Trwa ładowanie...
d2mdt2m
31-01-2020 07:00

Milion smutnych atomów

książka
Oceń jako pierwszy:
d2mdt2m
Milion smutnych atomów
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Amelia i Józef są parą od pięciu lat, oboje jednak czują, że nie jest już między nimi jak dawniej. Wydaje im się, że wciąż bardzo się kochają, mimo to coraz trudniej im odnaleźć wspólny język. Choć akcja powieści rozgrywa się w kilku ostatnich miesiącach ich związku, dzięki retrospekcjom możemy obserwować zmieniające się na przestrzeni lat stosunki między bohaterami.
W ich napięte relacje wkraczają kolejne osoby dramatu – śliczna i młoda koleżanka z pracy Józefa oraz nowy sąsiad, z którym Amelia zaczyna spędzać czas chętniej niż z własnym mężem.
Powieść jest smutną diagnozą współczesnej rzeczywistości, kiedy słowo „ja” coraz częściej zastępuje słowo „my”, stając się powodem rozpadu wielu małżeństw. Jest też historią ludzi, którzy, mimo że się kochali, nie potrafili być ze sobą.
Jagoda Wochlik w brawurowy sposób odziera instytucję małżeństwa z fałszywych osłonek, w które najczęściej ślepo wierzymy. Autorka w swojej powieści zrywa ze schematami i dodatkowo stawia czytelnika przed bolesną prawdą, że czasem nawet miłość nie jest gwarantem udanego związku.
Joanna Sykat, pisarka

Milion smutnych atomów
Numer ISBN

978-83-7674-712-5

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

320

Język

polski

Fragment

Życie polega na niemarnowaniu biletów. Bilety do kina, bilety do operetki. Wieczorami siedział przy swoim laptopie i serfował po Internecie. Szukał, przeglądał, sprawdzał. „W Łodzi grają Jezusa. Pojedziemy?” Nawet nie podnosi oczu znad książki, kiedy odpowiada: „Możemy”. „W Chorzowie grają Dźwięki muzyki. Masz ochotę?”. „Czemu nie”. „W Poznaniu ponownie wystawią Upiora”. „Jeśli chcesz, możemy się wybrać”. Czasami przyłapuje się na tym, że w ogóle go nie słucha. Gdyby pewnego wieczoru, siedząc przy komputerze, zaproponował jej, by wyskoczyła przez okno, pewnie mechanicznie odpowiedziałaby: „Dlaczego nie? Możemy o tym pomyśleć”. Poznań. Łódź. Chorzów. Kraków. Bilety wyznaczały trasę ich wspólnego życia. Chyba tylko one ich jeszcze łączyły. Przecież nie można nie wykorzystać biletów, jeśli już się je kupiło.

Zastanawiała się, jak to się stało, jak to w ogóle było możliwe? Wydarzyło się zupełnie niezauważalnie. Bezboleśnie i chyba bez ich udziału. Czasami próbowała sobie uświadomić, określić moment, kiedy przepaść stała się niemożliwa do zasypania. Dzień, kiedy przestali się starać. A może on tak tego nie widział? Nie wiedziała. Kiedyś po prostu by go o to zapytała. Dziś… Dziś było dziś. To nie był ten dzień. To nie był ten czas.

Ostatni raz patrzy przez okno. Lubi ten widok. Spogląda z okna dwunastopiętrowego bloku na parking i śpieszących dokądś w swoich sprawach ludzi. Czuje się zamknięta, niczym królewna w wieży. Królewna czeka, aż przybędzie książę i ją uwolni. Zaraz. To nie ta bajka. Ona już znalazła swojego księcia. Tyle że w ostatecznym rozrachunku książę okazał się żabą. A księżniczka? Wiedźmą. Tak, była wiedźmą, dla niepoznaki zamkniętą w ciele trzydziestoletniej kobiety. Księżniczka i książę. Księżniczka i żaba? Żaba i wiedźma? Tak, to byłaby bajka o nich. Czuje się zamknięta w klatce. Nigdy nie przywykła do tego mieszkania. Kręci jej się w głowie, ma lęk wysokości. Czym prędzej odchodzi od okna.

Przechodzi przez pokój. Ściany mają głęboko fioletową barwę. Niczym opakowanie czekolady Milka. Takie kiedyś wybrała. Może. Tylko dlaczego? Nie bardzo pamięta. Wiele rzeczy „nie bardzo pamięta”. Choćby powody, dla których się tu znalazła. Podobno ten pokój jest jej. Podobno. Przecież wybrała tu każdy przedmiot. Łóżko, mały drewniany sekretarzyk, który zakupili na Allegro i ściągnęli aż spod Zakopanego, wiklinowe krzesło zwisające na mocnym sznurze z sufitu. Wszystko to było jej. Podobno. Wszystko było dziś tak straszliwie obce. Tak dawno. Tak niedawno. Zaledwie wczoraj.

Przechodzi koło lustra. W przelocie miga jej tyczkowata młoda kobieta. Już nie dziewczyna, ale do wieku średniego jeszcze sporo brakuje. To ten czas, kiedy jeszcze można się oszukiwać, że najlepsze przed nami, że wciąż mamy siłę i czas, by zmienić całe swoje życie. Kobieta w lustrze ma niewielkie kurze łapki wokół oczu. Jeszcze nie bardzo widoczne, ale już tam są, wie. Kiedy zauważyła je po raz pierwszy, uderzyła ją myśl, że umiera. Dotąd starość była gdzieś obok. Dotyczyła nieznanych kobiet w autobusie, babć w beretach w sklepie, teściowej. Ale nie jej. Te siwe włosy, które tak bardzo odznaczały się na kruczoczarnej głowie? Och, to pewnie dlatego, że nie suszyła włosów. Tych kilka siwych nitek tylko dodawało jej uroku.

Zakłada płaszcz i wybiega z domu. Jej kroki dudnią, gdy idzie do windy. Na drugim piętrze wsiada sąsiad z yorkiem. Starszy pan, jednak nie na tyle stary, by być emerytem. Sympatyczny. Ma też sympatyczną żonę. Od początku ich znajomości dziwił się, w jaki sposób podchodziła do ludzi. Jeszcze zanim się tu przeprowadziła, mówiła „dzień dobry” jego sąsiadom, ludziom na ulicy. Taka po prostu była.

Wybiega z klatki schodowej. Jest szaro i zimno. W zasadzie tutaj zawsze jest jej zimno, nawet latem. Otula się szczelniej szalikiem, ale wiatr przenika ją aż do kości. Stara się nie rozglądać na boki. Zna drogę, to oczywiste, chodzi nią przecież niemal dzień w dzień od dwóch lat, mimo to czuje się tu obco. Nie u siebie. Nigdy nie była tu u siebie. Stara się być ze sobą szczera. Czy stało się tak, bo jest typem rośliny, którą wyjątkowo trudno się przesadza? Też. Może. Ale jeśli ma powiedzieć prawdę, tak, jak szczera starała się być kiedyś z nim, to specjalnie nie starała się przemianować swojego statusu z „obcej” na „swoją”. Po dwóch latach nadal nie miała tu przyjaciół. A jej jedyne spotkania towarzyskie odbywały się na Skypie.

Przebiegła przez skrzyżowanie w niedozwolonym miejscu, by zaoszczędzić trochę czasu. Usłyszała w głowie głos męża. Mówił, że jest nieodpowiedzialna. Cóż, może był to jedyny rodzaj ekstrawagancji, na który jeszcze sobie pozwalała. Minęła miejsce pracy męża. Kiedyś, tak, pewnie były takie dni, pomachałaby z nadzieją, że może akurat wyjrzy przez okno i ją zobaczy. Dziś jedynie zdjęła rękawiczkę i spojrzała na złotą obrączkę połyskującą na jej palcu. Cieniutkie, złote kółeczko. Jedno z wielu ustępstw. Pierwsze z wielu. Nie ostatnie. Wciąż ustępowała. Kiedyś z miłości, dziś już tylko dla świętego spokoju.

A jednak jest tu, nadłożyła drogi, idąc do pracy. Jej ścieżka biegnie przecież w zupełnie innym kierunku. Nie jest pewna, czego właściwie oczekuje. I po co tu przyszła. Patrzy na swoją bladą dłoń o długich palcach. Na złote kółeczko, które ozdabia jeden z nich. Nie jest już pewna, czy chce je zdjąć i wyrzucić, uwolnić się od tego wszystkiego raz na zawsze, czy tylko przełożyć je na środkowy palec i wystawić w bardzo niecenzuralnym geście wprost ku oknom, za którymi rezyduje ten człowiek. Jej mąż.

Wraca pamięcią do tamtego dnia. Nie chciała złotej obrączki. Wolałaby z białego złota. Ale przecież złota obrączka to tradycja. Co ludzie powiedzą? Uległa. Jedyne, co udało jej się wytargować, to by kółko nie było zbyt szerokie. Gdyby jednak ktoś odpowiednio długo przyglądał się dłoniom jej i męża, spostrzegłby, że obrączki są nie do pary. Jej była cieniutka, męża znacznie grubsza. Tak miało być. Ślubu właściwie też nie chciała. Nie potrzebowała, ale przekonał ją, że tak będzie łatwiej. I przyjęcia weselnego nie chciała. Boże, jak też się męczyła, ubrana jak lalka, wysmarowana tonami podkładów i pudrów niczym gejsza, posyłając przez cały dzień sztuczne uśmiechy i udając, że chce tam być. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy obie rodziny spotkały się w jednym miejscu. Straszliwie to było niezręczne. Oba rody patrzyły na siebie spod byka, oceniająco i nieufnie, ciesząc się, że więcej się nie spotkają. Właściwie było bardzo niezręcznie. Nie wiedziała, jak mąż, teraz już mąż, mógł tego nie zauważać. Wierciła się na krześle, cierpliwie znosiła wszystkie toasty i modliła się w duchu, żeby ta szopka, złożona na ołtarzu tradycji i oczekiwań społecznych, dobiegła wreszcie końca.

To wszystko doprowadziło ją tutaj. Do tej chwili, kiedy już nie macha. Patrzy na swoją obrączkę i zastanawia się, czy mąż ją zdradza. Dochodzi do wniosku, że chyba nie. Nie potrafiłby. Zastanawia się, czy to by ją bolało. Zastanawia się, czy upatrywałaby w tym swojej winy. Mężczyźni lubią usprawiedliwiać zdradę słowami, że szukali tego, czego nie mieli w domu. Bardzo proste. Nie, nie potrafiłby. Kobieta potrząsa głową. Nie miałby dość odwagi. A może? Przypomina sobie, że ciągle mówi o koleżance z pracy. Poznała ją na jednej z tych imprez, które ani ją bawią, ani interesują, ale jest zobowiązana na nie chodzić ze względu na niego. Czasami myśli, by nie pójść, by się zbuntować, i ta myśl ogrzewa jej serce. Taka mała rewolta. Zawsze idzie. Może jej też brak odwagi. Może wie, że to by coś zmieniło. Wraca myślami do koleżanki z pracy jej męża. Patrycja. Nigdy nie lubiła tego imienia. Ładna, miła. Rozważa na chłodno, czy pasowałaby do niego. Na pewno mieliby o czym rozmawiać. Ta sama branża, ta sama pasja, której ona zupełnie nie rozumiała. Nudziło ją to, czasami irytowało, gdy zatrzymywał oglądany film, by skomentować monetę, którą rzucił na stół główny bohater. No przecież dziewięćdziesiąt dziewięć procent oglądających nie wie, że tego franka wprowadzono do obiegu dwadzieścia lat później. Czy to naprawdę takie istotne? Na tyle, by zatrzymać film? Och, dla Patrycji na pewno byłoby. Podzielałaby jego święte oburzenie. Ją to jedynie śmieszyło. Tak, kiedyś śmieszyło, dziś bardziej irytowało.

Zastanawia się, jak to możliwe, że w ogóle się tu znalazła. Rozsądek? Wiedziała, że ma prawie trzydzieści lat i jeśli się nie zgodzi, pewnie już nigdy nie wyjdzie za mąż. Kiedyś uważała, że nie jest jedną z tych „głupich”, że nie da się wrobić w kierat społecznych oczekiwań. Ale potem… Potem zrodził się w niej ten strach. Strach, że jeśli nie teraz, to nigdy, że zostanie stara panną. Tą z obrazków z kotem, z której wszyscy skrycie się śmieją. Większość jej przyjaciółek miała już mężów, spora część miała też dzieci. I choć w głębi serca wcale nie pragnęła takiego życia, bała się społecznego potępienia, odstawania od normy.

Zgodziła się. Spakowała ćwierćwiecze swojego życia w pudła i wyjechała. Zaczęła nowe życie, w nowym miejscu, wśród zupełnie nowych ludzi. I nawet strategiczne rozmieszczenie dobrze znanych przedmiotów nic tu nie pomogło. A gdzieś z tyłu głowy pozostała myśl, że popełniła błąd, że lepiej było podjąć inną decyzję. Starała się przekonać samą siebie, że podjęła dobrą. Starała się wmówić samej sobie, że to był jej wybór. Nie chciała tego traktować w ramach poświęcenia, a wyboru właśnie. Oddała jedno, by zyskać drugie. Tyle że ciągle się zastanawiała, czy gdyby wybrała inaczej, jej życie byłoby teraz lepsze. Nie potrafiła uciec od porównań. A te jakoś zawsze wychodziły na niekorzyść. Jej. Męża. Rodziny. Miejsca.

Zastanawia się dlaczego. Co zaważyło? Strach? Niechęć do samotnego życia? A może to jego wina? Tak! Jak on pięknie potrafił mówić. Tak pięknie. Kiedyś… Kiedyś w ten sposób mogłaby się nabrać na wszystko. Przeczytała, że mężczyzna zakochuje się oczami, kobieta przez uszy. Może… Może to właśnie był ich problem. On spojrzał na nią i zobaczył coś, sama nie wiedziała co, może coś, czego w niej wcale nie było. A ona słuchała. Tak pięknie mówił. Do niej i o niej. Zanim odkryła, że za słowami nic się nie kryje, jest tylko wielka pustka, było już za późno. Już miała obrączkę na palcu.

Miłość? Tak, była miłość. Przecież musiała być. Nie można powiedzieć, że nie byli dobraną parą. Och, oczywiście, dzieliło ich sporo, choćby stosunek do pieniędzy, rodziny, samodzielności. Ale jakoś sobie z tym radzili. Kiedyś. Gdy jeszcze ze sobą rozmawiali. Teraz rozmawiali o biletach. Dawną bliskość zastąpiło przyzwyczajenie. Do codziennego robienia zakupów, do szykowania posiłków trzy razy dziennie, do spowiadania się sobie nawzajem z tego „jak nam minął dzień”. Tylko to dawne porozumienie, jakby rozciągnięte zbyt mocno, niczym bardzo cienka bibułka, wreszcie nie wytrzymało napięcia i rozpłynęło się w morzu codzienności. Nie sądziła, by różnili się w tym od większości małżeństw. Nie byli wyjątkowi, pod żadnym względem.

Przekręciła klucz w zamku i pchnęła drzwi. Dzwoneczek nad nimi zabrzęczał, oznajmiając jej wejście. Zastanawiała się, czy jeszcze go dziś usłyszy, czy też spędzi cały dzień w chłodnym, dość ciemnym pomieszczeniu. Przeszła przez salę, zdjęła płacz i odwiesiła go w sąsiednim pokoju. Nastawiła wodę na herbatę. Spojrzała z niechęcią na nowe pozycje, które nadeszły pod koniec tygodnia. Powinna ustawić je na półkach. Musi przejrzeć oferty wydawnictw w poszukiwaniu nowości, które mogłyby zainteresować czytelników. Dobrze byłoby, gdyby poodpisywała na maile, sprawdziła, czy coś nie sprzedało się przez Internet, zapakowała przesyłki.

– Jeśli ktoś mnie dziś zapyta o Pięćdziesiąt twarzy Greya, słowo daję, zacznę krzyczeć – ostrzega stojącą na półce powieść Marty Kisiel.

Zapala wszystkie światła. Księgarnię – wszystkie jej obite pluszem kanapy, królewskie fotele, wiszące na ścianach obrazy i zabytkowe kredensy – oblewa światło. Ze ścian uśmiechają się gliniane i ceramiczne aniołki, a promienie rzucane przez sztuczne oświetlenie załamują się w kamyczkach ręcznie wytworzonych wisiorków. Robi się przytulniej. Przejście do Narnii znów otwarto. Kolejny dzień czas zacząć.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2mdt2m
d2mdt2m
d2mdt2m
d2mdt2m