Trwa ładowanie...
d38szj4
31-01-2020 03:28

Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu

książka
Oceń jako pierwszy:
d38szj4
Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Seria
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Zgłębiając Orient, Max Cegielski tym razem pojawia się u jego bram – w Stambule. Jest to miasto wyjątkowe: było stolicą dwóch wielkich imperiów, centrum cywilizacji świata chrześcijaństwa wschodniego i islamu oraz wielokulturowym tyglem, w którym przez wieki współżyli Turcy, Ormianie, Grecy, Żydzi i Romowie. Cegielski w prastarych murach i kamienicach odnajduje zupełnie nową treść – widzi dynamicznie rozwijające się centrum tureckiego kapitalizmu. Schodzi z „wytartych” przez turystów i orientalistów szlaków, by z wielu narracji mieszkańców miasta – od radykalnych lewicowców i feministek zaczynając na konserwatywnych sunnitach kończąc – stworzyć jego złożony obraz. Stambuł Maxa Cegielskiego jest zupełnie inny niż ten z sentymentalnego portretu nakreślonego przez Pamuka. Wolny jest od stereotypów utrwalanych przez lata w pismach Pierre’a Lotiego, Edmunda de Amicisa, Alphonse’a de Lamartine’a czy François-René Chateaubrianda. Stambuł to miejsce, gdzie blizny po reformach Atatürka i krwawych rządach armii są nadal świeże w ludzkich umysłach, a przepaść dzieląca biednych i bogatych widoczna jest na każdym kroku. To zbiór wzajemnie wrogich tożsamości – tureckiej, kurdyjskiej, alewickiej, świeckiej, sunnickiej – które łączy silna nić wspólnych ekonomicznych korzyści i siłowo ujednolicany przez post-kemalistowskie elity władzy. Z recenzji Pijanych Bogiem: Pijani Bogiem to jednak nie powieść o polityce, islamie, Pakistanie, czy doświadczeniach Europejczyka na obcym kontynencie. Jest to niezwykle zajmujące studium kultury tak odległej i tak odmiennej, że istnieć mogłaby równie dobrze na innej planecie. Aleksander Tabor, W Pijanych Bogiem Cegielski idzie reportersko-literackim szlakiem Ryszarda Kapuścińskiego. Jest to bowiem opowieść o spotkaniu z Innym. Wojciech Jagielski, Gazeta Wyborcza Udała mu się za to rzecz dużo trudniejsza. Wraz z pakistańskimi towarzyszami swoich wędrówek odurzył się Bogiem. Potrafił się zanurzyć w rytuały i wielowiekową tradycję dostępną dla świeckich, ale już nie dla przeciętnego Europejczyka ani nawet pakistańskiego emigranta na Zachodzie. Dałoby się nawet zaryzykować stwierdzenie, że jeśli początkowo mamy do czynienia z reportażem kogoś, kto jest tylko obserwatorem, to na końcu książki opowieść snuje osoba znajdująca się w mistycznym kręgu. Mimo to przez cały czas nie opuszcza Cegielskiego reporterska czujność i obiektywizm. Dzięki niej nawet pozornie mało znaczący szczegół potrafi objawić swą prawdziwą wartość. Max Fuzowski, Dziennik

Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu
Numer ISBN

978-83-7414-864-1

Wymiary

142x202

Oprawa

twarda

Liczba stron

344

Język

polski

Fragment

Stambuł: Gazi Mahallesi (I) Przepaść między Wschodem u Lotiego a rzeczywistością było widać już w jego epoce. W 1924 roku, tuż po śmierci romantycznego kochanka, powstał wiersz Orient i Zachód tureckiego lewicowego poety Naz?ma Hikmeta: Opium! Uległość! [...] Sułtan tańczący na tacy. [...] Tak widzi Orient francuski poeta! [...] Orient! To ziemia, na której nadzy niewolnicy umierają z głodu. W bogatej i obfitującej w ziemie uprawne oraz pastwiska Turcji nikt dziś nie umiera z głodu, jak w wierszu Hikmeta, ale ludzie muszą uciekać ze wsi do miast. W 1927 roku na wsi mieszkało siedemdziesiąt sześć procent Turków, natomiast w 1994 roku było odwrotnie, właśnie w miastach żyło siedemdziesiąt sześć procent ponadsześćdziesięciomilionowej populacji kraju. Dlatego w Stambule ciągle pojawiają się nowe dzielnice, jak ta, do której właśnie jadę. Nie ma jej na mapach. Uwzględniony jest tylko dystrykt Gaziosmanpaşa, którego jest częścią. Mój tłumacz, Bajram, student Uniwersytetu Bosforskiego, jest socjologiem, ale przyznaje, że sam nigdy nie był w dzielnicy, do której zmierzamy. Nie ma jeszcze trzydziestki, jest skromnie ubrany i nienagannie kulturalny. Budzi zaufanie. To bardzo ułatwia mi pracę. A poza tym interesuje go to, o czym rozmawiamy. Pierwszy z taksówkarzy, kiedy słyszy: „do Gazi Mahallesi?”, tylko kręci głową i odjeżdża, dopiero trzeci zgadza się nas tam zawieźć. Dla kierowców pracujących w rejonie Beyo?lu kurs do Gazi to niebezpieczna wyprawa do innego kraju. Nawet w dzień wolą pozostać w znanych im centralnych dzielnicach Beşiktaş, Şişli, Nişantaş? – tam, gdzie mieszkają bogaci klienci, którzy wolą płacić za stanie w korku, niż po zakupach pójść dokądkolwiek na piechotę. Najnowsze i najbardziej prestiżowe dzielnice Stambułu położone są bardziej na północ od starego centrum, wzdłuż linii metra. W wagonach nie ma zresztą tłumów, ponieważ klasa średnia woli jeździć samochodami, najchętniej dżipami. W miejskiej dżungli potrzebny jest stosowny pojazd. Centralne dzielnice zmieniają swoje funkcje i status. Ludzie tutaj mają więcej pretensji i wspomnień niż realnego wpływu na kraj. Naprawdę duże pieniądze są tam, gdzie rezydują nowe elity związane z AKP, partią znajdującą także wyborców wśród biednych muzułmanów i konserwatywnych Kurdów, którzy mieszkają między innymi w Gazi Mahallesi. Zjeżdżamy w stronę wód Złotego Rogu, w kierunku południowego Stambułu. Pytamy kierowcy, czy nie zawahał się zabrać nas do kurdyjskiej części Gazi, ponieważ sam jest Kurdem. Uśmiecha się i potakuje. To jego świat, który doskonale zna. Podobnie jak inni wykluczeni społecznie, jest trochę podejrzliwy, choć szuka okazji, aby opowiedzieć o swoich losach. Gdy dowiaduje się, że rodzice mojego tłumacza pochodzą z Bałkanów, a więc nie są Turkami z Anatolii, są w kraju obcy, tak jak Kurdowie, a ja jestem dziennikarzem, już chętnie odpowiada na pytania. Nazywa się Abdülkarim i ma trzydzieści osiem lat, choć wygląda na dużo więcej. W 1998 roku przyjechał do Stambułu z okolic Mardin, miasta przy granicy z Syrią. W jego wsi zaczynało brakować wody. Pomimo głębokich na siedemnaście metrów odwiertów nie było czym nawadniać pól. Poziom wód gruntowych coraz bardziej opadał, co miało prawdopodobnie związek z budową systemu wielkich tam na południu Turcji. Abdülkarim jeździł jako kierowca tirów do Iraku, ale potem przestało się to opłacać. W końcu zamknął swój dom, ale go nie sprzedał. Stać go było na to, należał do bogatszych chłopów we wsi, przecież dorabiał, a gdy był w trasie, ziemię uprawiała jego żona i rodzeństwo. Spieniężył natomiast cały inwentarz: kozy, owce, barany oraz krowy, i przyjechał wraz z rodziną do brata, który już wcześniej przeniósł się do Stambułu. Kupił, na spółkę z kolegą Kurdem, nowy samochód. Połowę zapłacili sprzedawcy od razu, resztę spłacali przez parę lat. Pracują na zmianę. Abdülkarim jeździ od trzeciej w nocy do trzeciej po południu, potem wóz przejmuje wspólnik. Taksówka kursująca dwadzieścia cztery godziny na dobę zarabia na siebie i obu właścicieli wraz z rodzinami. Abdülkarim jest zadowolony: nie musiał, jak większość początkujących kierowców, którzy nie mają „kasy na rozruch interesu”, ciężko pracować, by nabyć swój własny pojazd, zaczynając od wypożyczania samochodu, płacąc za to osiemdziesiąt lir dziennie. Średni kurs w mieście to około dziesięciu lir, my za ten z placu Taksim do Gazi Mahallesi zapłacimy dwadzieścia, poza godzinami szczytu przejazd zabierze nam dwadzieścia minut. Kierowca mieszka w okolicy zwanej Kas?mpaşa, w dzielnicy Hac? Ahmet, graniczącej z domami tureckich Romów. Od razu mówi, że jego sąsiedzi są albo złodziejami, albo handlarzami heroiny i haszyszu. Jak wszędzie na świecie, także na szczeblach tureckiej drabiny społecznej najniżej są Cyganie. Pogardzani przez innych wykluczonych, stają się wręcz „bezkastowi”. – Oni się tną, mają blizny. Mężczyźni siedzą w domu albo w herbaciarniach, a kobiety pracują. – To nie mieści się w głowie Abdülkarima, sunnity z konserwatywnej społeczności kurdyjskiej. Opowiada, że Cyganie ciągle walczą „przez miedzę” z Kurdami z Haçi Ahmet. W 2006 roku doszło nawet do strzelaniny, po tym, jak Romowie prowokowali sąsiadów, machając do nich tureckimi flagami i skandując: „Śmierć PKK” (Partiya Karkerên Kurdistan – Partia Pracujących Kurdystanu). Abdülkarim i inni w odpowiedzi przeszli pod ich oknami ze swoimi niepodległościowymi sztandarami. W tym dzielnicowym konflikcie Romowie opowiedzieli się po stronie republiki, uznając, że da im to więcej możliwości niż odwoływanie się do etosu etnicznego. Doskonale wiedzieli, co może zdenerwować Kurdów. Abdülkarim „oczywiście nigdy” nie oddałby żadnej ze swych czterech córek Cyganowi za żonę. – Ale nie mam wobec nich żadnych uprzedzeń! – Zaznacza, choć wszystko, co powiedział do tej pory, temu zaprzecza. Pytam, czy jako sunnita, zgodziłby się, żeby jego córka wyszła za mąż za alewitę. Kierowca zamyśla się, ale może dlatego, że lawiruje między samochodami po zjechaniu z Bulwaru Atatürka w mniejsze uliczki. – Jeśli zięć byłby Kurdem, to nie ma problemu. To zależy od konkretnej osoby, od tego, z jakiej pochodzi rodziny. Poza tym wielu z alewitów jest Kurdami. – Dla taksówkarza najważniejsze jest chyba pochodzenie etniczne, a nie przynależność religijna. Pytam, czy chciałby mieć syna. Odpowiada, że oczywiście tak. Obraca w żart swoje niepowodzenie w płodzeniu męskiego potomka: – Już moi znajomi mówią mi: pracujesz, pracujesz i ciągle te dziewczyny. – Dwie z nich są już w szkole, bardzo chciałby, żeby poszły na uniwersytet, ale nie jest pewien, czy będzie miał pieniądze na taką inwestycję. Studia państwowe są teoretycznie bezpłatne, ale ich podjęcie oznaczałoby, że dziewczyna nie wyjdzie jeszcze za mąż. Będzie na utrzymaniu rodziców. Abdülkarim marzy, żeby jego córki zostały lekarkami albo nauczycielkami, ale od razu zaznacza, że do niczego nie będzie ich zmuszał. Mówi nawet, że same wybiorą sobie mężów, choć oczywiście za jego zezwoleniem. Pyta, jak ja wychowywałbym swoje dzieci. Mówię coś o różnicach obyczajów między Europą a Turcją, ale podkreślam, że jak każdy ojciec będę się martwił o swoją córkę. – No właśnie, to jest niezależne od kraju – potakuje taksówkarz. Opowiada o swoich siostrach, które z mężami wyjechały do Niemiec. – Jest im bardzo trudno zapanować nad dziećmi w nowym, innym świecie. Nad córkami to jeszcze mają władzę, ale synowie na Zachodzie są nie do upilnowania. Przerywamy rozmowę, ponieważ Bajram łączy się przez telefon z Mesutem, swoim kolegą z uniwersytetu, i oddaje kierowcy komórkę. Mesut po kurdyjsku tłumaczy taksówkarzowi, gdzie ma się zatrzymać. Właśnie z jego rodziną mamy się spotkać w Gazi Mahallesi. Potem, czekając na krewnych Mesuta, którzy mają po nas przyjść, rozmawiamy jeszcze z Abdülkarimem o polityce. W Stambule przebywa właśnie Condoleezza Rice, z powodu jej wizyty niektóre części miasta są całkowicie zamknięte przez policję; kierowca denerwuje się, że korki są jeszcze większe niż zazwyczaj. Amerykańska sekretarz stanu usiłuje odwieść turecką armię i rząd od ataku na ostatni w miarę spokojny region okupowanego przez USA i aliantów Iraku. Jesienią 2007 roku atmosfera w Turcji od miesięcy jest bardzo napięta. Najpierw druzgocące dla sekularystów i wojskowych zwycięstwo AKP w wyborach parlamentarnych, potem desygnowanie Abdullaha Güla z tej partii na prezydenta, choć to, że jego żona nosi tradycyjną chustę, wzbudza protesty starych elit. W rocznicę ustanowienia republiki nowa para prezydencka przyjmowała tłumy gości. W przeciwieństwie do poprzedników, którzy nie zapraszali nikogo do „pałacu”, politycy z AKP postawili na kontakt z ludźmi. Zaprosili dziennikarzy, biznesmenów, przedstawicieli sztuki i kultury, działaczy różnych organizacji. Abdülkarim pamięta, że widział zdjęcia z tej audiencji w gazetach. Fotografowie koncentrowali się na żonie Abdullaha Güla, która szczelnie osłonięta chustą, z wdziękiem radziła sobie z dyplomatycznymi obowiązkami i wydawała się ważniejsza od męża. Taksówkarz wyraża się o niej z wielkim szacunkiem. Teraz konflikt podgrzewa perspektywa interwencji armii w irackiej, prawie niepodległej części Kurdystanu. Dokonywane stamtąd kolejne ataki komunistyczno-nacjonalistycznego PKK na tureckie wojsko przybliżają godzinę inwazji. Abdülkarim podkreśla, że interwencja nie rozwiąże problemu: – W niewoli partyzantów jest ośmiu żołnierzy tureckich, z których niektórzy są zresztą z pochodzenia Kurdami. Żołnierze po obydwu stronach frontu to biedni ludzie, bracia, którzy muszą się nawzajem zabijać. Dyskurs klasowy ciągle wraca w rozmowach i czasem podziały ekonomiczne przyćmiewają etniczne.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d38szj4
d38szj4
d38szj4
d38szj4