Trwa ładowanie...
d10wxwz
30-01-2020 17:49

Śniadanie na skale

książka
Oceń jako pierwszy:
d10wxwz
Śniadanie na skale
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Siedem obcych sobie osób, których pozornie nic nie łączy. Zanurzeni w swojej codzienności, przeżywają drobne radości i borykają się ze zwykłymi problemami – zauroczeni życiem, a jednak w pewien sposób nim rozczarowani. Pewnego dnia ich drogi krzyżują się w urokliwym pensjonacie „Raj”, położonym u stóp Śnieżnika. Tam otwierają się na siebie nawzajem, zaczynają się poznawać, rozmawiać, nawiązują się przyjaźnie. Wtedy właśnie dochodzi do wypadku.
Agnieszka, młoda absolwentka socjologii, wynajęta do zbadania okoliczności zajścia, odkryje, że to, co zdarzyło się w górach, będzie miało znaczący wpływ także na jej życie. Co tak naprawdę się wydarzyło? Kto zawinił? Czy wypadek sprawi, że pogmatwane historie życia osób biorących w nim udział w końcu się wyprostują?
Wolność wyboru to nie wszystko, jest jeszcze ciężar jego pod¬jęcia. Bohaterowie tej powieści szukają źródła szczęścia i za¬dowolenia. I znajdują je! Chcecie się przekonać, co nim jest?
Aneta Kwaśniewska
ksiazkiweterze.pl

Śniadanie na skale
Numer ISBN

978-83-7674-597-8

Wymiary

130x200

Liczba stron

368

Język

polski

Fragment

7 lipca 2015

Siedziała na ławce w parku Mickiewicza i w gazecie prze­glądała ogłoszenia. Znów nie znalazła nic dotyczącego jej branży. Rano byli u notariusza, podpisali umowę, no i stała się współwłaścicielką lokalu, który za parę miesięcy miał być jej miejscem życia. Czuła się nieswojo po tym, co zrobiła.

Powie im, ale jeszcze nie teraz.

Chciała wrzucić gazetę do kosza, ale jej uwagę przykuł niewielki anons na końcu strony: „Jesteś dziewczyną, która otworzy każde drzwi? Posiadasz auto, prawo jazdy i humanistyczne wykształcenie? Jeśli tak, to właśnie Ciebie szukamy”.

Wyciągnęła z kieszeni komórkę i zadzwoniła. Usłyszała męski głos, należący raczej do osoby młodej, tak jej się wyda­wało. Słuchała tego, co mężczyzna miał jej do zapropono-wania.

– No, super. Tak, wszystko jest dla mnie jasne. Będę. Ulica Wrocławska, zielona kamienica, za półtorej godziny. Spotkam się z panem Mariuszem Hetmanem.

– Nie zapomnij o dokumentach. Jak wyglądasz z bada­niami lekarskimi?

– Mam aktualne.

– Super. Przypomnij mi swoje imię i nazwisko – usły-szała.

– Agnieszka Wrońska.

– Brońska?

– Nie, Wrońska, przez wu.

Mariusz nie silił się na pogawędkę, jak czyniło to wielu przed nim. Większość jej wcześniejszych telefonicznych zapytań o pracę kończyła się w podobny sposób:

– Za parę dni zadzwonimy.

– Super. To podam swój numer telefonu.

– Nie trzeba. Zadzwonimy.

Agnieszka niedawno uzyskała licencjat z politologii. To był jej drugi kierunek studiów. Rok wcześniej została magistrem socjologii. W planach miała jeszcze anglistykę, wprawdzie znała ten język bardzo dobrze, ale cóż szko­dziło zdobyć kolejny papier? Studiując spełniała się spo­łecznie, najpierw tworząc koło „Rekiny humanistyki”, potem nim zarządzając. Nie musiała troszczyć się o pie­niądze, studia finansował jej tata, życie rozrywkowe też, ale dotąd wypłacalna rodzinna firma niestety wpadła w spiralę zadłużenia, zaczęły się kłopoty, a w domu od paru mie­sięcy mówiło się o likwidacji działalności i o oszczędzaniu. Stefan Wroński, wypalony długoletnim zarządzaniem, nie sprostał czasom i ekspansji firm ze znacznie większym ka­pitałem, najczęściej nie polskim. Agnieszka podsłuchała rozmowę rodziców na ten temat. Wystraszyła się wtedy. To było mniej więcej w tym samym czasie, kiedy razem z Szymkiem zdecydowali się na zakup mieszkania. Nie mo­gła się już wtedy wycofać.

Przeszła Aleją Niepodległości w stronę Teatru Wiel­kiego, gdzie na parkingu zostawiła auto. Wsiadła i od razu uchyliła okno. Było parno, miasto dusiło się od słońca i spalin, poznaniacy czekali na deszcz. Spojrzała na zega­rek. Miała sporo czasu do umówionego spotkania. Zapa­liła silnik, wyjechała z parkingu i skierowała się w stronę ulicy Solnej. Mieszkała z rodzicami na obrzeżach Pozna­nia, właściwie na wsi, w willi na Hubach Moraskich.

Zastanawiając się, co na siebie włoży i jak się zapre­zentuje podczas rozmowy o pracę, zorientowała się, że za Żurawińcem zjechała z ulicy Umultowskiej i drogą bez asfaltu dojeżdżała właśnie do domu. Nie lubiła ciszy pa­nującej w tej okolicy, potrzebowała ruchu, dynamiki i lu­dzi. Żyła głównie w centrum miasta, a lokalizacja domu rodzinnego była dla niej po prostu niewygodna. By rano dojechać do centrum, stała w kilometrowych korkach, zaś wieczorem, gdy zabawiła za długo w pubie i była po drinku, musiała zostawać na noc u koleżanki albo u Szy­mona, bo na taksówkę wydałaby majątek.

Mamę zastała siedzącą w patio w ogrodzie. Okna były otwarte na całą szerokość, drzwi ledwie domknięte, a Danuta Wrońska nawet nie zauważyła, że córka jak burza przemknęła po domu. Wprawdzie trwało to za­ledwie kilka minut, ale przecież dziewczyna narobiła sporo hałasu, choćby trzaskając drzwiczkami od szaf. Wychodząc, głośno trzasnęła drzwiami. Specjalnie tak zrobiła. Aga była pewna, że gdyby złodziej chciał wejść do domu i go ze wszystkiego ogołocić, mama wcale by tego nie zauważyła. Nie potrafiła jej zrozumieć, nie po­trafiła do niej dotrzeć.

To nie tak miało być, żeby córka wychowywała matkę.

Tym razem udało jej się przejechać ulicę Naramo­wicką bez postojów, a zielone światła zapalały się, gdy podjeżdżała do skrzyżowań. Do centrum miasta doje­chała w kilkadziesiąt minut. Zostawiła auto w podziem­nym parkingu pod Kupcem Poznańskim i po kilku mi­nutach stanęła przed budynkiem na ulicy Wrocławskiej. Stara kamienica z zewnątrz wyglądała skromnie, tylko okna i drzwi były nowe, a po wejściu do środka okazało się, że i klatka schodowa została odremontowana, jeszcze czuć było zapach farby i drewna z balustrad. W budynku panowała cisza, słychać było tylko kroki Agnieszki po trzeszczących schodach. Przystanęła na pierwszym pię­trze przed drzwiami z tabliczką: Biuro „Indagacja”. Na­zwa ją zaskoczyła. Kojarzyła się z infiltracją. Brrr. Oglą­dała film o tym tytule, miał być sensacyjny, tymczasem dla niej okazał się thrillerem. Najbardziej przerażający był Jack Nicholson w roli Franka Costello. Wzięła głęboki oddech i wcisnęła dzwonek.

Do spotkań w sprawie pracy zawsze była bardzo dobrze przygotowana, obce jej były kompleksy, dobrze się czuła w swojej skórze, co było widać i co nadawało jej zadzior­ności, a nawet bezczelności. Agnieszka była niska, drobna, miała śniadą cerę i ciemne, błyszczące włosy do ramion. Tym razem założyła letnie spodnium w łososiowym kolo­rze i popielate sandały na bardzo wysokiej platformie.

Drzwi otworzyła atrakcyjna dziewczyna, mniej więcej rówieśniczka Agi, i nie pytając o nazwisko, zaprowadziła ją do pokoju. Przy dwóch biurkach siedzieli dwaj mężczyźni, na pierwszy rzut oka nieco od Agnieszki starsi.

– Dzień dobry. Wrońska – przedstawiła się.

– Witaj, tak, tak, jesteśmy umówieni. – Blondyn uniósł wzrok znad dokumentów, zatrzymał go na chwilę na syl­wetce dziewczyny, wstał zza biurka i nie patrząc na przy­byłą, wyszedł z pokoju, zabierając ze sobą segregator z naklejką na grzbiecie, oznaczoną numerem trzydzieści siedem. Drzwi zostawił otwarte. Agnieszka ruszyła za nim.

Pokój obok był niewielki, sprawiałby wrażenie klubo­wego (stały tam dwa czerwone wygodne fotele i stolik), gdyby nie to, że dwie ściany były zabudowane regałami, na których umieszczono takie same brązowe segregatory opisane numerami na grzbietach.

– Pierwsze, co musisz wiedzieć i zaakceptować – blon­dyn miał miły głos, ale mówił twardo, bez cienia uśmiechu – nasi klienci są niecierpliwi, działamy pod presją, nieraz łamiąc konwenanse, i prawie zawsze poruszamy się po drogach na skróty. Czy jesteś na to gotowa?

Agnieszka chciała powiedzieć, że na skróty i pod presją można działać także z miłym uśmiechem na twarzy, ale ugryzła się w język. Była odważna, niewiele rzeczy zbijało ją z pantałyku, wręcz lubiła przeszkody. Wolała jednak mieć jasność i w nic szkaradnego przy okazji nie wdepnąć.

– Owszem, jestem gotowa na wiele, oczywiście presja też nie jest dla mnie przeszkodą, skróty nawet lubię, pod warun­kiem, że z tego powodu nie zawędruję za kratki. – Spojrzała blondynowi w oczy. Patrzyli na siebie dłuższą chwilę.

– Nie ma obaw – lekko się skrzywił, co uznała za uśmiech, ale potem jego mina zdradzała już nieco większy ślad aprobaty. – Widzę, moja droga, że dasz sobie radę. Witaj w organizacji. Mów mi Mariusz. Nazywam się Het­man, gdybyś zechciała mnie sobie sprawdzić w Googlach. – Uśmiechnął się szeroko, podając Agnieszce rękę. Od razu stał się sympatyczniejszy. Otworzył segregator i poło­żył go przed dziewczyną.

– Przeczytaj. To będzie twoja pierwsza sprawa.

Było tam ksero strony z Gazety Dolnośląskiej. Czerwo­nym flamastrem ktoś zakreślił notkę.

Niespotykany wypadek. 11 maja 2015 roku o 10.50 Marcel S. (40 l.) zawiadomił posterunek policji oraz pogotowie ratunkowe o wypadku. Przy dzikim zejściu ze Szczelińca z urwiska spadli wszyscy uczestnicy wycieczki, której był organizatorem. Lekarze zapewnili, że nikt nie odniósł poważnych obrażeń. Jedynymi świad­kami wypadku były podobno kozy.

– Dodam jeszcze to, co mi powiedziano w szpitalu w Kłodzku. Mianowicie, że turyści owi koniecznie chcieli wró­cić jeszcze tego samego dnia do Kletna, jednak musieli zostać na kilkugodzinnej obserwacji. Położono wszystkich w wielo-osobowej sali, choć koedukacja nie była w zwyczaju tego szpi­tala. Do nocy co chwilę wybuchały tam salwy śmiechu.

Kurczę! Jedenasty maja – to całkiem niedawno. W gło­wie Agi rodziło się mnóstwo pomysłów i scenariuszy. To niewątpliwie była sprawa dla niej. Mariusz przyglądał się dziewczynie wyraźnie zadowolony.

– W teczce masz dane uczestników, niewiele tego, ale coś już jest. Masz konto bankowe?

– Tak.

– Swoje dokumenty zostaw u Ani, to dziewczyna, która cię powitała na progu, z nią załatwisz wszystkie formalności. Dostaniesz budżet i dzisiaj gotówkę na pierwsze wydatki. Potem pójdą przelewy na twoje konto. Zaczynaj. I jeszcze jedno. Nasze działania są niejawne, obowiązuje cię tajemnica, oczywiście Ania da ci do podpisu stosowne oświadczenie.

Po rozmowie Agnieszka wyszła z budynku wyraźnie podekscytowana. W kawiarni na Rynku zamówiła kawę i zaczęła przeglądać w smartfonie dane na temat Gór Sto­łowych, Szczelińca, Kletna i w ogóle tamtych rejonów. Wambierzyce, Kudowa Zdrój, Kaplica Czaszek, Polanica Zdrój, Błędne Skały, mnóstwo atrakcji w pobliżu. Blisko do Czech. Łoł. Czas wykonania zadania – półtora mie­siąca. Budżet – cztery tysiące złotych plus kilometrówka. Wynagrodzenie wcale nie było śmieciowe, wystarczające na początek. Agnieszka była oszczędna.

Otworzyła teczkę z notkami i dokumentami i zaczęła czytać. Dziwne towarzystwo, w różnym wieku, od dwu­dziestu paru lat do czterdziestu, dwoje z Poznania, dwoje z Warszawy, jedna dziewczyna z Londynu, ale z urodzenia (jak wynikało z notatek) wrocławianka. Aga poukładała na kolanach fiszki z wiadomościami o uczestnikach. Starała się zapamiętać ich imiona, powtarzała sobie je na głos. To nawyk studencki. Potem posegregowała według miejsca zamieszkania. Ewa Wilczewska. Kolejny byłby Piotr So­bański. Oboje byli poznaniakami. Wiktor Radecki i Julia Grodzicz, warszawiacy. Na końcu Antonina Kulig, Lon­dyn i Wrocław. Właściciel – Marcel, także z Wrocławia.

Co to za ludzie? Czym się zajmowali zawodowo? Jaki był ich status, czy mieli rodziny? Dlaczego długi majowy weekend spędzali samotnie? A może to były pary? Ewa i Piotr. Julia i Wiktor. Nawet Antonina mogła być dziew­czyną organizatora imprezy. Dlaczego znaleźli się w tam­tych stronach, w końcu to nie był popularny kierunek wy­poczynku dla warszawiaków?

Na Facebooku Aga znalazła tylko Ewę Wilczewską. Przejrzała jej walla i przeczytała informacje, niewiele tego było: gdzie pracuje i czym się zajmuje. Ktoś z okazji No­wego Roku życzył jej i Miłoszowi dużo miłości. Więc do­szedł Miłosz. Jeśli życzono im miłości, to pewnie nie był on mężem Ewy. Albo był?

Mnóstwo pytań!

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d10wxwz
d10wxwz
d10wxwz
d10wxwz

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj