Kobiety nieidealne. Iza
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2018 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Kobiety nieidealne to cykl zrodzony ze szczerej przyjaźni dwóch świetnych pisarek. I to się czuje w każdym zdaniu!
Ich bohaterki są nieszablonowe, barwne, z krwi i kości, i nie ma czytelniczki, ba, czytelnika, który nie chciałby im towarzyszyć w cyklicznych spotkaniach przy winie, kiedy najtrudniejsza nawet codzienność, obśmiana i obejrzana pod innym kątem, staje się znośna. Daleko im do perfekcyjnych pań domu, dam, którym nie zdarzają się gafy, idealnych matek doskonałych dzieci, ale za to mają dystans i potrafią się z siebie śmiać. Na tym polega ich supermoc.
Główna bohaterka tego tomu, Iza, lubi mieć wszystko pod kontrolą. Ma nienaganną figurę, jeszcze lepsze CV, a gdy potrzebuje pomocy mężczyzny, po prostu za nią płaci. Gdy na jaw wychodzi pewna rodzinna tajemnica, okazuje się, że nie nad wszystkim da się zapanować, nie za wszystko da się zapłacić, a życie lubi płatać figle...
Kobiety nieidealne to opowieść, w której każda z nas znajdzie cząstkę siebie. Historia napisana lekko i z poczuciem humoru, jednak niestroniąca od trudnych tematów. To książka o trudach codzienności, rozczarowaniach, ale też nadziei. Po prostu o życiu, jakie doskonale znamy. Kobiety nieidealne bawią i wzruszają, to świetna propozycja na długie wieczory.
Marta Mrowiec
blog Na regale u Marty Mrowiec
Kontynuacja Kobiet nieidealnych to historia przekornej codzienności, w której naturalna potrzeba bliskości często gryzie się z nieprzewidywalną prozą życia. Magdalena Kawka oraz Małgorzata Hayles w sposób wyjątkowy obrazują siłę kobiecej przyjaźni i pokazują, jak bardzo zachłanne potrafi być ludzkie serce w obliczu najważniejszego z uczuć. Trudno o bardziej realistyczny przekaz!
Miłka Kołakowska,
blog Mozaika Literacka
Numer ISBN | 978-83-7674-736-1 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 400 |
Język | polski |
Fragment | – Kur… mać – zmęłłam w ustach przekleństwo, gdy tylko spojrzałam w okienko wideodomofonu. Takie fanaberie zainstalował w naszym apartamentowcu na początku marca pan Jarek, który odpowiadał za ochronę kilku budynków zbitych w – zdawało się – przerażoną kupkę, podczas gdy dookoła hulał nadwarciański wiatr. Pan Jarek najwyraźniej uwielbiał, gdy czuliśmy ulubioną emocję z jego zawodowego słownika: POCZUCIE ZAGROŻENIA. Gdyby to od niego zależało, nasze niewielkie osiedle, szumnie zwane na plakatach reklamowych dewelopera „enklawą spokoju”, a odkąd się wprowadziliśmy „Apartamentowcami nad Wartą”, zmieniłoby nazwę na „Nie zbliżać się. Ja tu pilnuję”. Swoją drogą kto wie, jak długo będzie mnie stać na mieszkanie tu i spłacanie rat, które wcześniej po prostu z jednego konta na inne zasysał sobie bank, dyskretnie, jakby bez mojego udziału. Obecnie zlikwidowałam wszelkie polecenia zapłaty, aby każdy wydatek mieć pod kontrolą. Owszem, miałam trochę oszczędności, ale poczyniłam kilka długoterminowych, czytaj dupnych, inwestycji na giełdzie, a półroczna odprawa, którą dostałam od firmy, musiała wystarczyć na czas mojego bezrobocia. Wróć. Zanim nie znajdę nowej pracy. To brzmiało dużo lepiej. – Wisisz mi pięć złotych! – Z dawno niewietrzonych czeluści swojego pokoju wykuśtykał blady Harumi, który coraz lepiej radził sobie z kulami. W prawej ręce trzymał słoik, który teraz wyciągnął w moim kierunku, jedną z kul wkładając sobie pod pachę. – Jakie pięć? Umawialiśmy się na złotówkę. – Kurwa mać – zaczął mój przewrotny synek z udawaną powagą – jest wyjątkowo okropnym przekleństwem, bo obraża honor mojej matki. Znaczy twój honor. Dobrze o tym wiesz. Dlatego razy pięć. Jak to się mówi? Patrz i płać. – Płacz i płać. – Jego potyczki z językiem polskim nie przestawały mnie bawić. Dzięki Bogu za korepetytora, który przychodził do nas kilka razy w tygodniu. Jego zadaniem było tak zwane wyrównanie poziomu i przygotowanie Harumiego do rozpoczęcia od września nauki z Tolkiem w siódmej klasie. Uparli się, że będą chodzić do jednej klasy, i obie z Magdą już współczułyśmy wychowawczyni, a tymczasem Harumi mocno odstawał na plus z matematyki i angielskiego, ale miał sporo do nadrobienia z historii, polskiego i przyrody. – Sam popatrz. – Przy postaci widocznej w okienku wideofonu przybywało właśnie walizek, które z zapałem dostawiał brodaty kierowca taksówki. Najwyraźniej liczył na wysoki napiwek. Matka zaczęła energicznie machać do kamerki. To nie był sen. – Babcia! – krzyknął Harumi i wcisnął przycisk, by wpuścić moją matkę do środka. Pohamowałam impuls, by trzepnąć go po ręce. Może jakby tam jeszcze chwilę postała, to by jej się znudziło? – Niespodzianka! – Rozentuzjazmowana matka przycisnęła na chwilę umalowane usta do powietrza na centymetr od mojego policzka i owiał mnie słodki zapach jej perfum. Odsunęła się, by kierowca mógł wnieść do środka cztery walizki w różnych rozmiarach i kolorze landrynkowego różu. Podobny komplet cieszył dziewczynki z domu dziecka, gdzie go odwiozłam, gdy tylko odsłużył obowiązkowe trzy lata w czeluściach piwnicy. Wyprzedawałam, oddawałam, wyrzucałam wszystko, co nieużywane dłużej niż trzy lata, choć ten akurat zestaw mogłam wydać już pierwszego dnia. Cóż, liczą się podobno intencje… – Solidne walizki, twoje też nadal ci służą? Ale ty wyrosłeś i całe szczęście nie jesteś podobny do swojego ojca. Przystojny chłopak z ciebie rośnie. – Można było na nią liczyć. Potrafiła obrazić i skomplementować na jednym wdechu. Obrzuciłam syna uważnym spojrzeniem. Nadal był drobny, ale faktycznie, przez ostatnie tygodnie wyrósł. Jego egzotyczne, lekko azjatyckie rysy wydelikatniały. Na kościach policzkowych Harumiego, których pozazdrościłaby mu niejedna modelka, wykwitły dwa ślady po babcinej różowej szmince. Cóż, on od małego miał u niej specjalne względy. – Cześć, babciu. – Harumi odstawił kule i rzucił jej się z impetem na szyję. – Jaka babciu, jaka babciu. Ile razy prosiłam, żebyś mi mówił po imieniu? Po prostu Kate. – Zarumieniła się, wkładając banknot w rękę kierowcy i machając w jego kierunku rzęsami, które, jak znam życie, zdopingowała do nadmiernego wzrostu jakąś bardzo drogą i nowatorską kuracją. Ze zdumieniem zauważyłam stówę. Jezu, zważywszy obecną sytuację, sama bym jej te walizy wniosła na górę. Zaraz zbeształam się w głowie za tę myśl. Czy to nie ja jestem… jak to mnie ostatnio nazwały dziewczyny? Wykształconą, korporacyjną suką, która zna milion języków? Przecież za chwilę coś znajdę. Headhunterzy rzucą się jak sępy i telefon się rozdzwoni. Gdy tylko za kierowcą zamknęły się drzwi, matka zrzuciła wrzosowe szpilki i ciężko usiadła w fotelu, masując sobie stopy. Musiała traktować Harumiego jak swojego wnuka, choć nie znosiła tych postarzających ją określeń, bo najwyraźniej nie dotyczyła go Wielka Przemiana. Moja matka była największą kokietką, jaką znałam, i gdy tylko w promieniu kilku metrów pojawiał się jakikolwiek mężczyzna, wchodziła w rolę najbardziej uwodzicielskiej z kobiet. Przemiana była niemal fizyczna, trudno było podrobić czy namalować ten błysk w oku, zaróżowienie policzka, niższy, zmysłowy tembr głosu, żwawszy krok. Gdy mężczyzna wychodził, matka jakby rozpinała kostium. Niemal dosłownie schodziło z niej powietrze. – Pomyślałam sobie, że ci trochę pomogę, skoro Harumi postanowił tak nawywijać z tą nogą. Mogę prosić o filiżankę herbaty? I jeszcze szklankę wody z cytryną. Tylko błagam, niech będzie zimna. A tu masz moje żelowe okulary, wstaw je, proszę, do lodówki, muszę sobie zrobić okład, bo po tym długim locie mam tak zmęczone oczy, że nie mogę na siebie patrzeć. A to maseczka. Też włóż do lodówki. Mam tak poszarzałą skórę, klimatyzacja w samolotach to zabójstwo dla cery. – Szybko oceniła stan swojej twarzy w ręcznym lusterku i najwyraźniej nie była zadowolona, bo szybko zamknęła je z charakterystycznym dźwiękiem, który wyrwał mnie z chwilowego osłupienia. – Już ja się tu wami wszystkimi zajmę. Dobrze, że niczego akurat nie piłam, bo trysnęłabym niczym zraszacz montowany wcześniej na trawniku przed naszym blokiem pod nieufnym spojrzeniem pana Jarka. Podejrzewał chyba jakiś złodziejski fortel. Nie byłam złym człowiekiem, kochałam moją matkę, ale była to osoba zagarniająca sobie każdy wolny fragment przestrzeni, poświęcająca większość czasu i energii sobie, swojemu wyglądowi i swoim romantycznym, wydumanym wizjom. Jednym słowem, była ostatnią osobą, do której zwróciłabym się w obecnej sytuacji po pomoc. Poza tym nie potrzebowałam pomocy. Wszystko miałam jak zawsze pod kontrolą. – Harumi, podaj mi, proszę… – Całe szczęście obrzuciła wzrokiem jego kule – To znaczy ty, Iza, mi podaj tę różową walizkę. Tę najmniejszą. Tak, tę. – Z westchnieniem wyjęła z niej błyszczącą kosmetyczkę przeznaczoną, zdaje się, tylko do pielęgnacji paznokci. – Dwa paznokcie straciłam od taszczenia tych piekielnych walizek, całe szczęściem mam tu taki specjalny fix. Pokaż swoje paznokcie. No tak, oczywiście króciutkie. Może to i praktyczne, ale powiem ci: mało kobiece. Trochę byś zapuściła i pomalowała jakimś ładnym kobiecym kolorem, na przykład lila róż, i od razu inaczej. Okno otwórz, bo to tak sobie pachnie. – Było to niedopowiedzenie roku. Gdy tylko odkręciła buteleczkę, powiało czymś w rodzaju butaprenu zmieszanego z sikami kota. – Kiedy taszczyłaś walizki? – Jakoś sobie tego nie wyobrażałam. Matka miała całe życie wyjątkowy talent do wynajdywania mężczyzn, którzy ochoczo ją wyręczali w każdej ciężkiej pracy. Nawet z nastawiania pralki potrafiła zrobić obsługę skomplikowanego, męskiego urządzenia. Z pewnością przed taksówkarzem znalazł się usłużny pan w samolocie czy na lotnisku. – Jak to kiedy? Ze stanowiska odbioru bagażu na lotnisku do taksówki. Myślałam, że pomoże mi sąsiad z lotu, taki miły młody facet, Anglik co prawda, nie Włoch, ale przecież mężczyzna, ale wy już nawywracałyście tym młodym w głowach całym tym równouprawnieniem. Pewnie uznał w swojej głupocie, że bym się obraziła. Przyjrzała mi się bliżej, gdy otworzyłam okno. – W ogóle jakoś tak wyglądasz… No, nie wyglądasz. W myślach przewróciłam oczami piętnasty raz, choć matka przestąpiła próg ledwie kwadrans temu. – Schudłaś znowu, a już rok temu, jak się widziałyśmy w Rzymie, byłaś zbyt szczupła. Skóra i kości. Ile razy ci mówię, mężczyzna potrzebuję, żeby kobieta miała trochę ciała, trochę pupy, trochę piersi… – Jezu, mamo, proszę cię! – Tym razem już jawnie przewróciłam oczami niczym rasowa nastolatka, którą przecież już od dość dawna nie byłam. Nie znosiłam jej męskocentrycznego ładu świata, w którym kobieta istniała tylko dla radości i potrzeb mężczyzny. W milczeniu zaczęłam sprzątać bałagan, który już zdążyła zrobić. W zasadzie to nawet nie był bałagan, tylko stado galopujących przedmiotów, które zawsze jej towarzyszyły. Nigdy nie rozumiała, jak potrafię się spakować w jeden mały plecak czy na wyjazd służbowy w zaledwie podręczną walizkę. – Fryzurę masz za to ładną… jak na taką chłopięcą rzecz jasna – powiedziała w jej mniemaniu pojednawczo, a ja dmuchnęłam sobie nerwowo w blond grzywkę. Harumi był młody i odporny na teksty babci, poza tym naprawdę mnie wkurzył, ładując się w „wypadek narciarski”, zanim w ogóle dotarli z Tolkiem na jakąkolwiek górę, bez pozwolenia wybierając się na wycieczkę, tak więc bez wyrzutów sumienia zostawiłam go na pastwę babci Kasi, czy też Kate, jak lubiła się ostatnimi laty tytułować, i niemal pobiegłam do kuchni, by przyszykować kawę dla siebie i zieloną herbatę dla matki. |
Podziel się opinią
Komentarze