Księga Wysp Ostatnich
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2017 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Charyzmatyczny, obdarzony nieprzeciętną intuicją dziennikarz śledczy Emil Żądło znów trafia na trop sensacji!
We współczesnym Gdańsku giną ludzie, a zabójstwa mają ścisły związek ze środowiskiem handlarzy oraz kolekcjonerów starych książek. Jaką rolę w tym krwawym teatrze odgrywa tajemniczy starodruk, zawierający dawno zaginioną treść jeszcze starszej księgi? Z jakiego powodu staje się zarzewiem pasma okrutnych zbrodni? Gdzie dotarła i co odkryła załoga pewnej legendarnej antycznej wyprawy morskiej na daleką Północ? Na te pytania musi znaleźć odpowiedź dziennikarz śledczy Emil Żądło wraz ze swoją partnerką, muzealniczą Martą Zabłocką. Bo nawet policja jest bezradna. My zadajmy sobie tymczasem inne pytanie: czy naszej parze detektywów uda się rozwikłać tę zagmatwaną intrygę? I… przeżyć?
To więcej niż kryminalna lektura! Tym razem książka u Anny Klejzerowicz staje się przedmiotem śledztwa, narzędziem zbrodni, a nawet czymś więcej. Jesteś pewien, że pokonasz strach i nie ulegniesz literackiej zagadce? Serdecznie polecam!
Leszek Koźmiński
Numer ISBN | 978-83-7674-659-3 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 296 |
Język | polski |
Fragment | Część I Gdańsk, marzec. Dwa dni później Dziennikarz śledczy Emil Żądło podjechał pod dom swoim starym czerwonym peugeotem, przeklinając pod nosem. Znów coś szwankowało w silniku, włączała się kontrolka, spadały obroty. Trzeba będzie kolejny raz oddać auto do warsztatu, gdzie niechlujni „spece” znowu odwalą fuszerkę, biorąc za to ciężką kasę. Innego samochodu nie chciał, choć nie wdawał się w żadne emocjonalne wyjaśnienia tego stanu rzeczy. Nawet jeśli na naprawy wydał już więcej, niż zapłaciłby za wymianę wozu na nowszy model. Rzeczy też mają duszę. Zaparkował na swoim stałym miejscu od strony opustoszałego podwórka. Tu przynajmniej nie było z tym kłopotu – zaleta peryferyjnej oliwskiej dzielnicy, położonej z dala od centrum. Nie docierał tutaj tłok i zgiełk ulicy, a niska zabudowa oraz obfi tość zieleni dawały złudzenie, że mieszka się prawie na wsi. Przynajmniej tu drzew jeszcze nie wycięto. Zamknął samochód kluczykiem, alarmu nie włączał już od dawna, bo i po co. Na kuchennym parapecie mieszkania, które znów było jego domem – wprowadził się do Marty ponownie jesienią ubiegłego roku – jak zwykle siedział Bolero. Zawsze czekał na swoich ludzi. Na widok Emila podniósł się, przeciągnął i wygiął w „koci grzbiet”. Dziennikarz wiedział, że kiedy otworzy drzwi, kocur będzie oczekiwał go już na progu, gotowy do radosnego powitania. Humor od razu mu się poprawił: to jednak miłe, gdy ktoś się cieszy z twojego powrotu – pomyślał. Marta też już zapewne dawno wróciła z pracy. Pewnie krząta się teraz w kuchni, kombinując, co by tu przygotować na późny obiad. Gotowali na zmianę, o ile można nazwać to gotowaniem; zazwyczaj w tygodniu po prostu pichcili coś na szybko. Dziś była kolej Marty, bo we wtorki wracała wcześniej. Jednak gdy wszedł do mieszkania, zastał w nim tylko kota. Z kuchni nie dolatywały żadne smakowite zapachy, nie było słychać energicznego postukiwania garnkami czy talerzami. Panowała cisza. Zajrzał jeszcze do obu pokojów: pusto. Widocznie coś zatrzymało ją w muzeum. Zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku, podrapał rudzielca za uchem i nastawił wodę na herbatę. Czuł głód. Spenetrował lodówkę w poszu kiwaniu czegoś jadalnego, aż znalazł w zamrażalniku opakowanie z mieszanką warzywną. W chwili, gdy podgrzewał oliwę na patelni, odezwała się jego komórka. Wyświetlacz potwierdził, że dzwoni Marta. – No, hej, jesteś już w domu? – zapytała zdyszana. – Właśnie wszedłem. A ty gdzie jesteś? – Kurczę, coś się wydarzyło, opowiem po powrocie. Nie mogę teraz gadać, no i muszę tu jeszcze zostać. Przygotujesz sobie coś do żarcia i nakarmisz kota? Bo ja zjem coś po drodze. W lodówce masz… – Tak, wiem. Znalazłem mrożonkę, nie przejmuj się – przerwał jej. – Ale co się wydarzyło? Coś złego? To kiedy wracasz? Przyjechać po ciebie? Marta chwilę się zawahała. – Nie wiem, niedługo. Może za godzinę albo dwie. Pójdę na tramwaj, nie musisz po mnie przyjeżdżać. I nie ciągnij mnie teraz za język, potem ci powiem. Owszem, coś złego, ale nie dotyczy mnie. W porządku? Poradzicie sobie? Spieszę się, wołają mnie. Nie zapomnij dać kotu puszki! Zanim bardziej stanowczo spróbował pociągnąć ją za język, rozłączyła się w pośpiechu. Słyszał czyjeś głosy w tle. Poczuł znajome zaniepokojenie, a chwilę później odrobinę goryczy, którą starał się zneutralizować optymistycznym przekonywaniem samego siebie, że praca Marty w muzeum nie jest do końca unormowana godzinowo. Często zdarzało się, że musiała zostać dłużej. Może chodzi po prostu o zwykłe kłopoty z organizacją nowej wystawy sezonowej. Odgrzał sobie warzywa, nakarmił łaszącego się kocura, zjadł bez smaku przygotowaną naprędce potrawę i popił mocno posłodzoną herbatą. W przeciwieństwie do kawy, którą zawsze pijał gorzką, do herbaty sypał dwie czubate łyżeczki cukru, narażając się tym na docinki Marty. Uchylił lufcik i zapalił papierosa. Niespokojne myśli nie chciały go opuścić. Niby im się ostatnio układało, ale jakby nie do końca. Od ich rozstania i ponownego „zejścia się” ona stale pozostawała ostrożna, powściągliwa, jak gdyby dzieliła ich jakaś niewidzialna bariera. W zasadzie tylko wtedy, gdy wspólnie rozwiązywali jakąś zagadkę historyczną, była sobą, dawną Martą. Nie próbował z nią o tym rozmawiać, po co kusić licho. Może jednak powinien? Wiedział już, że nie wolno mu nalegać na zalegalizowanie związku, przynajmniej nie teraz. Ona sama musi się do tego przekonać, dojrzeć do podjęcia decyzji, nic na siłę. Nie lubi być stawiana pod ścianą. Czuł jednak, że nie tylko poglądy na małżeństwo ich dzielą. Wdarła się pomiędzy nich jakaś sztuczna nuta. Nie kłócili się w otwarty sposób, po dłuższej przerwie zaczęli znów ze sobą sypiać. Ale coś było nie tak… Humor znów mu się popsuł. Zapalił kolejnego papierosa, ale zaraz zdusił go w popielniczce – nie smakował mu. By coś sobie udowodnić (sobie, nie Marcie, bo ostatecznie jej tu nie było), zrezygnował z piwa, chociaż poczuł na nie ochotę. Kilka puszek stało na półce w lodówce, na „okazję”. Okazje zdarzały się rzadko, nieczęsto miewali gości, a nawet jeśli, to przyjeżdżali samochodami. Od czasu do czasu otwierali sobie puszkę w weekendy, do kolacji, zamiast wytrawnego wina. Według Marty tylko alkoholik pija w samotności. Zgodził się z tym, jak z większością jej decyzji, nawet jeśli uważał, że tylko po części ma rację. Dolał sobie herbaty i usiadł przed komputerem. Przed otwarciem pliku ze swoim niedokończonym artykułem wszedł jeszcze na portal z lokalnymi wiadomościami, ponieważ w redakcji przez wiele godzin dyskutowali dziś nad poszerzeniem zespołu i nie miał czasu nawet na przejrzenie najświeższych informacji dnia. Czuł się więc jak bez ręki. Jako były gliniarz i rasowy dziennikarz śledczy od razu wyłowił ten tekst: Z OSTATNIEJ CHWILI! ZAGADKOWA ZBRODNIA W WILLI ZNANEGO GDAŃSKIEGO BIBLIOFILA – przeczytał krzykliwy sensacyjny nagłówek. A dalej: ZNALEZIONO DWA CIAŁA… |
Podziel się opinią
Komentarze