Pionki. Teoria gier
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2018 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Gra toczy się dalej. Bohaterowie Układanki powracają. Tym razem dziennikarka Julianna Różańska oraz jej brat Jakub będą musieli rozwikłać sprawę zaginięcia najbliższej osoby…
Po powrocie do Łodzi Różańscy próbują poukładać swoje życie na nowo. Jednak trudne relacje z rodzicami uniemożliwiają Juliannie rozliczenie się ze swoją przeszłością. Tymczasem Majka, od czasu ostatniego spotkania z Tomkiem, bardzo za nim tęskni. Nie może go zapomnieć, więc gdy pewnego dnia dostaje od niego wiadomość, jej radość nie zna granic. Nie przeczuwając nic złego, umawia się z chłopakiem na spotkanie i wkrótce potem przepada bez śladu.
Nikt nie przewidywał, jak potworny los był jej pisany.
Natalia Nowak-Lewandowska zabiera nas do świata, gdzie rządzi pieniądz, a człowiek jest tylko towarem na sprzedaż. Lecz jednocześnie daje odrobinę nadziei, że prawdziwa miłość jest w stanie pokonać najgorsze zło. Pionki wciągają od pierwszej strony. Koniecznie przeczytajcie!
Agnieszka Lingas-Łoniewska, pisarka
Natalia Nowak-Lewandowska jest specjalistką od gmatwania pozornie
prostych sytuacji. Jej bohaterowie zawsze są targani emocjami, a akcja
mknie z prędkością TGV. Trudne relacje z rodzicami, handel ludźmi,
mobbing – najnowsza powieść pisarki ma w sobie wszystko, co jest
niezbędne do tego, by stać się bestsellerem.
Anna Makieła, Spadło mi z regała
Numer ISBN | 978-83-7674-721-7 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 336 |
Język | polski |
Fragment | Julianna Różańska nie liczyła na to, że powrót do Łodzi będzie od razu okraszony pasmem sukcesów, ale oczekiwała, że będzie w miarę normalnie. Kolega ze studiów, poproszony o pomoc w znalezieniu pracy, dość szybko uporał się z zadaniem, poruszając niebo i ziemię, niemal stając na głowie. Dzięki tym zabiegom dotarł do znajomej znajomego, która była członkiem zarządu wydawnictwa, i w krótkim czasie Julianna podjęła pracę dziennikarza w „Twojej Łodzi”. Początkowo myślała, że złapała Pana Boga za nogi, bo trafiła do największej gazety w regionie łódzkim, ale sądziła tak do czasu, kiedy nie poznała redaktor naczelnej Malwiny Wachner. A raczej jej możliwości współpracy z pracownikami gazety. A redaktor Wachner prezentowała cały wachlarz cech, które niebezpiecznie przybliżały jej zachowania do socjopatii. Zimna, pozbawiona empatii, wiecznie zdenerwowana, przebiegle manipulująca pracownikami, bez poczucia winy czy wyrzutów sumienia. Cała redakcja drżała na dźwięk otwieranych drzwi od pokoju naczelnej. Wprowadziła w gazecie taką atmosferę, że strach było głośniej odetchnąć. Oczywiście miało to jeden pozytywny efekt – wszystkie artykuły były zawsze wysokiej jakości, nigdy nie było opóźnień, a na zewnątrz redakcja „Twojej Łodzi” świeciła przykładem rzetelnego dziennikarstwa. Ale w zamian, oprócz terminowo przelewanego na konta bankowe wynagrodzenia, pracownicy gazety mieli w różnym stopniu zaawansowania nerwicę, chwilami mord w oczach, kiedy ich spojrzenia kierowały się w stronę szefowej, oraz ogólny niesmak i niechęć do przychodzenia do pracy. Gdyby nie wysokość wynagrodzeń, większość z nich pewnie już dawno by opuściła biuro „Twojej Łodzi”. Julianna, choć początkowo pełna zapału i dobrych chęci do pracy, dość szybko zrozumiała, że nie będą one miały dla szefowej większego znaczenia, bowiem Malwina Wachner od początku postanowiła, że zrobi wszystko, aby pozbyć się dziennikarki. Nie liczyło się, jak dobre są jej artykuły, ani to, że pierwsza dowiaduje się o ważnych sprawach, a co za tym idzie, dziennik zyskuje na popularności. Głównym powodem niechęci do Julianny był sposób, w jaki została przyjęta do pracy. Ominięcie Malwiny w procesie rekrutacyjnym ubodło ją tak mocno, że postanowiła za wszelką cenę udowodnić, że to ona jest tu szefową, to do niej należy przyjmowanie i zwalnianie pracowników, bo to ona ma najlepszego dziennikarskiego nosa. Oczywiście nie mogła odmówić prośbie członkini zarządu. To był ten rodzaj prośby, który nie podlegał żadnej dyskusji, a jakakolwiek próba mogła się dla Malwiny źle skończyć. Ale redaktor Wachner nie byłaby sobą, gdyby położyła uszy po sobie i odpuściła. Od pierwszego dnia pracy Julianny Malwina obserwowała bacznie podwładną, próbując wyłapać jej słabe i mocne strony. Obserwowała jej relacje z innymi pracownikami, aby znaleźć haczyk, który posłuży jej do pozbycia się Różańskiej. Bardzo szybko krótkie terminy oddania przez Juliannę artykułów skróciły się do niemal niewykonalnych, a drobiazgowość uwag płynących od redaktor naczelnej przyprawiała kobietę o gęsią skórkę. Julianna miała wrażenie, że jest traktowana przez Malwinę w inny sposób niż pozostali pracownicy. Oczywiście domyślała się, że metoda jej zatrudnienia nie była akceptowana przez szefową, ale musiała gdzieś pracować, a siedziba gazety „Twoja Łódź” była miejscem idealnym, oczywiście poza osobą redaktor naczelnej. Każdy poranek witała bólem głowy i grymasem na twarzy, a kończyła wściekła i milcząca, zmęczona, jakby wzięła udział w bostońskim maratonie. Wyprowadzała Falkona na krótki spacer, zjadała byle co, żeby tylko zapełnić żołądek, i padała na łóżko nieprzytomna. Chwilami miała tak bardzo dość, że tęskniła za Czerstwym i „Nowinami Śląskimi”. Może ich współpraca nie zawsze była idealna, ale nigdy nie podłożył jej przysłowiowej świni. Doceniał ją na swój zimny, pozbawiony emocji sposób. Ale nie czuła się nie na miejscu. A w „Twojej Łodzi” miała wrażenie, że wystarczy sekunda nieuwagi i pożegna się z pracą. Musiała być przez cały czas bardzo czujna i skupiona, a to powodowało silne zmęczenie. Każdego dnia, wstając, zgrzytała zębami, wściekała się, ale wchodziła do biura redakcji z miną, która zupełnie nic nie wyrażała. Siadała przy biurku, włączała komputer i zaczynała pracę. I jak zawsze Malwina sprawdzała, kiedy Julianna przychodziła do pracy, a wieczorem kontrolowała porę wyjścia. Bardzo często, ćwicząc cierpliwość Julianny, Malwina stawała obok niej, opierała się o biurko, patrzyła na monitor komputera i milczała. Początkowo Julianna z grzeczności pytała, czy szefowa czegoś potrzebuje, ale kiedy za każdym razem słyszała tę samą odpowiedź, przestała pytać, zaciskała zęby i udawała, że w ogóle jej nie interesuje, a z pewnością wcale nie przeszkadza obecność szefowej. Jakiekolwiek relacje z mężczyznami zeszły na odległy plan. Julianna nie miała czasu, aby zająć się swoim życiem prywatnym. Zresztą po ostatnich przygodach z Mateuszem i Wojtkiem w rolach głównych odeszła jej ochota na nowe znajomości. Mateusz nie dawał znaku życia, za co była mu dozgonnie wdzięczna. Nie zniosłaby jego błagalno-skomlącego tonu i próśb o danie ich związkowi kolejnej szansy. Nie, zdecydowanie to nie był mężczyzna dla niej. Za słaby, zbyt histeryczny, chyba bardziej potrzebujący opiekunki niż kochanki. A Julianna nie chciała mieć dzieci, szczególnie w osobie mężczyzny, z którym sypiała. Nie potrafił zrozumieć, że Julianna nie chce związku na stałe, wystarcza jej regularny seks i brak zobowiązań. Wojtek Stankiewicz był bardziej uparty. Choć początkowo odpuścił, pielęgnując swoje urażone męskie ego, to po kilku miesiącach się odezwał, niezobowiązująco i bez żadnych podtekstów. Zupełnie jak nie on. Podczas rozmów telefonicznych zachowywał spokój, aż po pewnym czasie Julka zaczęła odczuwać dziwne podenerwowanie. Porywczy charakter doktora Stankiewicza był powszechnie znany, może nie akceptowany, ale wiadomo było, że można się po nim spodziewać mniejszych lub większych wybu-chów. Nie tęskniła za jego wybuchowością, ale jednak była znajomą, więc kiedy rozmawiał z nią spokojnie, zaczęła bardziej podejrzliwie traktować te rozmowy. Kiedy zaproponował spotkanie, odmówiła stanowczo, zdając sobie sprawę, że byłoby jej trudno ponownie uwolnić się od uroku mężczyzny. Przyciągał ją do siebie z jakąś niewidzialną i niezrozumiałą siłą, z którą nie potrafiła sobie poradzić, a Julianna nie lubiła sytuacji, w których traciła grunt pod nogami. Poza tym stres w pracy skutecznie zniechęcał ją do jakichkolwiek innych działań niż te związane z redakcją gazety. Kiedy ktoś patrzył z boku na życie Różańskich, wyglądało na normalne, całkiem zwyczajne, jednak od środka, przy bliższym przyjrzeniu się, toczyła je choroba, która nie pozwalała na prawidłowe funkcjonowanie. Żyli obok siebie, pochłonięci wewnętrznym umartwianiem się, każde zajęte sobą. Jednocześnie ślepi na problemy swoich najbliższych, skupieni tylko na sobie, mocno egoistyczni i ignorujący potrzeby innych. Przebywali wspólnie na sześćdziesięciu metrach kwadratowych, zupełnie się nie spotykając. Zawsze w biegu, ze zmęczonym wyrazem twarzy, pochłonięci własnymi, z reguły niewesołymi myślami. |
Podziel się opinią
Komentarze