Szeroki uśmiech zdobił rozświetloną blaskiem twarz panny młodej. Pod rękę z dumnym ojcem kroczyła główną nawą kościoła w kierunku ołtarza. Na końcu krótkiej ścieżki, wyściełanej dywanem w kolorze biskupiej czerwieni, czekał wyraźnie zdenerwowany pan młody.
Na widok przyszłej małżonki mężczyzna oniemiał z wrażenia. Zgodnie z tradycją nie mógł wcześniej zobaczyć, jak narzeczona prezentuje się w sukni ślubnej. Dochowanie sekretu wiele ją kosztowało, wszak z każdej przymiarki wracała z wypiekami na twarzy, gotowa opowiedzieć ukochanemu o koronkowych rękawach, tiulowej spódnicy czy drobnych kryształkach, zdobiących dekolt. Zawsze jednak sznurowała usta dłonią, obiecując drugiej połówce, że nie pożałuje długich tygodni oczekiwania.
Miała rację. Jego zachwycone oblicze wynagrodziło każdą minutę niecierpliwości obojga. Roziskrzone oczy miłości jej życia najpełniej pokazały, jak bardzo czekali na dzień, w którym wreszcie staną się jednością.
Nieraz słyszała od koleżanek, że małżeństwo niczego nie zmienia, a wręcz przeciwnie – papierek jedynie wszystko utrudni, jeśli za kilka miesięcy albo lat para postanowi się rozstać. Zżymała się wówczas na te słowa, nie rozumiejąc, po co wypowiadać przysięgę, skoro się ma z tyłu głowy wyjście awaryjne w postaci rozwodu. Ona nie przyjmowała tego do wiadomości. Jej decyzja o zamążpójściu była ostateczna. Cokolwiek się nie zdarzy, nie zmieni zamiarów.
Na szczęście on myślał podobnie. Zgadzali się nie tylko w tej kwestii. W wielu innych również podobnie spoglądali na świat. Może właśnie to stanowiło o sile ich związku?
Nie dziś, nie jutro ani nawet za miesiąc czy za rok, ale w końcu przekonają się na własnej skórze, że miłość należy pielęgnować każdego dnia. Przysięganie sobie oddania aż po grób, kiedy ma się naście lat, gdy buzują hormony, a krew w żyłach szybciej płynie, to tylko słowa. A na nich, choćby były najpiękniejsze, nie da się zbudować fundamentów związku, który ma przetrwać do sakramentalnego „póki śmierć nas nie rozłączy”. Dopiero życie weryfikuje uczucia zakochanych w sobie ludzi, codzienność rozdaje karty, monotonia mówi „sprawdzam”. Nie można iść na skróty, wierzyć, że bez przyziemnej rutyny uda się stworzyć coś trwałego, co ma szansę doczekać późnej starości. Tylko naiwni ufają przeświadczeniu o pokrewieństwie dusz, zapominając przy tym o podwalinach zwyczajności. Bo za dziesięć czy piętnaście lat nie będzie ważne, czy on pamiętał, jaką ona miała sukienkę podczas ich pierwszego spotkania, nie będzie się liczyło, co on powiedział, czy patrzył jej głęboko w oczy, czy tak normalnie, bez iskier. Niektórzy zapominają, jak istotne jest poznanie się od każdej strony, bez względu na jej odcienie. Innym wydaje się, że proza tego, co tu i teraz, zabija romantyzm i nie pozwala dojść do głosu sercu, oddając władzę rozsądkowi. Tyle że miłość rodzi się w głowie, a motyle w brzuchu czasem muszą ustąpić miejsca ćmom.
∞
Jagna ulokowała się w ostatniej ławce, z dala od czujnych oczu babci Jadwigi. Wprawdzie powinna zasiąść na jednym z czołowych miejsc przeznaczonych dla rodziny, ale ostatnim, na co miała ochotę, to przeparadowanie przez cały kościół, by stać się obiektem zainteresowania ciotek, wujków, kuzynów oraz kuzynek.
Janowscy i Michalakowie tłumnie zjechali do Graborówka na uroczystości ślubne Ady, najmłodszej z trojaczek. Pech chciał, że niemal wszyscy, zanim pojawili się w świątyni, zatrzymali się na ulicy Wiśniowej, aby pogratulować Marii oraz Arturowi wydania pierwszej córki za mąż. Pochodząca z Lubelszczyzny i Mazur familia ostatnim razem w pełnym składzie widziała się lata temu, dlatego dziś nadrabiała stracony czas. A przy okazji jej członkowie nie omieszkali wypytać pozostałych dziewcząt o ich matrymonialne plany.
Prym wiodła w tym babcia Jadwiga, owdowiała przed dekadą matka Artura. Jako że do synowej nie odzywała się od czasów jej sławetnej ucieczki z Kraśnika, a syn dość oszczędnie dawkował staruszce informacje na temat życia prywatnego córek, to postanowiła sama wziąć wnuczki w krzyżowy ogień pytań. I zdecydowała, że nie odpuści, póki nie otrzyma satysfakcjonujących odpowiedzi.
Sara, najbardziej asertywna z sióstr, w kilku stanowczych słowach oświadczyła, że nie będzie zdawać raportu ze spraw intymnych, czym zasłużyła sobie na pełen oburzenia komentarz staruszki. Kobieta wymówiła się obwiązkami, jakie spoczywają na niej w roli świadkowej, i w porę ewakuowała się sprzed chmurnego oblicza Jadwigi prosto w objęcia Oskara.
Niezrażona obcesowym potraktowaniem przez najstarszą z trojaczek, babcia skierowała swoją uwagę na jedyną wśród dziewcząt singielkę. Jagna nie zdążyła uciec przed wścibstwem staruszki. Zresztą, w kupionych kilka dni wcześniej szpilkach trudno byłoby jej uciec przed kimkolwiek. Przepiękne czarne buty z czerwoną podeszwą, obiekt westchnień wielu kobiet na całym świecie, nie dość, że okazały się niewygodne, to na dodatek obtarły jej kostki, czyniąc poruszanie się w nich niemal niemożliwym.
Jagna przeklinała w duchu własną niefrasobliwość, przez którą teraz cierpiała prawdziwe katusze. Popełniła bowiem podstawowe błędy, jakich obiecywała sobie unikać podczas podobnych uroczystości. Po pierwsze, zapomniała wziąć ze sobą wygodne obuwie na zmianę, choć torebka z przygotowanymi wcześniej balerinkami posłusznie czekała w korytarzu jej poznańskiego mieszkania. Po drugie, zanim dzisiejszego ranka ubrała cudnie wyglądające czółenka, wcześniej nie zrobiła w nich nawet kroku (poza tymi paroma w sklepie, kiedy zachwycona wyglądem swojej stopy w legendarnych trzewikach, z miejsca zdecydowała się na ich zakup).
Po trzecie zaś, i najważniejsze, nie zdołała się ustrzec przed mieszaniną ciekawości oraz nachalności babci Jadwigi. Przyłapana na opatrywaniu bolących nóg, Jagna została schwytana za nadgarstek przez krewką starszą panią i wprost spytana o osobę towarzyszącą.
– Dzień dobry, babciu. Ciebie też miło widzieć – rzekła, zaskoczona dziewczyna, po czym spróbowała przekierować rozmowę na temat zdrowia staruszki, nader bliski większości osób znajdujących się na zasłużonej emeryturze. Na próżno. Jadwiga Janowska postawiła sobie za punkt honoru przepytać wnuczki z ich postępów w szukaniu męża i ani myślała odpuścić którejkolwiek z nich. Wiadomo, Ada zdała egzamin śpiewająco, wszak to jej ślub zgromadził całą rodzinę. Sara spotykała się z przystojnym policjantem, co w zasadzie rozwiązywało kwestię jej nieodległego w czasie zamążpójścia. Została więc Jagna…
– Nie udawaj, dziecko. Od lat nie postawiłaś nogi w moim domu – sarknęła Jadwiga.
Nie bez przyczyny, pomyślała Jagna. Od śmierci dziadka babcia zmieniła się nie do poznania. Owszem, wszyscy współczuli jej straty. Dziadkowie spędzili razem prawie czterdzieści lat i kobieta miała pełne prawo przeżyć żałobę po swojemu. Ale odejście Władysława zmieniło ją w gderliwą, wiecznie narzekającą istotę, u której wizyty przestały być przyjemnością, a stały się obowiązkiem.
– Przepraszam. Tak się złożyło. Najpierw studia, potem praca… – tłumaczyła niewprawnie wnuczka. – Postaram się przyjechać jak najszybciej.
– Już przywykłam, że wy młodzi omijacie mnie szerokim łukiem i nie pamiętacie, że istnieję.
– Co też babcia mówi. – Jagna nie chciała sprawiać nikomu przykrości, lecz słowa babci nie odbiegały od prawdy, za co Ada, Jagna i Sara solidarnie powinny się pokajać.
– Lepiej mi powiedz, kiedy planujesz wyjść za mąż. Bo o ile zdążyłam się dowiedzieć, to twoje siostry znalazły już absztyfikantów, jedynie przy twoim boku zieje pustką.
– Póki co jest mi dobrze samej – wybąkała Jagna, wyraźnie speszona.
– Tak, tak, wszystkie tak twierdzicie. Najpierw kariera, a dopiero kiedy się dorobicie, przyjdzie pora na męża i dzieci. Tymczasem wasz zegar biologiczny nie tyle tyka, co głośno bije na alarm! Nie jesteście już niewinnymi podlotkami. Ja w waszym wieku miałam już trójkę dzieci, a czwarte było w drodze, chociaż czasy były ciężkie i nierzadko nie mieliśmy co do gęby włożyć. Ale nikt nie narzekał, jeno brał się do roboty. Ojczyzna potrzebuje nowych obywateli, bo kto zapracuje na nasze emerytury?
Zatem o to chodziło! W ciągu jednej chwili okazało się, że babcią nie powodowała troska o szczęście wnuczek, a zasobność własnego portfela.
Jagna nie śmiała zaprzeczyć, iż nie rozgląda się za przyszłym małżonkiem. Bąknęła za to nieśmiało o szeroko zakrojonych poszukiwaniach właściwego mężczyzny.
– Nie wiem, czy w twojej sytuacji powinnaś wybrzydzać – stwierdziła na koniec Jadwiga, czym zamknęła usta zszokowanej dziewczynie.
Jagna mocno zacisnęła zęby. Próbowała się nie rozpłakać, żeby nie zniszczyć starannie wykonanego makijażu. Niestety, uwaga babci wciąż na nowo rozbrzmiewała w jej uszach. Na litość boską, przecież nie skończyłam jeszcze trzydziestki, pomyślała, rozżalona. Pięćdziesiąt lat wcześniej, w czasach młodości Jadwigi, mogła uchodzić za starą pannę, ale nie dziś. Granica wieku na urodzenie pierwszego dziecka mocno przesunęła się w górę. Wiele celebrytek świętowało narodziny potomka w kwiecie wieku i mało kto dziwił się późnemu macierzyństwu.
Przez całą uroczystość zaślubin Jagna roztrząsała sugestie seniorki, zamiast skupić się na najważniejszej chwili w życiu młodszej siostry. I na koniec, kiedy młodzi wyszli już z kościoła, a goście zaczęli obsypywać ich drobnymi monetami na szczęście, doszła do smutnego wniosku, że najwyraźniej jest tą w rodzeństwie, której szanse na założenie rodziny są najmniejsze.
Potwierdzili to inni członkowie licznie zgromadzonej familii. Podczas wesela Jagna co najmniej tuzin razy została zagadnięta na temat życia prywatnego, zupełnie jakby fakt, czy się z kimś spotyka, czy też nie, stanowił sprawę wartą omawiania na publicznym forum. Z godną podziwu cierpliwością starała się wyjaśniać, że odpowiedzi zachowa dla siebie, co nierzadko spotykało się z obrazą ze strony rozmówcy.
Przy kolejnej, bliźniaczo podobnej konwersacji Jagna policzyła w ciszy do dziesięciu, po czym oświadczyła, że jeśli ciocia rzeczywiście chce się czegoś dowiedzieć o jej życiu, to niech zacznie interesować się nim częściej niż jedynie przy okazji rodzinnych zjazdów. Daleka kuzynka mamy żachnęła się na te słowa i odeszła od stolika przeznaczonego dla singli jak niepyszna.