze jest jednak pomijać) i że w zasadzie niewiele wie o funkcjonowaniu w związku. Była przekonana, że będzie fajnie. Wspólne mieszkanie, pies, dzieciątko. Patrzenie sobie w oczy do końca życia i wspieranie się w każdej sytuacji. Może zdarzy się kłótnia albo dwie (no, może pięć, jedna na dekadę), ale ogólnie będzie fajnie. Oto znalazła swoją drugą połówkę. Mężczyznę, który będzie przy niej zawsze. Będzie rozumiał, wspierał i wspólnie z nią szedł przez życie. Kiedy się potknie, pomoże wstać, kiedy będzie jej smutno, pocieszy. Będzie się z nią śmiał i płakał i oboje spędzą resztę życia, uszczęśliwiając siebie nawzajem i mogąc na sobie polegać. Taki był plan. I ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich zainteresowanych, zwłaszcza jej przyjaciółek, które sugerowały, że może nie do końca będzie tak, jak to sobie wyobraża, tak się właśnie stało. Okazali się z Patrykiem dwiema połówkami tego samego owocu. Lubili to samo, mieli niemal identyczne zdanie na prawie wszystkie tematy. Dogadywali się świetnie i rozumieli w lot. Jedyną rysę na ich związku stanowił fakt, że Patryk nie przepadał za zwierzętami, a ona była wolontariuszką w stowarzyszeniu ratującym bezdomne zwierzaki i miała dwa koty. Ale przecież nie mogło być idealnie. Patryk jednak przezwyciężył swą niechęć. I choć on i jej dwa koty zdecydowanie za sobą nie przepadali, postanowili się tolerować dla szczęścia wszystkich zainteresowanych. Po roku znajomości, polegającej na nocowaniu raz u niej, raz u niego, zaproponował, że czas najwyższy, by zamieszkali razem. Uznała to za propozycję bardzo sensowną i wstęp do poważnego związku. Zatrudnili doradcę kredytowego i zaczęli poszukiwać większego, wygodniejszego i przede wszystkim wspólnego mieszkania. Wprowadzili się tam zresztą niebawem całą czwórką. Ona, Patryk i jej dwa koty – Panna Marple i Herkules Poirot. Mieszkanie było wygodne, a ich życie spokojne. Oboje pracowali, wieczorem tańczyli. I nigdy się nie kłócili. Kiedy koleżanki opowiadały, jak bardzo szarpią się ze swoimi partnerami, nie mogła tego pojąć. Nie rozumiała, jak można się z kimś non stop wykłócać, we wszystkim się różnić, a mimo to ciągle chcieć z nim być. Dlatego kiedy czasami owijała się kocem i siadała na balkonie z kieliszkiem wina, patrząc w gwiazdy, dziękowała Opatrzności za swoje szczęście. Nie wiedziała, czym sobie na to zasłużyła, że jej życie bez większego wysiłku z jej strony było jak dotąd tak cudowne i poukładane. Nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek miało być inaczej. Kiedy po kilku latach wspólnego mieszkania Patryk się jej oświadczył, ucieszyła się, choć uznała to również za kolejny etap w życiu. Kolejny punkt na liście do odhaczenia. Studia. Mieszkanie. Mąż. Z radością i absolutną pewnością w sercu przyjęła oświadczyny. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że to może nie być Ten Jedyny. Kiedy jej koleżanki na wieczorach panieńskich opowiadały o wątpliwościach i chęci ucieczki, ona zupełnie nie wiedziała, o czym mówią. Jej życie zawsze cechowało się absolutną pewnością. A pewność ta niezachwianie prowadziła ją do wiary w szczęśliwe zakończenie. Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że to wszystko może się popsuć, że zwierciadło odbijające jej życie posypie się w stos odłamków nie do poskładania. Nie namyślając się więc zanadto, przyjęła oświadczyny Patryka i pozwoliła sobie wsunąć na palec pierścionek zaręczynowy. Teraz nastał etap poznawania rodzin. Bo choć z rodzicami rozmawiała dwa lub trzy razy w tygodniu, nigdy jakoś nie zabrała do nich Patryka. Oboje niespecjalnie rodzinni, woleli spędzać urlopy inaczej, niż odwiedzając rodziny. Zwłaszcza że jedna mieszkała w Łodzi, druga we Wrocławiu, a oni spotkali się w Poznaniu, gdzie oboje przyjechali na studia i już zostali. |
Podziel się opinią
Komentarze