Najjaśniejszy dzień - recenzja komiksu wyd. Egmont
Ten album robi wrażenie. Na pierwszy rzut oka przede wszystkim ceną okładkową - blisko 300 zł, rozmiarami – prawie 700 stron w twardej oprawie i nazwiskami twórców. Czy "Najjaśniejszy dzień" jest wart zainwestowania czasu i pieniędzy?
Miłośnicy twórczości Geoffa Johnsa, ceniący go przede wszystkim za rewolucję w świecie Zielonej Latarni, z pewnością od dawna zacierali ręce na "Najjaśniejszy dzień". W tym omnibusie zebrano bowiem zeszyty tworzące przełomową historię z uniwersum DC, będącą kontynuacją niemniej ważnej opowieści pt. "Green Lantern: Najczarniejsza noc". Tamten album ukazał się w Polsce w 2019 r., a zważywszy, że oryginalne wydanie "Najjaśniejszego dnia" ma już ponad dekadę (zeszyty ukazywały się od maja 2010 do maja 2011), to polscy fani musieli czekać wyjątkowo długo na dalszy ciąg "sagi Johnsa".
Jeżeli nie czytaliście "Najczarniejszej nocy", to polecam w pierwszej kolejności sięgnąć po tamtą historię, która pod pewnymi względami wywraca uniwersum Green Lantern do góry nogami. W "Najjaśniejszym dniu" jest nie mniej ciekawie, gdyż obserwujemy Białą Latarnię, która wskrzesza dwunastu martwych bohaterów i złoczyńców.
Pierwsze skrzypce gra tutaj Boston Brand, dawniej znany jako Deadman. Bohater dzierżący biały pierścień sam nie wie, dlaczego wskrzesza daną dwunastkę i jakie dokładnie zadanie mają przed sobą ożywieńcy. Tutaj nie ma jednak miejsca na przypadek i wszystko prowadzi do śmiertelnej rozgrywki końcowej...
Jak można wywnioskować z ilustracji na okładce, oprócz Białej Latarni w akcji zobaczymy takie sławy DC jak Aquaman, Firestorm, Hawkgirl, Martian Manhunter czy Hawkman. Duet scenarzystów Peter J. Tomasi i Geoff Johnes kreśli wielowątkową opowieść z masą bohaterów, niestety nie ma między nimi równości, co mocno odbija się na narracji. Niektóre postacie są wyraźnie potraktowane po macoszemu, gdzieniegdzie brakuje dopowiedzenia i przedstawienia ważnych wątków. Za to im bliżej finału, tym historia traci tempo i przy prawie 700 stronach potrafi zmęczyć.
Warto jednak włożyć nieco wysiłku w tę lekturę, gdyż "Najjaśniejszy dzień" to w ogólnym rozrachunku świetna rzecz dla fanów kosmicznych crossoverów z mnóstwem bohaterów i przełomowych zmian. Jeśli miałbym opisać "Najjaśniejszy dzień" jednym słowem, to zdecydowałbym się na "epicki".