Miasto innych - recenzja komiksu wyd. KBOOM
"Miasto innych" to papierowy ekwiwalent twórczości takich tuzów włoskiego horroru jak Lucio Fulci czy Umberto Lenzi. Efekciarski, krwawy i szalony. Kładący nacisk przede wszystkim na klimat i formalne fajerwerki, a nie logikę zdarzeń czy dialogi. Jeśli kupujecie taką konwencję, to poczujecie się jak w domu.
"Miasto innych" to już trzeci po "Frankenstein, żyje, żyje!" i "Potwornej kolekcji" album rysowany przez Berniego Wrightsona, który trafił do portfolio wydawnictwa KBOOM. I bardzo dobrze, bo to twórca zdecydowanie wciąż za mało u nas znany, a przecież zaliczany do czołówki komiksowych autorów grozy. To jednocześnie kolejna rzecz, jaką legendarny artysta stworzył w duecie ze scenarzystą Steve'em Nilesem, znanym przede wszystkim dzięki zekranizowanej w 2007 r. serii "30 dni nocy".
"Miasto innych" rozpoczyna symptomatyczna scena idealnie definiująca kierunek, jaki obrał tu ten duet. Otóż na lotnisku zostaje zatrzymana pasażerka w zaawansowanej ciąży. Jednak badanie USG zamiast płodu, pokazuje uciętą ludzką głowę, która po rozerwaniu brzucha od wewnątrz żąda, aby ją wyciągnięto. Chwilę później wpadają uzbrojone po zęby draby, mordują wszystkich, natomiast głowa wraca do przywiezionego na wózku właściciela. A dalej jest tylko dziwniej.
Nie wiem, jak wam, ale mi powyższy opis od razu skojarzył się z "Nightmare City". To włoski horror z 1980 r. w reżyserii Umberto Lenziego, w którym wyposażone w karabiny i siekiery zombie wyskakują z samolotu i dziesiątkują europejską metropolię. Absurd? Nonsens? Tak, ale podany w tak rozrywkowy i bezkompromisowy sposób, że trudno oderwać się od ekranu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Komiks - renesans gatunku
Podobnie jest z "Miastem innych", w którym Niles i Wrightson dali upust swojej nieskończonej miłości do horroru. Są tu wampiry, wilkołaki, szalony naukowiec w typie barona Frankensteina albo Herberta Westa, hordy zombie oraz gwóźdź programu, wyprany z emocji płatny zabójca Staś Bludowski (!) wyglądem przypominający Testovirona.
Zaproponowana tu fabuła jest w gruncie rzeczy banalna i bazuje na patentach rodem z tanich filmów i jeszcze tańszych komiksów, które widzieliśmy już setki razy. Wszystko jest tu pretekstowe, przejaskrawione i podporządkowane spektakularnym scenom, w których Bernie Wrightson kolejny raz pokazuje, że nie ma sobie równych.
Nie robiłbym z tego jednak zbytniego zarzutu, bo mamy do czynienia z bardzo świadomym graniem konwencją i żonglerką gatunkowymi kliszami. Po prostu albo to kupujesz, albo nie. Gorzej, że przedstawiona historia jest zaledwie wstępem do czegoś większego. Czego? Tego niestety nigdy się nie dowiemy, bo seria zamknęła się w czterech zeszytach, a kontynuacja nigdy nie powstała.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Zapewne wielu z was sięgnie po "Miasto innych" ze względu na nazwisko rysownika. Dobra wiadomość jest taka, że Wrightsona nie opuszcza forma. Artysta serwuje nam pean na cześć klasycznego horroru rodem ze stajni Hammera, jak i ekstremalnych rzeczy spod znaku filmów George'a Romero czy Lucio Fulciego. Problemem, przynajmniej dla mnie, okazał się kolor. Poprzednie albumy pokazały, że jego szczegółowe rysunki bazujące na kontrastach i światłocieniu stworzone są do pokazywania w czerni i bieli. W "Mieście innych" Wrightson nie korzystał z tuszu - rysunki wykonał tylko ołówkiem, resztę roboty zostawiając koloryście Jose Villarrubii. Finalny efekt w mojej ocenie pozostawia sporo do życzenia.
Od strony edytorskiej jest bez zarzutu, bo swoim zwyczajem KBOOM wypuściło album wypieszczony pod każdym względem. Dostajemy więc komiks w lekko powiększonym formacie (niemal idealnie licującym z "Potworną kolekcją"), na kredzie i z bonusami w postaci wstępu Nilesa zarysowującym jego osobistą relację z Wrighsonem oraz kilkustronicowy szkicownik z didaskaliami Villarrubii objaśniającymi proces planowania i powstawania rysunków. Mała rzecz, acz cieszy.
Grzegorz Kłos, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o masakrowaniu "Znachora", najgorszych filmach na walentynki i polskich erotykach, które podbijają świat (a nie powinny). Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.