Trwa ładowanie...
dq2wje4
30-01-2020 16:23

Postaw na miłość

książka
Oceń jako pierwszy:
dq2wje4
Postaw na miłość
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Podobno nieszczęścia chodzą parami. Ale jak to liczyć, jeśli pary tworzą się i znikają – niczym w kalejdoskopie – we wnętrzu trójkąta?
Trzy bohaterki, trzy różne kobiety, trzy życiowe dylematy. Marta, Bogna i Dominika znają się od lat. Jako dojrzałe kobiety przyjaźnią się nadal, choć życie każdej z nich ułożyło się zupełnie inaczej. Bogna jest po rozwodzie, małżeństwo Dominiki nie jest może spełnieniem marzeń, ale daje jej stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. Najbardziej szczęśliwa wydaje się Marta, jej małżeństwo nie przeżywa kryzysu (choć zazdrosny mąż też umie zdenerwować!), a kariera zawodowa przynosi satysfakcję. Życie jednak potrafi zaskakiwać.
Postaw na miłość to mądra i ciepła książka, choć traktuje o trudnych sprawach: zdradach, chorobach, utracie zaufania, odrzuconej miłości. Nie ma w niej młodych i przebojowych kobiet, które prą przez życie jak czołgi, nie zaliczając żadnych upadków. Są za to kobiety prawdziwe, kobiety z bagażem doświadczeń, którym czasem wali się na głowę cały świat, ale które dzięki przyjaźni i życiowej mądrości potrafią sobie poradzić z przeciwnościami losu i choć z wielu sytuacji wychodzą poranione, otrzepują się i idą dalej – silniejsze o kolejne doświadczenia.
Czy zawsze warto postawić na miłość? Oto opowieść, w której prym wiodą złudzenia. A życie pod ich dyktando to gra pozorów, którą trudno przerwać. Czy taki bagaż doświadczeń da się nieść bez konsekwencji? Warto się przekonać.
Katarzyna Stec,
blog Książki na czasie (katarzynastec.wordpress.com)
To bardzo interesująca powieść, szczera, pisana głębią duszy. Od pierwszego zdania poddałam się jej urokowi. Serdecznie polecam.
Iwona Walczak, autorka

Postaw na miłość
Numer ISBN

978-83-7674-636-4

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

388

Język

polski

Fragment

1

Dociekanie przyczyn jest jak rozdrapywanie ran. Taki swego rodzaju masochizm. Wywle­kanie brudów mierzi i wcale nie przynosi ulgi, choćby chwilowej, nic nie jest takie samo i nie będzie. Dominika wie to bardzo dobrze, zawsze miała skłonność do pesymizmu i zamartwia­nia się o wszystko. A najbardziej chyba o to, że nie będzie umiała stworzyć szczęśliwego związku, że powieli schemat, w który została wpisana, bo tak chciał los, bo takie jest życie. Może i nie umiała żyć bez zmartwień. Potrze­bowała ich do codziennej egzystencji. Bardziej niż jedzenia i picia. Jednak teraz naprawdę ma się czym martwić. Nawet nie chce otwo­rzyć oczu, spuchnięte i zaciśnięte mocno po­wieki chronią przed światłem. To namiastka azylu, ucieczki przed rzeczywistością, powrót do dzieciństwa, kiedy wystarczyło zamknąć oczy, żeby nie być. Śmieszne przeświadcze­nie, że świat poza nimi nie istnieje, znika, że można mu nadać swój własny wymiar, przy­najmniej dopóki się nie uniesie powiek. Po­wraca zapamiętana chwila z dzieciństwa, za­bawa w chowanego, gdy usiadła pod stołem i przymknęła oczy. Pamięta moment, gdy nagle frunęła niemal pod sufitem, tato podrzucił ją wysoko i śmiał się, że udało mu się ją znaleźć. Jeden jedyny raz tak ją podrzucił i tak wesoło się śmiał, potem ją wyściskał i połaskotał wą­sem. Zachłysnęła się radością, a serce trzepo­tało mocno wcale nie ze strachu, jak później. Zapamiętała ten śmiech, wspomnień nie da się usunąć jak fotografii. Zdjęcia można spalić, wyrzucić, ale pamięci nie da się oszukać. Zdję­cia… Zawsze lubiła zdjęcia, a teraz… Wzdry­gnęła się, nie, nie chce o tym myśleć, nie chce wracać do wczorajszych, nie, to już przecież przedwczorajsze wydarzenia. Dzień podobny do dnia, najchętniej nie wstawałaby w ogóle z łóżka, ale przecież musi, choćby dla Emilki. Porzuca wspomnienia, które uparcie wdzierają się w rzeczywistość. Dzielą się na złe, dobre i neutralne. Nie potrzebuje wspomnień. Żad­nych. Teraz rozumie, dlaczego mama podarła tamte odbitki. Albo spaliła. A może schowała. Dominika nigdy nie mogła ich znaleźć, po­mimo wielkich chęci. Nawet miała pretensje do mamy, że pozbawiła ją tego wycinka przeszło­ści, ale mama uważała, że postąpiła słusznie, że tato nie zasługiwał na pamięć.

– Kiedyś to zrozumiesz – ucinała, gdy Do­minka bezskutecznie próbowała skierować roz­mowę na temat taty. – Jesteś za mała, żeby to pojąć. To są sprawy dorosłych.

Nawet gdy była starsza, wciąż była za mała. Późniejsze wspomnienia też nie wszyst­kie były dobre.

– Leżysz tak od wczoraj? – Zdumienie Bogny graniczy z dezaprobatą. – A jednak dobrze, że przyszłyśmy, tak przypuszczałam. Wyglądasz jak śmierć, zrób coś z sobą. Marek w końcu przyjedzie, lepiej, żeby cię w takim stanie nie oglądał – komenderuje, Marta stoi obok w mil­czeniu. – Sama mówiłaś, że nie wiadomo, kiedy wróci.

Dominika nawet nie słyszała, kiedy weszły, nie wie, czy stoją tak długo czy krótko, czego od niej chcą. Jedyne, czego ona chce, to żeby sobie poszły i zostawiły ją samą, przecież oznaj­miła im wczoraj, że nie ma ochoty nikogo oglą­dać, z nikim rozmawiać. Nie spodziewała się, że wpadną do niej podczas joggingu, a właściwie po nią, choć tyle razy im powtarzała, że nie ma ochoty biegać. Ubzdurały sobie, że powinna się poruszać, ona chyba sama wie najlepiej, co po­winna, a czego nie. Marta biegała regularnie, zazwyczaj jednak rano, Bogna sporadycznie, Dominika nie rozumiała, dlaczego uczepiły się jej, skoro nie lubi biegać.

– Jadłaś w ogóle coś? – pyta Bogna, ale Do­minika nie zamierza odpowiadać, głupie pyta­nie, jakby jedzenie było najważniejsze, jakby nie było oczywiste, że Dominika nie może nic przełknąć. Patrzy z wyrzutem, że przyjaciółka nic nie rozumie, lepiej, żeby się w ogóle nie od­zywała. Bogna może i chce dobrze, ale Domi­nikę to drażni, takie współczucie kogoś, kto sam przez coś podobnego nie przechodził. Do­minice jest wszystko jedno jak wygląda, ładnie czy brzydko, Markowi i tak, pewnie to obojętne, wcale nie myśli o jego powrocie, bo nawet jeśli wróci, nie będzie już tak samo.

– Przestań się zamartwiać na zapas – radzi Bogna, jakby czytała w jej myślach, a Marta tylko kiwa głową na znak, że zgadza się z nią, milczy, żeby za dużo nie mówić. Dominika jest jej wdzięczna za milczenie, chociaż Marta od­biera to zupełnie inaczej.

– Przecież w gruncie rzeczy nic jeszcze nie wiesz – próbuje ją w końcu pocieszyć, ale robi to tak beznamiętnie i nieudolnie, jakby miała świa­domość, że Dominika nie skorzysta z jej rad.

Dominika przez moment żałuje, że im po­wiedziała, może powinna skłamać, że jest chora, źle się czuje, i wcale nie byłoby to takie wielkie kłamstwo, bo jak można się czuć, gdy się odkryło, że ktoś najbliższy zawiódł, okazał się zdrajcą. A więc pewnie powieli ten schemat, słusznie się martwiła, coś w tym jednak jest, nieważne – geny, wychowanie czy przeznacze­nie. O tacie nigdy nie myślała jako o zdrajcy, pielęgnowała w sobie dobre wspomnienia, mimo braku zdjęć, ale nauczyła się obywać bez nich. Odtwarzała w pamięci tamte chwile, kiedy byli jeszcze we trójkę, mama, tata i ona, Dominika, potem też byli we trójkę, ale zamiast taty była babcia Dobrochna. To nie to samo, ale mama uważała, że to samo, że wystarczy, by liczba się zgadzała, była to dla niej gwarancja szczęśli­wego dzieciństwa. Tak zresztą często powta­rzała babci, gdy myślała, że córka nie słyszy:

– Zrobię wszystko, żeby Nisia miała szczę­śliwe dzieciństwo.

Ale ono nie mogło być szczęśliwe bez taty, mama o tym nie wiedziała. Nie mogło być szczę­śliwe po tamtych kłótniach, których była mimo­wolnym świadkiem. Za mała, żeby to zrozumieć, za duża, żeby zapomnieć. Babcia, choć kochana, nie była tatą i nigdy nie mogła go zastąpić.

– A nawet gdyby zdradził, to co? – Głos Bogny brzmi jak z innego wymiaru. – Będziesz mu­siała z tym żyć, co się stało, to się nie odstanie. Nie jesteś pierwsza ani ostatnia.

Dominika znowu zaciska powieki, to przy­nosi chwilową ulgę, a przynajmniej nadzieję, pocieszenie. Jak za każdym razem, gdy usły­szała coś, czego nie powinna, i zamykała oczy, modląc się, żeby świat zniknął albo żeby ona zniknęła. Najgorsze były te podniesione głosy, zachowane w najgłębszych zakamarkach pa­mięci, właściwie podniesiony był jeden, mamy, ten drugi tylko czasem. Głosy wwiercały się w jej świat mimo zaciśniętych powiek i uszu zatkanych rękoma, niezależnie od tego, czy była w łóżku, czy przed telewizorem. Kiedyś za­mknęła się w szafie.

– Co tu robisz? – usłyszała wtedy prze­rażona, ale zanim zdążyła zebrać my­śli i odpowiedzieć, okazało się, że nikogo to tak naprawdę nie interesuje, jakby na­tychmiast o niej zapomnieli, dużo póź­niej zrozumiała, że pytanie było rzucone grzecznościowo. Nie chciała być świadkiem tamtej rozmowy, z której nie rozumiała nic a nic, z której zapamiętała tylko jedno przerażające słowo „odchodzę”, od-cho-dzę – łomotało jej w głowie, a może w sercu, sama już nie wiedziała, czuła jedynie potworny ból. To było najsmutniejsze wspomnienie z dzie­ciństwa. Najgorsze słowo świata zmieniło na zawsze jej życie. To słowo wypowiedziały usta taty. Nikt nie czekał na jej odpowiedź, która nie padła.

– Nie ma mnie – chciała odpowiedzieć. – Nie widzicie?!

Głos uwiązł jej w gardle, pamięta to uczu­cie, zaciskała oczy aż do bólu, ale najgorszy był tamten drugi ból, tamto trzepotanie serca, które chciało rozerwać jej piersi i nie było już wcale miłe. Jak to „odchodzę”? Nie rozumiała, ale przeczuwała coś najgorszego, nie chciała, żeby ktoś odchodził, nie chciała, by rodzice kłócili się tymi podniesionymi głosami. A gdy już tro­chę się uspokoiła i postanowiła otworzyć oczy, odrobinkę, przez szparkę ujrzała, że nikogo obok nie ma, na ścianie tyka zegar, którego wskazówki zawsze ją fascynowały. Ucieszyła się nawet, odetchnęła z ulgą, bo to oznaczało, że wszystko sobie wymyśliła, że wszystko jest jak dawniej, mama krząta się po kuchni, a tato ogląda telewizję i nie wolno mu przeszkadzać, bo odpoczywa po pracy. Nasłuchiwała tych od­głosów krzątania, wymieszanych z dźwiękami płynącymi z telewizora i zza ściany, nawet je słyszała, dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że tylko chciała je usłyszeć, że są wyłącznie w jej myślach albo w wyobraźni.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dq2wje4
dq2wje4
dq2wje4