Trwa ładowanie...
dnt9j6u
21-10-2021 17:00

Zwycięska rodzina. Venus, Serena i droga do sukcesu

książka
Oceń jako pierwszy:
dnt9j6u
Zwycięska rodzina. Venus, Serena i droga do sukcesu
Tytuł oryginalny

Black and White. The way I see it…

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Inspirująca i motywująca historia ojca, który jeszcze przed narodzeniem swoich córek – Venus i Sereny – przygotował dla nich odważny plan na życie, który realizowany systematycznie i konsekwentnie, zaowocował jednym z największych sukcesów w historii zawodowego tenisa.
Zwycięska rodzina to fascynujące i szczegółowe wspomnienia Richarda Williamsa, biznesmena, trenera tenisa, a przede wszystkim ojca.
Jak udało mu się pogodzić rolę trenera z rolą ojca, skąd się wzięła jego odkrywcza wizja i w jaki sposób ją realizował – tego przez długi czas nie wyjawiał.
Dopiero na kartach tej inspirującej książki przedstawił historię sukcesu swojego i córek, osiągniętego dzięki walce, determinacji, ciężkiej pracy i rodzinie. Williams w ujmujący sposób opisuje życie rodzinne oparte na najważniejszych dla niego zasadach: odwadze, pewności siebie, poświęceniu, wierze, a przede wszystkim – miłości.
Od najmłodszych lat zmuszony walczyć z przeciwnościami losu stworzył kochającą się rodzinę i wychował dwie wspaniałe gwiazdy tenisa.
Na podstawie niesamowitej historii życia Richarda Williamsa nakręcono kinowy film King Richard z Willem Smithem w tytułowej roli!
Moje dzieci trenować zaczęły wcześnie, nie tylko na kortach tenisowych. Zabierałem je ze sobą do pracy, żeby już od najmłodszych lat uczyły się, jak ważne jest planowanie, odpowiedzialność i pracowitość. - Richard Williams

Zwycięska rodzina. Venus, Serena i droga do sukcesu
Numer ISBN

978-83-66989-41-2

Wymiary

145x205

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

336

Język

polski

Fragment

Wimbledon jest dla mnie szczególnym miejscem. Moje córki, Venus i Serena, przez dziesięć lat w ciągu ostatnich dwunastu wygrywały tutaj coroczny turniej tenisowy w grze pojedynczej. A jednak tego deszczowego sobotniego ranka w sierpniu 2012 roku, niespokojnie spoglądając z naszej rodzinnej loży na
Serenę rozgrywającą mecz finałowy na korcie głównym, nie mogłem powstrzymać myśli, że mogłoby nas tu nie być.

Wimbledon to najstarszy turniej tenisowy na świecie, po raz pierwszy rozegrany w 1877 roku. Jest najważniejszym ze wszystkich czterech turniejów wielkoszlemowych, do których zaliczają się French Open, Australian Open i U.S. Open. Jako jedyny nadal rozgrywany jest na trawie, oryginalnej nawierzchni, stąd na początku nazywany był „tenisem na trawie”. Z powodu paskudnych chorób i problemów ze stopą, jakie Serena przechodziła w poprzednim roku, nie marzyłem nawet, że jeszcze kiedyś będę patrzył, jak walczy tutaj o mistrzostwo.

W czasie tych mrocznych dni jej choroby były chwile, kiedy bałem się, że umrze. Nie wiedziałem, co myśleć ani co robić. Lekarze stwierdzili, że nie są w stanie wykluczyć najgorszego. Miała w sercu zakrzepy, które mogły okazać się śmiertelne. Nadzieja stopniowo rosła, ale kiedy stan Sereny zaczął się już poprawiać, wdała się infekcja żołądka i trzeba było założyć dren, żeby pomóc jej wrócić do zdrowia. To wszystko działo się po dwóch operacjach, stopy i palca.

Moje dzieci były dla mnie sensem życia od chwili, gdy się urodziły. Odchodziłem od zmysłów z bólu i strachu. W tych ponurych dniach w ogóle nie myślałem o tenisie. Chciałem tylko, żeby moja córeczka żyła. Kiedy ktoś, kogo kocha się najbardziej na świecie, jest tak bliski śmierci, zwłaszcza jeśli chodzi o własne dziecko, chętnie oddałoby się życie, żeby go ocalić. Na początku turnieju nie mogłem uwierzyć, że tu jesteśmy. Serena czuła to samo. Przed pierwszymi rozgrywkami była lekko roztrzęsiona i zdenerwowana i musiałem wzbudzać w niej pewność siebie, przypominać, że jest mistrzynią. Napisałem dla niej wiersz.

Zrób krok naprzód, żebyś mogła dostrzec

światło dnia i zrozumieć,

że jesteś w stanie

pokonać strach, obezwładniające poczucie niższości

i wznieść się ponad okoliczności życiowe.

Zwyciężyć może ten,

kto jest uosobieniem

mocy, siły i pewności.

To kwestia wiary.

Chciałem, żeby Serena zrozumiała, że w przeszłości była świetna, że w przyszłości będzie niesamowita, ale w tej chwili powinna cieszyć się, że w ogóle tu jest. Powiedziałem jej, żeby nie myślała o tym, czy wygra, czy przegra turniej.

– Wyjdź i pokaż się z jak najlepszej strony – powiedziałem jej. – Nie z tej operowanej, tylko z tej drugiej. – Rozśmieszyłem ją tym.

Po wygranym półfinale byłem pewny, że zwycięży w turnieju. Nie sądziłem, że na tym etapie coś mogłoby jej przeszkodzić. Inni nie byli tego tacy pewni.

Kiedy czekałem na ten ciężki pojedynek, jakiś mężczyzna powiedział mi:

– Następny może przegrać, wie pan, jak to bywa.

– Nie, to niemożliwe – odparłem. – Na pewno nie przegra.

– Ale to bardzo trudny mecz.

Machnąłem ręką.

– To nic. To niemożliwe.

Wiedziałem, że pomyślał, że za niemożliwe uważam „przegranie meczu”. Ale ja miałem na myśli zupełnie co innego. Serena nie mogła przegrać, bo już samo to, że żyła i się tu znalazła, było cudem. Wszystko inne było wobec tego nieistotne, błahe.

Kiedy Serena grała z Zheng Jie w trzeciej rundzie i rywalka dawała jej wycisk, krzyknąłem do córki na korcie:

– Serena, wyluzuj się i pokonaj ją tak, jak pokonałaś chorobę.

Spojrzała na mnie z błyskiem w oczach i rozpoczęła zwycięską grę.

Kiedy dotarła do finału, w pierwszym secie zwycięstwo przyszło jej tak łatwo, że byłem pewien, że nie ma się czym martwić. To niezwykłe. Jestem jak każdy rodzic. Zawsze się martwię. Nawet po tylu latach strasznie trudno mi oglądać córki rozgrywające mecz. Ale ten szedł dobrze. Pierwszy set skończył się miazgą, 6:0. W drugim Serena osłabła i zaczęła popełniać błędy. Stopniowo przegrywała seta. Drobne potknięcia – zepsuty wolej, podwójny błąd, forhend do linii, i nagle Radwańska ją przełamała i wyrównała po jednym secie.

Nie cierpię opóźnień z powodu deszczu, ale dzięki temu mogłem porozmawiać z córką. Poszła ze mną Venus. W szatni jest specjalnie miejsce dla mistrzów, ale nie mogłem tam wejść, więc Serena wyszła do nas. Staliśmy przy lobby obok lakierowanych drewnianych schodów prowadzących na balkon, skąd zwycięzca pozdrawia tłumy po wygranej. Nie miało znaczenia to, że otaczały nas ważne osobistości związane z turniejem, jego uczestnicy i tysiące fanów na zewnątrz.

– Serena, graj z nią tak, jak grałabym ja, a ją pokonasz – powiedziała Serenie Venus.

Serena słucha Venus bardziej niż kogokolwiek innego. Venus jest nie tylko jej starszą siostrą, lecz także trenerem pomocniczym, a może i głównym. Miała na myśli „rozgromienie rywalki”. Wykorzystaj serwis. Wykorzystaj swoją moc. Myśl o sobie jak o zwycięzcy. Venus wykorzystuje swój potężny serwis do rozstawienia przeciwniczki szeroko na korcie, a później zmiata ją trzema czy czterema uderzeniami. Na koniec uścisnęła Serenę i wyszeptała: – Nic na świecie nie jest w stanie cię teraz zatrzymać.

Zostaliśmy z córką sami. W głębi duszy wierzyłem, że ten finał Wimbledonu okaże się jej największym zwycięstwem. Czułem to z niewytłumaczalną pewnością. Podszedłem do Sereny i powiedziałem:

– Wiesz, że jesteś mistrzynią i wiesz, że możesz wygrać. Te trzy dziewczyny, z którymi grałaś przed nią, nie były w stanie cię pokonać i nie dasz się pokonać teraz. Tym razem reprezentujesz życie, i to twoje własne. Wiesz, że jesteś najlepsza. Wracaj tam i zagraj tak, jakbyś chciała uczcić to, co otrzymałaś od życia.

Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się tym swoim szerokim uśmiechem i powiedziała:

– Jasne, tato.

Uściskałem ją na koniec, a ona wróciła do szatni, żeby się przygotować, a później wyszła na kort do trzeciego seta. Siedząc w loży, powtarzałem sobie:

– Nie stresuj się. Serena wygra ten mecz bez problemu.

Nasza rodzinna loża znajdowała się na tyle blisko loży rodziny Radwańskiej, że słyszeliśmy, jak krzyczą do swojej zawodniczki. Ktoś stamtąd rzucił:

– Nie do wiary, jak ona gra! Wygrała seta z Sereną. Możemy zwyciężyć!

Myślę, że parę osób w naszej loży trochę się zmartwiło. Próbowałem dodawać im otuchy. To sposób Williamsów, mój, żeby przeciwności zamieniać w zwycięstwa, przeszkody – w wygrane, walczyć i nigdy nie pozwolić się nikomu ograniczyć czy pokonać. Serena spojrzała na mnie z kortu i się uśmiechnęła. Wiedziałem, że zrozumiała. Miałem wrażenie, że potrafię czytać w jej myślach. Pokonałam chorobę, mogę pokonać tę dziewczynę, i to zrobiła.

Zdobyła mistrzostwo i wbiegła pomiędzy trybunami do loży, żeby uściskać mnie, swoją matkę i siostry. Nie mogłem powstrzymać łez. Miałem przy sobie dwie pary bardzo ciemnych okularów przeciwsłonecznych, żeby nikt nie widział, gdybym się rozpłakał. Poddałem się temu od razu. Mocno płakałem, kiedy wygrała, ale nie z powodu jej zwycięstwa w tym meczu. Serena pokonała śmierć. Odparła wszystkie piekielne złe moce, została tu i z tej ziemi stworzyła swoje niebo. Byłem z niej taki dumny, bo wiedziałem, że musiała stoczyć twardą walkę, żeby przeżyć, żeby dać sobie możliwość pokazania po raz kolejny, że jest świetna.

Wszystko to i jeszcze więcej czułem tego ranka tak daleko od miejsca, w którym się urodziłem i wychowałem – Shreveport w Luizjanie. Wimbledon, zdominowany przez białych, ze swoimi tradycjami, z rodziną królewską, znajdował się na drugim końcu świata. A jednak, czy tak bardzo się różnił? W tenisie, tak jak w Shreveport, były tłumy, a okrzyki często stawały się nieprzyjemne. Nigdy nie byłem pewny, kogo dopingują. Wielu ludzi mówiło mi:

– Nie jestem przeciwko twojej córce, po prostu dopingujemy słabszego.

Przypominałem sobie wtedy czasy, kiedy moje córki dopiero zaistniały. Wtedy ludzie byli przeciwko nam, choć to my byliśmy tymi słabszymi.

Tego cudownego zwycięskiego ranka nie mogłem przestać myśleć o złożoności życia. Byłem wniebowzięty. Czułem się wielki, wyjątkowy. Czułem się jak młody ojciec, a nie siedemdziesięciolatek. Kiedy Serena biegła do rodzinnej loży i za każdym razem, gdy mnie ściskała, przeszywał mnie dreszcz. Moje życie było wyjątkowe i szczególne. Pośród wrzawy oklasków i radosnych okrzyków siedziałem przez chwilę i myślałem o tym, jakie to szczęście, że mam dwie mistrzynie, tak jak planowałem, i jak daleko zaszliśmy.

I z tego powodu wróciłem myślami do Shreveport, gdzie wszystko się zaczęło…

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dnt9j6u
dnt9j6u
dnt9j6u
dnt9j6u