"Sherlock Holmes Society tom 6. Pole manewru" - recenzja komiksu
Ostatni tom serii "Sherlock Holmes Society" wypada całkiem przyzwoicie, gdyż czytelnicy cały czas są trzymani w niepewności co do kierunku, w którym ostatecznie potoczą się wydarzenia, a finałowa scena "Pola manewru" przynosi przekonujące zakończenie całej tej historii.
Po tym, jak wyszły na jaw rzeczywiste plany Liama Holmesa, jasne jest, że powstrzymanie go przed zniszczeniem stolicy Wielkiej Brytanii nie będzie prostym zadaniem. Słynny detektyw nie potrafi bowiem rozgryźć osobowości swego syna, który dzięki władzy nad umysłami jest przeciwnikiem groźniejszym nawet od Moriarty’ego. Dodatkowym zagrożeniem jest zaś ukrywający się gdzieś w Londynie kapitan Johnson, który nie zrezygnował przecież z misji, dla której wykonania przybył z przyszłości.
Nic dziwnego, że w tych okolicznościach Sherlock decyduje się wreszcie skorzystać ze wsparcia udzielonego mu przez Mycrofta. Powodzenie całego planu spoczywa jednak na barkach Megan Connelly, bo tylko ona dysponuje zdolnościami porównywalnymi z wykorzystywanymi przez Liama. W tym starciu dodatkowym atutem telepatki – podobnie jak słynnego detektywa – jest to, że ich przybyły z przyszłości syn musi zachować swych rodziców przy życiu, aby nie zagrozić własnemu istnieniu.
W efekcie w albumie tym jesteśmy świadkami emocjonującego wyścigu z czasem. Praktycznie od samego początku "Pola manewru" jesteśmy bowiem świadomi, że po zdobyciu wszystkich składników potrzebnych do skonstruowania bomby Liam, korzystając z pomocy przerażającego Ajschylosa, jest w stanie w każdej chwili zniszczyć cały Londyn. Zdajemy sobie sprawę, że Megan Connelly musi więc jak najszybciej namierzyć zarówno kapitana Johnsona, jak i swego syna.
Dopiero wtedy będą bowiem mogli wkroczyć do akcji będąca w połowie demonem Lynn Redstone i wampir Owen Chanes, a wreszcie sam Sherlock wraz z ludźmi Mycrofta. Problem tkwi w tym, że ani bohaterowie, ani czytelnicy nie mogą być pewni, czy chcący zapobiec powstaniu totalitarnego Wielkiego Królestwa przybysz z przyszłości nie ma jeszcze jakiegoś asa schowanego w rękawie!
Wszystko to sprawia, że w napięciu obserwujemy rozwój wydarzeń, szczególnie że układ sił potrafi się diametralnie zmienić dosłownie w ułamku sekundy. Co ciekawe, tym razem to nie słynny detektyw odegra kluczową rolę w najważniejszym momencie, a przy okazji przekonamy się też, że Sylvain Cordurié umiejętnie wykorzystuje tutaj paradoksy związane z podróżami w czasie, aby stworzyć naprawdę ciekawą i zarazem wewnętrznie spójną opowieść.