Słodkich snów. Aurora Teagarden
Tytuł oryginalny | Sleep Like a Baby |
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2018 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Autorka zajmująca pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”, Charlaine Harris, powraca z najnowszą powieścią kryminalną z serii o Aurorze Teagarden, bibliotekarce z małego miasteczka.
Robin i Aurora rozpoczynają swoją przygodę z rodzicielstwem. Nowo narodzona Sophie to niesforne dziecko i matka Roe zatrudnia wykwalifikowaną opiekunkę, Virginię Mitchell, by przez kilka tygodni pomagała świeżo upieczonym rodzicom. Virginia okazuje się być szczególnie pomocna, gdy Robin w związku z pracą musi wyjechać z miasta, a Roe dopada wyjątkowo ciężka grypa. Pewnej burzliwej nocy Aurora budzi się, słysząc płacz swojej córki. Okazuje się, że Virginia zniknęła.
Niedługo potem Roe wraz ze swoim bratem Phillipem znajdują w ogrodzie zwłoki… Aurora Teagarden staje w obliczu kolejnej zagadki kryminalnej. Musi odpowiedzieć sobie na pytania – kim jest tajemnicza kobieta, która zginęła w ich ogrodzie, i co się stało z Virginią?
Ta poruszająca i ekscytująca nowa część serii o przygodach Roe z pewnością uszczęśliwi fanów, a także rozbudzi ich apetyt na więcej.
Numer ISBN | 978-83-7674-702-6 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 320 |
Język | polski |
Fragment | Rozdział 1 Stałam na podwórku, przy ogrodzeniu, obserwując, jak bliźniaczki Herman (a) bawią się ze swoim psem, (b) podlewają kwiaty. Był wczesny ranek, jedyna pora dnia, gdy w lipcu, w Georgii, byłam w stanie wyjść na zewnątrz, ponieważ wielkością, mniej więcej, przypominałam nosorożca. – Roe, jesteś już po terminie? – zawołała Peggy, gdy co najmniej po raz dwudziesty rzuciła Chace piłkę. Westchnęłam. – Tak, trzy dni. – Na poprawę nastroju nałożyłam moje nowe okulary w wiśniowych oprawkach. Przez całą ciążę nie zwracałam uwagi na to, które zakładam, bo tak byłam zaabsorbowana swoim zmieniającym się ciałem. Do tej pory w dużej mierze miałam go już dość. Lena odłożyła wąż i podeszła. Nauczyłam się rozróżniać je po włosach. Lena robiła przedziałek po prawej stronie. Obie siostry były w doskonałej kondycji. Na zmianę wychodziły z psem i grały w tenisa. Peggy i Lena były również nad wyraz samowystarczalne w kwestii domowych napraw. Uważałam je za urocze i onieśmielające. – Ja swoje bliźniaczki rodziłam przed czasem – powiedziała Lena. – Trzy tygodnie. Ale nic im nie było. – Gdzie mieszkają? – Wiedziałam, że nie w okolicy. – Cindy w Maine, a Mindy w Spartanburg. – Peggy ma syna, zgadza się? – Chyba go kiedyś spotkałam. – Kevin. Mieszka w Atlancie, ale jest lekarzem i ojcem, więc nie ma za dużo wolnego czasu. Pokiwałam głową. Chwilowo miałam całe mnóstwo czasu, ale potrafiłam sobie wyobrazić, jak to jest być zajętą, a nie po prostu czekać. Na dziecko, które się nie rodzi. Patrzyłam, jak Peggy wydaje Chace kolejne polecenia, które pies szybko wypełniał. – Co to za rasa? – zapytałam. Na pewno jakaś. Nigdy nie widziałam takiego psa. – Rhodesian ridgeback. – Lena się uśmiechnęła. – Wzięłyśmy go ze schroniska. Nie byłoby nas stać na szczeniaka. Ale on był… Nagle poczułam falę ciepła. O mój Boże, pomyślałam, niewiarygodnie zażenowana. Nie kontroluję pęcherza. Co za dno. – Cóż – spokojnie powiedziała Lena, podążając wzrokiem za moim przerażonym spojrzeniem. – To chyba koniec twojego czekania. Właśnie odeszły ci wody. ◆ ◆ ◆ Przez chwilę byłam jedyną dorosłą osobą w pomieszczeniu. W ramionach trzymałam najważniejszą osobę na świecie, Sophie Abigail Crusoe, wiek: dwie godziny. Jest doskonała, pomyślałam zachwycona. Jestem największą szczęściarą na świecie. Właśnie zaprezentowano mi moją córkę w postaci opatulonego zawiniątka. Ledwie zdążyłam na nią zerknąć, gdy wyłoniła się ze swojej rezydencji, w której przebywała ostatnich dziewięć miesięcy. Ulegając jakiejś nieodpartej potrzebie, rozwinęłam ją, by się upewnić, że wszystko z nią w porządku. Była doskonała. I nie podobało jej się, że została rozwinięta. Sophie swoje niezadowolenie wyraziła bardzo czytelnie, więc pospiesznie (i niechlujnie) opatuliłam ją z powrotem. Poczułam się winna. Przeze mnie Sophie płakała po raz pierwszy. Mój mąż, Robin, wsunął głowę przez drzwi i zerknął do środka, jakby nie miał pewności, czy jest mile widziany. – Jak się czujesz? – zapytał mnie po raz dwudziesty. – Jak malutka? Robin też chyba czuł się trochę winny, bo nie miałam łatwego porodu. W naszej szkole rodzenia spotkałam matkę w drugiej ciąży, która powiedziała, że nie wie, o co ten cały szum. Czuła się, jakby przez godzinę męczyła ją niestrawność, a potem jej dziecko po prostu wyskoczyło. Mniej więcej na półmetku dwunastu godzin, których potrzebowałam, by wydać Sophie na świat – dwunastu bardzo długich godzin – gdyby ta kobieta weszła do pokoju, a ja miałabym broń, to bym ją zastrzeliła. Ale było warto. – Nic mi nie jest – odparłam. – Jestem tylko zmęczona. A ona jest wspaniała. Całe osiem funtów. – Z uśmiechem wyciągnęłam zawiniątko do niego. – I ma rude włosy. Rudowłosy Robin wziął Sophie tak ostrożnie, jakby była starożytną chińską wazą. Spojrzał na maleńką buzię, a mnie serce ścisnęło się na widok wyrazu jego twarzy. Był całkowicie oczarowany. – Mogę wykopać fosę wokół domu i postawić dziesięciostopowy mur? – zapytał. – Nie sądzę, żeby sąsiedzi byli zadowoleni – powiedziałam. – Po prostu będziemy musieli się starać, żeby nie spotkała jej żadna krzywda. – Próbowałam stłumić ziewnięcie, ale mi się nie udało. – Kochanie, idę spać – oświadczyłam. – Zostajesz na warcie. Nawet jako matka z jedynie dwugodzinnym doświadczeniem byłam pewna, że jedno z nas powinno cały czas czuwać. Gdy osuwałam się w sen, czując, że zasłużyłam sobie na to po dobrej robocie, policzyłam wszystkich ludzi, którzy już kochali Sophie: moja matka, jej mąż, matka Robina, rodzeństwo Robina, mój brat przyrodni Phillip… Czułam, że jestem szczęściarą, że Sophie narodziła się w takim opiekuńczym kręgu. Chociaż fosa i mur wydawały się całkiem niezłym pomysłem. |
Podziel się opinią
Komentarze