Trwa ładowanie...
daactyu
04-02-2020 08:59

Głośno i wyraźnie. Wspomnienia izraelskiego asa myśliwskiego

książka
Oceń jako pierwszy:
daactyu
Głośno i wyraźnie. Wspomnienia izraelskiego asa myśliwskiego
Tytuł oryginalny

Loud and Clear: The Memoir of an Israeli Fighter Pilot

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Generał Jiftach Spektor współtworzył nowoczesne lotnictwo oraz historię współczesnego państwa Izrael. Uchodzi w nim jednocześnie za bohatera i zdrajcę, ponieważ odmówił bombardowania celów cywilnych w Palestynie. Odniósł dwanaście zwycięstw powietrznych w wojnach z państwami arabskimi. Wywołał kryzys dyplomatyczny między Izraelem a USA. Brał udział w jedynym w historii nalocie na reaktor jądrowy. Głośno i wyraźnie to jego autobiografia — szczera do bólu. Jak żadna inna, odpowiada na pytanie, z jakiej gliny ulepiony jest wielki as myśliwski. Jiftach Spektor jest synem dwojga bohaterów współczesnego Izraela. W Głośno i wyraźnie przeplata opowieści z kokpitu myśliwca z osobistymi wspomnieniami z dzieciństwa, które przypadło na wyjątkowo burzliwy okres w dziejach Bliskiego Wschodu. Jego książka to jedyna relacja z pierwszej ręki z nalotów na iracki reaktor jądrowy Osirak w 1981 roku i amerykański okręt zwiadowczy USS Liberty w 1967 roku. Zawiera ona fascynujące opisy walk z arabskimi myśliwcami. Stanowi także ważny głos w dyskusji o stosunkach izraelsko-palestyńskich. Przez wiele lat Spektor był obrońcą ojczyzny. W pewnym momencie uznał, że musi stać się również obrońcą jej sumienia. Wspomina więc swój sprzeciw wobec postępowania rządu Izraela, które uznał za zbrodnicze, oraz ostracyzm, z jakim się wówczas spotkał.

Głośno i wyraźnie. Wspomnienia izraelskiego asa myśliwskiego
Numer ISBN

978-83-7674-484-1

Wymiary

145x205

Oprawa

twarda z obwolutą

Liczba stron

488

Język

polski

Fragment

FLAGA I USS LIBERTY Kafr Kasim. W październiku 1956 roku, gdy rozpoczęła się kampania na Synaju, w arabskich wsiach Izraela wprowadzono godzinę policyjną. Rozpoczęła się o piątej po południu, a władze wsi powiadomiono z zaledwie półgodzinnym wyprzedzeniem. Arabscy rolnicy, którzy tego ranka wyszli na pola, oczywiście nic o niej nie wiedzieli. Major Malinki, dowódca batalionu, wezwany do pułkownika Szadmiego, dowódcy brygady, otrzymał rozkaz „strzelać, aby zabić” do każdego, kto narusza godzinę policyjną. Zapytany, co począć z ludźmi wracającymi z pól, którzy nie wiedzą o godzinie policyjnej, Szadmi odparł: „Niech Allah się nad nimi zlituje”. Malinki przekazał polecenie dowódcom plutonów. Ci wysłuchali rozkazu, ale tylko jeden – porucznik Dehan – go wykonał. Jego kompania zmasakrowała cywilów z Kafr Kasim pod pretekstem naruszenia godziny policyjnej. Według raportu dowódcy kompanii powracających mieszkańców wsi ustawiono w szeregu i z zimną krwią rozstrzelano. Zginęły czterdzieści trzy osoby, w tym starcy, kobiety i dzieci. Żołnierzy postawiono przed sądem wojskowym. W czasie procesu utrzymywali, że tylko wykonywali rozkazy. Tak samo bronili się nazistowscy zbrodniarze w Norymberdze. Skład sędziowski pod przewodnictwem Beniamina Halewiego uznał, że rozkaz był rażąco sprzeczny z prawem, toteż nie musiał być wykonany. Wszystkich oskarżonych uznano za winnych. Pułkownika Szadmiego skazano na grzywnę w wysokości jednego centa. Major Malinki dostał wyrok siedemnastu lat więzienia, porucznik Dehan – piętnaście lat, a każdy żołnierz – po siedem. W listopadzie 1959 roku wszyscy byli już wolni. Czwartego dnia wojny sześciodniowej moja para – znak wywoławczy „Fotel” – ruszyła na patrol nad Kanałem Sueskim. Moim skrzydłowym był porucznik J.Mirage, którym leciałem, był uzbrojony do walki powietrznej – w jeden ciężki pocisk rakietowy Matra R.530 produkcji francuskiej i dwa działka kalibru 30 milimetrów z wybuchową amunicją przeznaczoną do niszczenia samolotów. W drodze na zachód po raz kolejny, podobnie jak rano, zauważyłem dużą jednostkę pływającą opodal Al-Arisz, egipskiego miasta na Synaju, gdzie wciąż trwały walki. I ponownie, tak jak rano, zameldowałem o niej. Na pustym morzu statek był widoczny jak na dłoni, meldował o nim każdy przelatujący w pobliżu pilot, toteż wcale się nie zdziwiłem, że mój meldunek nie wywołał żadnej konkretnej reakcji. Lecieliśmy dalej na zachód, szukając MiG-ów. Przez jakiś czas krążyliśmy nad Kanałem Sueskim, ale nic się nie działo. W końcu odezwał się nawigator naprowadzania – kazał nam opuścić rejon patrolu i ustalić nazwę statku znajdującego się niedaleko Al-Arisz. Bez dwóch zdań chodziło o tę jednostkę, którą już widzieliśmy. Był to jedyny statek w okolicy. Skręciliśmy na północ i ruszyliśmy nad morze. Po krótkim naprowadzaniu znów zobaczyliśmy tajemniczą jednostkę. Kazałem porucznikowi J. ustawić się za moim skrzydłem, po czym się zbliżyliśmy. Jednostkę pływającą można zidentyfikować na trzy sposoby – rozpoznając jej sylwetkę, sprawdzając znaki rozpoznawcze (na przykład banderę) albo drogą łączności radiowej. Nawigator naprowadzania kazał nam przejść na ogólny kanał morski, ale na tej częstotliwości odpowiadały jedynie okręty izraelskiej marynarki. Obserwowana przez nas jednostka nie zareagowała na żaden komunikat. Podeszliśmy więc do statku od rufy i zaczęliśmy go okrążać, aby lepiej mu się przyjrzeć. Nie było wprawdzie obiektu do porównania, ale statek wydał mi się całkiem duży. Był szary, wyglądał na okręt wojenny. Jego profil nie przypominał żadnej znanej mi jednostki. Przed wojną zapoznawaliśmy się z okrętami nieprzyjaciela, na przykład z posiadanymi przez egipską flotę sowieckimi niszczycielami typu Skoryj, i wieloma innymi. To tutaj zdecydowanie nie było jednym z nich. Zacząłem przez radio podawać opis nawigatorowi naprowadzania i dowództwu marynarki. Miałem nadzieję, że znajdą w swoich papierach coś, co pozwoli dokonać identyfikacji. Opisałem sylwetkę kadłuba, kształt przedniej nadbudówki, komin i maszty. Przede wszystkim szukałem znaku rozpoznawczego Izraelskiej Marynarki Wojennej – dużego, czerwonego „X” w białym kwadracie. Znak taki musiał być namalowany na całym górnym pokładzie, aby był dobrze widoczny z powietrza. Nie zobaczyłem takiego znaku. Nie zobaczyłem też innych. Nad jednostką wznosiły się komin, maszt, parę anten. Obaj – porucznik J. i ja – wypatrywaliśmy bandery albo jakichś sygnałów, ale niczego nie zobaczyliśmy. Jako piloci, mieliśmy doskonały wzrok, co najmniej 20/20.Żeby móc się lepiej przyjrzeć, zwolniłem do sześciuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, poniżej optymalnej prędkości operacyjnej; w czasie działań wojennych niebezpiecznie było latać tak wolno. Zbliżyłem się jeszcze bardziej. Trzymałem się jednak w bezpiecznej odległości – kilkuset metrów – bo nie wiedziałem, jakie mogą tam mieć uzbrojenie przeciwlotnicze. Moja rozmowa z ziemią trwała pięć czy sześć minut. W tym czasie zatoczyłem wokół statku dwa pełne kręgi. Dokończyłem opis i czekałem na rozkazy. – Prowadzący pary „Fotel” – usłyszałem w końcu.– Jeśli masz pewność, że to okręt wojenny, zezwalam na atak. – Potwierdzam.– Ale wciąż nie miałem pewności. Kazałem skrzydłowemu osłaniać mnie z góry, a sam zszedłem niżej i przeleciałem wzdłuż prawej burty. Dopiero wtedy dojrzałem na kadłubie napis „CTR-5”.Przeliterowałem: „Charlie Tango Roger pięć”. Nic mi to nie mówiło. Nie była to nazwa w żadnym znanym mi języku. Wyglądało to po prostu na numer seryjny, coś jak „73” na ogonie mojego Mirage’a. Przekonało mnie to, że mamy do czynienia z okrętem wojennym. Litery nie były hebrajskie, a więc nie była to nasza jednostka. Potem dowiedziałem się, że źle odczytałem litery. Pilot, który przyleciał na miejsce po mnie, odczytał „GTR-5”.Nie wiem, czy pomylenie „G” z „C” miało jakikolwiek wpływ na to, co stało się później. Nawigator naprowadzania znów się odezwał, miał już pewniejszy głos. – Ten okręt uczestniczy w działaniach przeciwko naszym siłom w Al-Arisz. Ucieka na zachód.– I padł rozkaz: – Zaatakować i zatrzymać. Z mojej perspektywy nie było żadnego problemu. Toczyliśmy wojnę, w minionych dniach atakowaliśmy i paliliśmy pojazdy wroga i jego infrastrukturę. Ta jednostka była bez wątpienia okrętem wojennym niemającym izraelskich znaków rozpoznawczych. Ten akwen Morza Śródziemnego był zaś w samym sercu działań wojennych, stykały się z nim tylko Izrael i Egipt. Było jasne jak słońce, że nawigator, który wydał rozkaz ataku, wiedział, co to za okręt i dlaczego musi zostać zatrzymany. Dokładnie to zamierzałem zrobić. Powstał jednak problem natury technicznej: jak unieruchomić tak duży okręt? Żałowałem, że nie mieliśmy podwieszonych bomb. Półtonowa bomba na pewno zatrzymałaby taki okręt, może nawet by go zatopiła. Byliśmy wszakże przygotowani tylko do walki powietrznej. Przez chwilę rozważałem odpalenie w jego stronę naszych pocisków powietrze-powietrze. Francuskie naprowadzane radarowo Matry R.530 miały głowicę bojową o masie trzydziestu pięciu kilogramów i mogły posłużyć za małe bomby. Zrezygnowałem jednak. Była to niepospolita, kosztowna broń, która miała być wykorzystana do zestrzeliwania samolotów. Pozostały więc działka. No i pojawił się następny problem: pociski z trzydziestomilimetrowego działka uderzające w burtę okrętu są jak fajerwerki. Z drugiej jednak strony pocisk kalibru 30 milimetrów jest jak mały granat ręczny, jego odłamki mogą razić ludzi i urządzenia na pokładach. Nasza para Mirage’ów miała cztery działka, a w każdym sto dwadzieścia pięć sztuk zapasu amunicji. Pięćset pocisków to już coś. Mogą wyrządzić poważne szkody na powierzchni celu. Miałem nadzieję, że nękającymi atakami zdołamy sprawić, iż okręt nie będzie w stanie kontynuować ucieczki. A w tym czasie mogłaby się pojawić kolejna formacja, z uzbrojeniem lepiej pasującym do tego zadania, i dokończyć dzieła. Zaatakowałem pierwszy, skrzydłowy leciał tuż za mną. Przypuściliśmy po dwa albo trzy ataki. Dobrze mi poszło, serie z moich trzydziestomilimetrowych działek trafiły w pokład i nadbudówkę. Widziałem, jak wybuchają pociski, widziałem, jak wiązki odłamków i odprysków wylatują poza okręt i wpadają do wody, barwiąc ją na biało niczym rozpryski z fontanny. Jeszcze zanim skończyła nam się amunicja, nad jednostką unosił się dym. Wydawało mi się, że ją spowolniliśmy. Tylko tyle mogłem zrobić. Wszystkie cztery działka zużyły całą amunicję. Zostawiliśmy okręt i wróciliśmy do bazy, zadowoleni, że utrudniliśmy mu ucieczkę.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
daactyu
daactyu
daactyu
daactyu