Trwa ładowanie...
d2p9yc6
27-08-2020 12:00

Leniwe wieczory, burzliwe poranki

książka
Oceń jako pierwszy:
d2p9yc6
Leniwe wieczory, burzliwe poranki
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Wyjechał? Co ja plotę! Od kiedy to potajemne zniknięcie nocą, bez zostawienia żonie adresu, nazywa się wyjazdem? Uciekł! Po kryjomu, jak szczur.
Jak się czuje kobieta, która nie wie, czy mąż od niej uciekł, czy tylko wyjechał na drugi koniec świata do pracy? Czy jest samotna, czy tylko sama? Czy wciąż jest mężatką, czy może panną z odzysku?
Ewelina miota się, próbując znaleźć odpowiedź, i kiedy wreszcie ją odnajduje, na progu jej mieszkania niespodziewanie staje… No właśnie, kto?
Witajcie w skomplikowanym świecie kobiet.


Za Eweliną (którą zdążyliśmy poznać w książce „Bezsenne noce, senne dni”), mistrzynią analizowania i wyciągania pochopnych wniosków, trudno nadążyć; ona sama chyba nie wie, czego naprawdę chce: światowego życia, japońskiego minimalizmu, samotności czy szczęśliwego stadła… Z tą bohaterką nie można się nudzić! Czy lekko neurotyczna Ewelina w końcu znajdzie sposób, by nieco „ujarzmić” swój trudny charakter odziedziczony po prababce?
Ta część komedii małżeńskiej bawi jeszcze bardziej niż pierwsza, do tego wzrusza i jednocześnie daje impuls do zastanowienia się nad sobą i naszymi oczekiwaniami wobec innych, a może nawet do przewartościowania pewnych pojęć. To taka „lekcja życia” podana na wesoło, z celowo przerysowanymi, sympatycznymi postaciami i... niespodziankami. Idealna do czytania przy kubku melisy w leniwe, jesienne wieczory!
Agnieszka Grabowska
magazyn „Życie i Pasje"


Uwielbiam książki tej autorki za styl i przesłanie, jakie przemyca w swoich powieściach. Dzięki niemu bawi czytelnika i zmusza do przemyśleń.
Alina Białowąs cały czas w szczytowej formie! To będzie najlepsza książka tej jesieni!
Agnieszka Sonenberg
Przystanek szczęścia

Leniwe wieczory, burzliwe poranki
Numer ISBN

978-83-66481-53-4

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

304

Język

polski

Fragment

Wzięłam głęboki wdech i zacisnęłam centymetr krawiecki opasujący moją talię. Ile? Szlag! Przez ostatni tydzień nie zjadłam ani jednego cukierka, ani jednego kawałeczka czekolady, ani jednej gałki lodów, ani jednego ciastka z kremem. Na śniadanie i kolację wypijałam filiżankę kawy albo herbaty bez cukru. Na obiad jadłam zielska skropione oliwą. Żadnych kotletów, pierogów, placków ziemniaczanych, naleśników, makaronów. Dieta cud gwarantowała talię jak u osy już po siedmiu dniach stosowania.

Moja miała obwód ula.

Sapiąc ze złości, podeptałam centymetr, a potem już uspokojona wyszłam z sypialni. Miałam na sobie tylko obcisłe majtki i biustonosz, też obcisły, więc gdy spojrzałam w lustro wiszące na ścianie w przedpokoju, jęknęłam. Wyglądałam jak sznurowany baleron.

– Co mnie podkusiło, żeby wyjść w samej bieliźnie – mamrotałam, wracając do sypialni po szlafrok z żółtego frotté, na który mówię płaszcz kąpielowy, bo to brzmi elegancko. Trochę zbyt obszerny, ale za to skutecznie ukrywa wałki tłuszczu, których nie lubiłam, a teraz, gdy mimo diety się ich nie pozbyłam, znienawidziłam.

Sięgając po niego, znowu spojrzałam w lustro, mniejsze niż to w przedpokoju, dlatego odbijała się w nim tylko górna część tułowia, czyli ramiona i biust, a gdybym chciała ujrzeć moją twarz z bliska, musiałabym usiąść na krześle. Ale na to nie miałam ochoty; bez makijażu wyglądam na starą, umęczoną życiem kobietę. A przecież pięćdziesiąt pięć lat to jeszcze nie starość. Ba, patrząc na moją mamę, siedemdziesiąt osiem również nie.

Przyznam, że zaczynam być zazdrosna o wygląd mamy; od kiedy „zadała się” z Gwidonem, młodszym od niej o ćwierć wieku, dba o siebie jak nigdy przedtem, gdy jeszcze była żoną mojego taty, nim się rozwiedli, bo mu odbiło i zdradził ją z kobietą starszą od niej o pięć lat. Czasem się zastanawiam, czy ja też – gdyby mój Radek mnie zdradził – nie „zadałabym się” z dużo młodszym facetem. Nie, żeby zrobić na złość

Radkowi, tylko aby zapewnić sobie młody wygląd, bo na pewno jak mama latałabym co dwa tygodnie do fryzjera, do kosmetyczki, manikiurzystki, pedikiurzystki, a każdego dnia na basen i do masażysty. Teraz nie latam, bo nie mam motywacji. Zresztą nim Radek wyjechał…

Wyjechał? Co ja plotę! Od kiedy to potajemne zniknięcie nocą, bez zostawienia żonie adresu nazywa się wyjazdem? Uciekł! Po kryjomu, jak szczur. Och! Dosyć! Nie będę myśleć o tej jego ucieczce, bo wpadnę w takie nerwy, że zrezygnuję z lotu do Tokio. Dokończę jeszcze tylko poprzednią myśl, że nim Radek ucie… się zdematerializował, też nie latałam do fryzjera, kosmetyczki, manikiurzystki, pedikiurzystki, na basen ani do masażysty. Peeling twarzy oraz ciała sama sobie robiłam, a od czasu kiedy dopadła mnie menopauza, depiluję wąsik nad górną wargą, bo jeśli zaniedbam, mam zarost jak mojej świętej pamięci dziadek, rudawy i gęsty. Ale gdybym tego nie robiła, mój mąż i tak nie zauważyłby różnicy. Jedyna zmiana jaka być może nie uszłaby jego uwadze, to zmiana barwy moich włosów, od urodzenia miodowo-złotych, bo przecież nagryzmolił na kartce, która wypadła ze słownika języka angielskiego, już po tym jak

się zdematerializował: „Ona ma taki charakterystyczny kolor włosów, trochę miodowy, trochę złotawy”. Więc jeśli ufarbowałabym włosy na przykład na kasztanowy brąz, jak u mojej mamy, znając jego złośliwe docinki, na pewno usłyszałabym, że jedna teściowa mu wystarczy.

Ciekawa jestem, co by powiedział, gdybym przyleciała do Tokio o dwadzieścia kilogramów lżejsza (czyli ważyłabym sześćdziesiąt siedem)?

Cholerna menopauza, zaklęłam w duchu, wkładając płaszcz kąpielowy. Przez chwilę się zastanawiałam, czy najpierw poukładać książki rozrzucone na podłodze przy łóżku (wszystkie na temat Japonii), a potem wypalić papierosa, czy odwrotnie. Wygrał papieros. Przewiązując się luźno paskiem (w przeciwnym razie sterczałby mi brzuch), wyszłam z sypialni i omijając wzrokiem lustro w przedpokoju, pomaszerowałam w stronę kuchni.

Kawa i papieros to jest to, co lubię najbardziej w niedzielne poranki, od czasu gdy zostałam sama, to znaczy od miesiąca. Co prawda zegar kuchenny pokazuje za pięć jedenastą, ale obudziłam się trzy godziny temu, czyli właściwie o poranku, tyle że nie wstałam z łóżka, bo chciałam dokończyć książkę o gejszach. I teraz żałuję, że w ogóle zaczęłam ją czytać, bo do mojego mózgu wpełzła zazdrość. Nie, nie o Radka. O gejsze. Zawsze kojarzyły mi się z kobietami – mówiąc delikatnie – lekkich obyczajów. Do głowy mi nawet nie przyszło, że istnieją kilkuletnie kursy kształcące dla gejsz, na których uczą się bawić gości rozmową, śpiewem, tańcem, pogłębiają wiedzę o literaturze i poezji oraz doskonalą umiejętność gry na instrumentach. Japońskich oczywiście.

Radek powiedział mi kiedyś, gdy mu się zwierzyłam, że chciałabym się nauczyć grać na skrzypcach, że i bez tego jestem mistrzynią grania na jego nerwach. I ja miałabym być zazdrosna o męża, który wygłasza takie teksty?

– O, na pewno nie – mamrotałam, gasząc niedopałek, by po chwili sięgnąć po kolejnego papierosa na uspokojenie.

Gdy tak rozmyślałam nad gejszami, poczułam, że jednak robię się zazdrosna o Radka; gejsze potrafią prowadzić ceremonię parzenia herbaty, a mój mąż uwielbia herbatę. Wiem, pamiętam, naśmiewałam się z niego, że na indyjską mówił „drajeerling” zamiast Darjeeling, że okej to dla niego „okiej”. A może sobie wmówił, że jest taki zdolny jak Alexander Arguelles?

No i zapłaciłam za te swoje kpiny i naśmiewania; mój mąż pije teraz herbatę w Japonii i kto wie, czy nie konwersuje po angielsku z gejszą odzianą w piękne kimono, podczas gdy ja siedzę w zadymionej kuchni, palę na czczo drugiego papierosa i popijam zimną kawę. Na dodatek w żółtym, za wielkim na mnie płaszczu kąpielowym, w którym wyglądam jak napuszony kurczak.

Szlag, jeszcze trochę powspominam i zacznę płakać, ale nie za Radkiem tylko nad sobą. Być przez trzydzieści lat żoną tego samego mężczyzny, ale ciągle marzyć o innym (konkretnie o Robercie Redfordzie, którego na żywo nigdy nie spotkałam), to dopiero szczyt głupoty. Poza tym im dłużej teraz rozmyślam o moim mężu, tym mocniej nabieram pewności, że kiedyś zakochałam się jednak w nim – Radosławie Klofcie, a nie w Robercie Redfordzie. To, że mój Raduś był za młodu kopią tego amerykańskiego aktora, nie oznaczało, że musiał mieć jego charakter i zalety. Nie wiem, co mnie opętało, wmówiłam sobie, że Robert Redford to ideał mężczyzny. Kto go tam wie, jaki jest naprawdę? A do tego brzydko się zestarzał.

Przez chwilę szukałam w myślach jeszcze jakiegoś argumentu na dowód, że Raduś jest teraz atrakcyjniejszy od swojego rywala, ale zamiast twarzy Redforda mój mózg podsyłał mi twarze gejsz.

– I jak ja mam być spokojna?! – wykrzyknęłam, zapominając, że mieszkam w bloku z wielkiej płyty i sąsiedzi wszystko słyszą.

– Herbata z melisy pomaga! – rozległ się głos mojej sąsiadki zza ściany, która chyba ma oczy dookoła głowy, bo nie dość, że wszystko słyszy, to jeszcze wszystko widzi.

Zgasiłam papierosa, wylałam resztki kawy do zlewozmywaka i poszłam do sypialni, by raz jeszcze przeczytać fragmenty opisujące wygląd i umiejętności gejszy. Jak jakaś masochistka.

Tak bardzo się skupiłam na czytaniu, że kiedy rozległo się brzęczenie, nie byłam pewna, czy to dźwięki w mojej głowie, czy sygnał domofonu w przedpokoju. A gdy znowu się rozległ – leżałam nieruchomo, zastanawiając się: wstać czy udać, że nikogo nie ma w domu?

Udam, że nikogo nie ma.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2p9yc6
d2p9yc6
d2p9yc6
d2p9yc6