Trzeciego dnia królowa zaniepokojona wieściami o zniknięciu małżonka wysłała jarlów: Harbara i Björna, by odszukali go w Uppsali. Szukano na próżno. Na dymiących zgliszczach chramu, wśród spopielonych szczątków kości zwierząt i ludzi, stopionych z niekształtnymi bryłami srebra, miedzi i złota, niepodobna było odnaleźć jakichkolwiek śladów króla Eryka Zwycięzcy. Bronisz brał udział w poszukiwaniach, gdyż zależało mu na tym, by było co pochować pod królewskim kurhanem. W czasie owej bezskutecznej pracy doszedł go krzyk Szwedów, wołających, że płonie dwór królewski. Istotnie, przez drzewa na wzgórzu widać było języki ognia liżące południowy strop dachu. Harbar zatrwożył się o szatnie królowej i o dworki, które jeszcze nie zdążyły odjechać do Sigtuny. Bronisz skrzyknął kilkunastu włóczących się po zgliszczach świątyni jomsborczyków i rzucił się na ratunek. Pierwszy dopadł do opałowań dworzyszcza.
Po dziedzińcu miotały się oszalałe konie, tratując ludzi i raniąc się o rozrzucony sprzęt. Björn nagnał ogłupiałą straż do rozwalenia bramy i wypędzenia zwierząt na wolność. Harbar wdarł się od zachodu do wnętrza i wyrzucał przez okna na dwór, co mu w rękę wpadło. Bronisz pchnął ku niemu z pomocą kilkunastu z toporami, a sam pozostał na dziedzińcu, by wyrzucany dobytek porządkować, pilnując łakomych na łup jomsborczyków, aby go nie rozdrapali. Dźwigał właśnie okutą blachami skrzynię, gdy z północnej wieżyczki dymiącego w krąg domu rozległ się przeraźliwy krzyk niewieści. Porzucił skrzynię i w kilku susach tam podbiegł. Niewielka postać mignęła w otworze pod szczytem, skąd sypały się jakieś przedmioty, pudełka, tkaniny; krzyk powtórzył się i dym zasłonił wszystko. Björn poznał Helgę, jedynaczkę jarla Jaranda, i wołał, by ją wszelkimi sposobami ratować. W dole pod wieżyczką płaszczył się ganek, ale dach na nim już gorzał, dziewczynka więc nie mogła wyskoczyć, gdyż wpadłaby wprost w ogień. Björn rzucił się z toporem, by rozwalać ganek, Bronisz jednak zrozumiał, że to spóźnione.
Obok północnej ściany dworu rósł olbrzymi dąb. Górnymi konarami wywyższał się nad dach, z tej strony jeszcze nieobjęty płomieniem. Gruby, równy pień uniemożliwiał wdrapanie się samemu, więc Bronisz kazał się dźwignąć trzem drabom do tyla, aż zahaczył palcami o najniższą gałąź. Miecza nie odpasywał, a gdy już zasiadł mocno na drzewie, zażądał, by mu podrzucono tarczę. Przewiesiwszy tarczę na plecy, począł wdrapywać się wyżej ku upatrzonej gałęzi, która długością swą sięgała ponad szczyt dworu. Trzymając tarczę przed sobą, jął odpychać się od pnia, aż gdy gałąź wygięła się ku dachowi, zsunął się po niej i runął w dół z tarczą przed się na gonty. Załamały się pod nim, umożliwiając zaczepienie się o dach. Nieczuły na obrażenia tłukł głownią miecza w drewno, rozdzierał wyłom, aż zapadł się w dymiący otwór.
Ludzie z dołu baczyli z zapartym oddechem na wieżę. Po długiej, niepewnej chwili głowa Bronisza ukazała się w otworze nad gankiem. Patrzał w dół. Kaftan płonął mu na plecach, języki ognia lizały pukle włosów wymykające się spod hełmu, a na sczerniałej od sadzy twarzy białka świeciły nieludzkim wyrazem. Zniknął, by ukazać się wkrótce z olbrzymim tobołem, przywiązanym do miecza, w ramionach. Iskry już go objęły. Przez kilka natężonych chwil przepychał się przez otwór, klęknął na nim, chwilę wahał się, mierzył, wreszcie związany splotem ramion z tobołem runął w ogień pod sobą. Resztki ganku zapadły się z trzaskiem, tryskając snopami płomienistego dymu… Björn i Harbar ryknęli przeraźliwie i rzucili się z gołymi rękami w ognisko, skąd wyciągnęli olbrzymią postać nieprzytomnego woja z zaciśniętym w kleszczach ramion zwojem płonącej materii…
Zmierzchało już, gdy Bronisz po raz pierwszy odemknął powieki i odezwał się przytomnie. Spytał stojącego nad nim Sigvaldiego, czy Helga żyje. Uspokojony, że cała jest i w bezpieczeństwie, miast troskać się swoim stanem, kazał do siebie zwołać starszyznę jomsborską i przy nich, w obecności szwedzkich jarlów Harbara i Björna, potwierdził imieniem króla Bolesława władzę prawego jarla na Jomsborgu – Sigvaldiemu. Przykazał mu natychmiast ruszyć z wszystkimi siłami do granic Norwegii przeciwko Haakonowi. To wypełniwszy, zdążył poprosić, by przewieziono go do Sigtuny, i znów popadł w omdlenie. Sigvaldi sam odwiózł nieprzytomnego woja i powierzył go opiece królewskiego dworu. Gdy Sigryda z tytułu praw swych, jako dziedziczka pomorskich grodów, zatwierdziła go w godności jarla, Sigvaldi ruszył ze swoimi ku granicy norweskiej, żegnany z wielką ulgą przez Szwedów, którzy dosyć już mieli zbyt drapieżnych gości.
Jeszcze pożary w Uppsali nie wygasły, gdy do królowej doszedł srogi lament z Björki, gdzie rańscy wojownicy, mszcząc się za jakąś obrazę chorągwi Światowita, wpadli do bogatego miasta, złupili składy, popalili domy i dokonali rzezi wśród kupców obwinionych o obelgę wendyjskiego boga. Tej nocy żurawie szybujące nad Sigtuną omijały dwie łuny na niebie z dwóch najpiękniejszych miast: Björki i Uppsali. Szwedzcy jarlowie błagali królowę, by uwolniła kraj od słowiańskich sojuszników, Ranów szczególnie, którzy, bobrując po jeziorze Malar, na wyspach i zatokach, czynili spustoszenie, w byle czym znajdując pozór do obrazy i pomsty na Odynie. Sigryda przystała na to, żądając w zamian, by jarlowie Swedlandu zgromadzili natychmiast swe hordy i trzymali je w pogotowiu pod jejrozkazami aż do czasu, gdy wyjaśnią się sprawy norweskie, a w kraju zapanuje spokój. Gdy to przeprowadzono, królowa w swoim i swego syna, króla Olafa, imieniu podziękowała Arkonie za usługi, ich bogowi Światowitowi złożyła hojną ofiarę, po czym wśród gorzkich pożegnań żagle statków słowiańskich spłynęły ku morzu, obiecując wrócić znów na każde wezwanie swej pani.