Wyprowadzka
Gdańsk, wrzesień 2018
Wysiadając z windy, od razu poczuła na klatce schodowej odpychającą woń smażonego kurczaka. Wyjęła z torebki pęk kluczy i gdy tylko uchyliła drzwi od mieszkania, intensywny odór spalenizny uderzył prosto w jej nozdrza, wywołując u niej mdłości.
Przewróciła oczami i zaklęła pod nosem. Chmura smrodu w mieszkaniu – tylko tego jej trzeba po ośmiu godzinach zaiwaniania za biurkiem.
Niedbale zdjęła szpilki, rzuciła torebkę na podłogę i pobiegła pootwierać wszystkie okna. Niestety, aromat zwęglonego drobiu nie wietrzeje tak szybko. A przynajmniej nie tak szybko, jakby tego chciała. Czekając, aż kulinarny smrodek zostanie zneutralizowany przez świeże powietrze, wydobywające się niemrawo z uchylonych lufcików, chwyciła za stojący obok odświeżacz powietrza.
Zerknęła w kierunku pokoju Marty. Jej drzwi były otwarte na oścież, a z pomieszczenia słychać było utwór zespołu Gnarls Barkley Crazy.
– Cześć! Jestem! – krzyknęła.
Współlokatorka nie odpowiadała.
– Stara, skoro już musisz jeść coś, co ma dziób i barbarzyńsko przyrządzać to w naszym wspólnym mieszkanku, to może chociaż potem byś tu wywietrzyła, co? Wiesz, że ten smród mnie obrzydza – mówiła, zasłaniając lewą dłonią nos jedwabną chustką, a prawą rozpylając w powietrzu aerozol. – Potem, przez ciebie, wszystkie żakiety mi śmierdzą kurzym trupem – dodała donośnym głosem, próbując przekrzyczeć piosenkę.
Marta wciąż zaciekle milczała.
– Ej, Krejzi! Jesteś tam? – Podeszła do otwartych drzwi. – Co ty robisz? – Zmarszczyła czoło.
– Pakuję się. Jutro wyjeżdżam – oznajmiła Marta, wyjmując energicznym ruchem z półki lniane spodnie. Nawet nie spojrzała w kierunku Klaudii.
– Aha… a dokąd, jeśli można spytać?
– Do Belgii – odparła krótko.
– Na długo? – spytała rozdrażniona. Zazwyczaj Marta dużo mówiła, ale dziś wyjątkowo Klaudia musiała ciągnąć ją za język.
– Nie wiem. Pewnie na miesiąc, ale mam nadzieję, że na dłużej. Potem zobaczę.
Klaudia stała w osłupieniu, trzymając w jednej dłoni spray, a w drugiej beżową chusteczkę. Przyglądała się z niepokojem swojej zafiksowanej na pakowaniu walizki współlokatorce. Otworzyła usta, by zadać jej jakieś pytanie, ale w sumie nie wiedziała, od czego zacząć. Co ona sobie wyobrażała? Czemu nic nie powiedziała? Czy miała zamiar w ogóle się pożegnać? Mieszkały ze sobą niecały rok i dobrze się dogadywały, nie licząc incydentów z oczadzaniem mieszkania. Żadna z nich nie szukała dodatkowych problemów ani kłótni, a wynajmując wcześniej stancje, obie przekonały się, że to niemal cud trafić na taką osobę.
Powoli rozejrzała się po pokoju Marty. Puste półki, pusta szafa, zniknęło także jej zdjęcie z dzieciństwa, które zawsze wisiało na ścianie. Jej współlokatorka miała niewiele rzeczy. Żadnych figurek, świeczek, dywaników i innych zbędnych pierdółek, które zagracają przestrzeń w pokojach większości dziewczyn. Jedyne, co widniało u niej na ścianie, to ta brązowa ramka ze zdjęciem, na którym piętnastoletnia Marta stoi z tatą na Tarnicy.
– A co z pokojem? – spytała Klaudia.
– Powiedziałam już właścicielowi, według umowy mam miesiąc wypowiedzenia, więc czynsz potrąci mi z kaucji i będziemy rozliczeni. Ale wyjeżdżam jutro.
– A Michał?
– Zerwałam z nim – odparła Marta, upychając z impetem czarną bluzę do dużej, czerwonej walizy na kółkach.
– Jaja sobie robisz? – Klaudia wytrzeszczyła oczy. – Czemu z nim zerwałaś?
– Z tego samego powodu, co zawsze. Po czterech miesiącach chciał stabilizacji – westchnęła i pokręciła głową. – Ale dobrze zniósł rozstanie, lepiej niż ten poprzedni.
– Przecież chyba dobrze się dogadywaliście?
Marta cicho chrząknęła i podrapała się po piegowatym nosie.
– Na dłuższą metę z nikim dobrze się nie dogaduję.
– A ze mną? – spytała niepewnie Klaudia.
– Ty, małpo, jesteś wyjątkiem, ale i tak cię jutro opuszczam. – Zerknęła na koleżankę i puściła do niej oczko.
Klaudia uniosła swoje czarne, stanowczo zbyt grube brwi i powoli odstawiła na ziemię odświeżacz powietrza. Oparła się o ścianę i patrzyła, jak jej współlokatorka niedbale wciska trampki do bocznej kieszeni torby. Klaudia była pewna, że się tam nie zmieszczą, ale Marta nie dawała za wygraną. Po minucie walki z niesfornymi podeszwami udało jej się w końcu dopiąć zamek.
– Można? Można! – Marta z tryumfującą miną wskazała dłońmi na upchnięte buty.
– Brawo – mruknęła Klaudia i bez entuzjazmu zaklaskała w dłonie.
Marta założyła włosy za ucho, zmrużyła oczy i spojrzała badawczo na Klaudię.
– Jesteś na mnie zła? – spytała.
– Czy jestem zła? – prychnęła. – Skąd taki wniosek?
– Stąd, że twoim fochem wali teraz po nosie bardziej, niż moim spalonym kurczakiem.
W pokoju zapanowała cisza, a atmosfera w mgnieniu oka zgęstniała, jak ciepły budyń w garnku.
Klaudia uchyliła usta, by odpowiedzieć, jednak po chwili głośno wypuściła powietrze i zagryzła dolną wargę. W telefonie odtworzył się kolejny utwór z playlisty – Lenny Kravitz Fly Away.
– OK. Czyli jednak, foch – Marta pokiwała głową sama do siebie.
– Żaden foch… – Głos Klaudii delikatnie się załamał. – Po prostu staram się ciebie zrozumieć i jakoś nie potrafię. Jesteś niepoważna.
– Wiem – skwitowała Marta, jakby to było oczywiste. – Przepraszam cię, miśku, ale przecież od zawsze ci mówiłam, że szybko zmieniam plany. Trafiła się okazja, by pracować w Belgii za niezłą kasę, więc jadę. I nie maż się. – Zerknęła na Klaudię z półuśmiechem. – Kiedyś i tak któraś z nas by się wyprowadziła. Przecież nie mieszkałybyśmy ze sobą do końca życia.
– No tak, ślubu nie mamy – wymamrotała cicho i schowała chustkę do kieszeni.
Marta przerwała pakowanie i spojrzała z uwagą na koleżankę. Dopiero teraz, gdy przyjrzała się Klaudii uważnie, zauważyła jej zaczerwienione oczy i delikatną zmarszczkę na czole. Zobaczyła też, że przygryza jeden ze swoich purpurowych, idealnie wypiłowanych paznokci, a skoro nie przejmowała się potencjalnym odpryskiem na hybrydowym lakierze, to oznaczało tylko jedno – było z nią źle.
– Będzie dobrze, głupolu. – Podeszła do Klaudii i mocno ją przytuliła. – I nie gryź już tego pazura.
– Ja nie wiem, jak ty to robisz – westchnęła. – Tak łatwo ci przychodzi nagle spakować manaty i zamieszkać gdzieś indziej. Nie jesteś za stara na taki styl życia?
Marta ściągnęła brwi i z powrotem usiadła na walizce.
– Za stara? – zdziwiła się. – To jest jakiś termin ważności na określony styl życia?
– Wiesz, o co mi chodzi… – westchnęła. – Powinnaś sobie w końcu znaleźć jakąś normalną pracę, nie wiem, w jakiejś korpo albo gdzieś. Znasz dobrze języki, jesteś po filologii, mogłabyś znaleźć dobrą robotę na umowę.
Marta cmoknęła pod nosem. Już dawno przywykła do tego typu kazań. Jej styl życia niezbyt wpasowywał się w profil klasycznego milenialsa. Co drugi dzień słyszała: „w pewnym wieku trzeba żyć na poziomie” lub „nie wypada jeść byle gdzie i ubierać się w byle co”. I to jej ulubione „powinno się”. Czasami, przy tego typu debatach, nie pozostawało jej nic innego, jak uśmiechać się, kiwać głową, a potem i tak robić po swojemu.
– Po prostu w pewnym wieku powinno się żyć na poziomie – kontynuowała Klaudia. – Nie wypada jeść byle gdzie i ubierać się w byle co.
No właśnie. Stara śpiewka.
– OK – przytaknęła dla świętego spokoju.
– A z tym wdziankiem przydałoby się coś zrobić. – Klaudia podniosła z podłogi dwoma palcami beżowy sweter, choć określenie „sweter” było dla niego komplementem. Była to raczej mocno zmechacona szmatka, którą wieńczył dyndający na szarej nitce guzik.
– Wiem, przyszyć guzik i go ogolić – mruknęła Marta, wracając do pakowania.
– Albo go wyrzucić. – Upuściła niedbale wdzianko na podłogę i wykrzywiła twarz w dzikim grymasie. – Serio, stara, powinnaś w końcu pójść do normalnej pracy, bo żyjesz jak jakiś student. Albo hipis.
Marta przeciągnęła się i głośno ziewnęła. Następnie położyła dłoń na barku i pokręciła głową na boki. Jej kark chrupnął dwa razy. Lenny ucichł.
– Posłuchaj, kochana. – Rozłożyła dłonie w teatralnym geście, jakby chciała wygłosić arcyważną przemowę. – Mój życiowy minimalizm ma same zalety. I dobrze wiesz, że jest bardziej eko niż twój weganizm, tylko wstyd ci się do tego głośno przyznać. – Wskazała palcem na Klaudię i zmrużyła jedno oko. – Jakbyś nie kupowała co miesiąc tony ciuchów i jakichś dupereli z jabłuszkiem, to byś skuteczniej ratowała planetę.
Klaudia przewróciła oczami i wypuściła głośno powietrze.
– Ale i tak powinnaś…
– Powinnaś to, powinnaś tamto… – przerwała jej Marta. – Jedyne, co każdy człowiek powinien, to oddychać, bo inaczej by umarł. I czasami pić, jeść i chodzić do kibla. A reszta, to wolna wola.
– No dobra, rozumiem – rzuciła od niechcenia i machnęła ręką w powietrzu.
– Nie musisz tego rozumieć, po prostu to uszanuj. Ja akceptuję twoje poglądy, dlaczego ty nie szanujesz moich? – Marta zanurzyła dłonie w swoich kręconych, miedzianych włosach, które zawsze były w artystycznym nieładzie.
Klaudia słuchała jej w milczeniu, gładząc opuszkami palców mankiety białego żakietu. Na zmianę patrzyła na pustą szafę, na puste półki, na puste ściany i na wielką walizkę, która pomieściła cały dobytek Marty Sobczak. Życie dorosłego człowieka zamknięte w jednym kuferku. Spakowane i przeniesione w inne miejsce. Tak po prostu.
– Mówię ci to wszystko, bo martwię się o ciebie, stara – powiedziała po chwili.
– Za bardzo się zamartwiasz, miśku. Poradzę sobie – zapewniła Marta. Wstała z podłogi, wyciągnęła ręce do góry i zaczęła się przeciągać, niczym kot po drzemce. Następnie zrobiła głośny wydech, wprawiając wargi w wibrację, strzepnęła resztki kurzu z podziurawionych jeansów i rozejrzała się dookoła, by upewnić się, czy wszystko już spakowała. Pozostała jeszcze tylko kosmetyczka i zmechacony sweter znienawidzony przez Klaudię. Poza tym, wszystko.
– OK, Klo, dość tego pieprzenia. – Podrapała się po swoich kudłatych kędziorkach. – W lodówce jest winko, kupiłam na nasz ostatni wieczór. Chodź się napić.
– Niech będzie – rzuciła markotnie.
Marta podeszła do niej, pogłaskała ją po głowie i poklepała po ramieniu.
– Pamiętaj, że jak wyjadę, będziesz mieć całą chatę dla siebie. – Zatoczyła palcem okrąg. – Nie będziesz już musiała wdychać smrodu smażonego przeze mnie kurczaka, a sama będziesz mogła bez przerwy gotować swoje cuchnące brokuły i chodzić nago po mieszkaniu. Fajnie, nie?
Klaudia delikatnie uniosła brwi i uśmiechnęła się z aprobatą.