Na krawędzi uczuć
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2019 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Każda z bohaterek ma własny bagaż doświadczeń, własne spojrzenie na życie i własną decyzję do podjęcia. Mimo jesiennej pory wszystkie w tym samym czasie trafiają do nadmorskiego kurortu. Czego poszukują?
Edyta, pomimo mierzenia się z własnymi trudnościami, spróbuje wykorzystać swoją wiedzę i doświadczenie psychologa, aby pomóc nowym przyjaciółkom odzyskać wewnętrzną równowagę. Czy jednocześnie uda jej się znaleźć własne szczęście?
Sześć kobiet stojących na krawędzi tego, co jeszcze niedawno uznawały za udane życie. Sześć dramatów, nie zawsze wiodących do szczęśliwego zakończenia. Sześć świetnie wykreowanych historii. Anna Partyka-Judge spisała się na szóstkę, tworząc tę książkę. Gorąco polecam!
Hanna Greń, pisarka
Numer ISBN | 978-83-7674-750-7 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 320 |
Język | polski |
Fragment | Dzień rozpoczął się koszmarnym bębnieniem w blaszany dach przybudówki. – Do jasnej cholery! Trzeba jednak pokryć ten durny dach jakimś lepszym materiałem, bo zwariuję od tego łomotu – wycedziła przez zęby do leżącego obok Wiktora. – Dobrze. Jutro się tym zajmę. Teraz pozwól mi jeszcze pospać… I Wiktor odwrócił się na drugi bok, ściągając z żony cienką kołdrę. Baśka szturchnęła go, ale Wiktor pogrążył się ponownie w błogim śnie i nie reagował na dotkliwą zaczepkę. Kobieta wstała więc z łóżka, zarzuciła szlafrok na cienką koszulę i poszła do kuchni zaparzyć kawę. Włączyła radio. Jak zwykle o tej porze w eterze nie miała sobie równej muzyka nadawana w popularnej Trójce. Baśka wsłuchiwała się w sensacyjną soulową melodię, której przydawał znaczenia ciepły, głęboki głos Seala. Przymknęła oczy, słuchając. Czekała na powolutku ciurkającą z maszyny kawę. Aromat świeżo zmielonych ziarenek wdzierał się błogo do mózgu. Biodra Baśki bezwiednie zaczęły się kołysać. Otworzyła oczy, wyjęła filiżankę i dopełniła ją odrobiną gorącego mleka i płaską łyżeczką cukru. Tanecznym krokiem przeszła z pełną filiżanką do stołu. Usiadła frontem do ogromnego okna, wychodzącego na bujnie zarośnięty ogród. Pierwsze kolorowe liście spadły na trawnik, a poranny, jesienny deszcz zmoczył je i dodał magicznego połysku. Kawa, Seal, a może jej wewnętrzne słońce sprawiło, że na niebie nieoczekiwanie zaczęło się przejaśniać i pierwsze promienie oświetliły wspaniały jeszcze o tej porze roku ogród. Trawnik mienił się kolorami, ostatnie kropelki deszczu spadały z wielkich liści łopianu. Cóż za wspaniały, piękny dzień! Basia nie mogła oprzeć się pokusie, by tym razem stopy roztańczyły się pod stołem. Muzyka Seala wybrzmiała, pokój wypełniły jazzowe rytmy Michaela Bublé. Otępienie wywołane wyrwaniem ze snu minęło. Kobieta czuła już tylko przepełniającą ją wdzięczność i dziwną, łaskoczącą radość w piersiach. Ten dzień jednak nie rozpoczął się kosz-marnie. Zmieniła bieliznę nocną na strój do ćwiczeń. Rozłożyła matę na podłodze, wyłączyła radio, a do odtwarzacza CD wrzuciła płytę z muzyką relaksacyjną. Tym razem miała ochotę na kojący głos Devy Premal. Już nie pamiętała, jak odkryła tę piosenkarkę, o tak klarownym i spokojnym głosie, ale ostatnio podczas ćwiczeń dość często używała płyty z jej mantrami do oczyszczania ciała i ducha. Rozpoczęła swój codzienny rytuał jogi. Rozciąganie mięśni i stawów było tylko jednym z warunków doskonałego wejścia w kolejny ciężki, jak się spodziewała, dzień. Doktor Andryszewska powiedziała jej: „Kochana, pamiętaj, że ruch zastąpi ci wszelkie lekarstwa, natomiast żaden lek nie zastąpi ci ruchu”. Anna Andryszewska podsumowała jedynie to, co instynkt mówił Basi od wielu lat. Skupienie myśli i medytacja były dla niej magiczną pigułką na wszystkie problemy. Tę prawdę odkryła na własny użytek już dawno. Wiele miesięcy temu doktor Andryszewska z Poradni Zdrowia Psychicznego poleciła jej lekcje jogi na wyciszenie i ogarnięcie skołatanych myśli, galopujących w głowie niczym stado rozjuszonych, dzikich koni. Basia wówczas uśmiechnęła się tylko na tę podpowiedź. Tak, muszę wrócić do mojego cichego świata jogi! – pomyślała. – Wyciszanie umysłu i emocji, osiąganie stanu odprężenia, wewnętrznego spokoju i harmonii pomoże mi odzyskać radość. Basia zjawiła się w gabinecie doktor Andryszewskiej krótko po stracie pięciomiesięcznej ciąży. Z Wiktorem starali się o dziecko od długiego czasu. Po tragedii, jaka ich spotkała, nawet ukochany mąż nie mógł poradzić sobie z koszmarami nocnymi Basi, z ciągłym chlipaniem w łazience. Z rozsypywaniem cukru na blacie w kuchni, kiedy akurat, nabierając go na łyżeczkę, pomyślała, jak by to mogło być, gdyby dane jej było przygotowywać butelkę z mlekiem dla bobasa. Nie pomagało przytulanie, kiedy Basia w środku lata siedziała na sofie i drżała, zwinięta w kłębek i owinięta kocem. Załamanie nerwowe, jakiego doświadczyła po stracie dziecka, nie ustąpiło nawet po długiej rozmowie z doskonałym ginekologiem, jakim był profesor Ordutowski, prowadzący prywatną klinikę ginekologiczną. Basia była jego długoletnią pacjentką i miała do profesora ogromne zaufanie. Profesor, wysoki, postawny mężczyzna około pięćdziesiątki, lekko łysiejący na czubku głowy, z głęboko osadzonymi czarnymi oczami i szerokimi brwiami, sprawiał wrażenie twardego i nieprzystępnego. W gruncie rzeczy był ciepłym, miłym, pełnym empatii dla swoich pacjentek człowiekiem, a jednocześnie prawdziwym profesjonalistą w swoim fachu. Sam stracił dziecko i pierwszą żonę, Alicję, w wypadku samochodowym, a dochodzenie do równowagi psychicznej zawdzięczał właśnie doktor Andryszewskiej, z którą później się zaprzyjaźnił. Przyjaźń zaowocowała miłością i kolejnym małżeństwem. Profesor Andrzej Ordutowski doczekał się z Anną Andryszewską dwóch wspaniałych synów. I choć jego miłość do Anny i chłopców rosła z każdym kolejnym dniem wspólnego życia, nie zapomniał o pierwszej żonie i malutkiej Zosieńce. – Moja droga, wszystko jest w porządku. Z wyników badań, jakie przeprowadziliśmy przez ostatnie cztery tygodnie, mamy jasny wniosek, że spokojnie możesz starać się o kolejną ciążę. Jesteś zdrowa. Macica jest czysta, a jajowody drożne. Owulacja przebiega normalnie. Twoje ciało mówi, że jesteś gotowa. Tylko czy ty zaakceptowałaś fakt pierwszego niepowodzenia i mentalnie jesteś gotowa na kolejną próbę? – spokojnie tłumaczył profesor, patrząc młodej kobiecie głęboko w oczy. Basia nie wytrzymała spojrzenia i spuściła wzrok. – Wiem, co przeżywasz. Jeśli jeszcze nie uporałaś się ze stratą, może skorzystasz z pomocy mojej koleżanki po fachu? Doktor Andryszewska ma wiele osiągnięć w rozsupływaniu mentalnych problemów swoich pacjentów. Przywraca ich do życia! Oto jej wizytówka, gdybyś chciała skorzystać z pomocy psychiatry. Profesor Ordutowski podał zdumionej Basi wizytówkę i uśmiechnął się ciepło. Wzięła kartę, podziękowała i wyszła z gabinetu. Natychmiast po powrocie do domu zadzwoniła do poradni pod wskazany numer i umówiła się na wizytę. Trzy dni później telepała się ze strachu pod drzwiami gabinetu doktor Andryszewskiej. – Barbara Zamachowska, proszę! – W drzwiach gabinetu ukazała się gustownie i na czasie ubrana kobieta w wieku około czterdziestu pięciu lat. Uśmiech odsłaniał zdrowe i białe zęby, przyjacielsko wyciągnięta dłoń zapraszała do środka. – Proszę usiąść i tak się nie denerwować. – Jej łagodny głos i ciepły uśmiech działały uspokajająco. Jeszcze przed chwilą Basia oddychała szybko i płytko, co skrupulatnie zanotowała pani doktor. – Nazywam się Anna Andryszewska-Ordutowska i od tej chwili jestem do pani dyspozycji. Zamieniam się w słuch. O czym chciałaby pani ze mną porozmawiać? – Tak naprawdę to nie mam pojęcia, od czego miałabym zacząć – drżącym głosem powiedziała Basia. – Proszę mi na początek opowiedzieć o sobie; ile ma pani lat, czym się pani zajmuje, jak wygląda pani dzień, co panią cieszy, a co ostatnio zasmuciło, z czym nie może pani sobie poradzić – lekarka, patrząc Basi prosto w oczy, wyraziła, co chciałaby od niej usłyszeć. W jej głosie dało się słyszeć, że że nawet zadając pacjentce rutynowe pytania, zastanawia się nad każdym słowem. Kwadratowy gabinet urządzono przyjaźnie, z wyczuciem i bez stylowego zadęcia czy rozpraszającej przesady. Duże, ciemne, dębowe biurko z obłymi zdobieniami po lewej stronie, przy nim wysoki skórzany fotel, wyglądający na bardzo wygodny, i drugi, nieco mniejszy, ale zapewne równie komfortowy, zajmowały jedną trzecią pomieszczenia. Na biurku świeże kwiaty, duża owalna lampa z beżowym abażurem w delikatny koronkowy deseń, skórzany segregator na pisma, notes i pojemnik na ołówki. W prawym rogu pokoju ciemnobrązowa biblioteczka przepełniona książkami, niewielka sofa w beżowo-brązowe wytłaczane kwiaty z dużymi puchatymi poduszkami w każdym rogu i przewieszonym przez oparcie kremowym pledem. W rogu stała mała komoda, a nad nią przepięknie oprawione owalne lustro. Lewą część pokoju zajmowały dwa skórzane worki sako ustawione naprzeciw siebie, a tuż przy ścianie wieża stereo. W gabinecie pachniało świeżością. Przez otwarte okno, w którym muślinowo-koronkowa firanka dopełniała wrażenia elegancji całego wnętrza, wpadały ciepłe promienie słoneczne. Przytulnie, bezpiecznie i przyjaźnie. Basia ogarnęła pomieszczenie szybkim spojrzeniem, a zmysły podpowiedziały, że tutaj właśnie rozpocznie się jej transformacja. Rozsiadła się wygodniej na swoim fotelu i spojrzała w zielone, okrągłe oczy doktor Andryszewskiej. Wówczas to zauważyła skazę nad jej górną wargą. Nie taka idealna – przemknęło jej przez głowę. – Nazywam się Barbara Zamachowska, mam trzydzieści cztery lata, pracuję we wrocławskiej Akademii Sztuk Pieknych, gdzie prowadzę zajęcia z technik graficznych. – Basia wzięła głęboki oddech. Odczekała chwilę. Doktor Andryszewska czekała cierpliwie na jej kolejne słowa. – Dwa lata temu zrobiłam doktorat, co pozwoliło mi awansować z pozycji asystenta na stanowisko doktora-wykładowcy. Bardzo lubię pracę ze studentami, eksperymenty w pracowni, oczekiwanie na wyniki trawienia blachy w kwasach. To rodzaj cudu. – Młoda kobieta zamyśliła się, jakby widziała przed sobą plątaninę linii, kresek i przenikających się wzorów. – Brzmi fascynująco – odezwała się doktor Andryszewska, przywołując ją do rzeczywistości. – Och, tak, przepraszam – zawstydziła się pacjentka. – Ależ nie ma za co. Basiu, czy mogę się do pani zwracać po imieniu? Proszę do mnie mówić Anno. Łatwiej będzie się nam porozumiewać bez tego sztucznego napuszenia. – Położyła swoją dłoń na dłoni Basi, a ta poczuła się jak podczas spotkania z przyjaciółką. – Tak, proszę, mów do mnie Basia. To bardzo miłe. – Wróćmy więc do twojej opowieści, Basiu. – Praca mnie fascynuje. Mogę się zamknąć w pracowni na całe godziny i nie widzieć reszty świata. Dopiero kiedy osiągnę zamierzony cel, zaczynam ponownie oddychać codziennością. Ostatnio zaczęłam uciekać do pracowni na coraz dłużej i dłużej. Nie miałam nawet ochoty widzieć męża. Nie udawało się nam… Anno, tak pragnęłam tego dziecka! Tak bardzo! I kiedy wreszcie się powiodło i zaszłam w ciążę, mogłam znów tańczyć i śmiać się w głos. Cieszył mnie każdy drobiazg. Basia przerwała. Ciało napięło się ponownie. Twarz zesztywniała. Bezwiednie splotła palce obu rąk, aż zrobiły się białe od mocnego uścisku, i ściskała je coraz mocniej. – Basiu! Oddychaj. Powoli nabierz powietrza i jeszcze wolniej je wypuszczaj, proszę. – Anna nachyliła się do pacjentki, dotykając jej białych i zimnych knykci. – Teraz postaraj się rozluźnić mięśnie… Powolutku wstań. Trzymam twoje ramiona. Nie przewrócisz się. Otwórz oczy. Popatrz, jesteśmy tu, w tym miłym pokoju. Usiądziemy teraz wygodnie na workach sako. |
Podziel się opinią
Komentarze