Trwa ładowanie...
recenzja
20-04-2012 13:00

Podglądanie mistrza, opis człowieka, kwadratura koła

Podglądanie mistrza, opis człowieka, kwadratura kołaŹródło: "__wlasne
d1nltxt
d1nltxt

Lubię biografie. Lubię listy, wspomnienia i dzienniki. Jak większość ludzi lubię podglądać, a literatura z podglądactwem wiele ma wspólnego. Księgarniane półki uginają się od sylwetek znanych postaci polskiej (i nie tylko) sceny teatralnej, filmowej, literackiej… Od możliwości wyboru łatwo stracić głowę – wszak każdy jest na swój sposób interesujący/barwny/wybitny (niepotrzebne skreślić)
. Gdzieś w tej przestrzeni, trochę z boku, trochę natrętnie (nie) rzucając się w oczy – Miron. Nie – Białoszewski, nie – „piewca durszlakowej łyżki”, nie – „autor * Pamiętnika z Powstania Warszawskiego”: po prostu, bez zbędnych metonimii, Miron. Logiczne: * Tajny dziennik przestał być tajny, więc i biografia by się przydała. Jest i biografia – mistrz o mistrzu, czyli Sobolewski o Białoszewskim, czyli lepiej być nie może (szczególnie, że Sandauer nie żyje).
Chwytam książkę do ręki i trochę jednak się boję stawiania pomników, natrętnych polonistycznych fraz… Tytuł wabi, kusi, trochę zaczepny, trochę filuterny, przykuwa uwagę, a przede wszystkim obiecuje – i to bardzo wiele.

Razem z Sobolewskim wbiegamy do mieszkania Mirona przy placu Dąbrowskiego: wbiegamy i jest tak… och, ach egzystencjalnie! Och, dlaczegóż nie mam na sobie czarnego, rozwleczonego swetra, gdzie mój papieros i rogowe okulary? Początek drętwy, napuszony, nijak nie domowy, w niczym nieprzypominający prywatności. Wyświechtane frazy, polonistycyzmy ohydne, eschatologie, -izmy, trudne słowa. Przebrnąć warto. Sobolewski powoli się rozkręca, gdy tylko przestaje przejmować się starą zasadą krytyki polskiej, że im więcej Kopalińskiego musi przyswoić czytelnik, tym mądrzej napisane. Mijamy eschatologie i kolejny zgrzyt. „Maksymalnie udana egzystencja”, „piewca durszlakowej łyżki”, znów frazy nadęte, spiętrzenia epitetów… Całe szczęście więcej zgrzytów nie pamiętam, a i te jestem w stanie wybaczyć.

Sobolewski podjął się niesamowicie trudnego i godnego uznania zadania: opisać swego mistrza tak, by pokazać go od najbliższej rzeczywistości i codzienności strony. Cel karkołomny, bo jak nie postawić pomnika, a jednocześnie nie silić się na w gruncie rzeczy zawsze tylko udawany obiektywizm? Z prób takiego przedstawienia Mirona Białoszewskiego powstała doskonała książka. Kim jest Człowiek Miron?

Mironowe „wtorki”, niezliczone anegdoty dotyczące osób blisko związanych z Białoszewskim, jego podróże, związki, przeżycia, Teatr na Tarczyńskiej, kolejne przeprowadzki, choroba, literatura, literatura, literatura… Początkowo można odnieść wrażenie, że książka jest w dużej mierze pracą poświęconą poezji Białoszewskiego: sporo tu cytatów, interpretacji, objaśnień. To drzewo Miron opisał, bo widział. Powstanie wyglądało tak i tak, a on robił to, co robił. Ktoś się pogniewał za tę książkę, ktoś – przeciwnie – wreszcie miał pretekst do ponownego spotkania. Literatura. Panteon postaci, z których każda po przeczytaniu tej książki przestaje być tylko zlepkiem liter układających się w nazwisko: Leszek Soliński, Ludmiła Murawska, Ludwik Hering, Józef Czapski , Henk Proeme. Malina, Kicia Kocia, Anula, Tadek. Tak, ten sam – Sobolewski. Znów literatura: dramaty, piosenki do sztuk prezentowanych w Teatrze na Tarczyńskiej, niezliczone godziny
rozmów. Wszędzie, wszędzie literatura. A gdzie Miron? Jak w życiu: leży na łóżku i czasem coś opowie. Gdy już zastuka się do jego drzwi w rytm Beethovenowskiej symfonii, wejdzie, zaakceptuje noc, która jest dniem, kawę, efedrynę, ciężki dym papierosowy, świątki, ornaty i menory spiętrzone w jednym niewielkim pomieszczeniu – można zobaczyć, jak z tego obrazu wyłania się Miron. Dziwny, niepasujący, bardzo towarzyski, skromny, przepełniony hedonizmem, genialny i znużony, z polotem i bez, chory i w dobrej formie. Taki i taki. Każdy. A Sobolewski, gdy już się rozkręcił, jest wspaniały: z jego barwnej, nieprzegadanej (mimo wspomnianych fraz) opowieści wyłania się niezwykły portret. W jego tworzeniu jest coś niezwykle skromnego: można odnieść wrażenie, że autor niemal celowo unika odpowiedzi na pytanie, które w połowie książki ma już formę: „No to jaki do diabła był ten Miron?”. W pewnej chwili Sobolewski zwierza się: „Osiemnastoletni entuzjasta Mirona […] pyta mnie znienacka: jaki właściwie był Miron? Ten z krwi
i kości, nie ten ze słów? Uświadomiłem sobie, że oglądaliśmy Mirona tylko wtedy, gdy latał jak motyl, a nie wtedy, gdy tkwił w swoim pokoju, w fazie larwalnej. Gdy przychodził i opowiadał o tym, co zobaczył po drodze, był to już szkic możliwego utworu. Mam go teraz odczarować? Obnażyć? Lecz gdyby nawet o coś takiego się pokusić, materiał do demaskacji trzeba by brać też od niego samego, z jego dziennika, próz, wierszy, gdzie została jego mironczarnia”. Nie ma demaskacji, bo za każdym razem, gdy czytelnik spodziewa się pikantnych szczegółów, zostaje odesłany do * Tajnego dziennika* – chcieliście, to macie.

d1nltxt

To, co wyłania się spod pióra Tadeusza Sobolewskiego to niezwykły obraz, który powstaje powoli ze skrawków, drobiazgów, ułamków chwil, anegdot – bo przecież próba opisania kogokolwiek zawsze pozostanie pragnieniem schwytania tych drobnych okruchów rzeczywistości, które najpełniej potrafią oddać charakter opisywanego. *Jest to także książka niezwykle intymna, zupełnie jakby dzięki Sobolewskiemu można było uprzytomnić sobie, że czyjś portret to tak naprawdę zawsze nasz własny portret. *

d1nltxt
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1nltxt