Trwa ładowanie...
felieton
26-04-2010 12:29

Slamerów dwóch. Jaś Kapela i Orkiestra Samotnych Serc Sierżanta Przybyłowskiego, Vol. I

Od pewnego czasu kreuje się na siłę opozycję pomiędzy mną a Jasiem Kapelą, powtarza się do znudzenia o jakimś „słynnym konflikcie”, którego jednak jakoś nikt nie umie w sposób konkretny opisać.

Slamerów dwóch. Jaś Kapela i Orkiestra Samotnych Serc Sierżanta Przybyłowskiego, Vol. IŹródło: Inne
d1mkscr
d1mkscr

Slam to rozrywka stosunkowo młoda, wynaleziona w Stanach w latach 80-tych (choć niektórzy przypisują jej nieco dłuższy, bo beatnikowski, rodowód), w Polsce znana od kilku zaledwie lat, ale prężnie się rozwijająca. Jest, z grubsza rzecz biorąc, tradycyjnym „Turniejem poetyckim” z elementami demokracji i systemu pucharowego: publiczność punktuje wystąpienia czytających, recytujących, czy nawet (och, bądźmy mili dla slamerów, dopieśćmy ich tym słowem) performujących podobieranych w pary. Lepszy bądź lepsza awansują do kolejnej rundy, i tak przez ćwierćfinały, półfinały aż do uroczystego finału. Im kto wyżej się pnie, tym więcej tekstów wygłasza. Na slamie można zdobyć nagrodę (na przykład pieniężną, ale nie tylko), mołojecką sławę, grupę fanek (czasami jedną fankę, ale darowanej fance...). Można też uwierzyć, że jest się poetą z dorobkiem wartym wydania i złożyć do druku tomik. I rzeczywiście, Jaś Kapela, zwycięzca pierwszego slamu poetyckiego w Polsce (w warszawskiej Starej Prochowni w 2003 roku)
opublikował w 2005 roku w Ha!arcie Reklamę a niedawno, w tym samym wydawnictwie zresztą, Życie na gorąco.

Od pewnego czasu kreuje się na siłę opozycję pomiędzy mną a Jasiem Kapelą, powtarza się do znudzenia o jakimś „słynnym konflikcie”, którego jednak jakoś nikt nie umie w sposób konkretny opisać. Powiem więc szczerze i od serca: Jasia Kapelę widziałem ze trzy razy w życiu, rozmawiałem z nim bodajże raz, i uważam go za miłego młodzieńca. Natomiast, i owszem, jego poezję cenię niespecjalnie i tutaj, na przykładzie Życia na gorąco postaram się wyjaśnić czemu.

Nie można odmówić tym tekstom pewnej kabaretowej sprawności – zabawna jest okładka z wybranymi tytułami, np. „Bóg honor niskie ceny” („Umrzeć jak Ewa Sałacka” nie wydaje mi się już tak zabawne, ale cóż, mam inne poczucie tego, co uchodzi, a co nie uchodzi), zabawne są podrasowane loga „sponsorów” („Tfuj Styl”, „Chwila na Cierpienie”, „Vina!”, „Goła”, „Dobre rany”), tyle, że są to wice ze „spektaklu humorystycznego, który klasa III a przygotowała z okazji naszej studniówki”. Z tyłu jeszcze kilka cytatów udających blurby (św. Augustyn, tajna polska Umberto Eco, Piotr Czerski) i notka biograficzna Jaś Kapela – podmiot liryczny. Czuły, odpowiedzialny, szczery, z poczuciem humoru, ma w sobie to coś. I tu problem, bo Jaś Kapela i jego apologeci tam i siam podkreślają, że „nie ma tu żadnej separacji autora od podmiotu lirycznego i te teksty są z nim kompletne” (J. Żulczyk). Rzeczywiście, większość (no, dobrze, nazwijmy to roboczo wierszem) wierszy opiera się na prostym pomyśle: zawiera przynajmniej jedno
nazwisko celebryty lub celebrytki i dużą ilość dywagacji podmiotu lirycznego (Jasia Kapeli) o samym sobie; najczęstsze słowa tego tomu to odmieniane przez wszystkie przypadki „ja” oraz czasowniki w pierwszej osobie liczby pojedynczej.

Pomysł wierszy o sławach czasu obecnego i minionego nie jest nowy; ba, od lat 80-tych jest w poezji polskiej bardzo eksploatowany, choć w nieco innym stylu. Kiedy bowiem Jacek Podsiadło pisał swoje apokryficzne listy (model Heinrich von Kleist/Francois de Montcorbier/Friedrich Hölderlin/Charles L. Dodgson pisze a potem drze na strzępy list do Wilhelminy von Zenge/Marty/Georga Wilhelma Friedericha Hegla/Alice Liddel), albo kiedy swoje „zmyślone zapisy” tworzył Maciek Woźniak (Wiersz, który pomyślała sobie Virginia Woolf, lecz nie przyszło jej do głowy, by go zapisać; Marina Cwietajewa, elektrokardiogram; Biedna Klara Schumann; Zuzanna Ginczanka, list z tamtej strony światła), to dowiadujemy się z nich czegoś i o bohaterach (a nie mam tu na myśli biograficznych blotek w rodzaju „urodził się ok., kochała się w, zmarł w”, ale o autorską wizję ich życiowych decyzji i postaw), i o poetach, którzy te teksty napisali, i wreszcie o sprawach zasadniczych: świecie, czasie, miłości, cierpieniu. Z tekstów Kapeli
(podmiotu lirycznego) dowiadujemy się, że podmiotowi lirycznemu (Jasiowi Kapeli) „nie ma kto obciągnąć kiedy budzi się rano”, że „widział Janusza Gajosa śpiącego w Intercity” „widział jak Zbigniew Wodecki wskakiwał do taksówki, a może był to Jerzy Pilch”, że „słucha dużo gitarowej muzyki”, że – uczciwszy Państwa uszy i oczy – „jest chujem”, że – to w sumie logiczne rozwinięcie poprzedniej rewelacji – „nigdy nie będzie kobietą”, że „wczoraj kupił kiełbasę”, a także, że „lubi przygody oraz samotne popierdywanie w kocyk”. Jest sprawą drugorzędną, czy podmiot liryczny (Jaś Kapela) naprawdę widział wskakującego do taksówki Zbigniewa Wodeckiego lub Jerzego Pilcha (ta rozbieżność każe nam zresztą życzliwie wysłać podmiot liryczny na badanie wzroku i po odpowiednie dioptrie), czy naprawdę – uczciwszy Państwa uszy i oczy – jest chujem i czy naprawdę lubi samotnie popierdywać w kocyk. Sprawą zasadniczą jest miałkość Życia na gorąco.

d1mkscr

Kiedy przeczytałem recenzję Pawła Uszyńskiego, który mówi o Kapeli (podmiocie lirycznym) jako o „poecie kryzysu kultury” i zestawia go z Herbertem i Różewiczem, i okrasza Baudrillardem i Warholem, kiedy sobie przypominam niegdysiejszego blurba Igora Stokfiszewskiego z okładki Reklamy (Przerażająco dojrzały a zarazem frywolny debiut Jasia Kapeli [podmiotu lirycznego, przyp. J.D.] zapowiada podniesienie poprzeczki dla młodych poetów polskich o co najmniej świetlny rok) to mówię wielkim głosem „Że co?”. Bowiem jest to książka przede wszystkim bardzo wtórna i nudna. W podobny sposób (przy pomocy figury „uroczego, zajmującego się swoimi sprawami nieudacznika”) swoje teksty rozgrywał i rozgrywa choćby Piotr Macierzyński, tyle tylko, że robi to znacznie lepiej i dostrzega jeszcze jakiś świat poza granicami zaimka osobowego „ja”; tymczasem Życie na gorąco to ponadpięćdziesięciostronicowy zapis masturbacji, ekscytowania się własnym ego, do którego w ramach bonusu ze sklepu Koła Fortuny dodano kilka zabawnych gier
językowych i aforyzmów („Telewidzowie telewidzom zgotowali ten sos”, „stać mnie na więcej lecz wolę oszczędzać”), które jednak są nader luźno powiązane z resztą tekstu, w żaden sposób nie rekompensują ponad pięćdziesięciu stron o przekazie wiodącym „Podmiot liryczny chce zwrócić na siebie waszą uwagę, ale nie ma nic ciekawego do powiedzenia”. Kiedy czytam Gdybym miał do wyboru: pojechać do Sansepolcro,/ żeby zobaczyć Zmartwychwstanie Piera Della Francesco,/ lub zostać w kraju, żeby oglądać swoje odbicie w lustrze,/ to nie wiem, co bym zrobił, to chętnie w to wierzę, tylko dla mnie nic nie wynika z narcystycznej manii podmiotu lirycznego (Jasia Kapeli). Pisanie o tym jako o wnikliwej analizie popkultury jest nieporozumieniem – Życie na gorąco popkultury w żaden sposób nie analizuje, po prostu się do niej dokłada, i, jak ona, za wszelką cenę próbuje się podobać. Za wszelką cenę.

Nie wiem, być może to wina slamerstwa: tworzenia tekstów, które muszą się spodobać w trybie natychmiastowym, raz wysłuchane, i zapewnić autorowi przejście do następnej rundy – a które w uważnej pierwszej, drugiej i trzeciej lekturze okazują się połyskliwymi łupinkami. Być może trzy, cztery takie teksty odczytane w klubie jakoś się sprawdzają. Na papierze są nieznośnie minoderyjne i objawiają całą swoją pustotę, taniość literackich chwytów, a przede wszystkim – męczącą powtarzalność, która raczej kiepsko świadczy o inwencji poety Kapeli (podmiotu lirycznego).

Wnioski wydają się dość oczywiste. Owszem wydaje się czasem zbiory skeczy, a miłośnicy Hemara, Kabaretu „Potem”, Monty Pythona, Starszych Panów i „Dudka” zastawiają sobie nimi półki (czy może nawet domowe ołtarzyki). Ale jeśli ktoś (zupełnie przypadkowo) nie jest fanem danego kabaretu, nie widział Ordonki na scenie, wszystkich odcinków „Latającego Cyrku” (łącznie z wersjami: japońską, węgierską i dla niesłyszących) i nie wie jak wygląda Dziewoński z widmowymi butelkami, to śmiech mu co najwyżej popełga w kąciku ust, a książka trafi w odległy kącik regału. A zatem: jeśli ktoś bywał na slamach, gdzie występował i wygrywał Jaś Kapela, jeżeli tam sobie lewy i prawy bok oberwał – niech kupi, niech ma, niech wspomina sobie z łezką w oku. Jeśli naprawdę woli patrzeć na masturbujący się podmiot liryczny wierszy Jasia Kapeli niż na film z profesjonalistką lub profesjonalistą z dalekiej Brazylii lub bliskich Czech – proszę bardzo. Mnie Życie na gorąco o żadne ekscytacje nie przyprawia. I na tym mógłbym właściwie
skończyć, gdyby nie slamer drugi, który tej konstatacji przeczy. Ale o nim – następnym razem.

d1mkscr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1mkscr