Tułacze życie (#1). Za nasze winy
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2019 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Chciałeś się tułać po świecie, będziesz się tułał, ocierając o śmierć bliskich, aż czwarte pokolenie zmaże twoje winy
Jest druga połowa XVIII wieku. Joseph nie chce być kolejnym pokoleniem Neubinerów, którym przeznaczone jest tułacze życie. Zabiera żonę oraz trzech synów i razem decydują się szukać szczęścia na terenach Królestwa Galicji i Lodomerii. Ich małą ojczyzną stają się Łany, niewielka osada, gdzie remontują stary młyn i zaczynają spokojne życie. Kiedy wydaje się, że zła passa towarzysząca rodzinie minęła, na scenę wkracza tajemnicza moneta, fascynująca każdego, kto bierze ją w dłonie.
Czy opowieści o klątwie są tylko legendą, czy moneta naprawdę skrywa złowieszczą tajemnicę?
Historia wielopokoleniowej rodziny wskazująca, jak ważny jest szacunek dzieci do matki oraz więzi rodzinne. Polecam!
Edyta Świętek,
autorka sag rodzinnych Spacer Aleją Róż i Grzechy młodości
Numer ISBN | 978-83-66217-79-9 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 352 |
Język | polski |
Fragment | Własne pędy, własne liście zapuszczamy każdy sobie. I korzenie oczywiście, na wygnaniu, w kraju, w grobie. Tu na boki, wzwyż ku słońcu, na stracenie w prawo, w lewo. Kto pamięta, że to w końcu, jedno i to samo drzewo. – Jacek Kaczmarski „Nasza klasa” Rozdział 1 Nie wyobrażał sobie, że mógłby ożenić się ponownie. Wciąż kochał swoją zmarłą żonę i nie dopuszczał do siebie myśli, że jakakolwiek inna kobieta mogłaby mu ją zastąpić. Niestety miał na wychowaniu trzech synów, którym brakowało matki, jeszcze bardziej niż jemu kobiety. Wciąż winił się za to, że namówił żonę na tak ciężką podróż w nieznane. Być może gdyby podjęli inne decyzje, ich los potoczyłby się inaczej. W Sudetach mieli przynajmniej własny dom, pole i maleńki młyn, który choć nie dawał jeszcze wielkiego dochodu, pozwalał im wiązać koniec z końcem. Gdyby, mieszkając w Lądku, znaleźli się w potrzebie, zawsze mogliby się zwrócić o pomoc do rodziców Anny Marii. Wydawało im się jednak, że życie pod skrzydłami rodziny ich ogranicza. Chcieli być samodzielni, dlatego patent kolonizacyjny był dla nich na dzieją na lepszą przyszłość. Nowo utworzone daleko na wschodzie, Królestwo Galicji i Lodomerii wydawało się rajem w zasięgu ręki. Niestety ostatecznie nie wszystko wyglądało tak, jak obiecywano kolonistom. Wielu poniosło straty już na samym początku, z których największą była śmierć bliskich. Niemal w każdej rodzinie przesiedleńców doszło do tragedii. Umierali dzieci, starcy, wiele kobiet. Mordercza podróż przez pół Europy, a potem niepewność co do przyszłości i życie w ciężkich warunkach, w przeludnionych chatach, gdzie szerzyła się zaraza, to nie było to, o czym marzyli. Niestety właśnie taka okazała się rzeczywistość. Sytuacja Josepha nie była jeszcze tak tragiczna jak wielu innych kolonistów, ale i jego nie ominęło nieszczęście. Anna Maria, którą podróż bardzo wycieńczyła, na swe nieszczęście zaszła w tym czasie w ciążę. Jej organizm, wciąż niedożywiony i przemęczony pracą, nie podołał wyzwaniu, jakie przed nim postawiła natura. Odeszła w lecie tysiąc siedemset osiemdziesiątego szóstego roku, niedługo po śmierci dziecka, które dopiero co powiła. Po jej śmierci Joseph Neubiner wraz z synami przeniósł się do Łanów, niedaleko Kamionki Strumiłowej, gdzie otrzymał od rządu austriackiego niewielki młyn z przybudówką. Zamieszkanie we młynie było o wiele lepszym pomysłem niż w rozsypujących się i pełnych – chorób chatach, gdzie musieli żyć tuż po przyjeździe. Choć tyle mógł zaoferować swoim dzieciom. Miał jednak świadomość, że nawet najlepsze warunki mieszkaniowe nie wynagrodzą im straty, jaką ponieśli. Nic nie jest warte takiego poświęcenia. Życie matki jest bezcenne, a one właśnie ją utraciły. Dzieci już posnęły, a Joseph, w świetle łuczywa, postanowił rozpocząć to, co od dawna chodziło mu po głowie. Wyciągnął ze skrzyni papier, gęsie pióro i inkaust, które dostali w prezencie ślubnym. Jak do tej pory nie było okazji, by ich użyć. Dziś nadszedł ten moment. Wziął pióro do ręki, umoczył w czernidle i przycisnął do kartki. Choć w głowie kłębiło się wiele myśli, miał wątpliwości, czy uda mu się przelać to wszystko na papier. Ledwie jednak zaczął, opowieść o rodzinie, w której historię wpisana była tułaczka po świecie, popłynęła jak rzeka. Rodzina Neubinerów miała niemieckie korzenie. Ojciec Josepha, Ludwig, pochodził z księstwa Neuburg w Bawarii, położonego około osiemdziesięciu kilometrów na północny zachód od Monachium. Początkowo mieszkał na wsi z rodzicami, ale gdy tylko osiągnął wiek pełnoletni, porzucił dom rodzinny, by szukać wrażeń w głównym w księstwie ośrodku miejskim Neuburg an der Donau. To wciąż jednak nie zaspokajało jego potrzeb, zgodnie z powiedzeniem, że zawsze lepiej jest tam, gdzie nas nie ma. Ludwig marzył o wielkim świecie, o podbojach i bogactwie, ale natura lekkoducha stała mu na drodze do realizacji marzeń. Zbyt szybko nudził się wszystkim, zbyt mało wagi przywiązywał do ludzi i miejsc, w których bywał. Po kilkuletniej tułaczce, gdy powrócił do domu rodzinnego, wydał mu się on przeraźliwie pusty. Stojąc nad grobem matki zmarłej podczas jego nieobecności, uświadomił sobie nagle, że nic nie wie o swoich najbliższych, że porzucając rodziców kilka lat wcześniej, praktycznie o nich zapomniał. Patrzył na ojca, który zupełnie nie radził sobie z żałobą, i po raz pierwszy w życiu zapragnął założyć własną rodzinę. Chciał wypełnić dom szczebiotem dzieci, pieśniami śpiewanymi przez małżonkę, zapachem obiadu, tym wszystkim, co zapamiętał ze swojego dzieciństwa i od czego tak szybko uciekł. Nim jednak poważnie zaczął rozglądać się za kandydatką na żonę, pod koniec tysiąc siedemset czterdziestego roku zmuszony został, by wraz z wojskami pruskimi Fryderyka II wyruszyć na Śląsk. |
Podziel się opinią
Komentarze