Trwa ładowanie...
d8nk6vf
15-09-2023 13:20

Łowcy duchów. Nawiedzone zakłady psychiatryczne, szpitale i więzienia

książka
Oceń jako pierwszy:
d8nk6vf
Łowcy duchów. Nawiedzone zakłady psychiatryczne, szpitale i więzienia
Tytuł oryginalny

Haunted Asylums, Prisons, and Sanatoriums

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Seria
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Czy jesteś tu z jakiegoś powodu?
Zgubiłeś się?
Umarłeś tu?
Wierzysz w piekło?

To tylko niektóre pytania, zadawane na sesjach, podczas których łowcy duchów nawiązują kontakt ze światem paranormalnym. Widma, zjawy, upiory – są wśród nas i nawiedzają najprzeróżniejsze miejsca.

Jamie Davis i Samuel Queen – amerykańscy badacze zjawisk paranormalnych wybrali dziesięć znanych instytucji, w których straszy, a następnie zbadali przyczyny, dla których byty nie z tego świata postanowiły się tam zadomowić.

Łowcy duchów to zbiór niesamowitych spraw dotyczących nawiedzonych placówek – zakładów psychiatrycznych, więzień, szkół czy szpitali - zapisy rozmów z duchami, wywiady z ludźmi, którzy je widzieli, a także zdjęcia z prowadzonych przez autorów śledztw. To książka ukazująca pracę badaczy zjawisk nadnaturalnych, ich pasję i próbę przekazania światu, że duchy naprawdę istnieją i potrafią wyrządzić wiele szkód.

Łowcy duchów. Nawiedzone zakłady psychiatryczne, szpitale i więzienia
Numer ISBN

978-83-67867-15-3

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

272

Język

polski

Fragment

Sam i ja spędziliśmy letnie wakacje w 2009 i 2010 roku w Estes Park w stanie Kolorado. Wędrowaliśmy po Górach Skalistych i spaliśmy w słynnym hotelu Stanley, który stał się inspiracją dla powieści Stephena Kinga Lśnienie. Jesteśmy fanami programów telewizyjnych Łowcy duchów (Ghost Hunters) i Ghost Adventures; usłyszeliśmy o hotelu właśnie w odcinku specjalnym Łowców duchów. Pojechaliśmy tam jednak wyłącznie jako turyści. Skorzystaliśmy z oferowanej przez hotel wycieczki z duchami – i było przyjemnie – ale nie poświęcaliśmy czasu na samodzielne badanie tego miejsca. No, powiedzmy. Doszło do pewnego małego incydentu w pokoju 418. Wróciliśmy do niego na noc i siedzieliśmy po ciemku, próbując skontaktować się z duchem.
– Możesz mnie dotknąć albo zapukać w ścianę – oznajmił Sam.
Na co ja powiedziałam:
– Nie dotykaj mnie!
Sam zawsze mówił takie rzeczy, a ja tego nie cierpiałam. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie dotykał – żywy, martwy, coś pomiędzy, obojętnie. Nie dotykać mnie. W każdym razie położyliśmy się spać, a na stoliku nocnym zostawiliśmy kamerę. Kiedy się obudziliśmy, była ustawiona we właściwym położeniu pośrodku łóżka. No i mieliśmy zagwozdkę. Kamera nie mogła tak po prostu spaść ze stolika i sama z siebie zatrzymać się górą do góry. Nie byliśmy w stanie powtórzyć tego efektu. Co więcej, tej samej nocy słyszeliśmy, że nad nami chodzą ludzie, mimo że byliśmy na najwyższym piętrze! Przestałam o tym myśleć i próbowałam zasnąć.
W kwietniu 2010 roku podczas planowania wycieczki do Nowego Jorku obejrzałam stary odcinek Ghost Adventures, w którym badano zakład dla obłąkanych w zachodniej części stanu Nowy Jork. Zastanawiałam się na głos, jak daleko jest tam z miejsca, w którym będziemy nocować. Znalazłam stronę internetową zakładu, z której wynikało, że oferuje zwiedzającym polowania na duchy akurat w ten weekend, kiedy tam będziemy. Nim kupiłam bilety, omówiłam ten pomysł z Samem. Oboje uznaliśmy, że byłaby to nietypowa, interesująca odskocznia od normalnego turystowania. Nigdy wcześniej nie przyszło nam do głowy (pomimo siedmiu lat oglądania pokazów paranormalnych!), że ktokolwiek mógłby naprawdę odwiedzać takie miejsca. Nie potrzeba żadnego specjalnego wyposażenia, nie trzeba należeć do żadnej organizacji. Wystarczy kupić bilet i przybyć na miejsce.
Nasza wycieczka do zakładu dla obłąkanych okazała się fenomenalna. Sprawiła, że zapragnęłam rozwinąć w sobie wrażliwość, którą po raz pierwszy wykazałam jako czterolatka. (Kiedy miałam cztery lata, zmarł mój wujek Paul, najmłodsze dziecko w rodzinie Sanfordów – miał dwadzieścia kilka lat i wciąż mieszkał z moimi dziadkami. W pierwsze święta Bożego Narodzenia, które spędzaliśmy bez wujka Paula, ojciec przyłapał mnie na wpatrywaniu się w taras. Sama tego nie pamiętam, ale podobno gapiłam się tak, ponieważ Paul stał tam oparty o balustradę i patrzył, jak otwieramy prezenty. Ojciec także go widział). Po pierwszej wizycie w zakładzie dla obłąkanych złapaliśmy bakcyla, a ja poczułam natchnienie do napisania tej książki. Po powrocie do domu przeczesałam internet w poszukiwaniu przewodnika po innych nawiedzonych miejscach oferujących zwiedzającym polowania na duchy. Żadnego nie znalazłam – więc postanowiłam sama taki napisać.
Polowanie na duchy zalicza się do najbardziej ekscytujących zajęć, w których uczestniczyłam. Nic nie daje takiego zastrzyku adrenaliny. Człowiek jest sam w ciemności. Coś słyszy albo wydaje mu się, że coś widzi. I co teraz? Zostać na miejscu i spróbować znaleźć logiczne wytłumaczenie? Rzucić się biegiem do najbliższego wyjścia? To wspaniały eksperyment psychologiczny – po prostu zobaczyć, dokąd w takiej sytuacji umysł człowieka zabierze jego własny strach. A kiedy zobaczysz, jak światełka na mierniku K2 zmieniają się z zielonych na czerwone albo jak latarka włącza się w odpowiedzi na twoje pytania, poczujesz, że się uzależniasz.
Rzecz jasna, mam też inne, osobiste powody, dla których to robię. Nikt by się tym nie zajmował, gdyby nie odczuwał tej pierwotnej żądzy wiedzy o tym, czy coś tam jest. Tego podskórnego przeczucia, że nie jesteśmy sami na świecie, i naturalnej ciekawości, aby zbadać, z czym jeszcze – z kim jeszcze – dzielimy świat. Wiem, że nie wypada się do tego przyznawać, ale każdy, kto twierdzi, że nie robi tego dla frajdy, kłamie. Stuprocentowa, niepodważalna prawda jest taka, że jeśli nie jest to ekscytujące ani fajne, zajmiesz się czymś innym. Badania można prowadzić w ciepłej, przytulnej bibliotece, można też siąść sobie przed komputerem z wielkim kubkiem kawy i czytać o polowaniach na duchy w internecie. A interesujący, podniecający czy rozrywkowy wymiar tego zajęcia w żaden sposób nie uwłacza żadnemu duchowi. Potwierdzają to dowody, które zebraliśmy – one naprawdę mówią same za siebie.
W całych Stanach Zjednoczonych istnieją miejsca oferujące takie same polowania na duchy – prywatne lub otwarte – co zakład w Nowym Jorku. Wszystkie są fascynujące, mają bogatą historię i warto je odwiedzić za dnia. Wiele z nich oferuje zwiedzanie, a ja zachęcam, żeby skorzystać z tej możliwości. Ba, powiem wręcz, że obejrzenie danego miejsca za dnia jest absolutnie konieczne. Nie tylko zaaklimatyzujesz się dzięki temu w budynku, ale także odniesiesz inne wrażenia niż nocą. Po zachodzie słońca takie przybytki otwierają podwoje przed doświadczonymi łowcami duchów, nowicjuszami, entuzjastami zjawisk paranormalnych i turystami. Zapewniają bezpieczne warunki, w których można prowadzić badania. Można się wybrać na otwarte polowanie albo zarezerwować prywatny event ze swoją grupą. Można zbadać rzekomo najbardziej nawiedzone miejsca w kraju i samemu wyciągnąć wnioski: czy dane miejsce tylko robi wokół siebie dużo szumu, czy też za legendami i opowieściami kryje się coś więcej?
Niezależnie od tego, czy masz duże doświadczenie i każda z tych lokalizacji widnieje już na twojej liście miejsc do odwiedzenia, czy też po prostu ciekawi cię ta dziedzina – to jest książka dla ciebie. Nie jest to jednak książka o tym, jak polować na duchy. To po prostu nasze sprawozdanie z polowania na duchy w słynnych miejscach (tak jakby przewodnik turystyczny) i tego, co nas spotkało.
Dodam, że przystępowałam do tego projektu z pewnymi odgórnymi przekonaniami. Na przykład że duchy są w jakiś sposób zamknięte w budynkach i nigdy nigdzie się nie przemieszczają. Sądziliśmy też, że po śmierci natychmiast idzie się albo do nieba, albo do piekła, a wszystkie duchy na ziemi to zagubione dusze, które tu utknęły. Podejrzewałam, że duchy albo są zdezorientowane co do własnej śmierci (to znaczy nie zdają sobie sprawy, że nie żyją), albo mają obsesję na punkcie jakichś niedokończonych spraw. Wydawało mi się również, że noc – z logicznych powodów – będzie najlepszą porą na badanie aktywności paranormalnych. Krótko rzecz ujmując: te przekonania uległy zmianie pod wpływem naszych doświadczeń. My także się zmieniliśmy się pod ich wpływem. Ja na przykład doszłam do wniosku, że mogę być empatką. Empaci to osoby, które potrafią wychwycić emocje innych ludzi. Z biegiem czasu przekonałam się, że jestem coraz bardziej uwrażliwiona na wyczuwanie energii danego miejsca. Ta część mojego mózgu się rozwijała. To jak ćwiczenie mięśnia, aby go wzmocnić – działa tutaj ta sama zasada. Wciąż zdumiewa nas to, jak wiele razy mieliśmy do czynienia z inteligentną, reagującą czy wręcz zabawną aktywnością!

Użyte wyposażenie i procesy

Chciałam dowiedzieć się więcej o dziedzinie paranormalnej i rozwinąć swoje naturalne, dane mi przez Boga zdolności, używając wszystkich zmysłów i intuicyjności. Nie przyszedł mi do głowy żaden lepszy sposób kształcenia się, jak tylko odwiedzić niektóre słynne miejsca w kraju i użyć ich do swoistych ćwiczeń. I tak, mimo iż dobrze się bawiliśmy podczas naszych przygód, równocześnie chodziliśmy do szkoły – uważaliśmy na lekcjach i się uczyliśmy. Ze względu na ograniczenia czasowe i budżetowe odwiedziliśmy każde miejsce tylko raz. Ale wierz mi: żałuję, że nie mogliśmy doświadczyć ich po kilka razy. Mam nadzieję, że uda nam się to w przyszłości.
Jako że celem było rozwinięcie moich zmysłów, nie jeździliśmy samochodem wyładowanym sprzętem. Cała tak zwana nauka leżąca u podstaw polowania na duchy to i tak tylko spekulacje. Wobec tego nie chcieliśmy się nadmiernie obciążać kosztownym ekwipunkiem podczas naszej pierwszej wyprawy.
Postawiliśmy na prostotę: notesy i długopisy, dyktafon cyfrowy (nie mamy żadnego wymyślnego ani drogiego oprogramowania, które usuwałoby szumy w tle), trzy latarki z obrotowymi pierścieniami, przepływomierz K2 i kamera podczerwieni.
Firma Ghost Augustine, zajmująca się organizowaniem wycieczek na polowania na duchy i wyposażeniem dla ich uczestników, wyjaśnia pomiary K2 następująco:

•Miernik pola elektromagnetycznego K2 mierzy siłę pola w miligaussach.
•Pierwsze światło (zielone) wskazuje normalne pole elektromagnetyczne tła, które zawsze istnieje wokół nas – od 0 do 1,5 mG.
•Drugie światło (zielone) wskazuje niski poziom pola elektromagnetycznego – od 1,5 do 2,5 mG.
•Trzecie światło (żółte) wskazuje średni poziom pola elektromagnetycznego – od 2,5 do 10 mG.
•Czwarte światło (pomarańczowe) wskazuje wysoki poziom pola elektromagnetycznego – od 10 do 20 mG.
•Piąte światło (czerwone) wskazuje bardzo wysoki poziom pola elektromagnetycznego – ponad 20 mG.

No dobra, ale co to w ogóle znaczy? Jak używać miernika? Duchy czy zjawy teoretycznie wydzielają jakąś energię magnetyczną, którą można zmierzyć tym przyrządem, jeśli najpierw wyeliminuje się inne pola w tym obszarze, wytwarzane przez człowieka. Pierwszy krok to przeczesanie badanego pokoju w poszukiwaniu pików pola elektromagnetycznego. Na przykład jeśli użyjesz miernika w pobliżu kuchenki mikrofalowej czy urządzeń elektronicznych w salonie, najprawdopodobniej zobaczysz efekt na mierniku (w moim przy kuchence mikrofalowej włącza się aż żółta lampka). W ten sposób określasz bazowy poziom pola w danym pokoju i ustalasz, gdzie poja- wiają się piki, zanim jeszcze zaczniesz badać zjawiska paranormalne. Trzeba mieć na uwadze, że w pomieszczeniach dających wysokie odczyty pola elektromagnetycznego zauważono efekty podobne do tych przypisywanych zjawiskom paranormalnym – nudności, zawroty lub ból głowy, zmęczenie, osłabienie czy zaburzone postrzeganie. Krótko mówiąc: nie masz do czynienia z duchem, to silne pole elektromagnetyczne oddziałuje na twój mózg. Czy miernik jest wykrywaczem duchów? Nie wiem. Ale mogą się zdarzyć ciekawe sytuacje: oczyszczasz cały pokój, chodząc po nim powolutku z miernikiem w wyciągniętej ręce, i cały czas masz zielony poziom bazowy, a potem zadajesz pytanie i wskaźnik skacze aż do poziomu czerwonego.
Dyktafon cyfrowy służy do rejestrowania elektronicznych zjawisk głosowych (EVP). Sceptycy twierdzą, że doświadczasz zakłóceń radiowych albo że głos, który rzekomo słyszysz, to tylko dźwiękowa pareidolia, a twój mózg po prostu robi, co do niego należy: próbuje sobie jakoś sensownie poukładać bezsensowne szumy. Mówi się, że jeśli naprawdę chcesz coś usłyszeć, to to usłyszysz. Ale ja sądzę, że niektóre te odgłosy (czy też głosy) stanowią mocny dowód. Dlaczego nie słyszysz ich w danym momencie? Co takiego ma w sobie dyktafon, że umożliwia usłyszenie głosów duchów? Moje osobiste, przyziemne wytłumaczenie jest takie, że ludzie po prostu nie słyszą wszystkich częstotliwości. Niskie częstotliwości to infradźwięki; myślę o nich w tych samych kategoriach co o na- słuchiwaniu bicia serca. Wysokie częstotliwości to ultradźwięki, a przykładem może być komunikacja między delfinami. Jeśli chcesz poznać więcej szczegółów, znajdziesz w internecie mnóstwo czasopism naukowych i artykułów opisujących, jak człowiek przetwarza dźwięki, jak mierzy się częstotliwość w hercach i tak dalej.
Mój ulubiony eksperyment paranormalny to użycie latarki do porozumiewania się (nie ma to jak natychmiastowa satysfakcja), mimo że spotyka się ono z krytyką. Każdy, kto nigdy nie spróbował tej metody, zmiesza ją z błotem; przewiduję, że świat potraktuje tak wszystkie nasze nagrania. Nic mnie to nie obchodzi. Wiem, co nas spotkało, wiem, że działo się to naprawdę. Spróbuj, zanim zaczniesz krytykować. Zapewniam cię, że nie wymyśliliśmy żadnego sposobu, który pozwalałby nam manipulować światłami za pomocą jakiegoś magicznego guzika. Każdy, kto nas zna, powie, że jesteśmy na to za głupi. Nie ma żadnego triku. Obluzowaliśmy trochę pierścienie, żeby łatwiej było nimi manipulować, i położyliśmy latarki na ziemi. Czasami reagują, a czasami nie. Mamy całe godziny nagrań, podczas których latarki nigdy się nie włączają, i całe godziny, podczas których wydaje się, że z kimś rozmawiamy. Ponoć to rzadkość, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, jak mało czasu spędzaliśmy w każdym miejscu. Latarki turlały mi się po samochodzie przez trzy godziny z rzędu i nigdy się nie włączyły. Tupałam nogą tuż obok nich, aby sprawdzić, czy spowoduje to, że się zaświecą. Ruch nie włącza latarek. Nie wiem, jak dokładnie to działa, mogę tylko powiedzieć, że coś – jakiś duch czy zjawa – jest w stanie czerpać z tego energię i w ten sposób się komunikować. Kiedy to się dzieje, dla mnie jest to bardzo rzeczywiste. I wciąż jest rzeczywiste, kiedy oglądam nagrania. Z początku na jakąś aktywność latarki czekaliśmy nawet trzy godziny. Z biegiem czasu i dalszymi podróżami zaczęłam odnosić wrażenie, że coś zaczyna się dziać w ciągu dwudziestu minut od chwili, w której siadam i zaczynam mówić, a czasem nawet szybciej! To mnie intryguje. Czy nabraliśmy wprawy w komunikowaniu się z duchami? Czy po prostu nagraliśmy te filmy tylko dlatego, że dopisało nam szczęście? Ostrożnie skłaniam się ku temu, że zaczęliśmy sobie lepiej radzić z oczyszczaniem naszych umysłów, skupianiem się i słuchaniem, ale też nigdy nie lekceważyłam tego, jak ważne jest mieć szczęście i być we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Nasze podejście do polowania na duchy okazało się dla nas korzystne. Wynikało ono z ograniczeń czasowych i osobowościowych. Ja nie mam cierpliwości – ani do polowania na duchy, ani w ogóle do niczego. Lubię wykonywać zadania w najlepszy, najbardziej efektywny sposób. Powiem więc: „Ja jestem Jamie, a to jest Sam. Jesteśmy z Atlanty, mamy za sobą długą podróż. Jestem zmęczona. Będziemy tu krótko, więc jeśli ktoś ma coś do powiedzenia, to niech to zrobi teraz, bo ja muszę iść spać o pierwszej”. W naszym przypadku działało to nad wyraz dobrze. Po co mam siedzieć gdzieś całymi dniami, żeby zdobyć dowody? Szczerze mówiąc, nie mam tyle czasu. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek miał tyle czasu, jeśli nie zarabia na życie prowadzeniem takich badań. Ale z drugiej strony zastanawiam się, jakie dowody wyszłyby na jaw, gdybym mogła siedzieć gdzieś całymi dniami tak jak zawodowcy.
Wiele razy wprost błagałam, żeby coś się wydarzyło. Sądzę, że w niektórych przypadkach przyniosło to skutek: moje prośby zostały wysłuchane. Nikt nie ma czasu do stracenia, ani my, ani oni. A jeśli sądzisz, że coś lub ktoś tak po prostu sobie siedzi w ciemnym pokoju i czeka, aż przyjdziesz i zaszczycisz to coś lub tego kogoś swoją obecnością w celu odbycia głębokiej dyskusji o tym, czy jest to mężczyzna czy kobieta, dorosły czy dziecko – cóż, sądzę, że się mylisz.
W każdym miejscu, do którego wchodziliśmy, mówiliśmy: „Jesteśmy tu tylko po to, żeby porozmawiać z każdym, kto chce rozmawiać z nami. Nie chcemy nikogo niepokoić i nie chcemy, aby ktokolwiek niepokoił nas”. Odbywaliśmy konwersacje na tej samej zasadzie co z kimkolwiek innym. Jedyna różnica polegała na tym, że nie słyszeliśmy, aby ktoś coś do nas mówił, dopóki nie wróciliśmy do domu i nie odsłuchaliśmy nagrań z dyktafonu. Po zakończeniu dziękowaliśmy rozmówcy za poświęcenie nam czasu. A kiedy pakowaliśmy się do samochodu i przygotowywaliśmy do odjazdu, mówiliśmy: „Jeśli ktokolwiek jest z nami – nie możesz pojechać z nami do domu. Musisz odejść”. Raz zapomnieliśmy w Yorktown. I wtedy coś podążyło za mną do domu.
Sam ujrzał widmo w St. Albans i ludzi cie- nie w Waverly Hills. Ja widziałam człowieka cienia w szkole w Farrar. Oboje widzieliśmy tego samego człowieka cienia w tym samym czasie w więzieniu stanowym w Missouri. To przedsięwzięcie nas zmieniło, sądzę, że na lepsze. Dzięki naszym podróżom wiele się nauczyliśmy i rozwinęliśmy jako ludzie. Mały przykład: początkowo nie byłam w stanie wejść sama do ciemnego pomieszczenia. Po prostu ogarniał mnie strach, paraliżował mnie. Wiedzieliśmy – jak wszyscy dobrzy uczniowie – że nasza nauka nie ma końca. Niczego nie wiemy na pewno (i mamy świadomość, że pewnie nigdy nie będziemy wiedzieli), poza tym, że oprócz nas istnieje coś jeszcze. Ale wiedzieliśmy to, zanim jeszcze zaczęliśmy. Po prostu nie zdobyliśmy jeszcze żadnych dowodów wideo czy dźwiękowych.
Sam i ja wyruszyliśmy w naszą podróż, nie mając bladego pojęcia, czego doświadczymy. Chcieliśmy po prostu zaznać w życiu trochę ekscytacji, może także odrobiny dobrej zabawy i przygody. Żadne z nas w życiu by nie przewidziało, co nas czeka. Uparliśmy się, że odwiedzimy niektóre spośród rzekomo najbardziej nawiedzonych miejsc w Ameryce i opowiemy o tym, co znaleźliśmy.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d8nk6vf
d8nk6vf
d8nk6vf
d8nk6vf