Trwa ładowanie...
d1qfaak
24-07-2020 13:00

Medalion z bursztynem

książka
Oceń jako pierwszy:
d1qfaak
Medalion z bursztynem
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Jeśli zechcesz dowiedzieć się mojej historii, znajdziesz ją w książce.
Będziesz wiedziała, w której. W niej ukryję swoje wspomnienia, bo wiem, że nikt tam prócz Ciebie nie zajrzy. To także i Twoja historia. Wybacz matce, że nie mogłaś dowiedzieć się tego wszystkiego wcześniej.
Naszyjnik należy do Ciebie. To jedyna pamiątka, jaka pozostała.
Współczesny Gdańsk. Podczas remontu domu po babce Ewa znajduje ukrytą kopertę, a w niej stary naszyjnik z bursztynem oraz… tajemniczy list. I nagle jej świat całkowicie się zmienia. Kobieta musi odnaleźć swoje korzenie, nie wiedząc, kim tak naprawdę jest ona sama, jej zamknięta w sobie matka, ich przodkowie. Nie wie jeszcze, że nie tylko o rodzinną przeszłość tu chodzi, lecz także o zbrodnię, a zagrożenie jest wciąż realne…
Fascynująca powieść kryminalna z wątkiem historycznym, rodzinnym oraz obyczajowym. To opowieść o przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć.

Medalion z bursztynem
Numer ISBN

978-83-66481-52-7

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

320

Język

polski

Fragment

I

LIST Z KOMODY

Współcześnie

– Tej staroci chyba trzeba by się pozbyć. – Andrzej wzruszył ramionami, przyglądając się niewielkiej sta­rej komodzie w rogu pokoju, zaśniedziałej i pokrytej kurzem. – Do niczego się już raczej nie nada, a piękna nie jest. Żaden antyk. Co myślisz?

Ewa rzuciła okiem i też wzruszyła ramionami.

– To może wystaw ją koło śmietnika? Może ktoś się skusi. Zawsze mi szkoda starych mebli.

– Mnie też, ale nie możemy zatrzymać tej całej gra­ciarni. Ta szafka to naprawdę szmelc. Okej, wystawię ją. Komuś się pewnie przyda, choćby na opał.

– Dobra, ale najpierw trzeba przejrzeć i opróżnić tę komodę. Weźmiesz się za to? Ja bym dokończyła z tym kredensem…

Przeciągnęła się i westchnęła. Już od dwóch godzin kucała przy szufladach i selekcjonowała komplety sztućców. Chryste, ileż można było tego nagromadzić! Ale co niektóre warte były grzechu. Znalazła nawet ozdobne srebrne zastawy, co prawda w fatalnym sta­nie, ale da się to odnowić.

– Jasne – odparł jej mąż. – Rób swoje, dam sobie radę. A ten kredens zostawiamy?

– Kredens tak! Kocham go od dziecka. Zresztą zo­bacz, może to żaden cud, ale to przedwojenny gdański mebel. Spójrz na te rzeźbienia. Są piękne.

– Ale straszny z niego grzmot…

– To duże mieszkanie. Pasuje tu.

– Przecież i tak zamierzamy je sprzedać.

Zawahała się.

– Jeszcze nie jestem zdecydowana. – Przysunęła sobie karton. – Nie wiem. Mam do niego sentyment. Może warto je trzymać dla Kacpra? Wynająć? Jest w świetnym punkcie.

– No właśnie. Jest sporo warte. A nam się nie prze­lewa – upierał się. – Kacper ma dopiero czternaście lat.

– Aż czternaście! – Roześmiała się. – Prawie pięt­naście. Zastanowimy się jeszcze. Nie decydujmy po­chopnie, okej?

Każdy zajął się swoją robotą.

Ewa odziedziczyła to mieszkanie po babci prawie rok temu i dopiero teraz zebrali się w sobie, by się nim zająć.

Wcześniej jakoś nie było okazji, czasu, pieniędzy… Poza tym oboje z Andrzejem czuli się głupio, bo w zasadzie scheda po babce należała się Halinie, matce Ewy, obec­nie emerytowanej nauczycielce. Ta jednak odmówiła przyjęcia spadku i uparła się, by przepisać mieszkanie na córkę. Córkę, z którą i tak od lat prawie nie utrzy­mywała kontaktów. Nie dlatego, że coś je poróżniło. Nic z tych rzeczy. Halina po prostu taka była: zimna, mil­cząca, nieczuła, wyobcowana. Cała rodzina od zawsze uważała ją za dziwaczkę. Dawniej Ewa – szczególnie gdy była nastolatką – próbowała usilnie się zbliżyć do matki. Potem jednak zaakceptowała ten stan rzeczy i ponie­chała tych prób. Wychowywała ją babka. To ona była dla niej rodzicielką, ojcem, najbliższą osobą. Od wczesnego dzieciństwa. Halina nie miała bliższych więzi z nikim. Nawet z własną matką, czyli babką Ewy. Żyła samotnie na uboczu, bez rodziny, przyjaciół. Bez partnera.

Ojca Ewa nigdy nie poznała. Nigdy się nią nie inte­resował, choć niby formalnie uznał ojcostwo i płacił na nią symboliczne alimenty aż do czasu, gdy dziewczyna ukończyła studia w wyższej szkole plastycznej. Ona także nigdy nie próbowała go poznać. Taka była umowa – jak poinformowała ją matka, gdy Ewa miała sześć lat. Dziew­czynka zaakceptowała ten fakt i tak już zostało. Wkrót­ce po tym, gdy skończyła studia, ojciec – o ile w ogóle można go tak nazwać – zmarł, o czym dowiedziały się po dwóch latach. Przyczyną śmierci była podobno nagła

choroba. Jaka? Ewa nie dociekała. Matka wypowiadała te słowa z cynicznym uśmieszkiem na ustach.

Więc gdy w końcu zdecydowała się przejąć odzie­dziczone mieszkanie przy Jaśkowej Dolinie we Wrzeszczu – tylko dlatego, że w nim się wychowała, choć nie było to może najradośniejsze dzieciństwo – upłynął niemal rok. Był to czas bicia się z myślami i skrupułami. Wreszcie jednak postanowili mieszka­nie opróżnić, odmalować i sprzedać. Marzyli o ma­łym domku za miastem. Po sprzedaży dwóch miesz­kań byłoby to wreszcie realne…

– Ewa! – Okrzyk męża wyrwał ją z zamyślenia. – Możesz podejść?

– Co jest? Drzazga ci weszła?

Z wysiłkiem podniosła się z klęczek. Zawsze coś…

– Tu coś jest!

– Co?

Obrzuciła wzrokiem stos drobiazgów, leżących na podłodze obok komódki: jakieś stare ołówki, plasti­kowy długopis, szpulki nici, książeczka do nabożeń­stwa. Nic ciekawego.

– No co jest? – powtórzyła. – Wywal to, tam masz karton…

Andrzej przerwał jej niecierpliwie:

– Tu coś jest przyklejone do wewnętrznej ścianki. Wygląda jak koperta… Czekaj! Zaraz to wyciągnę…

– Przyklejone? – Wbrew sobie poczuła dreszcz. – Specjalnie?

– Na to wygląda. Możesz poświecić? Wolałbym tego nie uszkodzić. – Podał jej kieszonkową latar­kę. – Mam!

Koperta była duża, szara, ze wszystkich stron ob­klejona taśmą; wyglądała na bardzo starą. Pośrodku miała wybrzuszenie.

– Zaczekaj. Przyniosę nóż z kuchni – powiedziała.

W środku znaleźli coś bardzo dziwnego…


Ewa z namaszczeniem oglądała pod światło misternie wykonany wisior – czy też może raczej medalion – z wielkim obłym bursztynem, oprawnym w ażurowe srebro (chyba srebro?), na grubym łańcuszku o du­żych oczkach. Bursztyn był niezwykle piękny, praw­dziwy okaz: miejscami przejrzysty, miejscami mlecz­ny, a w środku zatopiony został… cały świat! Jakieś rośliny, trawy, kwiaty, układające się w fantastyczny baśniowy pejzaż. Nigdy jeszcze nie widziała czegoś podobnego. Nawet w albumach. Srebro, choć z wierz­chu lekko przybrudzone, nadal lśniło, zachwycając urodą finezyjnych wzorów. Na pierwszy rzut oka wi­dać było, że to stary wyrób.

– Niezwykły – wyszeptała. – A jaki ciężki! Na od­wrocie coś jest wygrawerowane… Ale nie odczytam. Zobacz, może tobie się uda? – Podała wisior mężowi.

Andrzej ostrożnie przetarł klejnot chusteczką i wy­tężył wzrok.

– Nie jestem pewny, takie zawijasy… ale… Czekaj… To chyba imię. Zaraz, zaraz… Tak… „Louise”. Na bank. A pod spodem mniejszymi literami… „Danzig ’44”.

– Luiza? – Wzruszyła ramionami. – Pierwsze słyszę. Nie mieliśmy takiej w rodzinie. Babcia miała na imię Maria.

– Może prababcia?

– Wykluczone. Rodzice babci to byli biedni ryba­cy! Nie nosili eleganckiej biżuterii. – Zaśmiała się. – Ani takich wymyślnych imion.

Andrzej rozłożył ręce.

– No to już nie wiem. Skądś go musieli wytrzasnąć, nie jest przecież kradziony. Może kupili? Zdaje mi się, że twój dziadek za życia do biednych nie należał… Pewnie stać

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1qfaak
d1qfaak
d1qfaak
d1qfaak