Trwa ładowanie...
d9obdln
13-06-2020 13:00

Szczęście pod stopami

książka
5.0
(1 głos)
Oceń:
d9obdln
Szczęście pod stopami
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Nie pomogą żadne zaklęcia, jeśli szczęściu nie da się szansy.
Monika opiekuje się dzieckiem swojej siostry i choć jednocześnie wciąż ma nadzieję na założenie własnej rodziny, wydaje się szczęśliwa i spełniona. Kiedy przewrotny los stawia na jej drodze mężczyznę, który burzy jej spokój – nie zamierza na to pozwolić i dać się ponieść emocjom. Zwłaszcza że od pierwszej chwili jest świadoma jego odmienności; przecież między innymi właśnie z tego powodu zdecydowała się wynająć mu pokój…
Świat Moniki na chwilę się rozsypie, jednak dziewczyna zdoła poskładać go na nowo, odnajdując nadzieję na szczęście, które do tej pory ją omijało.
To kolejna piękna, poruszająca i wartościowa powieść w dorobku twórczym Renaty L. Górskiej. Zachwyca swoją realnością, otula emocjami, a przede wszystkim błyskotliwie udowadnia, że zawsze warto marzyć, oczekiwać zmian na lepsze i wierzyć w miłość. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy i gdzie los obdarzy nas tym, co najlepsze. Bezapelacyjnie doskonały materiał na produkcję filmową.
Nora Roberts ma godną siebie kontynuatorkę.
Szczerze polecam!
Krystyna Meszka, cyrysia.blogdpot.com

Szczęście pod stopami
Numer ISBN

978-83-66481-12-1

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

512

Język

polski

Fragment

Prolog

Któż by nie chciał urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą? W mo­mencie moich narodzin zaświeciło ich więcej, a chociaż nie były prawdziwe, z ust ludzi wypływały dobre życzenia. Niebo rozbłysło od fajerwerków, wybuchały petardy, strzelały korki szampana. Niestety nie byłam potomkiem królewskim i to nie mnie witano tak hucznie. Świętowano nadejście nowego roku. Wyprzedziłam go o minutę.

– Wpiszę datę pierwszy stycznia – proponowała położna. – Prze­dłuży się małej dzieciństwo.

– Nie zgadzam się na to! – Moją rodzicielkę oburzyła ta nadgor­liwość. – Proszę trzymać się przepisów!

Miała powód do uporu. Byłam pogrobowcem, a ponoć także dzieckiem przenoszonym. Nieduża waga noworodka raczej nie po­twierdzała takich obliczeń, lecz matka obstawała przy swoim.

– Patrysia, moja pierworodna, też była taka drobna! – Nie wspo­mniała o fajkach, których wtedy nie umiała się wyrzec.

Podczas drugiej ciąży o paleniu czy innych używkach musiała zapomnieć. Wicherkowie, jej teściowie, praktycznie nie spuszczali jej z oczu. Bez pracy, własnego mieszkania i z kolejnym dzieckiem w drodze, musiała dostosować się do tego rygoru. Wpieniała się, gdyż traktowano ją jak małolatę, chociaż była już matką i wdową. Jej mąż, a mój ojciec, o ile Piotrek istotnie nim był, zginął tragicznie w wypadku. Następne miesiące stały się dla Hanki prawdziwą ge­henną. Była całkowicie zależna od teściów, z niskiej wdowiej renty nie utrzymałaby siebie i dzieci.

W okazałym domostwie, w którym żyło się wielopokoleniowo, nestor rodu pod pozorem łaskawcy sprawował rządy tyrana. Bli­skich traktował jak swoich podwładnych, żądał od nich pełnego po­słuchu. Protesty gasił rykiem, podporządkowanie szczodrze nagra­dzał. Kobiety w tym domu nie miały wiele do gadania, obaj synowie również bali się ojca. Biada było sprzeciwić się temu mężczyźnie, zawsze musiał postawić na swoim! W miasteczku mówiło się nawet „zawzięty jak Wicherek”.

Nie mogłam pamiętać, co doprowadziło do tego, że dora­stałam w domu dziadków. Wersja Hanki, mojej matki, zawierała sporo luk i różniła się od tego, co słyszałam od innych. Zacznijmy jednak od początku, trzymając się nagich faktów. Byłam dzieckiem wyczekiwanym, ale w żadnym razie chcianym. To tylko pozornie paradoks.

W miasteczku wrzało od plotek, zanim jeszcze pojawiłam się na świecie. Wątpliwości budził zbyt wolno rosnący brzuch Hanki. Im bliżej końca roku, tym głośniej pytano, czy w ogóle Piotrek Wicherek zdążyłby spłodzić to dziecko. Najbardziej ją­trzyła ponoć Zoja, moja ciotka, starsza synowa dziadków. Obie kobiety nie znosiły się nawzajem, a mieszkanie pod jednym da­chem powodowało ciągłe konflikty.

Pozostaje zagadką, czy poród w sylwestra był skutkiem rozpacz­liwych zabiegów, czy nastąpił jednak o czasie. Grupa mojej krwi nie wykluczała ojcostwa Piotrka i chyba to przeważyło, że Hanka mo­gła wrócić do domu teściów. Wspomagali ją finansowo, aby mogła troszczyć się o obydwie córeczki. Okazała się jednak niewdzięczna, lub, jak sama to widziała, nie radziła sobie z tą sytuacją.

Hanka była bardzo młoda, miała dopiero dwadzieścia dwa lata. Nie tak wyobrażała sobie swoją przyszłość. Jednostajna codzien­ność nużyła ją, tęskniła za dawną swobodą. Od krewnych męża wciąż tylko słyszała zarzuty; a to że źle zajmuje się dziećmi, a to że nie jest gospodarna. Ludzie w miasteczku oceniali ją na każdym kroku, czepiali się, że maluje się ostro i nie nosi żałoby. Z czasem Hanka stała się bardziej butna i przestała zważać na opinię. Raz za razem urywała się z domu, bez balastu, za który miała obie córeczki. Wyjeżdżała głównie do swojego rodzinnego miasta, odnowiła tam stare przyjaźnie. Nic sobie nie robiła z awantur, jakie czekały ją po powrocie. Podburzana przez dawnych przyjaciół, przed nikim nie

czuła już respektu. Jej absencje przedłużały się coraz bardziej, aż pewnego dnia zniknęła na dobre.

Zostawiła wiadomość, że skoro zdaniem teściów nie nadaje się na matkę, to niech sami zatroszczą się o swoje wnuczki. W miasteczku ponownie wybuchła sensacja. Wicherkowie palili się ze wstydu za młodszą synową, lecz sądzili, że w końcu wyszaleje się i opamięta. Hanka jednak nie wróciła i dobrze zatarła za sobą ślady. Ludzie mó­wili, że pewnikiem skończyła w rynsztoku. W domu nigdy się o niej nie rozmawiało, dziadek tego zakazał. Nie wybaczono jej splamienia honoru rodziny.

Lata później próbowałam porozmawiać o tym z Hanką. Nie po­czuwała się do winy za porzucenie nas w dzieciństwie. Twierdziła, że wychowując się w domu dziecka, nie miała dobrych wzorców rodziny. Usprawiedliwiała się wczesnym wdowieństwem i nieżyczliwymi jej krewnymi męża. Mówiła, że chciała stanąć na nogi i zabrać córki do siebie, ale nie brzmiało to przekonująco. Gdy zapytałam, dlaczego przez tyle lat nie odzywała się do nas, odparła, że bała się Wicherków. W moim mniemaniu raczej przejęcia odpowiedzialności za dzieci. Chętniej rozwodziła się o ciemnych stronach swojego małżeństwa, miała je za życiową pomyłkę. Twierdziła, że Piotrek obiecywał jej gruszki na wierzbie. Krótko mówiąc, to z siebie robiła ofiarę.

– Słyszałyście o mnie tylko złe rzeczy – zakładała, nie całkiem bez racji. – Ale Piotrek też nie był ideałem, jak głupia z początku myślałam! Zauroczył mnie swoim mundurem, a kiedy wpadłam, to owszem, zachował się w porządku. Jednak po wojsku, gdy wrócił do swoich, to rycerz zamienił się w chama! Okazał się takim samym pieniaczem jak jego stary, brał się nawet do rękoczynów! Gdyby wtedy nie zginął, i tak bym od niego odeszła.

Żenowała mnie jej otwartość. Wprawdzie byłam już dorosła, lecz niektóre detale mogła zachować dla siebie.

– Marniałam w tej pipidówce, z upierdliwymi teściami na karku i resztą bandy Wicherków!

– Wybrałaś więc wolność… bez nas.

Zignorowała moją aluzję. Punkt ciężkości przerzucała na własne problemy, jakie miała po opuszczeniu naszego grajdołka. Żaliła się, jak było jej ciężko, gdy pętała się sama po Polsce. Pomieszkiwała to tu, to tam, zmieniała pracę, partnerów, a ci wykorzystywali ją i po­rzucali.

– Nie miałam szczęścia do facetów! Gubiła mnie moja kochliwa natura i moja naiwność! U dziadków było wam lepiej – kończyła niezręczny dla niej temat.

Jak to się miało do rzeczywistości, nie chciała słyszeć. To rów­nież blokowało nasze zbliżenie. Oczekiwała, iż w dorosłych córkach znajdzie przyjaciółki, wyrozumiałe dla jej wad i chętne do wysłuchi­wania jej żali. W moim przypadku tak się nie stało, więc nasz sztucz­nie podsycony kontakt wkrótce znów ostygł.

Hanka rozczarowała mnie, unikając odpowiedzi na pytanie, czy ja i siostra mamy wspólnego ojca. Chyba że udzieliła mi jej przez kwiatki, nadmieniając o swojej kochliwości. Być może tuż po stracie Piotrka pocieszał ją jakiś jurny kogucik? Wiele wskazywało na to, że nie przynależę do rodu Wicherków. Dawano mi odczuć moją odmienność i w końcu sama zaczęłam tak siebie postrzegać. W my­ślach nazywałam się samosiejką.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d9obdln
d9obdln
d9obdln
d9obdln