Obława na Wyklętych. Polowanie bezpieki na Żołnierzy Niezłomnych
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2017 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Wyklęci przez komunę Żołnierze Niezłomni, ścigani jak wilki...
1 marca 1951 roku komunistyczne władze zamordowały w więzieniu mokotowskim w Warszawie członków IV Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Razem z prezesem ppłk Łukaszem Cieplińskim od strzału w tył głowy zginęło sześciu jego współpracowników ‒ mjr Lazarowicz, mjr Kawalec, kpt. Błażej, kpt. Rzepka, por. Chmiel, por. Batory...
Obława na Wyklętych to opis kilkunastu spraw prowadzonych przez Urząd Bezpieczeństwa i władze komunistyczne przeciwko Żołnierzom Wyklętym. Ukazuje, w jaki sposób PRL‒owskie organy ścigania rozpracowywały i tropiły oddziały oraz poszczególnych członków podziemia niepodległościowego, m.in. Łukasza Cieplińskiego, Hieronima Dekutowskiego, Mieczysława Dziemieszkiewicza, Augusta Emila Fieldorfa, Witolda Pileckiego, Jana Rodowicza, Danuty Siedzikówny, Zygmunta Szendzielarza czy Antoniego Żubryda.
Na podstawie zachowanych akt, jak również wspomnień oraz korespondencji, książka ukazuje nie tylko sam pościg, ale także przebieg brutalnych śledztw i marionetkowych procesów, zakończonych kuriozalnymi wyrokami. Wszystkim z przedstawionych tu bohaterów za działalność niepodległościową przyszło zapłacić cenę najwyższą.
38-letni Ciepliński wiedział, że nie będzie miał pogrzebu, tylko zostanie wrzucony w tajemnicy do jakiegoś bezimiennego dołu. Dlatego tuż przed śmiercią połknął medalik z Matką Boską. To jak dotąd nie wystarczyło do identyfikacji jego szczątków na „Łączce” Powązek Wojskowych w Warszawie. Łukasz Ciepliński nawet w III RP pozostaje wyklęty, ale jego idea przetrwała. Idea Żołnierza Niezniszczalnego, Niezłomnego.
„Życie poświęcić warto jest tylko dla jednej idei, idei wolności! Jeśli walczymy i ponosimy ofiary, to dlatego, że chcemy właśnie żyć, ale żyć jako ludzie wolni, w wolnej Ojczyźnie”.
kpt. Zdzisław Broński „Uskok”
Tadeusz Marek Płużański – dziennikarz, historyk i publicysta. Specjalizuje się w powojennej historii Polski. Od 2013 roku jest prezesem Fundacji „Łączka”, opiekującej się Kwaterą na Łączce na warszawskich Powązkach. Jest członkiem Rady Fundacji Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga przeciw Zniesławieniom oraz prezesem Społecznego Trybunału Narodowego – obywatelskiego sądu nad zbrodniami komunistycznymi. Autor kilku publikacji na temat Żołnierzy Wyklętych oraz ich prześladowców.
Numer ISBN | 978-83-7674-596-1 |
Wymiary | 160x230 |
Oprawa | twarda z obwolutą |
Liczba stron | 328 |
Język | polski |
Fragment | W dokumentach czytamy: Podlaski Hersz, syn Mojżesza i Szpryncy Austern, ur. 7 marca 1919 r. w Suwałkach. Później imiona rodziców zmieniono − odpowiednio − na Maurycego i Stanisławę. W 1956 r. Henryk Podlaski zaczął używać imienia Bernard, po czym ślad po nim zaginął. Przez dłuższy czas szukała go KG MO, bezskutecznie. Mówiło się, że utonął w nurtach Bugu. Miał to być albo akt samobójczy, albo wynik nieudanej ucieczki na Wschód. W 1966 r., po 10 latach starań, żona krwawego prokuratora uzyskała potwierdzenie jego zgonu. Istnieją jednak relacje, że cała sprawa została sfingowana, a Podlaski… zamieszkał w ZSRS u boku swojej siostry, która wyszła za mąż za wysokiego funkcjonariusza NKWD. 3 maja 1948 r. Najwyższy Sąd Wojskowy utrzymał wyrok na Pileckiego w mocy. Z ramienia Naczelnej Prokuratury Wojskowej dopilnował tego mjr Rubin Szwajg. Urodzony 15 li-stopada 1898 r. w Jarosławiu, podobnie jak Henryk (Hersz) Podlaski, w stalinowskiej prokuraturze był odpowiedzialny za sprawy szczególne. 10 lipca 1948 r. Szwajg napisał do MON prośbę o zwolnienie ze służby wojskowej: „z uwagi na to, że zamierzam wraz z żoną wyjechać do Izraela, by tam połączyć się z naszą najbliższą rodziną. Mamy w Izraelu córkę naszą, rodziców i rodzeństwo”. „Człowiek wielkiego serca i dobroci” W imieniu NSW wyrok na Pileckiego wydali: płk Kazimierz Drohomirecki, ppłk Roman Kryże i mjr (potem ppłk) Leo (Lew) Hochberg. O tym ostatnim można było przeczytać w Biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego (kwiecień−czerwiec 1978 r., nr 2 (106)) w rubryce „In memoriam”: „Odszedł od nas wybitny erudyta, mądry doradca, uczynny i oddany współpracownik Żydowskiego Instytutu Historycznego w Polsce, człowiek wielkiego serca i dobroci”. Ani słowa o tym, że był stalinowskim pułkownikiem, a tym bardziej, że brał udział w mordzie sądowym na rotmistrzu Pileckim i w procesach innych żołnierzy AK. Potem jest skrócony życiorys zmarłego: ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim, w czasie II wojny światowej przebywał w ZSRS, członek Związku Patriotów Polskich, sędzia Ludowego Wojska Polskiego, potem Najwyższego Sądu Wojskowego i cywilnego Sądu Najwyższego. Zmarły w latach 90. historyk Jerzy Poksiński w książce TUN napisał, że Hochberg „upowszechniał w sądzie »nowinki prawne« rodem z ZSRR, w tym przede wszystkim treści prac Andrieja Wyszyńskiego [prokurator generalny ZSRR, twórca teorii, że przyznanie się oskarżonego może stanowić decydujący dowód winy − TMP]”. Hochberg − warto dodać − nie był tylko teoretykiem, ale również praktykiem − orzekał w sądach I instancji. Nienawiść do akowców Niektóre stalinowskie śledztwa (te szczególnej wagi) nadzorował osobiście szef Departamentu Śledczego MBP, płk Jacek Różański (Józef Goldberg), który faktycznie wydawał wyroki. Tak było w przypadku grupy rotmistrza Witolda Pileckiego. Różańskiemu pomagał jego zastępca − naczelnik Wydziału II ppłk Adam Humer i dyr. Departamentu III MBP (ds. walki z bandytyzmem, czyli niepodległościowym podziemiem), inny płk Józef Czaplicki, ze względu na swoją nienawiść do AK-owców nazywany „Akowerem”. Różański ignorował fakty przemawiające „na korzyść” rotmistrza, np. raporty z jego pracy w Auschwitz, a nadawał specjalne znaczenie sfingowanym dokumentom (podstawą oskarżenia grupy Pileckiego były wymyślone przez bezpiekę plany zlikwidowania „mózgów MBP” − właśnie Różańskiego, Czaplickiego i szefowej Departamentu V MBP Julii Brystygier „Luny”), znanym jako raport „Brzeszczota”. Na biurka Różańskiego i Czaplickiego trafiały notatki „agentów celnych”, czyli więziennych kapusiów, rozpracowujących Pileckiego i jego towarzyszy. Dostawał je również wiceminister bezpieki gen. Roman Romkowski (Natan Grinszpan-Kikiel). Nie widzieli, nie słyszeli Informacje o „oficerach” śledczych torturujących Pileckiego znajdują się w kartotece personalnej, przekazanej Instytutowi Pamięci Narodowej przez UOP. Marian Krawczyński (jeden z najbardziej „zasłużonych” w sprawie), rocznik 1920 r., przed wojną skończył zawodówkę, po wojnie otrzymał stanowisko pułkownika. Na Mokotowie pracował przez 1,5 roku, do 1948 r., w bezpiece do 1955 r. Zbigniew Kiszel, rocznik 1923 r., major, w bezpiece do 1958 r. Eugeniusz Chimczak, rocznik 1921 r., najpierw śledczy PUBP w Tomaszowie Lubelskim, potem pułkownik w warszawskiej centrali MBP, w bezpiece aż do 15 czerwca 1984 r. Wszyscy „śledzie” ukończyli przyspieszone kursy dla funkcjonariuszy (Chimczak i Krawczyński Centralną Szkołę MBP w Łodzi). W III RP wszyscy mieszkali w centrum Warszawy (Krawczyński na tej samej ulicy co Chimczak). Przesłuchiwani kilka lat temu przez prokuratora IPN przyznawali, że pracowali w MBP, ale „nie pamiętali” sprawy Pileckiego. Chimczakowi nie przeszkadzało to mówić: „O tym, w co był zamieszany Pilecki, mogłem się zorientować z wyjaśnień, jakie mi złożył. […] Moich zwierzchników interesowały wyjątkowo „sprawy szpiegowskie”, a sprawa Pileckiego do takich została zaliczona”. Amnezja ustępowała po okazaniu im dokumentów z ich podpisami. Pytani o stosowanie przymusu fizycznego i psychicznego odpowiadali tak samo: nie było żadnego. Pozwalali sobie nawet na dalej idące dowcipy: Krawczyński: „aresztowani nie zgłaszali mi o tego typu sytuacjach”. Kiszel: „osoby te nie zgłaszały mi takiego faktu, aby były bite w śledztwie”. Chimczak: „nie widziałem żadnych obrażeń na ciele przesłuchiwanych i o nich nie słyszałem. […] Owszem, zostałem przez Tadeusza Płużańskiego oskarżony o znęcanie się nad nim w czasie przesłuchań, ale to nieprawda”. Swoje skazanie w 1996 r. na 8 lat w procesie Humera uważał za „sprawę polityczną”. Na jego proces mój Ojciec nie poszedł: „Miałem go znowu oglądać?”. Podczas procesu ofiary musiały przekonywać, że były bite. Napluć w twarz „To były normalne przesłuchania [czyli stosowany na co dzień na Rakowieckiej fizyczny i psychiczny przymus – TMP], wyjaśniałem z Pileckim jego notatki, adresy. Dużo mówiliśmy [oczywiście o żadnym dialogu oprawcy z ofiarą nie mogło być mowy – TMP] o jego pobycie w Oświęcimiu, ucieczce, raporcie z obozu dla Armii Krajowej. Interesowało mnie to, gdyż w czasie wojny też należałem do AK. Dlatego przesłuchania nie były dla mnie łatwe – żalił się w pierwszej dekadzie XXI wieku śledczy Krawczyński. Jeszcze bardziej krwawy Chimczak twierdził z kolei, że nie miał żadnego wpływu na czas trwania i charakter przesłuchań, bo wypełniał jedynie polecenia przełożonych. Bardziej „szczery” był Krawczyński: „Odnośnie częstotliwości przesłuchań mogę powiedzieć, że czasem z własnej inicjatywy przesłuchiwałem daną osobę dzień po dniu”. Chimczak przypadkowo ujawniał mechanizmy śledztwa: „Zawsze sporządzałem protokół przesłuchania, nawet gdy podejrzany nie chciał wyjaśniać” (czytaj: śledczy pisał, co chciał, nawet gdy przesłuchiwany nie dał się złamać biciem). Twierdzenia, że śledczy nie znali czasu trwania przesłuchań, też nie są prawdziwe. Sami, opowiadając o swojej „ciężkiej” pracy, przyznają, że przesłuchiwali od rana (8−9) do godzin popołudniowych (15−16), potem mieli trzy, cztery godziny przerwy (aresztowani nie mieli takiego luksusu) i znowu, do 24. Mniej znany Zbigniew Kiszel też nie przebierał w środkach. Władysław Minkiewicz w książce Mokotów, Wronki, Rawicz wspominał, jak jego „główny oprawca” bił go gumową pałką, kopał, kazał siedzieć na nodze odwróconego stołka i robić w nieskończoność przysiady: „Lubił również, kiedy byłem już zupełnie wyczerpany, dusić mnie, ściskając za gardło. Podczas śledztwa dwa razy zemdlałem”. Kiedy Tadeusz Płużański odmawiał zeznań, Chimczak powiedział: „My wiemy, że ty masz twardą d…, ale w celi obok jest twoja żona, z której wszystko wyciśniemy”. I rzeczywiście, ubeckie „badania” doprowadziły żonę taty – Stanisławę Płużańską – do stanu przedagonalnego. Wrzucona przez morderców do karceru poroniła, a oni jeszcze kazali jej leżeć w kałuży krwi i odchodach innych więźniów. Po wyjściu ze stalinowskiego więzienia na fali „odwilży” w 1956 r. ojciec spotkał Chimczaka na warszawskim Nowym Świecie, ale nie zemścił się za tortury w śledztwie: „Mogłem mu tylko napluć w twarz, ale nawet na to nie zasłużył”. Fragment rozdziału Witold Pilecki • Święty polskiego patriotyzmu |
Podziel się opinią
Komentarze