Trwa ładowanie...
d2d6cni
10-08-2023 11:46

Sekrety domu wśród róż

książka
Oceń jako pierwszy:
d2d6cni
Sekrety domu wśród róż
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Nie chciałam zabierać ci dobrych wspomnień z dzieciństwa.
Dużo złych rzeczy wyparłaś. O wielu nie wiedziałaś.

Marta jest lekkoduchem, często zmienia pracę i miejsce zamieszkania. Nie przywiązuje się do ludzi ani do pieniędzy. Takie przekonania w głównej mierze wpoił jej ojciec, fotograf i podróżnik. Niestety Marta widziała go po raz ostatni piętnaście lat temu, wtedy wyjechał w kolejną podróż i przestał się z nią kontaktować. Dziewczyna została wówczas sama z nadopiekuńczą matką.
Pewnego dnia Marta otrzymuje propozycję pracy w Brukseli, ma zostać gosposią w posiadłości belgijskiej arystokratki. W okazałej rezydencji, położonej w przepięknym ogrodzie, oprócz baronowej mieszka także jej sympatyczny syn Paul z rodziną: depresyjną żoną Helene oraz trzyletnim synkiem Victorem.
Marta dostaje regulamin, którym musi się kierować podczas wykonywania swoich obowiązków. Dziewczyna szybko przekonuje się, że w domu panują niekonwencjonalne zasady, a rodzina jest bardzo specyficzna. W dodatku wkrótce wychodzi na jaw, że poprzednia gosposia zniknęła nagle w niewyjaśnionych okolicznościach…

Sekrety domu wśród róż
Numer ISBN

978-83-67639-71-2

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka

Liczba stron

304

Język

polski

Fragment

Wyprowadzka
Gdańsk, wrzesień 2018
Wysiadając z windy, od razu poczuła na klatce scho­dowej odpychającą woń smażonego kurczaka. Wy­jęła z torebki pęk kluczy i gdy tylko uchyliła drzwi od mieszkania, intensywny odór spalenizny uderzył prosto w jej nozdrza, wywołując u niej mdłości.
Przewróciła oczami i zaklęła pod nosem. Chmu­ra smrodu w mieszkaniu – tylko tego jej trzeba po ośmiu godzinach zaiwaniania za biurkiem.
Niedbale zdjęła szpilki, rzuciła torebkę na pod­łogę i pobiegła pootwierać wszystkie okna. Niestety, aromat zwęglonego drobiu nie wietrzeje tak szybko. A przynajmniej nie tak szybko, jakby tego chciała. Czekając, aż kulinarny smrodek zostanie zneutra­lizowany przez świeże powietrze, wydobywające się niemrawo z uchylonych lufcików, chwyciła za sto­jący obok odświeżacz powietrza.
Zerknęła w kierunku pokoju Marty. Jej drzwi były otwarte na oścież, a z pomieszczenia słychać było utwór zespołu Gnarls Barkley Crazy.
– Cześć! Jestem! – krzyknęła.
Współlokatorka nie odpowiadała.
– Stara, skoro już musisz jeść coś, co ma dziób i barbarzyńsko przyrządzać to w naszym wspólnym mieszkanku, to może chociaż potem byś tu wy­wietrzyła, co? Wiesz, że ten smród mnie obrzydza – mówiła, zasłaniając lewą dłonią nos jedwabną chust­ką, a prawą rozpylając w powietrzu aerozol. – Potem, przez ciebie, wszystkie żakiety mi śmierdzą kurzym trupem – dodała donośnym głosem, próbując prze­krzyczeć piosenkę.
Marta wciąż zaciekle milczała.
– Ej, Krejzi! Jesteś tam? – Podeszła do otwartych drzwi. – Co ty robisz? – Zmarszczyła czoło.
– Pakuję się. Jutro wyjeżdżam – oznajmiła Mar­ta, wyjmując energicznym ruchem z półki lniane spodnie. Nawet nie spojrzała w kierunku Klaudii.
– Aha… a dokąd, jeśli można spytać?
– Do Belgii – odparła krótko.
– Na długo? – spytała rozdrażniona. Zazwyczaj Marta dużo mówiła, ale dziś wyjątkowo Klaudia musiała ciągnąć ją za język.
– Nie wiem. Pewnie na miesiąc, ale mam nadzieję, że na dłużej. Potem zobaczę.
Klaudia stała w osłupieniu, trzymając w jednej dłoni spray, a w drugiej beżową chusteczkę. Przy­glądała się z niepokojem swojej zafiksowanej na pa­kowaniu walizki współlokatorce. Otworzyła usta, by zadać jej jakieś pytanie, ale w sumie nie wiedziała, od czego zacząć. Co ona sobie wyobrażała? Czemu nic nie powiedziała? Czy miała zamiar w ogóle się pożegnać? Mieszkały ze sobą niecały rok i dobrze się dogadywały, nie licząc incydentów z oczadzaniem mieszkania. Żadna z nich nie szukała dodatkowych problemów ani kłótni, a wynajmując wcześniej stan­cje, obie przekonały się, że to niemal cud trafić na taką osobę.
Powoli rozejrzała się po pokoju Marty. Puste półki, pusta szafa, zniknęło także jej zdjęcie z dzie­ciństwa, które zawsze wisiało na ścianie. Jej współ­lokatorka miała niewiele rzeczy. Żadnych figurek, świeczek, dywaników i innych zbędnych pierdółek, które zagracają przestrzeń w pokojach większości dziewczyn. Jedyne, co widniało u niej na ścianie, to ta brązowa ramka ze zdjęciem, na którym piętna­stoletnia Marta stoi z tatą na Tarnicy.
– A co z pokojem? – spytała Klaudia.
– Powiedziałam już właścicielowi, według umowy mam miesiąc wypowiedzenia, więc czynsz potrąci mi z kaucji i będziemy rozliczeni. Ale wyjeżdżam jutro.
– A Michał?
– Zerwałam z nim – odparła Marta, upychając z impetem czarną bluzę do dużej, czerwonej walizy na kółkach.
– Jaja sobie robisz? – Klaudia wytrzeszczyła oczy. – Czemu z nim zerwałaś?
– Z tego samego powodu, co zawsze. Po czte­rech miesiącach chciał stabilizacji – westchnęła i pokręciła głową. – Ale dobrze zniósł rozstanie, le­piej niż ten poprzedni.
– Przecież chyba dobrze się dogadywaliście?
Marta cicho chrząknęła i podrapała się po pie­gowatym nosie.
– Na dłuższą metę z nikim dobrze się nie dogaduję.
– A ze mną? – spytała niepewnie Klaudia.
– Ty, małpo, jesteś wyjątkiem, ale i tak cię jutro opuszczam. – Zerknęła na koleżankę i puściła do niej oczko.
Klaudia uniosła swoje czarne, stanowczo zbyt grube brwi i powoli odstawiła na ziemię odświe­żacz powietrza. Oparła się o ścianę i patrzyła, jak jej współlokatorka niedbale wciska trampki do bocznej kieszeni torby. Klaudia była pewna, że się tam nie zmieszczą, ale Marta nie dawała za wygraną. Po mi­nucie walki z niesfornymi podeszwami udało jej się w końcu dopiąć zamek.
– Można? Można! – Marta z tryumfującą miną wskazała dłońmi na upchnięte buty.
– Brawo – mruknęła Klaudia i bez entuzjazmu zaklaskała w dłonie.
Marta założyła włosy za ucho, zmrużyła oczy i spojrzała badawczo na Klaudię.
– Jesteś na mnie zła? – spytała.
– Czy jestem zła? – prychnęła. – Skąd taki wniosek?
– Stąd, że twoim fochem wali teraz po nosie bar­dziej, niż moim spalonym kurczakiem.
W pokoju zapanowała cisza, a atmosfera w mgnie­niu oka zgęstniała, jak ciepły budyń w garnku.
Klaudia uchyliła usta, by odpowiedzieć, jednak po chwili głośno wypuściła powietrze i zagryzła dol­ną wargę. W telefonie odtworzył się kolejny utwór z playlisty – Lenny Kravitz Fly Away.
– OK. Czyli jednak, foch – Marta pokiwała głową sama do siebie.
– Żaden foch… – Głos Klaudii delikatnie się zała­mał. – Po prostu staram się ciebie zrozumieć i jakoś nie potrafię. Jesteś niepoważna.
– Wiem – skwitowała Marta, jakby to było oczy­wiste. – Przepraszam cię, miśku, ale przecież od zawsze ci mówiłam, że szybko zmieniam plany. Trafiła się okazja, by pracować w Belgii za niezłą kasę, więc jadę. I nie maż się. – Zerknęła na Klaudię z półuśmiechem. – Kiedyś i tak któraś z nas by się wyprowadziła. Przecież nie mieszkałybyśmy ze sobą do końca życia.
– No tak, ślubu nie mamy – wymamrotała cicho i schowała chustkę do kieszeni.
Marta przerwała pakowanie i spojrzała z uwa­gą na koleżankę. Dopiero teraz, gdy przyjrzała się Klaudii uważnie, zauważyła jej zaczerwienione oczy i delikatną zmarszczkę na czole. Zobaczyła też, że przygryza jeden ze swoich purpurowych, idealnie wypiłowanych paznokci, a skoro nie przejmowała się potencjalnym odpryskiem na hybrydowym lakierze, to oznaczało tylko jedno – było z nią źle.
– Będzie dobrze, głupolu. – Podeszła do Klaudii i mocno ją przytuliła. – I nie gryź już tego pazura.
– Ja nie wiem, jak ty to robisz – westchnęła. – Tak łatwo ci przychodzi nagle spakować manaty i za­mieszkać gdzieś indziej. Nie jesteś za stara na taki styl życia?
Marta ściągnęła brwi i z powrotem usiadła na walizce.
– Za stara? – zdziwiła się. – To jest jakiś termin ważności na określony styl życia?
– Wiesz, o co mi chodzi… – westchnęła. – Powin­naś sobie w końcu znaleźć jakąś normalną pracę, nie wiem, w jakiejś korpo albo gdzieś. Znasz dobrze języki, jesteś po filologii, mogłabyś znaleźć dobrą robotę na umowę.
Marta cmoknęła pod nosem. Już dawno przywy­kła do tego typu kazań. Jej styl życia niezbyt wpaso­wywał się w profil klasycznego milenialsa. Co drugi dzień słyszała: „w pewnym wieku trzeba żyć na po­ziomie” lub „nie wypada jeść byle gdzie i ubierać się w byle co”. I to jej ulubione „powinno się”. Czasami, przy tego typu debatach, nie pozostawało jej nic in­nego, jak uśmiechać się, kiwać głową, a potem i tak robić po swojemu.
– Po prostu w pewnym wieku powinno się żyć na poziomie – kontynuowała Klaudia. – Nie wypada jeść byle gdzie i ubierać się w byle co.
No właśnie. Stara śpiewka.
– OK – przytaknęła dla świętego spokoju.
– A z tym wdziankiem przydałoby się coś zrobić. – Klaudia podniosła z podłogi dwoma palcami beżowy sweter, choć określenie „sweter” było dla niego kom­plementem. Była to raczej mocno zmechacona szmat­ka, którą wieńczył dyndający na szarej nitce guzik.
– Wiem, przyszyć guzik i go ogolić – mruknęła Marta, wracając do pakowania.
– Albo go wyrzucić. – Upuściła niedbale wdzian­ko na podłogę i wykrzywiła twarz w dzikim gryma­sie. – Serio, stara, powinnaś w końcu pójść do nor­malnej pracy, bo żyjesz jak jakiś student. Albo hipis.
Marta przeciągnęła się i głośno ziewnęła. Na­stępnie położyła dłoń na barku i pokręciła głową na boki. Jej kark chrupnął dwa razy. Lenny ucichł.
– Posłuchaj, kochana. – Rozłożyła dłonie w te­atralnym geście, jakby chciała wygłosić arcyważną przemowę. – Mój życiowy minimalizm ma same za­lety. I dobrze wiesz, że jest bardziej eko niż twój we­ganizm, tylko wstyd ci się do tego głośno przyznać. – Wskazała palcem na Klaudię i zmrużyła jedno oko. – Jakbyś nie kupowała co miesiąc tony ciuchów i jakichś dupereli z jabłuszkiem, to byś skuteczniej ratowała planetę.
Klaudia przewróciła oczami i wypuściła gło­śno powietrze.
– Ale i tak powinnaś…
– Powinnaś to, powinnaś tamto… – przerwała jej Marta. – Jedyne, co każdy człowiek powinien, to oddychać, bo inaczej by umarł. I czasami pić, jeść i chodzić do kibla. A reszta, to wolna wola.
– No dobra, rozumiem – rzuciła od niechcenia i machnęła ręką w powietrzu.
– Nie musisz tego rozumieć, po prostu to usza­nuj. Ja akceptuję twoje poglądy, dlaczego ty nie sza­nujesz moich? – Marta zanurzyła dłonie w swoich kręconych, miedzianych włosach, które zawsze były w artystycznym nieładzie.
Klaudia słuchała jej w milczeniu, gładząc opusz­kami palców mankiety białego żakietu. Na zmianę patrzyła na pustą szafę, na puste półki, na puste ściany i na wielką walizkę, która pomieściła cały dobytek Marty Sobczak. Życie dorosłego człowieka zamknięte w jednym kuferku. Spakowane i przenie­sione w inne miejsce. Tak po prostu.
– Mówię ci to wszystko, bo martwię się o ciebie, stara – powiedziała po chwili.
– Za bardzo się zamartwiasz, miśku. Poradzę so­bie – zapewniła Marta. Wstała z podłogi, wyciągnęła ręce do góry i zaczęła się przeciągać, niczym kot po drzemce. Następnie zrobiła głośny wydech, wprawia­jąc wargi w wibrację, strzepnęła resztki kurzu z po­dziurawionych jeansów i rozejrzała się dookoła, by upewnić się, czy wszystko już spakowała. Pozosta­ła jeszcze tylko kosmetyczka i zmechacony sweter znienawidzony przez Klaudię. Poza tym, wszystko.
– OK, Klo, dość tego pieprzenia. – Podrapała się po swoich kudłatych kędziorkach. – W lodówce jest winko, kupiłam na nasz ostatni wieczór. Chodź się napić.
– Niech będzie – rzuciła markotnie.
Marta podeszła do niej, pogłaskała ją po głowie i poklepała po ramieniu.
– Pamiętaj, że jak wyjadę, będziesz mieć całą chatę dla siebie. – Zatoczyła palcem okrąg. – Nie będziesz już musiała wdychać smrodu smażonego przeze mnie kurczaka, a sama będziesz mogła bez przerwy gotować swoje cuchnące brokuły i chodzić nago po mieszkaniu. Fajnie, nie?
Klaudia delikatnie uniosła brwi i uśmiechnęła się z aprobatą.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2d6cni
d2d6cni
d2d6cni
d2d6cni