Drzwi do salonu otworzyły się, jakby wywarzone podmuchem wiatru. Wanda krzyknęła, a do domu wpadła ściana wody.
Obraz w telewizorze zniknął na dobre. Zdołałem jeszcze zobaczyć, że tata objął prowadzenie, ale nie myślałem już o zwycięstwie. Słyszałem krzyki Dédé na dziedzińcu i Auréliena na górze, dachówki spadające na ziemię, trzaskanie bramy, wierzganie koni w boksach i przeraźliwe rżenie jakby obwieszczające koniec świata. Wyszedłem na zewnątrz. Poczułem się jak na pokładzie statku w samym środku sztormu: sulki przetaczały się z lewej burty na prawą. Po dwóch sekundach byłem przemoczony do suchej nitki. Ogromna błyskawica rozświetliła dziedziniec i spostrzegłem Dédé lub raczej jego ducha: wybałuszone oczy i bezdźwięcznie otwarte usta. Nagle poczciwy Konspirator wyskoczył z boksu, poślizgnął się i wpadł w wodę. Kolejny grzmot uderzył z nieba, jakby chciał roztrzaskać ziemię i nas pochłonąć. Zostałem pchnięty w stronę boksu Pięknej Intrygantki, pchnięty przez spadającą z nieba czystą furię, a dwa inne konie wybiegły, cudem mnie omijając, unosząc za sobą strugi wody, rżąc i trzaskając kopytami. W odgłosie grzmotów wszystko mieszało się z krzykami biegającego od boksu do boksu Dédé. Wszystkie drzwi ustępowały pod wierzgnięciami szalonych, spanikowanych, rozwścieczonych koni oraz spadających na ściany dachówek, jakby rzucanych ręką usiłującego nas zabić mordercy. Potok błota na środku podwórza, czerwony i gęsty, stawał się coraz większy. Widziałem, jak Konspirator wstaje i z całym impetem rzuca się w stronę bramy, wyrywając ją z zawiasów, a przy tym straszliwie rozdzierając nogę i zostawiając za sobą strugi krwi. To było straszne. Dotarłem do boksu Pięknej Intrygantki. Wspiąłem się na czubki palców, aby przesunąć zasuwę i wszedłem do środka. Stała niemal przyklejona do tylnej ściany, a mała klaczka trzęsła się pod jej brzuchem, ze strachu ledwo stojąc na nogach.
– Spokojnie, moja Piękna! Jestem tutaj, nie bój się.
Ale kiedy zwierzęta wpadają w panikę, niczego nie słyszą i nikogo nie rozpoznają. W obliczu zagrożenia najbardziej lojalny pies jest w stanie ugryźć tresera, który go wyszkolił, a najsłodszy z kotów może podrapać twarz starszej pani, która karmiła go całe życie. To samo z końmi. Na zawsze pozostaną mi w pamięci przerażone oczy Pięknej Intrygantki wpatrujące się we mnie w taki sposób, jakbym to ja był twórcą tego chaosu i chciał skrzywdzić ją i jej źrebię.
Kolejny grom uderzył w podwórze, elektryzując wszystko, i klacz stanęła dęba. To było szalone: stała tak, napięta i wyprostowana, a ja znieruchomiałem, oszołomiony. Nie wiem, jak długo to trwało, ale nagle rzuciła się w stronę drzwi. Nawet mnie nie dotknęła, jednak ja, instynktownie próbując się odsunąć, upadłem i zobaczyłem, że źrebica biegnie za matką. Ta trzęsąca się mała klaczka rzuciła się w moją stronę, lecz zamiast mnie ominąć, tak jak zrobiła to jej matka, przebiegła dokładnie po mnie. Miałem wrażenie, jakby jej kopyto rozcięło mi plecy.
Nowo narodzone źrebię wygląda niepozornie. Jest urocze, masz ochotę je przytulać i brać na ręce, jednak waży co najmniej sześćdziesiąt kilo, a miesiąc później już ponad sto. Kopyto złamało mi kręgosłup i niczego już nie czułem. Ani deszczu, ani burzy, ani strachu, ani nawet bólu, wszystko zniknęło – jakby
ktoś nagle wyłączył światło.
Tymczasem mój ojciec na prowadzeniu wjeżdżał na ostatnią prostą. Bez wymierzenia choćby jednego bata i, oczywiście, nie wiedząc, co właśnie wydarzyło się w stadninie, wygrał wyścig.
Pan Schmidt w towarzystwie przyjaciół pozwolił sobie na wybuch radości, niemal przewracając stół. Wybiegł z restauracji, pokonał schody i salę wagową, aby na torze dołączyć do ojca i go ucałować, czego tata nie cierpiał.
Mama od razu zadzwoniła do domu ciekawa, czy oglądałem wyścig.
Odebrała Wanda:
– Och… proszę pani, proszę pani…
Głos uwiązł jej w gardle.
Czy płakałem, gdy doktor oznajmił mi, że już nigdy nie będę chodził? Nie. Krzyczałem wniebogłosy. Krzyczałem, aby zanieśli mnie do mojej klaczy, tylko tego chciałem.
Opuściłem szpital na wózku inwalidzkim ofiarowanym przez pana Schmidta, który sfinansował także budowę mojego minidomku na pastwisku Pięknej Intrygantki, o który poprosiłem i który otrzymałem. Bo zaletą bycia sparaliżowanym do końca życia jest to, że możesz prosić o rzeczy, na które w normalnych okolicznościach nikt by się nie zgodził. Są ci po prostu dane, bez dyskusji, jak na rozkaz z wysokiego szczebla. Jesteś swego rodzaju księciem. Nieszczęśliwym, lecz mimo wszystko księciem, na zawsze przykutym do swojego tronu.
Siła naszych marzeń – fragment