Trwa ładowanie...
d65vb5l
10-08-2023 09:28

Sumienie zasnute mgłą. Podróż wołyńska tom2

książka
Oceń jako pierwszy:
d65vb5l
Sumienie zasnute mgłą. Podróż wołyńska tom2
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Kto przyjaciel, kto wróg.

Dalsze losy rodziny Stawińskich, ich przyjaciół i wrogów.

Banderowcy wciąż napadają na wsie i wycinają w pień Polaków. Wanda, próbując ratować życie, ucieka do lasu, ale w czasie drogi zawraca, bo nie potrafi zostawić bliskich na pastwę zbrodniarzy. Jakimś cudem udaje jej się wyjść cało z pogromu, ale niestety nie wszyscy Stawińscy mieli to szczęście.
Opłakując śmierć matki, razem z ojcem i siostrami trafia do Łucka. Niestety nikt nie wie, co stało się z najmłodszym z rodzeństwa, Andrzejem, którego Zygmunt powierzył opiece Oleksandra.
Sam Zygmunt nie potrafi odnaleźć się w nowych realiach, oddala się od córek, za to doskonale dogaduje się z kobietą, od której powinien trzymać się z daleka.

Po ponad roku od lipcowych wydarzeń na cmentarzu zostaje odsłonięta tablica poświęcona pamięci zamordowanych przez UPA. Edward, brat Heleny, jest temu przeciwny, ale Zygmunt stawia na swoim, nie wiedząc nawet, że ściąga na bliskich kłopoty. Niedługo po odsłonięciu tablica zostaje oblana farbą, a kilka tygodni później roztrzaskana. Nad rodziną zawisa widmo przesiedlenia.
Niezwykle poruszająca historia o sekretach rodzinnych i wielkich namiętnościach na tle zawieruchy wojennej. Od tej powieści trudno się oderwać. Serdecznie polecam!
Edyta Świętek, autorka sag Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości i Niepołomice.

Sumienie zasnute mgłą. Podróż wołyńska tom2
Numer ISBN

978-83-67639-68-2

Wymiary

145x205

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

320

Język

polski

Fragment

Część I

RZEŹ

Lipiec 1943

Na podwórzu przed domem Zygmunta i Heleny Stawińskich roiło się od mężczyzn wykrzywiających twarze z nienawiści. Na czele rozwścieczonej hordy stało dwóch ciemnookich młodzieńców. Jeden trzymał w ręce karabin, którym kilka godzin wcześniej zabijał ludzi modlących się w kościele. Drugi, wyższy i mocniej zbudowany, ściskał w dłoni siekierę. Po ostrzu wciąż spływała krew…
Beznamiętnie wpatrywali się w kobiecą postać, która chwilę wcześniej wyszła z zabitego deskami domu, zbiegła po schodach i po ukraińsku zaczęła przekonywać napastników, by zostawili jej rodzinę w spokoju. Oferowała niezliczone dobra, na dowód ściągając z palca wykonaną ze złota ślubną obrączkę. Położyła ją na otwartej dłoni i pokazała katom.
Nie powiedzieli ani słowa. Po co, skoro prośba Heleny nie robiła na nich najmniejszego wrażenia?
Przywódcy grupy dali sygnał. Jednemu z podkomendnych nakazali zająć się Stawińską.
Z oddziału wystąpił Mykoła, niedawny parobek gospodarza. Brutalnie schwycił ją za ręce i wykręcił je do tyłu.
– Już nie jesteś taka odważna, co? – syknął jej do ucha. – Twój synalek też nie był, kiedy oberwał kulą – wyznał, na co Helena zaskowyczała, jakby otrzymała cios prosto w serce. – A wystarczyło oddać mi Polinę. Ona i tak nie związałaby się z Polakiem.
Do dziś nie potrafił przeboleć afrontu ze strony czarnookiej dziewczyny. Jerzy zawładnął nią bez reszty i na zwykłego parobka nie chciała spojrzeć łaskawym okiem. Oskarżona o kradzież, odeszła bez pożegnania. Mykoła chciał ją odszukać i zaproponować ożenek, ale doszły go słuchy o jej małżeństwie z Daniłem Melnikiem. Znanemu w okolicy awanturnikowi wolał nie wchodzić w drogę.
Nigdy jednak nie zapomniał, jak traktował go Jerzy, kiedy w gospodarstwie pojawiła się Polina. Uważał ją za swoją własność i nie dopuszczał do jej kontaktów z innymi mężczyznami. Mykoła starał się ją do siebie przekonać, lecz Polina wybrała Jurka. Drogi całej trójki szybko się rozeszły, niemniej w dumnym parobku wciąż tliła się chęć zemsty.
Przeznaczenie skonfrontowało ich w kościele. Mykoła znajdował się wśród trzydziestki uzbrojonych upowców atakujących katolicką świątynię, gdzie Jerzy modlił się wraz z pozostałymi wiernymi. Nie spodziewał się ujrzeć przed sobą byłego parobka, który skierował w jego stronę lufę karabinu i z mściwą satysfakcją pozbawił go życia.
Zaledwie kilka godzin później przyszło Mykole brać udział w napaści na dom Stawińskich. Jeszcze nigdy nie czuł w sobie równie wielkiej mocy. Decydował o życiu i śmierci. Tu i teraz mógł zakończyć marny żywot Polki, tępo wpatrującej się w próby staranowania drzwi wejściowych.
– Nie – powtarzała ze łzami w oczach. – Nie…
Z każdym wypowiadanym słowem jej głos słabł. Pod naporem ciosów zamek wreszcie puścił, nieomal przyprawiając Helenę o utratę świadomości. W duchu liczyła, że mąż zrozumiał jej intencje i tych parę minut, które poświęciła na odwrócenie uwagi banderowców, wykorzystał do ucieczki. Pragnęła, aby już żadnemu z jej dzieci nie spadł włos z głowy. Wystarczyło, że musiała oglądać ciało najstarszego syna, bestialsko zakatowanego przez butnych Ukraińców.
Martwiła się zwłaszcza o Zosię. Biedaczka, straciła męża i musiała chronić dwuletnią córeczkę oraz nienarodzone jeszcze dziecko. Oby całej rodzinie nie zabrakło sił do walki o przetrwanie.
Helena nie bała się o siebie. Otrzymała od Boga dobre życie. Dał kochającego męża, wspaniałe dzieci i cudowną wnuczkę. Słała do niego modlitwy błagalne i licytowała się bezczelnie, by lata, jakie jeszcze w swej dobroci jej przeznaczył, rozdzielił między bliskich. Wtedy odejdzie spełniona i spokojna.
Dotarł do niej ogłuszający krzyk. Z wnętrza domu bandyci wywlekli przerażonych Leszczaków. Włodzimierz, w poszarpanej koszuli, usiłował chronić żonę oraz córkę. Elżbieta i Olga, słaniając się na nogach, wczepiały się w jego prawy i lewy bok. Oprawcy ciągnęli starszą z kobiet za włosy, wobec młodszej pozwalali sobie na ordynarne komentarze.
Za nimi, ledwie powłócząc nogami, kroczyła Oksana. Trzymała w ramionach zapłakaną Nastkę, której dziecięce zawodzenie odbijało się echem w głowie Heleny. Tak bardzo chciała uchronić dziewczynkę od złego! Ocalić ją przed niechcianymi wspomnieniami, które wciąż będą powracały do niej w snach.
W ostatnich godzinach Nastia przeżyła więcej dramatów niż niejeden dorosły w ciągu kilku dekad. A przecież nie nadszedł jeszcze koniec…
– Pani kochana. – Oksanę zatrzymano obok Heleny. – Nie mogłam nic zrobić – łkała kucharka. – Wpadli do izby jak zbójcy i gdybym nie wzięła dzieciątka na ręce, jedynie Bóg wie, co by z nim zrobili.
Gospodyni ją uspokajała.
– Cii, przecież to nie twoja wina. – Spoglądała na wnuczkę z tkliwością.
Maleńka nie rozumiała, co się wokół dzieje. Widok obcych ludzi, zmęczenie i choroba, wreszcie nieobecność rodziców powodowały strach. Nastia zachłystywała się płaczem, tuląc się do Oksany. Helena chciałaby wziąć ją na ręce, ale Mykoła wciąż krępował jej dłonie.
– Powiedz lepiej, co z resztą – dopytywała z mocno bijącym sercem.
– Nie wiem. Oby udało im się uciec. – Oksana pokiwała głową. Nie wierzyła w podobne zrządzenie losu. Nasłuchała się zbyt wiele historii od uciekinierów z sąsiednich wsi, żeby żywić nadzieję na ratunek.
Wściekli dowódcy wypadli przed próg. Mając w szeregach Mykołę, doskonale orientowali się, jak wielu Polaków zamieszkuje gospodarstwo. Dotąd schwytali zaledwie kilka osób. Większość Stawińskich nadal się przed nimi ukrywała.
Ciężar zalegający na dnie serca Heleny nieco zelżał. Co jednak stanie się z Oksaną i rodziną Oleksandra? Helena słyszała o przypadkach uwalniania Ukraińców, lecz nierzadkie były również przypadki mordów na parobkach, którzy pracowali dla znienawidzonych Lachów. Nie wyobrażała sobie utraty Oksany. Jej odejście bolałoby nie mniej niż śmierć członków rodziny. Uważała kucharkę nie tylko za swoją prawą rękę. Była dla niej kimś więcej, pokrewną duszą, wsparciem, przyjacielem.
– Przeszukać pomieszczenia gospodarskie! – krzyknął jeden z dowódców. – Nikt nie może zbiec!
Helena zadrżała. Skoro oprócz Leszczaków, Oksany i Nastki z domu nikogo więcej nie wyprowadzono, reszta powinna być bezpieczna.

Zosia zagryzała kawałek przyniesionego przez ojca drewienka. Ból targał nią coraz mocniej i najchętniej wykrzyczałaby go całemu światu, ale musiała milczeć. Jeśli banderowcy znajdą ją, tatę i Saszę, niechybnie skażą wszystkich na okrutną śmierć. A dziecko, które w sobie nosiła, umrze, nim zdąży zaczerpnąć pierwszy oddech.
Zosia wykrzywiła twarz w cierpieniu.
– Kolejny skurcz? – szepnęła Sasza, a Zosia niemal niezauważalnie skinęła głową. – Twoje maleństwo wybrało sobie najgorszą chwilę, aby przyjść na świat.
Zosia wiedziała o tym, odkąd odeszły jej wody. Złapała wówczas ojca za ramię.
Zygmunt, wciąż zaaferowany zachowaniem żony, starał się przekonać Wandę do ucieczki z domu. Nie rozumiał, co działo się ze starszą córką. Robił, co w jego mocy, żeby nikomu więcej nie stała się krzywda. Andrzeja powierzył opiece Oleksandra, co spotkało się z ostrym sprzeciwem Saszy. Dziewczyna ani myślała brać odpowiedzialność za syna Stawińskich i wmawiać mordercom, że chłopiec jest Ukraińcem. W złości wykrzyczała, że nie będzie trzymała języka za zębami, kiedy zapytają o dziesięciolatka.
Oleksandr kazał jej milczeć i nie wtrącać się w sprawy dorosłych. Zapomniał jednak, że Sasza dawno przestała być dzieckiem, grzecznie słuchającym poleceń rodziców. I nie, wcale nie chciała skazywać Andrzeja na zatracenie. Zależało jej, by najmłodszy syn Zygmunta wreszcie poznał prawdę na temat przeszłości.
Sasza przypadkiem dowiedziała się o skrywanej przez gospodarza tajemnicy. Ojciec milczał przez lata, ale przepełniały go tak wielkie wyrzuty sumienia, że poczuł wewnętrzny przymus zdradzenia prawdy.
Kilka tygodni wcześniej przyznał się żonie do wypadków listopadowej nocy sprzed dekady, gdy dziecko urodzone przez Helenę zmarło zaraz po porodzie. Mówił o konsekwencjach poczynań księdza Ławniaka, który parę godzin po pogrzebie Andrzeja wyprawił się do sąsiedniej wsi i wrócił z niemowlęciem na rękach. Zamilkł i dopiero po chwili kazał przysiąc żonie na wszystkie świętości, że nikomu nie zdradzi, co usłyszała.
Rodzice nie zauważyli stojącej za drzwiami córki. Sądzili, że dziewczyna wciąż przebywa z Jerzym. Ale tamtego dnia Stawiński nie chciał jej widzieć. Nadal tęsknił za Poliną i nieraz dawał Saszy do zrozumienia, że nigdy nie dorówna jego jedynej prawdziwej miłości.
Córka Oleksandra nie musiała dotrzymywać żadnej obietnicy. Tu i teraz, z zemsty za podłe potraktowanie przez Jerzego, mogła zniszczyć znajdującą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie rodzinę. Nie posunęła się jednak do ostateczności. Widząc strach w oczach Zosi, postanowiła pomóc ciężarnej, dla której przyszedł czas rozwiązania.
Zgodnie z wcześniejszym postanowieniem parobek wziął ze sobą Andrzeja. Sasza nie wiedziała, dokąd się udali. Bliska omdlenia matka i dwóch przerażonych chłopców stanowiło spore obciążenie dla Oleksandra, niemniej nie wątpiła, że uda mu się wyjść cało z potrzasku.
– Musisz teraz postarać się, żeby dziecko szybko się urodziło – instruowała z godnym podziwu spokojem.
Wewnątrz drżała z niepokoju. Piwnica nie była najlepszym miejscem na poród, lecz innego, w obawie przed atakiem banderowców, nie znaleźli. Zygmunt zaryglował wejście, po czym stanął przy drzwiach, by w razie zagrożenia odeprzeć morderców.
Tak jak Sasza zdawał sobie sprawę, że w pojedynkę nie zdoła pokonać silniejszego przeciwnika, zwłaszcza że tamten dysponował bronią. Mimo to nie opuścił stanowiska.
– Dasz radę? – spytała Sasza.
Zosia przymknęła powieki. Nie czuła się na siłach mierzyć z kolejnym wyzwaniem narzuconym przez los. Najpierw odebrał jej Tarasa, potem nakazał zmagać się z odejściem Jerzego i wujka, by wreszcie przypuścić cios w postaci napaści upowców. Nie powinna rodzić w takich warunkach – w zimnym pomieszczeniu, przy nikłym blasku świec. Nie powinna opłakiwać męża ani bliskich, nie powinna bać się o życie dzieci…
Przed oczami stanął jej obraz Nastii. Kiedy widziała ją ostatnim razem, córeczka znajdowała się pod czułą opieką Oksany. Zosia zaczęłaby się martwić, co działo się z obiema, gdyby nie następny, przeszywający ciało skurcz. Omal nie wypluła drewnianego kołka i nie krzyknęła, dając upust bólowi, ale doskonale wiedziała, że nie może narażać ojca i Saszy.
Jedyne, na co sobie pozwalała, to łzy. Nie chciała płakać za Tarasem, bo niczym biblijny niewierny Tomasz powtarzała sobie, że dopóki nie ujrzy ciała ukochanego, nie uwierzy w jego odejście. Nie chciała myśleć o przyszłości, tak niepewnej, gdy za drzwiami rozgrywał się dramat nie tylko jej rodziny, lecz i sąsiadów. Nie chciała zastanawiać się, co może się stać, jeśli po urodzeniu dziecko ściągnie uwagę żądnych krwi nacjonalistów.
Rodziła w ciszy, w duchu dziękując Saszy, że nie zostawiła jej w potrzebie. Matka dziewczyny nie nadawała się do pomocy. Uwieszona na ramieniu męża błagała go, by uciekali z gospodarstwa, dopóki nie jest za późno. Zosia pojmowała grozę sytuacji. Jako Ukraińcy, którzy pracowali dla Polaków, rodzina Oleksandra mogła zostać potraktowana na równi ze Stawińskimi. Z drugiej strony, banderowcy często puszczali rodaków wolno, bo jako wrogów upatrzyli sobie Lachów.
– Dalej, spróbuj mocniej – zachęcała Sasza. – Już widać główkę.
Ponaglona tymi słowami Zosia parła nieprzerwanie. Pragnęła, aby dziecko przyszło na świat zdrowe i rozwijało się na pociechę rodzinie. Niestety już na początku swego życia zostawało wystawione na ciężką próbę. Bez obecności ojca, w podłym miejscu, z rysującym się w czarnych barwach jutrem.
Oby miało w sobie siłę, aby sprostać przeciwnościom, pomyślała, nim pustkę wypełniło ciche kwilenie. Dopiero po trwającej uderzenie serca chwili, odetchnęła z ulgą. Zobaczywszy córeczkę, którą Sasza położyła na jej piersi, podziękowała opatrzności za szczęśliwy poród.
Dziecko jakby czuło, że nie należy rozgłaszać światu wieści o narodzinach, nie płakało, czym zdjęło z barków dorosłych ogromny ciężar.
– Wszystko jest w porządku – powiedziała córka Oleksandra z niewyraźnym uśmiechem. Oddaliła się w stronę Zygmunta, dając matce czas na przywitanie się z noworodkiem.
Zosia przyglądała się maleńkiej istotce z czułością. Patrzyła na jej mały, kształtny nosek, dziesięć paluszków u rąk i oczy w kolorze nieba. Tak bardzo przypominała Tarasa…
W tej cudownej chwili nie liczyło się nic poza rodzącą się między nimi więzią. Zosia wiedziała, że zrobi dla tego dziecka wszystko. Poświęci się dla córek i nie spocznie, dopóki nie dowie się, co się stało z ich ojcem.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d65vb5l
d65vb5l
d65vb5l
d65vb5l