Setna rocznica urodzin Jerzego Turowicza zbliża się wielkimi krokami. 12 grudnia 2012 zobaczymy pewnie migawkę w telewizyjnych wiadomościach, a może i nie... Ktoś z dawnych przyjaciół udzieli wywiadu w prasie, zapewne wyjdzie okolicznościowy numer "Tygodnika Powszechnego", ale, jak twierdzi ze smutkiem autorka Genu ryzyka..., niewielu młodych ludzi wiedzieć będzie, kim był ten wiekowy pan z głębokiego PRL-u.
Ponieważ zamieszczone w książce wywiady o Jerzym Turowiczu są, nolens volens, równocześnie opowieściami o „Tygodniku Powszechnym" i kręgu ludzi tworzących środowisko Tygodnika, dlatego też o tym, jak działał na co dzień tytułowy gen ryzyka, bez którego nie udałoby się Jerzemu Turowiczowi to, co mu się udało, dowiemy się całkiem sporo. Ale to znaleźć można także w innych opracowaniach, licznych wywiadach – rzekach, a także wspomnieniach samego bohatera.
To, co się autorce udało, to wykrycie i ładne pokazanie innych genów: genu przyjaźni, genu optymizmu, genu pracowitości, i przede wszystkim, genu odnajdywania wartościowych ludzi, rzeczy i idei.
Ludzie z "Tygodnika" razem pracowali, razem spędzali wakacje, razem obchodzili imieniny i chrzciny... Tamte przyjaźnie trwają od dziesięcioleci. Wiem, inne czasy. Ale z rozmów tych nie wynika, aby kiedyś żyło się wolniej. Może - bliżej? Młodsi o pokolenie też wpadali w orbitę oddziaływania Jerzego, który stawał się dla nich starszym przyjacielem, nie – mentorem i ojcem. „To czym mam się dziś zająć?" zapytał nowy dziennikarz naczelnego. „Niech pan coś robi", usłyszał w odpowiedzi. To, wbrew pozorom, poprzeczka ustawiona wysoko. Jerzy Turowicz przez dziesięciolecia, nawet jeszcze po osiemdziesiątce, prowadził intensywne życie publicysty, bywał tam, gdzie działy się rzeczy ważne, w Polsce i na świecie, znajdował czas na „Piwnicę pod Baranami", wernisaże i koncerty, muzea i czytanie książek, setkami i tysiącami.
I miał ten niesamowity instynkt – nie tylko moralną i etyczną busolę, ale gen poszukiwacza złóż szlachetnego kruszcu: do Tygodnika pisał młody biskup Karol Wojtyła , ksiądz Józef Tischner , Stefan Kisielewski , Jerzy Pilch , tu publikowali swoje wiersze student medycyny Stanisław Lem i dwudziestoparoletni inspicjent teatralny Zbigniew Herbert . Jerzy Turowicz, w Krakowie, w Polsce i w Europie, z niesamowitym instynktem odnajdywał drogę nie do chwilowych celebrytów, ale do ludzi wielkiego formatu. I przyciągał ich swoją osobowością.
W tle opowieści błyszczą heroiczne cnoty pani Anny Turowiczowej, tłumaczki, ale nade wszystko cierpliwej strażniczki domowego ogniska (podsycanego nieodłącznym papierosem), pani ciepłego domu, do którego ciągnęły tłumy gości, jednak zamiast pana tego domu, w pracy albo w podróży, zastając tam często tylko jego ślad: tysiące piętrzących się tomów, labiryntową świątynię wiedzy. I gorącą herbatę z rąk pani Anny.
Moim skromnym zdaniem młodzi ludzie, którzy nie wiedzą, kto zacz Jerzy Turowicz, to ci sami, którym nie przyszłoby do głowy czytanie opublikowanych przez PWN – Wydawnictwo Naukowe wywiadów z ludźmi z pokolenia dziadków i rodziców o wydawaniu papierowej gazety. Joanna Podsadecka, półżartem adresując do nich swoją książkę, najwyraźniej przejawia ciepły optymizm jej głównego bohatera. Pozostaje pochylić czoła i też uwierzyć.