Trwa ładowanie...
d2j6iyr
04-10-2023 11:20

Otwórz się na cuda

książka
Oceń jako pierwszy:
d2j6iyr
Otwórz się na cuda
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Życie jest magiczne pod warunkiem, że będziemy w to wierzyć i otworzymy się na cuda, które dla każdego z nas są już przygotowane.

Rozalia dzieli swój czas pomiędzy pracę, a klinikę, gdzie jej mąż od trzech lat leży w śpiączce. Tuż przed świętami przyjaciel robi jej prezent i wysyła ją na daleką Islandię, żeby odpoczęła i zregenerowała siły. Rozalia trafia do domu Unnur, z którą się zaprzyjaźnia. Poznaje tam nie tylko Bjarmiego, jej syna, ale przede wszystkim odnajduje samą siebie. Za namową nowych przyjaciół spędza z nimi rodzinne Boże Narodzenie, chyba pierwsze takie w jej życiu.
I właśnie wtedy, otulona świąteczną magią, dostaje wiadomość z Polski…

Otwórz się na cuda
Numer ISBN

978-83-67867-13-9

Wymiary

145x205

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

320

Język

polski

Fragment

Ja cię kocham, a ty śpisz

– Wpadłam tylko na chwilę – mówię zamiast dzień dobry.
Odkładam torby z prezentami tuż przy drzwiach i całuję Piotra w policzek. Chociaż w pomieszczeniu jest ciepło, podciągam mu pościel pod samą szyję, tak jak najbardziej lubi. Sara – nowa opiekunka – często o tym zapomina.
Zjeżdżam wzrokiem w dół po nieruchomym ciele i rozglądam się po pomieszczeniu. To już mój nawyk. Sprawdzam, czy niczego mu nie brakuje i czy dobrze mu się śpi. Dziś robię to w ekspresowym tempie.
– Pewnie zastanawiasz się, dokąd się tak spieszę.
Szukam w torebce nowej płyty. Moje uszy nie przyjmą więcej rocka.
– Wigilia firmowa. Mówi ci to coś? Zaraz, przecież to był twój pomysł! Wiedziałeś, że nie lubię świąt, ale uparcie chciałeś to zmienić. – Z płytą w jednej ręce zaczynam wymachiwać rękami. – I wiesz co? Przez chwilę ci się udało, dopóki nie zostawiłeś mnie na lodzie! Zamiast barszczu będzie wino, a zamiast pierogów… nic.
Mało delikatnie wkładam do odtwarzacza płytę dopiero co kupioną w księgarni.
– Teraz będziesz słuchać jazzu, tak jak ja każdego wieczora w tym miesiącu.
Po kilku pierwszych taktach czuję, jak zalewa mnie fala spokoju. Siadam na niewygodnym krześle i chowam twarz w dłoniach. Dopiero po paru głębokich oddechach jestem w stanie spojrzeć Piotrowi w twarz.
– Przepraszam. Po prostu… Zresztą sam wiesz. Znasz mnie najlepiej. Grudzień jest najcięższym miesiącem w roku. W tej kwestii nadal nic się nie zmieniło. Ale przepraszam, że krzyczałam. – Chwytam jego ciepłą dłoń i przykładam do ust, całując delikatnie. – Gdziekolwiek teraz jesteś, mam nadzieję, że śmiejesz się z tej sytuacji. Zawsze umiałeś obracać w żart moje wkurwienie. Brakuje mi tego. I tego jak… – urywam, porwana przez wspomnienia.
Wstaję, kiedy łzy są blisko. Obiecałam sobie nie być miękką kluchą. Przynajmniej nie przy nim.
– Tak, więc dzisiaj wigilia, chociaż dopiero szósty grudnia. Olek wybrał datę, później wszyscy się rozjeżdżają. Zgodziłam się, bo… ty też byś się zgodził.
Uśmiecham się do niego i pozwalam swoim palcom zginąć w gąszczu jego brody. Unerwione opuszki wysyłają sygnał do mózgu, że wyczuwają mężczyznę. Wszystko w moim ciele się spina. To bardzo niebezpieczna przyjemność, ale nauczyłam się rozpoznawać granicę i kiedy do niej dochodzę, od razu odsuwam rękę. Pod powiekami zbiera mi się więcej łez. Jeszcze chwila… Nie, wystarczy. Zabieram dłoń i staję prosto, jak żołnierz, który nie może się złamać, chociaż wszystko w środku jest miękkie i rozlazłe.
– No to idę. Sztucznie się pouśmiecham, a wieczorem wino wynagrodzi mi te męki. I nie bój się, nie zostałam alkoholiczką. Piję tylko w grudniu.
Wyobrażam sobie, jak mój kiepski żart rozciąga jego usta w uśmiechu i na jedną chwilę zapominam, że od trzech lat nie poruszył się w nim ani jeden mięsień.
– Do jutra – mówię i wychodzę, a raczej odmaszerowuję.
Piotr już chyba przyzwyczaił się do moich grudniowych emocji, a przez to krótszych wizyt.
Jeszcze przez kilkanaście minut chodzę po klinice i rozdaję personelowi czekoladki w kształcie bałwanków, mikołajków i reniferów. Niech osłodzą im dzień, bo mi już nic nie pomoże. Uśmiecham się, chociaż chce mi się wyć. Próbuję wytrwać do końca, do ostatnich drzwi.
Kiedy przez nie przechodzę, żołnierz znika. Ściąga mundur, hełm, odkłada broń. Na chwilę staję się kluchą, dezerterem. Opieram się o ścianę budynku w najmniej widocznym miejscu i drżącymi dłońmi odpalam papierosa. Gdyby Piotr dowiedział się, co teraz robię, wyrzuciłby mnie z domu. Nawet pani Rozalia z warzywniaka przestrzegała przed całowaniem się z popielniczką. Ale spokojnie. To tylko moja grudniowa słabość. Poza tym w pobliżu nie ma ani jemioły, ani nikogo kto zechciałby skosztować moich ust. Jedyna osoba, która mogłaby to zrobić, śpi od trzech lat.
Kucam, palę i ryczę. Mam w sobie wiele łez z jedenastu miesięcy. Mniej więcej przez tyle czasu udaje mi się być twardzielką. Wolę biec i działać jak nakręcona, niż zatrzymywać się pod koniec roku na refleksje. Unikam jakichkolwiek podsumowań i postanowień. To zmusza mnie do spojrzenia wstecz, a to zbyt przerażające. Najchętniej wzięłabym przykład z Piotra i na ten jeden miesiąc zapadłabym w zimowy sen. Byłabym samolubna tak jak on. To pierwsza rzecz, jaką wygarnę mu, kiedy w końcu się obudzi. Wzięliśmy ślub nie po to, żebym sama walczyła z życiem. Plan był inny. Mieliśmy razem nim się bawić.
Zmarznięte dłonie błagają o trochę ciepła. Szybko dopalam papierosa, ocieram łzy i idę w stronę samochodu. Brodzę w białym śniegu, który spadł kilka dni temu. Według prognoz przyszedł tylko na chwilę. Niedobrze. Śnieg sprawia, że grudzień jest znośniejszy. Kojarzy mi się z beztroskim dzieciństwem, jego biel rozświetla szarość moich dni.
Wsiadam do samochodu, włączam ogrzewanie i przyglądam się własnej twarzy we wstecznym lusterku. Czarny tusz z rzęs przedostał się na policzki. Świetnie. Teraz na pewno się spóźnię. W grudniu nigdy się nie malowałam. Ze względu na nagłe wybuchy płaczu. Łudziłam się, że może wytrzymam jeden dzień i z okazji wigilii oprócz tuszu do rzęs pokusiłam się jeszcze o cień, kredkę, róż, puder i czerwoną szminkę. Chciałam przechytrzyć smutek i ukryć go za perfekcyjnym makijażem. Niestety i tak jakimś cudem wydostał się na zewnątrz i zmasakrował mi twarz. Mogłam odwiedzić Piotra dopiero po wigilii, mogłam go nie dotykać, mogłam nie płakać, mogłam przyjść jutro. Ale nazywam się Rozalia Rułka i nie potrafię podejmować rozsądnych decyzji.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2j6iyr
d2j6iyr
d2j6iyr
d2j6iyr