Trwa ładowanie...
d1q2l9m
04-02-2020 23:53

Zaufaj mi, Karolino

książka
Oceń jako pierwszy:
d1q2l9m
Zaufaj mi, Karolino
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Dzisiaj już wiem, że czas to najlepszy lekarz, tylko trzeba mu zaufać...
Karolina bardzo silnie przeżywa rozstanie z Filipem, mimo że ich małżeństwo zakończyło się wcześniej, niż ktokolwiek przypuszczał. Jest rozdarta pomiędzy uczuciem do męża a strachem przed nim. Pragnie wierzyć, że w dniu rozwodu będzie mogła zamknąć cały ten rozdział swojego życia za drzwiami z tabliczką „Nie wchodzić”, jednak w głębi serca przeczuwa, że nigdy nie odetnie się od swojej trudnej przeszłości. Być może właśnie dlatego tak trudno jest jej teraz nawiązać relację z Rafałem, jej wielką miłością z czasów szkolnych. W młodości chłopak nigdy nie zdradził przed nią swoich uczuć, za co dziewczyna obwiniała swoje piegi, które w jej przekonaniu były największym mankamentem jej urody. Czy teraz, po latach, Karolina odważy się wpuścić go do swojego życia?
Raz zranionemu sercu trudno przywrócić pełnię ufności. Może głos
rozsądku, dopuszczony do emocjonalnej sfery życia, będzie skutecznym
lekiem na zabliźnienie ran? Historia Karoliny pokazuje, że uczucia warto
dobierać starannie, bo fajerwerki miłości gasną równie szybko, jak
wybuchają, choć przeznaczenia i tak nie da się oszukać. Nie brakuje
niespodzianek w tej powieści. Warto przeczytać.
Aneta Kwaśniewska
Książki w eterze

Zaufaj mi, Karolino
Numer ISBN

978-83-7674-579-4

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

288

Język

polski

Fragment

– Małżeństwo stron Karoliny Gajewskiej z domu Wy­socka z Filipem Gajewskim rozwiązuję…

Za każdym razem, kiedy śni mi się mój rozwód, głos sędziego milknie w tym samym miejscu, a ja za­czynam się tłumaczyć, że nie słuchałam rad mojej babci, która powtarzała mi, że życie daje nam znaki, abyśmy zastanowili się, czy nie wyrządzamy sobie krzywdy. Sędzia patrzy na mnie, ale nagle jego twarz i postać zmieniają się w Filipa, a on unosi ramię i za­ciska dłoń w pięść. Chcę uciec, ale nie mogę oderwać stóp od podłogi, zaczynam krzyczeć i wtedy się budzę. Przez chwilę leżę nieruchomo, powtarzając: to tylko sen, to tylko sen.

A później zapalam lampkę nocną z nadzieją, że jej światło nie pozwoli mi zasnąć. Ale zasypiam. I znowu pojawia się Filip. Ma na sobie tę samą czarną, skórzaną kurtkę, w której przyszedł zapisać się do biblioteki; kiedy wyjrzałam zza regału, wysoki, długowłosy mężczyzna stał odwrócony do mnie plecami. Moje serce przyspie­szyło i pomyliło rytm, pewne, że to Rafał, pierwsza szkolna miłość. Niespełniona.

Zakochałam się w Filipie, ufając, że spełni się moje marzenie o miłości.

Nie spełniło się.

Filip w dniu naszego ślubu udowodnił ciosem w moją twarz, jak wielką krzywdę sobie wyrządziłam, nie zwra­cając uwagi na znaki, które dawało mi życie, gdy zaczęła się nasza znajomość.

Dziś nad ranem znowu obudziłam się z krzykiem.

W pokoju było jasno, za oknem wiatr przesuwał białe obłoki. W całym domu panowała cisza. Sypialnia ro­dziców jest na parterze. Jeśli już wstali i rozmawiają, nie usłyszę ich głosów. Mój pokój jest na piętrze, na końcu korytarza, daleko od schodów. Dawniej, kiedy mieszkała z nami babcia, mama mojego taty, to był jej pokój. Lubię w nim przebywać.

Gdy byłam dzieckiem, babcia nigdy nie zabraniała mi wchodzenia do tego pokoju pod jej nieobecność i przy­mierzania słomkowych kapeluszy oraz drewnianych korali wiszących na ścianie nad tapczanem. Wystrojona w kapelusz, z koralami na szyi, stawałam przed lustrem i robiłam różne dziwne miny. Na to wszystko spoglądał dziadek z dużej fotografii, oprawionej w białe ramy. Dzisiaj nie ma już na ścianie fotografii dziadka. Bab­cia, wyprowadzając się, zabrała ją ze sobą do pensjonatu spokojnej starości. Zostały korale i kapelusze.

Nigdy wcześniej, kiedy jeszcze tutaj mieszkała, a ja nie wiedziałam, jaką tajemnicę przede mną ukrywa, nie pomyślałam nawet, że mogłoby jej z nami nie być. Może któregoś dnia uda mi się namówić ją, żeby do nas wróciła.

„Skyfall is where we start…” – nagle zaśpiewała Adele w mojej komórce.

Dzwoniła Miśka. Od dwóch tygodni była w Irlandii u swojego chłopaka.

– Karolcia? Co masz taki dziwny głos? Spałaś? No tak, dziś sobota, mogłaś spać dłużej. Obudziłam cię? – do­pytywała zdyszana. Cała Miśka, wiecznie w pośpiechu.

– Nie obudziłaś. Miałam zły sen.

– Znowu? Od waszego rozwodu upłynęło już prawie pięć miesięcy. Kiedy wreszcie ten psychol przestanie cię nękać w snach?

Nie odpowiedziałam. Milczeniem chciałam zmusić ją, żeby przestała mówić o Filipie.

– Jesteś tam, Karolciu?

– Jestem.

Przez chwilę słyszałam jakieś pomrukiwania i nagle Miśka wykrzyknęła:

– Idiotka ze mnie. Prowokuję cię, żebyś mówiła o Fi­lipie. Chyba mi rozum odebrało. Ale to przez ten wiatr. Tu nie ma dnia, żeby nie wiało. Jutro wracam do Polski.

– Sama? Robak nie wraca?

– Nie.

Oto moc przyjaźni, jedno krótkie „nie”, bez żad­nych wyjaśnień, a ja czułam po barwie głosu, że Miśka ma problem.

– Przyjadę po ciebie na lotnisko.

– On się zmienił – zaczęła, ale zaraz umilkła.

Nie wypytywałam. Wiem, jakie to przykre rozma­wiać o kimś, kto zawiódł.

– Dopiero tutaj, gdy jestem w Irlandii, widzę, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie. On zachowuje się wobec mnie inaczej niż podczas wizyt w Polsce. Jest uparty, kłótliwy. Wiesz co, Karolciu, to jednak prawda, że rozłąka rujnuje miłość.

– „Rozłąka jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia – małą gasi, a wielką roznieca” – zacytowałam.

– Znam. Richard Paul Evans. Powieść Słonecznik.

– Tak. Ale wróćmy do twojej rzeczywistości.

– Byłam pewna, że to, co jest między mną a Roba­kiem, to wielka miłość. A teraz nie wiem, czy nawet mała jest.

– Robak powiedział ci, że się zmieniłaś?

– Nieee. Przecież ja się nie zmieniłam. Ale powie­dział, że jeśli chciałabym tu zostać, muszę się zmienić.

– To znaczy?

– Nie wiem. Nie wyjaśnił. Może chodzi o zaakcep­towanie jego irlandzkich nawyków: wyjścia w każdy piątek z kolegami do pubu, późne powroty. A ty, jego kobieta, siedź grzecznie i czekaj na swego pana.

– Miśka, ale to tylko raz w tygodniu.

– No właśnie nie. Karolciu, muszę kończyć, Robak wraca z zakupów. Pa. Do zobaczenia jutro na lotnisku.

Rozłączyła się i nie zdążyłam spytać, o której przy­leci samolot.

Sprawdzę w Internecie, postanowiłam, i nagle roz­legło się pukanie do drzwi mojego pokoju.

– Nie przyszłam cię obudzić, ale usłyszałam, że z kimś rozmawiasz, dlatego wiem, że już nie śpisz – tłumaczyła się mama, stojąc w otwartych drzwiach.

Miała na sobie koszulową bluzkę w kremowym ko­lorze, jasnopopielatą spódniczkę, a kasztanowe, roz­puszczone włosy dotykały ramion.

Stukając obcasami czółenek, podeszła do okna i otworzyła je na całą szerokość.

– Piękny, słoneczny dzień. Tata i ja wybieramy się na spacer. Dołączysz do nas? Obiad zjemy gdzieś po drodze. Ale najpierw zjesz śniadanie. My już zjedliśmy.

Umilkła i patrzyła na mnie. Nienawidziłam tego jej spojrzenia. Litość to najgorsze z uczuć.

– Zostanę w domu.

– Na pewno? Gdybyś zmieniła zdanie, zaczekamy.

Dotknęła dłonią mojego policzka, poczułam zapach drzewa sandałowego.

– Nie zmienię.

Obie milczałyśmy, nie patrząc na siebie. A kiedy już to milczenie stało się męczące i postanowiłam je przerwać, mama wyszła. Na palcach. Jakbym była chora i lekarz zalecił mi spokój. Ale jeśli wierzyć naukowcom, że stan zakochania wywołuje koktajl substancji chemicznych, które działają na mózg, a nie na serce – byłam chora. Jednak takie naukowe wytłumaczenie nie pomagało mi zrozumieć mojego uległego zachowania, gdy Filip szarpał mną, szydził i wyśmiewał się ze mnie. Kiedy dzisiaj o tym myślę, kulę się ze wstydu, że mu na to pozwalałam. A najgorsze jeszcze jest to, że gdy przy­szedł na rozprawę rozwodową i zobaczyłam jego smutną twarz, postanowiłam do niego podbiec, przytulić się, poczuć zapach jego ciała, a później uciec z nim z tego ponurego gmachu, zacząć wszystko od nowa. Ale obser­wowała mnie Miśka i pewnie wyczytała z moich oczu, co zamierzam zrobić, bo usłyszałam jej głos:

– Nawet o tym nie myśl. Przypomnieć ci, jak wy­glądała twoja twarz?

Ujęła moją dłoń. Puściła, gdy weszliśmy na salę.

A kiedy już po rozprawie szłyśmy w stronę par­kingu i zauważyła na moich policzkach łzy, próbowała mnie rozweselić:

– Słyszałaś, jak huknęło? To Filip wypadł ci z serca. Jesteś wolna.

Gdyby wiedziała, jak głęboko jeszcze Filip siedzi w moich myślach, nie żartowałaby.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1q2l9m
d1q2l9m
d1q2l9m