Trwa ładowanie...
d4i7yg0
31-01-2020 15:44

Zostań ze mną, Karolino

książka
Oceń jako pierwszy:
d4i7yg0
Zostań ze mną, Karolino
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Czy wiem, jak niewyraźna jest granica między tym, co jest słuszne, a tym, co jest błędem?
Kiedy dotychczasowe życie Karoliny zaczyna się rozpadać, kobieta jest skłonna obwiniać o to wszystkich oprócz siebie. Jej związek z Rafałem stoi pod znakiem zapytania, przyjaciółka od kilku dni nie daje znaku życia, a rodzinne niedopowiedzenia i tajemnice mają coraz gorszy wpływ na relacje Karoliny z rodzicami. W dodatku były mąż postanawia z rozmachem ponownie wkroczyć w jej życie. Karolina przekonuje się, że dorosłość i dojrzałość to dwa zupełnie różne przymioty. Może to już najwyższa pora, żeby przestać kierować się jedynie emocjami? Może dłoń wyciągnięta w stronę najbliższych będzie w stanie wszystko naprawić?
Umiejętność wybaczania to trudna sztuka, ale warto się jej nauczyć. Kontynuacja losów Karoliny pokazuje, że czekanie na uśmiech przeznaczenia nie zawsze jest rozsądnym wyjściem. Negatywna energia może zatruć codzienność, więc może opłaca się porzucić dumę i zrobić krok ku szczęściu?
Aneta Kwaśniewska, ksiazkiweterze.pl

Zostań ze mną, Karolino
Numer ISBN

978-83-7674-644-9

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

320

Język

polski

Fragment

Stałam przy otwartym oknie w moim pokoju, ob­serwując, jak krople deszczu uderzają w metalowy, zewnętrzny parapet. Był wczesny poranek, w oddali rozlegały się pomruki odchodzącej wiosennej burzy, pierwszej w tym roku. Miałam na sobie koszulę nocną z cienkiej bawełny, długą aż do kostek, prezent od babci Heleny na dwudzieste szóste urodziny. Krople deszczu rozbijały się o parapet i pryskały na koszulę, tworząc ciemne plamki.

Tydzień temu, w niedzielę, od samego rana biega­łam po tym pokoju, szykując się na randkę z Rafałem. Przymierzałam bluzki, spodnie, buty, szczotkowałam włosy, przerzucając je z ramion na plecy i z pleców na ramiona, a wszystko po to, by zachwycić sobą Rafała. Ale jego zachwyt mną nie trwał długo. Z mojej winy.

Gdybym tamtego dnia, stojąc na polanie i ze śmie­chem wróżąc na głos: „Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje…” – choć przez chwilę wyobraziła sobie, że kiedy zerwę ostatni płatek rumianku, Rafał przyciągnie mnie do siebie i dokończy wróżbę wyzna­niem: „Kocham, lubię, szanuję” – nie milczałabym.

– Chyba się pospieszyłem – powiedział cicho, a w jego oczach pojawiło się rozczarowanie.

Stałam przed nim tak blisko, że widziałam kolor jego tęczówek, szary jak niebo jesienią. Ale nadal milcza­łam. A kiedy to moje milczenie zaczęło się przedłużać, Rafał, też milcząc, ujął moją dłoń i poprowadził mnie za sobą do samochodu, po tej samej ścieżce, wijącej się wśród brzóz, którą przyszliśmy na polanę. A kiedy już wsiedliśmy i zapinał moje pasy, spostrzegłam, że ciągle trzymam w ręce rumianek z oberwanymi płat­kami. I nagle dotarło do mnie, że moim milczeniem zniszczyłam tamtą chwilę, w której wyznał mi miłość.

Samochód ruszył. Pochyliłam głowę i mrugałam powiekami, by powstrzymać łzy. Przez całą drogę do mojego domu Rafał nie odezwał się, a ja nie wiedzia­łam, jak zacząć rozmowę: od przeproszenia czy prośby, aby zawrócił na polanę. Nasze życie nie jest teatrem i powtórek w nim nie ma, pomyślałam ze smutkiem. Ale dlaczego ja nigdy nie wyobrażałam sobie tej sceny, w której Rafał wyznaje, że mnie kocha? Przecież ma­rzyłam o tym od pierwszej chwili, gdy spotkałam go na szkolnym korytarzu. A kiedy podczas wspólnych prób w kółku teatralnym powiedział do mnie z za­chwytem: „Masz niesamowite zielone oczy, a ogni­storude włosy podkreślają jeszcze ich kolor” – ja po­wtarzałam te słowa każdej nocy przed zaśnięciem, wyobrażając sobie, że Rafał całuje moje oczy, że gładzi moje włosy. Powtarzałam je, marzyłam, ale dlaczego nigdy nawet nie spróbowałam wyobrazić sobie, jak on mówi do mnie: „Kocham cię”?

Zajęta rozmyślaniem, nie zwróciłam uwagi, że je­steśmy już przed moim domem. Ocknęłam się, gdy Rafał otworzył drzwi z mojej strony, ale nie potrafi­łam spojrzeć mu w oczy. Odpięłam pasy, wysiadłam i ciągle milcząc, podeszłam do furtki. Wybrałam cy­fry kodu, a kiedy furtka się otworzyła, weszłam, nie oglądając się za siebie. Byłam pewna, że Rafał idzie za mną, ale nagle usłyszałam warkot odjeżdżającego samochodu. Przystanęłam, nie wierząc, że mógłby odjechać bez pożegnania. Po chwili odwróciłam się i na widok pustego miejsca przed furtką poczułam, że słabnę. Gdyby nie brzoza, którą kiedyś, kiedy nie było mnie jeszcze na świecie, posadził tata mojej mamy, upadłabym. Objęłam mocno pień, przytuliłam twarz do gładkiej kory i się rozpłakałam. Było mi obojętne, czy mama patrzy zza firanki, czy sąsiedzi słyszą mój płacz. Płakałam, szlochając, gdy nagle poczułam, że ktoś delikatnie gładzi moje plecy, włosy, ramiona. Rafał? Obejrzałam się, wstrzymując oddech. Gałę­zie brzozy kołysane wiatrem dotykały mnie witkami.

Uśmiechnęłam się pomimo płaczu. Rękawami tuniki otarłam łzy, a potem wzięłam głęboki oddech i we­szłam do domu, uspokojona już na tyle, że mama, gdy wyjrzała z salonu, nie zapytała: „Karolinko, co się stało?”, tylko zaczęła mnie pouczać:

– Mieszkasz z rodzicami pod wspólnym dachem, a to zobowiązuje cię do informowania nas, że wychodzisz.

Oparła plecy o framugę drzwi, ramiona skrzyżo­wała na piersiach i czekała na odpowiedź. Miała na sobie elegancką podomkę, ale jej włosy nawinięte były na wałki, dlatego domyśliłam się, że taty nie ma w domu, ma lot do Monachium, ale że dziś na pewno wróci. Moja mama jest z tych kobiet, które nigdy nie pokażą się swojemu mężczyźnie z włosami nawinię­tymi na wałki.

– Rozumiem, że to była kolejna twoja schadzka? W tajemnicy przed rodzicami – dopytywała rozba­wionym głosem.

Zamiast odpowiedzieć zastanawiałam się, co ją tak nagle rozbawiło.

– Przejrzyj się w lustrze – podpowiedziała, wcho­dząc do sypialni.

Stuknęły zamykane drzwi.

Po chwili, już w sypialni, znowu stuknęły drzwi, co oznaczało, że mama weszła do pomieszczenia, które teraz jest łazienką, a kiedyś było moim pokoikiem. Gdy skończyłam pięć lat i babcia Helena zamieszkała z nami na stałe, dostałam inny pokój na piętrze, tuż obok jej pokoju.

„Przejrzyj się w lustrze”, powtórzyłam w myślach, przedrzeźniając głos mamy.

I kto to mówi? Kobieta, która upstrzyła swoją głowę kolorowymi wałkami i wygląda jak jeż z jabłkami na kolcach. Ale jednak za radą mamy spojrzałam w lu­stro. Moje włosy, starannie ułożone przed wyjściem z domu, przypomniały teraz wyrudziałą, splątaną trawę morską. A moja twarz oraz rękawy i przód ja­snej tuniki pokryte były szaro-czarnymi smugami. Jeszcze tylko gałęzie zwisające z ramion i wygląda­łabym jak siostra bliźniaczka brzozy, ale jesienią, gdy jej liście przybierają rudy kolor. Skupiona na anali­zowaniu swojego wyglądu, nie usłyszałam, że mama wyszła z sypialni.

– Zapleć włosy w dwa warkocze odstające nad uszami – doradziła z ironią w głosie.

Czułam się winna temu, co wydarzyło się na pola­nie, albo raczej, co się nie wydarzyło, poza tym dusi­łam w sobie żal, że Rafał odjechał bez pożegnania, dla­tego zagryzłam mocno wargi, żeby się nie rozpłakać.

– I włóż kolorowe pończochy – usłyszałam, a póź­niej mama parsknęła kpiącym śmiechem.

Ironiczny ton i jeszcze ten kpiący śmiech sprawiły, że ogarnęła mnie złość.

– Przebranie nie zrobi ze mnie Pippi – odparłam, pilnując, by mój głos nie drżał. – Ale zazdroszczę jej, że umiała sobie poradzić, gdy ktoś próbował ingero­wać w jej życie.

Widziałam w lustrze, że rozbawienie znika z twa­rzy mamy.

– Ty i ona macie jedną wspólną cechę – odezwała się po dłuższej chwili. – Szczerość aż do bólu.

– Demaskowanie obłudy i zakłamania to szczerość aż do bólu? – spytałam, mając na myśli Pippi. Jednak mina mamy upewniła mnie, że niewłaściwie odebrała moje słowa. – Wzbudzała podziw i sympatię – doda­łam szybko, żeby zrozumiała, o kim mówię, ale było już za późno.

– Co cię ugryzło?! – krzyknęła. – Znikasz z domu, ignorując moją obecność! Wracasz po kilku godzinach umorusana, jakbyś sobą kurze ścierała, a teraz zacho­wujesz się wobec mnie impertynencko i bezczelnie!

Nigdy jeszcze, odkąd sięgam pamięcią, nie usłysza­łam takiego wysokiego tonu w głosie mamy. Gdyby – zamiast krzyczeć – przytuliła mnie i spytała, czy wszystko w porządku, rozpłakałabym się w jej ramio­nach, wzruszona troskliwością. Ale ona krzyczała gło­sem, którego nie znałam. Dlatego patrzyłam na nią jak na obcą kobietę. A kiedy skończyła krzyczeć, odwró­ciłam się i poszłam w kierunku schodów. Wchodząc po stopniach, usłyszałam, jak mówi, ale chyba bardziej do siebie niż do mnie:

– Najtrudniej jest być tolerancyjną wobec najbliższych.

Przystanęłam, czekając, aż zaproponuje: „Wróć. Po­rozmawiamy spokojnie”.

Nie zaproponowała.

Stuknęły zamykane drzwi do sypialni, po chwili stuknęły kolejne, a później rozległ się szum wody puszczonej do wanny.

Rozczarowana zachowaniem mamy weszłam do mojego pokoju. Rumianek z oberwanymi płatkami wsunęłam do bukietu z żółtych tulipanów. A potem, czując, że nie zapanuję już nad płaczem, choćbym nie wiem jak szybko i długo mrugała powiekami, poło­żyłam się na łóżku i zwinięta w kłębek zaczęłam pła­kać, szlochając głośno. Płacz przyniósł mi ulgę, ale kiedy uniosłam głowę znad poduszki i spojrzałam na oskubany z płatków rumianek, wspomnienia wróciły. Wtulona w poduszkę nagle poczułam, że ktoś siada na łóżku i zaczyna gładzić moje plecy.

– Nie przyszłam cię przepraszać – rozległ się głos mamy – ani domagać się przeprosin. Przyszłam zbu­rzyć mur, zanim wyrośnie między nami tak wysoki, że nie będziemy się widzieć, i tak gruby, że nie będziemy się słyszeć.

Umilkła, ale nadal gładziła moje plecy. Przesta­łam płakać.

– Nie traktuj mnie jak wroga, Karolinko. Ja bar­dzo się starałam i nadal się staram być dobrą matką. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, bo gdy byłaś dziec­kiem, zajmowała się tobą babcia. Nie widziałam w tym nic złego, jest wiele babć, które zajmują się swoimi wnuczętami. Tylko że twoja babcia… – Głos mamy zadrżał. – Ona…

– To był wypadek – odezwałam się, patrząc znad poduszki na mamę.

Nie miała już plastikowych wałków na głowie, a starannie uczesane włosy opadały na ramiona.

– To był wypadek – powtórzyłam – ale babcia ob­winia siebie, dręczą ją wyrzuty sumienia, żałuje, że tamtego dnia nie otworzyła drzwi…

– Nigdy nie przestaniesz jej bronić? – przerwała mama zirytowanym głosem.

– Może byłoby ci lżej, mamo, gdybyś tak wła­śnie myślała, że to był wypadek. Że babcia nie jest winna śmierci…

– Nie przyszłam tu roztrząsać wydarzeń sprzed lat. Poza tym twoja babcia wyprowadziła się od nas, a ty jesteś już dorosła. Dorosła to nie znaczy, że dojrzała.

Nie musiałaś mi tego mówić, mamo, odparłam w myślach.

– Szóstego grudnia skończysz dwadzieścia siedem lat. Kiedy ja byłam w twoim wieku, byłam mężatką i miałam dziecko. Tylko nie odbieraj tych słów jako wymówkę. Po prostu staram się znaleźć powód złych relacji z tobą – dodała szybko i umilkła.

Nie patrzyłam na mamę, ale czułam, że ona patrzy na mnie. Ciągle milczała, więc nabrałam pewności, że to koniec rozmowy.

– Nie powinnam była pozwolić twojej babci na ta­kie całkowite odebranie mi ciebie.

Spojrzałam na twarz mamy i zobaczyłam łzy. Zro­biło mi się jej żal. Przyszła do mojego pokoju z do­brymi zamiarami, a teraz płacze. Pomyślałam, że obejmę ją, przytulę, dlatego wstałam z łóżka. Mama też wstała. Gdy uniosłam ramiona, żeby ją objąć, ona pierwsza objęła mnie mocno. I nagle, kiedy tak stały­śmy przytulone, zrozumiałam, jaki był prawdziwy po­wód naszych złych relacji, a przynajmniej jeden z nich; od kiedy zamieszkała z nami babcia, to do niej, a nie do mamy, biegałam z moimi problemami. I gdyby na­dal z nami mieszkała, to na jej ramieniu wypłakiwała­bym teraz żal po nieudanej randce z Rafałem.

– Jeśli coś mnie usprawiedliwia – odezwała się mama – to prośba twojego taty, żebym nie ograniczała babci kontaktów z tobą. Może domyślał się, że ona chce się pozbyć wyrzutów sumienia, że postanowiła wynagrodzić ci ten stracony czas, te pięć lat, kiedy nie chciała cię widzieć…

– Wiem – przerwałam. – Babcia powiedziała, że stracone lata chciała mi wynagrodzić miłością.

– Straconych lat nic nam nie wynagrodzi. Ale je­śli życie da nam szansę, można naprawić błąd i nigdy więcej go nie popełniać.

– A jeśli życie nie da nam szansy?

Mama odsunęła mnie od siebie i spojrzała w moje oczy.

– Powiesz mi, co się stało?

– Nie, mamo. Bo gdy byłaś w moim wieku…

Nie pozwoliła mi dokończyć.

– Kochanie, już ci mówiłam. Ja w twoim wieku miałam inne, moim zdaniem poważniejsze problemy, i to jest chyba powód, że nie umiem… nie potrafię… – zająknęła się – że nie potrafiłam zrozumieć zachowa­nia własnej, dorosłej córki. Ale od teraz będzie inaczej. Wiem, pamiętam, rozmawiałyśmy już wcześniej, jak matka z córką. Jednak tamte rozmowy niewiele zmie­niły w naszych relacjach. Trochę też z mojej winy, bo nie do końca ci ufałam. Na przykład wtedy, gdy tłu­maczyłaś mi i tacie, że Rafał i Filip są do siebie bardzo podobni z wyglądu.

– Już nie są. Rafał obciął włosy.

Mama nie skomentowała. Pogładziła mój ubru­dzony policzek.

– Powinnaś się umyć.

Byłam pewna, że zapyta, dlaczego mam na sobie brudną tunikę. Nie zapytała. Może jednak widziała, jak płaczę przytulona do pnia brzozy, ale teraz, po tej naszej rozmowie, zrozumiała, że jeśli zacznie mnie wypytywać, nasze relacje, zamiast się polepszyć, tylko się pogorszą. Gdyby teraz na miejscu mamy stała przede mną babcia, opowiedziałabym jej, nie ukrywa­jąc żadnych szczegółów, jak wyglądało moje spotkanie z Rafałem. Dlaczego nie potrafię zwierzyć się mamie? Nie potrafię czy nie chcę?

– Nad czym tak intensywnie rozmyślasz? – zapytała mama. W jej głosie wyczułam irytację.

Zagryzłam wargi. Już wiem, dlaczego nie potrafię, a właściwie nie chcę zwierzać się mamie. Ona reaguje krzykiem. Babcia nigdy na mnie nie krzyczała. Nie znam barwy jej podniesionego głosu. Nie krzyczała na mnie nawet wtedy, gdy zrobiłam awanturę i specjalnie strąciłam ze ściany półkę z buteleczkami pełnymi za­pachowych olejków, które ona przyrządziła.

– Nad czym tak intensywnie rozmyślasz? – powtórzyła.

Milczałam. Bałam się, że znowu zacznie krzyczeć.

– Brak odpowiedzi też jest odpowiedzią. Nie chcesz ze mną rozmawiać? Twój wybór. Przyszłam nam po­móc. Jednak, jak widać, ty nie chcesz mojej pomocy. Ale babci pomoc przyjmiesz.

Przyjmę, znowu odparłam w myślach.

Mama uśmiechnęła się ironicznie, jakby usłyszała tę moją odpowiedź, a potem wyszła.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4i7yg0
d4i7yg0
d4i7yg0
d4i7yg0

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj