Trwa ładowanie...
d2jbtoq
03-02-2020 07:14

Przecz z brunetami

książka
Oceń jako pierwszy:
d2jbtoq
Przecz z brunetami
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Żądna zemsty kobieta i niefrasobliwy detektyw kontra banda oszustów. Do tego pułapka na włamywacza i podrabiana cytrynówka. Kto wyjdzie cało z tego zamieszania? Pierwsza komedia kryminalna Marty Obuch znów w Waszych rękach! Wszystko przez brunetów! A trzeba przyznać, że Madzia ma do nich wyjątkowe „szczęście”. Najpierw z jej mieszkania znika w tajemniczych okolicznościach jeden z nich, później w życiu bohaterki pojawia się kolejny ciemnowłosy przystojniak. I dopiero wtedy zaczynają się prawdziwe kłopoty, bo tu nikt nie jest tym, za kogo się podaje. No, chyba że pewien blondyn, który wie o wiele więcej, niż ujawnia. Dzięki mężczyznom i swojej rozbrajającej naiwności Madzia i jej przyjaciółka znajdują się nagle w samym centrum przestępczej afery, którą usiłują rozwikłać na swój sposób. Pułapka na włamywacza? Żaden problem. Pościg w szpilkach za przestępcą w tramwaju? Czemu nie, przynajmniej dysponuje się narzędziem perswazji w postaci buta. Olѐ! Czasem jedyne słuszne podejście to babskie podejście: NIE DAĆ SIĘ PODEJŚĆ…

Przecz z brunetami
Numer ISBN

978-83-7674-480-3

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

320

Język

polski

Fragment

Drodzy Czytelnicy! Trzymacie w rękach książkę, którą debiutowałam w 2007 roku, czyli wieki temu – była to epoka zielonych dowodów osobistych, ograniczonego dostępu do komputera czy wywoływania zdjęć w ciemni, nie mówiąc już o mentalności zarówno porządnych obywateli, jak i przestępców. Na etapie redakcji postanowiłyśmy z moją panią redaktor jednak zachować te smaczki, żeby nie pozbawić książki warstwy obyczajowej, zatem proszę wziąć na to poprawkę. Dziełko zostało wznowione na Waszą prośbę, choć przyznam, że długo musiałam się do tego przekonywać. A to dlatego, że od tamtego czasu wiele się nauczyłam i mój warsztat literacki jest aktualnie zupełnie inny. I choć z powstaniem oraz wydaniem mojej pierwszej książki wiązało się mnóstwo emocji, dziś spoglądam na nią z dystansem i twierdzę, że w swoim dorobku mam powieści o wiele ciekawsze. Ale kto by się tam liczył ze zdaniem autorki… Jeszcze niedawno uważałam, że o Brunetach powinno się zapomnieć, bo ci, którzy czytali choćby Łopatą do serca, mogą się poczuć rozczarowani, jednak w tym przypadku zdarzyła się rzecz dziwna. Im bardziej się upierałam, że książki nie wznowię, tym częściej słyszałam głosy protestu – o dziwo również tych czytelników, którzy już ją znali. Przeważyły opinie przyjaciół. Składam zatem broń. Ale ostrzegam, że czytacie te wypociny na własną odpowiedzialność… Marta Obuch Walduś przepadł. Przepadł tak, jak tylko potrafi przepaść facet, kiedy znika z mieszkania kobiety, nie zostawiwszy po sobie nawet wciśniętej pod łóżko skarpetki. Po prostu któregoś wieczoru Madzia wróciła z pracy (robiła zdjęcia dla jednej z katowickich gazet) i w domu nie było już śladu po mężczyźnie życia, który pasł się przy jej boku przez ostatnie cztery jakże słodkie miesiące. Po pierwszym ataku babskiej histerii dotarła do niej brutalna prawda – ukochany nie konał gdzieś w drodze do szpitala jako ofiara wypadku samochodowego ani nie leżał na szynach kolejowych, gdzie dogorywał w drgawkach przejechany przez pociąg. Po prostu ją zostawił. Spakował się i wyniósł, nie zaszczycił jej nawet pożegnalną karteczką w stylu: „ODCHODZĘ!”, która, choć banalna w formie, niosłaby przynajmniej za sobą konkretną treść. Madzia wiedziałaby, na czym stoi. A tu chała. A może… Znowu zaczęła rozmyślać. A może Walduś wcale się nie wyniósł, tylko musiał nagle gdzieś wyjechać i nie zdążył jej poinformować? Może ukradli mu komórkę? Może ten pociąg, drgawki, masakra na drodze… Może to wszystko wcale nie takie niedorzeczne? Jednocześnie w zbolałej od nadmiaru pytań głowie Madzi błysnęła kilkoma karatami zdradziecka myśl: „Znowu będę mogła chodzić w szpilkach!”. W sekundę potem myśl zdechła, padła i ślad po niej nie pozostał. I co z tego, że znowu wskoczy w swoje ukochane butki, skoro Waldemar, skądinąd bez kapelusza ledwie metr siedemdziesiąt, przestał się włóczyć co ranek po jej sypialni. A włóczył się zniewalająco! Rozchełstany biały szlafrok, zmierzwione seksapilem czarne włosy i w ogóle… jakaż wielka, obezwładniająca męskość od niego biła. Buchała nawet! Musiała buchać, skoro do tej pory słowo „facet” oznaczało dla Madzi osobnika płci męskiej absolutnie około metr dziewięćdziesiąt, a tu proszę… Marna stosiedemdziesiątka i szał ciał. Nawet zmieniła dla niego łóżko. Bo jej dotychczasowa kanapka ze względu na rozmiary okazała się dla Waldusia przestrzenią absolutnie aseksualną. Madzia szarpnęła się więc i nabyła prawie statek kosmiczny, nie kanapę. Na takim łożu można było odlecieć już od samego leżenia, a co dopiero… No właśnie. Walduś okazał się bezkonkurencyjnym kochankiem - smak i technika pierwsza klasa, może tylko ten romantyzm pałętał się gdzieś poza łożem zdecydowanie, bo w pakiecie z kurduplem pod kołdrą go nie było. Za to Madzia nadrabiała wszelkie braki z nadwyżką: kupowała wybrakowi różne męskie drobiazgi, organizowała obiady i kolacyjki. A kuchciła znakomicie, co Waldek – wyborny smakosz – umiał docenić. Szczerze mówiąc, chyba nawet wyżej cenił sobie kulinarną osobowość swojej tymczasowej połówki niż względy okazywane mu przez nią na zakupionym łożu. Z półsłówek Madzia wydedukowała, że jest w tych sprawach za wygodna – oczekiwała, ha! męskiej inicjatywy. Tym wymaganiem jej luby zdawał się zniesmaczony. Kobieta powinna otwarcie wyrażać swoje chęci, choć on i tak zdecydowanie wolał być oporządzany, niż sam miałby oporządzać. Ale kto by się tam czepiał szczegółów. – Naprawdę, już bym wolała znać najgorszą prawdę, niż tak się męczyć – wyznała przyjaciółce przybitym głosem. – Ile to już minęło, jak go nie ma? Tydzień! Powiedz, czy ja byłam dla niego niedobra? A może mam krzywe kopyta, cztery miesiące chodziłam bez obcasów. Pierwszy raz w życiu, może mi się poskręcały? Słowa te kierowała do Anety, czyli Nety, walczącej właśnie ze słodzikiem, który, skubaniec, za nic nie chciał wypluć kilku kalorii dla osłodzenia czarnej cieczy w filiżance. Neta przyjęła pytanie z ironicznym uśmiechem. – Moim zdaniem, z którym ty się w ogóle nie liczysz, więc nie wiem, po co pytasz, wręcz przeciwnie. Byłaś za dobra – stwierdziła. – Dobra nie w sensie: aureola mi świeci, ale… Wiem, byłaś za miękka! Faceci nie lubią miękkich kobiet… Co ja mówię? – zreflektowała się nagle. – Lubią, nawet bardzo, co to za komforcik mieć babę, która na wszystko pozwala. Ale nie liczą się z taką. To chciałam powiedzieć. Włażą jej na głowę, i tyle. A nóżki masz eleganckie, nie wydziwiaj. – Chociaż nóżki… – Madzia pociągnęła nosem, ale humor jej się trochę poprawił. – Za dobra? To co, jakąś francę mam udawać czy jak? Teatrzyk Domowy przedstawia…? Przestań. Odgrywanie przed bliską osobą, że jest się kimś innym niż w rzeczywistości, Madzia stanowczo wykluczała. Później nie miałaby pewności, kogo jej wybraniec obdarzył uczuciem: ją samą czy produkt, który mu w swojej głupocie podsunęła. Neta zdawała się mieć inne zdanie. – Dlaczego od razu teatrzyk? Każda baba jest trochę francą, musisz to po prostu z siebie wydobyć. Dla zasady… A ty się boisz, że koleś przestanie cię kochać, bo potrafisz walnąć pięścią w stół i powiedzieć, co ci się nie podoba. – Jakby na poparcie swoich słów zaczęła z zawziętością okładać plastikowym pudełeczkiem kuchenny blat. – Widzisz, ja to mam we krwi. – Może faktycznie… Za grzeczna chyba byłam. – Madzia nie mogła nie przyznać przyjaciółce racji. Tak naprawdę zdarzało się, że upojne chwile z Waldusiem zakłócały czasem jej natrętne rozważania, czy ukochany aby nie terroryzuje jej odrobinę, ale szybko się z takimi paskudnymi myślami rozprawiała. Lepszy chyba facet męski i twardy niż rozmemłana, potulna sierota. – Czemu do facetów nie ma instrukcji obsługi? – spytała żałośnie. – Bo każdego obsługuje się inaczej… A gdzie ten twój piękny pracował, może tam byś go poszukała? – zasugerowała Neta. Madzia westchnęła głęboko i nieszczęśliwie. – Już dawno bym to zrobiła, gdybym znała adres – musiała wyznać, chociaż domyślała się reakcji przyjaciółki. I nie pomyliła się. Neta zamarła ze słodzikiem w ręce. – Czy ty…? – Nie. – Madzia uprzedziła jej pytanie. – Nie żartuję. Wiem tylko, że ta jego firma komputerowa mieści się w Rudzie Śląskiej. Ale gdzie konkretnie, nie interesowałam się. – To może chociaż dzwonił do ciebie z pracy? – Dzwonił, ale na stacjonarny. Numer się nie wyświetla, a na bilingu figuruje numer zastrzeżony. – Hmmm… – Neta postanowiła nie dobijać przyjaciółki i nie wyrażać swojego zdania w kwestii naiwności niektórych jednostek płci pięknej, chociaż właściwie wystarczyło na nią spojrzeć, żeby się domyślić, co sądzi. – Wiem – powiedziała z poczuciem winy Madzia. – Masz mnie za zboczenicę i dziwadło. Ale co, miałam o wszystko wypytywać? Wydzwaniać, kiedy pracował, i żądać PESEL- u? Przestań, facet też chce sobie od baby odpocząć. – Teraz to ty sobie odpoczniesz od chłopa – wyrwało się jednak Necie. – Czyli faceta trzeba jednak tłamsić?! – zirytowała się Madzia. – Czemu od razu używasz takich brzydkich słów? Tłamsić… Ja bym raczej powiedziała: trzymać rękę na pulsie, czuwać, dyskretnie kontrolować sytuację. Zaraz tłamsić! A poza tym… Powiedz, czy on faktycznie zasługuje, żeby się nim tak przejmować? Przypomnij sobie coś nieprzyjemnego, co ci zrobił. Trochę chyba tego było? Madzia sięgnęła pamięcią do wcale nie tak odległych czasów. No, owszem, trochę by się znalazło. Święte oburzenie Waldka, kiedy zaglądał do kuchni, w której stały stosiki brudnych naczyń i garnki z hodowlą pleśni domowej (wielkie mi co…). Burczenie pod nosem nad zbieranymi po niej ciuchami, które z przyzwyczajenia rzucała na krzesło, zamiast pędzić ze ściągniętą z siebie garderobą od razu do szafy. Wreszcie, wymowne ściągnięcie brwi nawet przy tak głupiej czynności jak krojenie przez Madzię pomidora w grubaśne, czterocentymetrowe plastry, bo tak lubiła, a on, perfekcjonista i esteta, nie mógł na to patrzeć. I za każdym razem Walduś dawał upust swojemu rozczarowaniu. I, co tu kryć, bywał w tym upuście nieprzyjemny. Dotąd za nią chodził i suszył jej głowę, aż w końcu dawała za wygraną. Coś ją tam przy tej okazji drapało w duszy pazurami, a nawet wbijało te pazury aż do krwi, ale zaciskała usta i robiła, co chciał. A cienki plasterek pomidora wlatywał jej do żołądka tak szybko, że nawet nie czuła jego smaku. Zaraz, czy ona naprawdę była tak nieprzytomnie szczęśliwa? – Pomidora! Jak zaraz nie zjem pomidora, to zdechnę – oświadczyła z determinacją pod wpływem wspomnień. – Pomidora! Neta spojrzała na przyjaciółkę ze zdumieniem, ale nie zgłosiła protestu. Wiadomo przecież, że kobiety różnie reagują, kiedy tracą obiekt westchnień. Jeśli może na to poradzić zwykłe warzywo… – Idę po słodzik, bo z cukrem kawy nie wypiję, to ci przy okazji kupię. Ty w tym czasie może coś zrób. Zajmij czymś główkę, najlepiej rączkami. Nie wiem, wyszoruj podłogę czy coś. Wracam za chwilę. – Rączkami to ja się dzisiaj mogę tylko upić – zakrzyknęła buntowniczo Madzia. Ale tego Neta już nie usłyszała; zdążyła wyjść. Trzaśnięcie drzwiami zabrzmiało w opustoszałym mieszkaniu jednak nadzwyczaj nieprzyjemnie. Tak nieprzyjemnie, że Madzia westchnęła, jak umiała najciężej, i podeszła do lodówki. Nie miała dużego wyboru. – Czysta… Ohyda! O, nie, dzisiaj nic mnie nie zniechęci – postanowiła. – Ty albo ja – powiedziała, sięgając zdecydowanym ruchem po butelkę. – Nie Krwawą, tylko Krwistą Mary, zakrwawioną zrobię. Za twoje zdrowie wypiję, Waldek. Żeby cię jasny szlag trafił! Neta, która pobiegła po słodzik do siebie, czyli do bloku naprzeciwko, wróciła zaledwie po piętnastu minutach. Tymczasem właśnie kwadrans wystarczył Madzi na podjęcie decyzji, która przesądziła o jej przyszłym życiu, o czym ona sama nie miała w tym momencie zielonego pojęcia. Waldusia należy odnaleźć. Należy go odnaleźć i spojrzeć mu w twarz. I albo mu w tę gębę napluć, albo z tej gęby usłyszeć słowa wyjaśnienia. Koniec, kropka! Neta zastała swoją przyjaciółkę zamyśloną nad szklanką jakiegoś przezroczystego płynu. Odbijająca się w nim twarz wyrażała wręcz morderczą zaciętość. Nie drgnęła, nawet kiedy Neta położyła na stole dorodnego czerwonego pomidorka. – Halo! Łączymy się. – Ja go znajdę – zapowiedziała Madzia twardo i przeciągle, nie spuszczając wzroku ze szklanki. – Kogo? – Jak to kogo? Waldusia! – Tak? A to w jaki sposób? – zapytała z uprzejmym zainteresowaniem Neta, łapiąc za swoją kawę. – Przecież prawie nic o tym bubku nie wiesz. Pójdziesz do wróżki? Madzia przeniosła spojrzenie na przyjaciółkę. W jej oczach malowała się żądza krwi. – Nie pójdę do żadnej wróżki, pójdę do… detektywa – oświadczyła z mocą. Ostatnie słowo kazało Necie nachylić się nad Madzią i jej napojem. Zapach mówił sam za siebie. – Ile tego wychlałaś? – spytała podejrzliwie. – Wynajmę detektywa. – Madzia nie zważała teraz na nic. – I znajdę drania! – Jakby tak wszystkie puszczone w trąbę latały do detektywów… Co to w ogóle za idiotyzm? Może raczej powinnaś wyciągnąć wnioski i położyć na jełopie krzyżyk? Zająć się zdjęciami? Wiesz co, może jednak sobie drinknij. – Neta poddała się i sama zaczęła szukać wzrokiem pustego naczynia. Tymczasem unieruchomienie Madzi rozwiało się w sekundzie. Gwałtownie zerwała się na nogi i wpatrzona w jakiś punkt na ścianie zacisnęła pięści. Jacy mężczyźni? Jaka rozpacz i żal…? – Drinknę, żebyś wiedziała. Zrobię Krwistą Marychę i drinknę, a potem poszukam detektywa. Chociaż nie, najpierw założę buty. – Nagle zmieniła zdanie i obróciła się na pięcie. – A ja z nim dzieci chciałam mieć! – rzuciła już z przedpokoju, gdzie w amoku otwierała szafę, po czym zaśmiała się tubalnie. Przypomniała sobie o pięknych, czarnych pantoflach, które kupiła tuż przed pojawieniem się w jej M3 Waldemara, a potem z lekkim dziabnięciem w sercu schowała do pudełka na sto dwadzieścia długich dni. Poczuła naraz nieodpartą chęć włożenia ich na nogi. I wszystko zaczęło wyglądać inaczej. – Piękne, prawda? – Wkroczyła do kuchni jako całkiem inna osoba. Buty zalśniły wytworną skórką. I jednocześnie wizja Waldka jakby zbladła, sklęsła, chociaż, nie da się ukryć, wciąż dyszała astmatycznie gdzieś w oddali. Madzia miała na punkcie butów regularnego bzika. Oprócz zdjęć – jedynego. Mogła cały miesiąc ciągnąć choćby na chińskich zupkach, ale jeśli poraziły ją jakieś buty, musiała je mieć. Nawet jeśli kosztowały połowę pensji. Na ogół nie ubierała się elegancko, nie miała czasu na żadne kobiece, oszałamiające zabiegi i turboszmaciane zakupy, zresztą trudno robić zdjęcia w seksownych szmatkach i nienagannej koafiurze. Często wręcz musiała wtopić się w tłum, żeby pstryknąć niespodziewanie migawką. W ciuszkach od razu byłaby widoczna, a to mogło oznaczać klapę. Te niedogodności zawodu rekompensowała sobie właśnie butami. Buty zawsze kupowała obłędne i wygodne. I czuła się w nich seksownie. Chociaż w nich. – Widzę, że wracasz do życia – skwitowała z zadowoleniem jej przemianę Neta. – Słyszałaś, gdzie kobiety mają punkt G?

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2jbtoq
d2jbtoq
d2jbtoq
d2jbtoq