Dnia szóstego, Bóg, tchnąwszy życie w proch ziemi, stworzył człowieka na własne podobieństwo. Parę milionów lat później, ów człowiek czekał wpatrując się w dach nad Kaplicą Sykstyńską. Dnia drugiego, widząc biały produkt spalania chloranu potasu, laktozy i kalafonii, kiedy jeszcze na dobre nie wybrzmiały słowa „Cardinalem Bergoglio, qui sibi nomen imposuit Franciscum”, rozpoczął stwarzanie papieża; nie inaczej, jak na własne podobieństwo.
Należało jeszcze chwilę poczekać na pierwsze gesty i słowa papieża Franciszka, po czym, upewniwszy się, że warto, rozpoczęto wieszczenie rewolucji. Tomasz Lis stwierdził wręcz, że ta rewolucja już się dokonała. Na jego portalu, o ks. Lemańskim pisano „nasz ksiądz”, zaś w przypadku papieża Franciszka, redaktor naczelny posunął się jeszcze dalej twierdząc: „Dziś mamy swojego papieża. Ciekawe czy będziemy mieć też swój Kościół”. Podejrzewam, że na ów Kościół trzeba będzie troszkę poczekać, zwłaszcza, że jego redakcyjna koleżanka wspominała coś o nachalnej katopropagandzie i o tym, że papieża należy traktować tak, jak każdego innego dyktatora. Biorąc pod uwagę to, że chwilę później nadmieniała o żądaniu zaprzestania zapisywania katolickich bredni, sprzeciwiających się ustaleniom nauki i zdrowemu rozsądkowi, wydaje mi się, że to nowe, lepsze wyznanie religijne będzie się
kształtowało w bólu i trudzie, niemniej pierwsze kroki zapewne zostały poczynione. Zwłaszcza, że wspomniany ks. Lemański stwierdził, iż w wielu miejscach się z panią redaktorką zgadza. Jednym słowem, rewolucja ponoć się zaczęła. Kolejnym wieszczem rewolucji okazał się sam prezydent Obama , podkreślający, że Franciszek "jako obrońca biednych i najsłabszych pośród nas, niesie przesłanie miłości i współczucia, które inspiruje ludzkość od ponad dwóch tysięcy lat - że w każdym człowieku widzimy oblicze Boga". Miało to miejsce w marcu 2013 roku. Miesiąc później serdecznie dziękował przedstawicielom Planned Parenthood, jednej z większych organizacji proaborcyjnych, przemowę kończąc słowami „Niech was Bóg błogosławi”. Rok później, członkowie innej, podobnej grupy, usłyszeli: „Praca, którą wykonujecie, to praca Boga”. Jednocześnie prezydent pochwalił papieża Franciszka za
to, że ten żyje nauką Chrystusa i jest to jakość, którą szczerze podziwia. Myślę jednak, że jedną z najbardziej znamiennych była następująca opinia Kamila Sipowicza o papieżu: „Podoba mi się jego fizyczność i zarazem duchowość, jego promieniowanie, ale też to, co mówi. Mam wrażenie, że Kościół był już w tak dramatycznej sytuacji, że wybrał człowieka, który nieszczególnie patrzy tylko na katechizm czy encykliki (…) ale nawiązuje relacje i jest papieżem egzystencjalnym, otwartego serca, kontynuującym linię Chrystusa, św. Pawła, św. Franciszka”. Niby wszystko pięknie, duchowo, z podziwem, niemniej zapytany o jedną z wypowiedzi głowy Kościoła, artysta odpowiedział chwilę później: „W ogóle mi się nie podoba (…) Nie rozumiem tego, co papież chciał przez to powiedzieć. Nie pasuje mi to do tego człowieka, do Franciszka Pierwszego”.
Ilu jest zatem papieży Franciszków? Czy obecny następca Świętego Piotra jest wielbionym przez lewe skrzydło lewicowcem, antyklerykałem i katolickim liberałem zarazem, czy też istnieje jakaś druga jego twarz, którą ciężko jest odnaleźć w mass mediach? Twarz, przed którą ostrzegał Adam Szostkiewicz mówiąc, że nie mogą nikogo zmylić gesty Franciszka, bo to za mało, by pokładać w nim tak wielkie nadzieje, jak czyni to katolicka lewica, a nawet część niewierzących. Rozczarowanie musi być naprawdę niemałe, skoro publicysta stwierdził, że „Franciszek miejscami niemal mówił Michalikiem ”. Nie zazdroszczę tego dysonansu poznawczego zawiedzionym piewcom rewolucji, zwłaszcza, że szum medialny nie sprzyja zorientowaniu się, czy ten papież jest jednak „nasz”, czy już „ich”.
Tomasz Terlikowski rozpoczyna swoją książkę zatytułowaną Operacja Franciszek stwierdzeniem, jakoby lewica miała swojego nowego idola, który został największym autorytetem liberalnych mediów. Autorytetem, oczywiście, wykreowanym nie po to, by przypadkiem odnosić jego słowa do siebie, ale by nieustannie i wciąż na nowo okładać papieskim kijem bejsbolowym po głowach zwyczajnych katolików, komentatorów i duchownych. Autor przypomina tu wieszczenie przez Jacka Żakowskiego schizmy w Kościele oraz porównanie Franciszka do Michaiła Gorbaczowa , jakie wysnuł wspominany już Tomasz Lis , nawiązując zapewne do wypowiedzi znakomitego watykanisty, Johna L. Allena . Terlikowski zauważa, że sympatia mediów jest znakomicie widoczna,
kiedy porówna się obecnego papieża z poprzednikami. Nie sposób tu odmówić racji – zwłaszcza Benedykt XVI nie miał najlepszej prasy. Na dzień dobry został okrzyknięty „pancernym kardynałem”, rottweilerem odrzucającym ekumenizm, konserwatystą zatwardziałym w swoich przekonaniach dotyczących mszału trydenckiego i optowaniem za hermeneutyką ciągłości w interpretacji Soboru Watykańskiego II. Pisano, że żyje odizolowany w Pałacu Apostolskim, stracił kontakt z rzeczywistością, zaś wierność Pawłowej Humanae vitae skutkowała m.in. tym, że nazwano go jest zimnym, pysznym doktrynerem porównywanym do inkwizytorów. Słowa: „po wielkim papieżu Janie Pawle II kardynałowie wybrali mnie, zwykłego i skromnego pracownika winnicy Pańskiej”, na wszelki wypadek puszczono mimo uszu, jako wypowiedź nie pasującą do ogólnego obrazu, ergo niebyłą. Der Spiegel podsumował jego pontyfikat dwoma
zdaniami: „ Benedykt XVI irytował protestantów, rozzłościł muzułmanów i nie troszczył się o nowoczesność. Tylko dzięki dymisji przejdzie do historii” - nie była to opinia odosobniona; już wtedy, gdy kardynał Ratzinger stawał się papieżem Benedyktem XVI , z góry wiedziano, jaka to będzie kadencja i jaki to będzie następca Piotrowy. Był więc „tym złym”, który ośmielił się stać na straży katolickiej wiary i moralności, zaś rzeczony pontyfikat okazał się, cytuję „wizerunkową klęską” (jakby to było najważniejsze). Jego poprzednik, Jan Paweł II , również nie miał w mediach łatwo – a to, zarzucano, że beatyfikował o. Escrivę (a wszyscy przecież wiemy, czym jest Opus Dei – wystarczy przeczytać Dana Browna !), że tłamsił „teologię wyzwolenia”,
czego ofiarą stał się o. Romero, że był seksistą nie dopuszczając kobiet do kapłaństwa, że optował za utrzymaniem celibatu i miał czelność zakazać antykoncepcji i aborcji (doprawdy, wstrząsająca postawa), nie chciał Kościoła nowoczesnego i postępowego… itd. itp. Poza tym był wiekowy, chory i się trzymał stołka. Jednym słowem, gdy się ładnie uśmiechał, pozdrawiał wiernych i mówił o kremówkach, było dobrze - raban podnosił się, kiedy nagle przypominał nauczanie moralne Kościoła.
Już teraz wiadomo, że pontyfikat Franciszka nie będzie „wizerunkową klęską”, chyba, że nastąpi jakieś nieprzewidziane, gigantyczne tąpnięcie, ale podejrzewam, że spokojnie się je zatuszuje. Specjaliści od mediów wymyślili sobie, że papież jest - a w zasadzie będzie, bo troszkę jeszcze trzeba pożonglować przekazem - po prostu fajny. Wszystko to, co tej „fajności” przeczy, wypchnie się na margines uznając nawet nie tyle za aberrację, co za coś, co nigdy nie zaistniało. Terlikowski przywołuje tu na przykład wypowiedź o tym, że „kto nie modli się do Pana, modli się do diabła”; wypowiedź, która praktycznie przeszła bez echa, nie budząc gromkich protestów buddystów, muzułmanów czy tzw. otwartych, dialogicznych katolików. Nie pasowała do ogólnej koncepcji, do medialnego tworu ulepionego z przymiotników, takich jak: skromny, liberalny, tolerancyjny, spontaniczny itp., więc należało ją wymazać. Autor podkreśla tu, że z Franciszkiem robi się dokładnie to samo, co robiono z Benedyktem XVI czy Janem Pawłem II – zagłusza prawdziwy przekaz medialnymi interpretacjami, zakłamując przekaz za pośrednictwem sprytnego podkładania innych znaczeń pod proste słowa. Wydaje mi się, że ciężko rzec, by było to jakoś przesadnie nowe zjawisko. Według Pisma, pierwsze słowa, jakie wypowiedział Szatan do człowieka brzmiały: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?”. Jak widać, przekręcanie słów pełnych nadziei w ograniczenie odbierające wolność jest ponadczasowe – w przypadku przenicowania nauk papieskich mamy podobną metodę, a i cel, podejrzewam, nieodległy. Tomasz Terlikowski również zwraca na to uwagę pisząc w Operacji Franciszek, że gdy Jan Paweł II głosił Ewangelię życia, zachodnie media przedstawiały go jako okrutnika, który odbiera ludziom prawo do
wyboru, a być może skazuje ich na śmierć. Gdy Benedykt XVI z pasją głosił Boga miłości, liberalni komentatorzy przekonywali, że niszczy ludzką miłość i pozbawia nas prawa do prawdziwej wolności. Papież Franciszek tymczasem jest żywiołowy i charyzmatyczny, ciężko więc byłoby powtórzyć metodę zastosowaną podczas poprzedniego pontyfikatu; spokojnie jednak sprawdza się to, co zadziałało w przypadku Jana Pawła II: przekształcenie pierwotnej formy nauczania, by odwrócić - a jeśli nie, to przynajmniej skutecznie przytłumić - przekaz nową narracją. Poprzednio były kremówki i „Barka”, obecnie jest rewolucja i nowoczesność. A to, że papież na każdym kroku podkreśla, iż jego stanowiskiem jest stanowisko Kościoła, bo jest synem Kościoła, to już mało znaczący szczegół, który spokojnie zagłuszy się jazgotem o odwracaniu się od zatęchłej przeszłości.
Tomasz Terlikowski napisał we wstępie, że zamierzał pokazać najważniejsze manipulacje i dać im odpór, powołując się na pierwotne, jeszcze nie przekształcone słowa. Postanowił jasno i wyraźnie przypomnieć pełne nauczanie papieża Franciszka, wypunktowując te podstawowe mity, jakie kreują media na jego temat. Wybrał sześć z nich: mit rewolucji w Kościele, lewicowości Franciszka, jego antyklerykalizmu, zmiany nauczania Kościoła w sprawie homoseksualizmu, komunii świętej oraz kwestię milczenia w sprawie obrony życia. Każdy z sześciu rozdziałów ma w zasadzie podobną strukturę. Najpierw redaktor krótko charakteryzuje dany mit, później zestawia go z dokonaniami poprzednich papieży (nagle okazuje się, że robili w zasadzie to samo, co czyni ten obecny), na końcu zaś, gęsto okraszając wypowiedź cytatami, przybliża słowa Franciszka, które ów mit obalają.
Najciekawszym był dla mnie ten rozdział, gdzie redaktor opisuje quasi-rzeczywistość, w której Kościół ogarnęła papieska rewolucja. Uniwersum, w którym szaleje, by przywołać określenie jednego z publicystów, „prawdziwe tsunami w Watykanie, które wywróci do góry nogami dotychczasowe porządki”. Miesiące mijają, obserwatorzy wciąż wypatrują niszczycielskich fal, a tu nic się nie chce specjalnie wywracać. Jak żyć? – chciałoby się spytać, nie ma co jednak się zastanawiać, nie ma co pytać, a już tym bardziej myśleć. Wystarczy czytać, oglądać i słuchać o wykreowanym świecie, gdzie szaleje tsunami i słychać krzyki hierarchów zatapianych przez oczyszczający kataklizm. Świecie, w którym postęp i determinizm historyczny są nieuniknione. Opowieść o papieżu rezygnującym z kolejnych symboli władzy (nikt się nie przejmuje tym, że zrezygnowali już z nich poprzednicy) staje się, przemielona przez medialną maszynkę, historią o zerwaniu w Kościele, przerwaniu jasnej linii sukcesji apostolskiej czy rezygnacji z ortodoksji. A to
już jest, pisze Terlikowski, bardzo niebezpieczne, zwłaszcza, gdy nawet duchowni zaczynają przeciwstawiać sobie papieży.
W kolejnych rozdziałach okazuje się, że Ojciec Święty – delikatnie mówiąc – średnio wpisuje się w obraz lewicowca zachłyśniętego teologią wyzwolenia i gwaranta nowego otwarcia dialogu z postępowymi społecznymi nurtami myślenia. I tu Terlikowski podkreśla, że niektóre wstrząsające słowa papieża nie są w najmniejszym stopniu rewolucją, a po prostu kontynuacją Magisterium społecznego Kościoła, niezmiennego od czasów Leona XIII. Rozprawia się również autor z mitem, jakoby głowa owego Kościoła, w przerwach między czynieniem rewolucji, zajmowała się gromieniem księży i biskupów – zwłaszcza tych polskich, oczywiście. Nie da się zresztą ukryć, że sami księża potrafią ukręcić ze słów Franciszka bicz na nielubianych przełożonych (co ostatnimi czasy skończyło się zamknięciem jednej z parafii). Autor dowodzi, że ogromna część cytowanych przez media uwag sprowadzonych do karcenia duchownych, osadzona jest w kontekście teologicznym i ściśle z nim związana – kontekście, który jest skrzętnie pomijany i ignorowany. Niewiele
chyba również będzie ze wspierania księży-gejów połączonym ze zmianą nauczania Kościoła, które, tym razem, wieszczy homolobby (Terlikowski ma upodobanie do takich – bardziej lub mniej dziwnych - zbitek słownych, zwłaszcza gdy pisze o jednym ze swych „ulubionych” obiektów ataku). Sam Franciszek zresztą odsyła tu do lektury Katechizmu, gdzie akurat zdanie Kościoła o homoseksualizmie jest dość jasno wyłożone. Dodać warto, że nie byłby redaktor sobą, gdyby nie skorzystał tu z okazji podzielenia się swoim zdaniem na temat gejów, począwszy od biblijnych korzeni doktryny, a na Instrukcji Kongregacji Wychowania Katolickiego kończąc. Nie jest zatem Ojciec Święty progejowski, więc może przymierza się do zmiany nauczania w kwestii Komunii Świętej dla rozwodników, co zasugerował swego czasu John Allen , wczytując się w zapis – niezbyt fortunnej – konferencji na pokładzie samolotu. Nadinterpretację watykanisty rychło podchwycono, niemniej i tutaj
zwolennicy rewolucji będą musieli się zapewne obejść smakiem. Ostatnim mitem jest rzekoma zmiana podejścia wobec drugiego z tematów, który działa na redaktora portalu fronda niczym płachta na byka. Chodzi tu, oczywiście, o aborcję, eutanazję i antykoncepcję, na punkcie których Kościół ma mieć – według niektórych mediów powtarzających przeinaczone słowa papieża – obsesję. W eter popłynął przekaz, że nareszcie Kościół zrozumiał swój błąd i zaczął wracać do ludzi. Terlikowski przypomina triumfalne słowa Jarosława Makowskiego mówiącego, że „dość już potępiania ludzi, dość rzucania gromów na gejów i rozwodników. Dość już wałkowania antykoncepcji”. Redaktor postanawia przyjrzeć się dokładnie słowom Franciszka o aborcji, zwłaszcza, że i tutaj zarówno kontekst, jak i forma były zupełnie inne, niż te, które pojawiły się w mediach. Pracę wieńczą rozważania autora na temat różnic pomiędzy pontyfikatami Jana Pawła II i Benedykta a pontyfikatem Franciszka. Delikatnie powiedziawszy, Terlikowski nie podchodzi do obecnego papieża z bezkrytycznym uwielbieniem, toteż, korzystając z okazji, pofolgował z krytyką. Oczywiście nie jest to poziom Wojciecha Cejrowskiego , który utyskując na niechlujne szaty i „buciory okropne”, stwierdził – co prawda powołując się na Terlikowskiego - że Franciszek z teologii jest lichy, po czym dodał, że ma słabe gadane, kazania dość puste i miałkie, ot, „latynowskie kółka”. Redaktor o butach nie pisze, narzeka za to na zejście z linii frontu, na jakim walczyli poprzednicy papieża: boju o liturgię, troskę odczytania Soboru Watykańskiego II w duchu Tradycji, spór z relatywizmem współczesności oraz, a może przede wszystkim, „zmagania o cywilizację życia”. Wydaje się, że ma za złe Franciszkowi,
że ten nie potępił ostro i jednoznacznie prób zmiany definicji małżeństwa tak, by obejmowało również związki jednopłciowe. Narzeka, że w tej materii jest brak napomnień, ostrzeżeń i jasnego wsparcia dla wojowników walki z homoideologią (wspominałem już o dość specyficznych zbitkach słów, gdy redaktor wkracza na jeden ze swych ulubionych gruntów?). Terlikowski wytyka również Franciszkowi to, że potępia dziki kapitalizm (a przecież w Europie nie ma tego problemu) zamiast zająć się analizą ideologii gender. Kiedy Ojciec Święty wspomina o marksizmie, też jest źle, bo przecież lewica odeszła od paradygmatu walki klas i zajmuje się li tylko obroną gejów, toteż homoseksualistami trzeba się zajmować miast o ideologicznych, czerwonych złogach rozprawiać… A wszystko przez to, że Franciszek jest Latynosem i zaangażowany był ongi w populistyczny, lewicowy ruch peronistyczny, więc wojny kultur nie dostrzega i nie chce walczyć na tych frontach, które mu Terlikowski wskazuje. Jakby tego było mało, papież jest dla autora
anachroniczny w swym myśleniu, przykładając do współczesnego świata kategorie z lat 60. i 70. ubiegłego wieku i notorycznie zerkając ku problemom, z którymi zmagali się Jan XXIII i Paweł VI. Co gorsza, zamiast relatywizmu potępia fundamentalizm; jednym słowem, Franciszek zajmuje się nie tym, co powinien, bo Tomasz Terlikowski wie lepiej, czym papież powinien się zajmować. Nie ukrywam, że razi mnie ten rozdział, pomimo tego, że na jego końcu dowiadujemy się, że właściwie to Franciszek ma ogromnie ważne rzeczy do przekazania. Razi, bowiem walka z zawłaszczaniem ideologicznym poprzez próbę czynienia czegoś bardzo zbliżonego, nie jest, w mojej opinii, najlepszym rozwiązaniem.
Nadmienić zresztą trzeba, że tytułowe określenie nie jest niczym nowym – przed Terlikowskim o Operacji „Franciszek” pisał już na portalu braci Karnowskich Piotr Zaremba alarmujący, że zarówno środowisko z Czerskiej, jak i TVN czy Tok Fm odbierają polskiemu Kościołowi nowego papieża. Diagnoza redaktora była cokolwiek ryzykowna, pisał bowiem, że skoro „Gazeta Wyborcza” wojuje pod sztandarem Franciszka, to po prawicowej stronie będzie się rodzić nieufność wobec papieża. Przyznam, że średnio to świadczy o kondycji intelektualnej owej „prawicowej strony”. Swój felieton kończy Zaremba następującym apelem: „Nie powinniśmy zostawiać tego papieża Katarzynie Wiśniewskiej , Monice Olejnik i Tomaszowi Lisowi (…) Spróbujmy choć trochę odzyskać tego papieża”. Wydaje się, że zarówno on, jak i Tomasz Terlikowski zachowują się trochę jak Danuśka Jurandówna, wołająca na krakowskim rynku, z całej siły, rozpłakanym, dziecinnym głosem: „Mój ci jest! Mój ci jest!”. Mój ci jest i niczyj inny nie będzie, a już zwłaszcza tych lewaków z Wyborczej, wszakże papież jest „nasz”, a nie „ich”, więc niech go „nam” zostawią. Jak to było? "Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę"? Owszem, wygląda to na dość infantylną zazdrość, niemniej należy zwrócić uwagę, że to nie prawicowi redaktorzy tę „operację” zapoczątkowali, a ich apele są li tylko – pozostając przy wojennej nomenklaturze - kontrofensywą, odpowiedzią na ideologiczne zawłaszczanie Franciszka przez tę
drugą stronę medialnej barykady.
Operacja Franciszek nie jest jedynie rozprawianiem się Terlikowskiego z mitami narosłymi wobec osoby i słów papieża. Redaktor prowadził m.in. warsztaty dziennikarskie i konwersatorium o gatunkach dziennikarskich w warszawskiej Wyższej Szkole Informatyki, Zarządzania i Administracji. W omawianej pracy podzielił się wiedzą o dziennikarskim warsztacie, przybliżając m.in. technikę „ramowania” – budowania narracji, którą widz zna i lubi, na fundamentach konfliktu, uproszczenia, personalizacji i ciągłości. W ramy tak stworzonej narracji wystarczy teraz obstalować bohatera i patrzeć, jak widownia będzie mu kibicowała wpatrując się w pracowicie tworzony obraz. Znakomicie to widać w medialnym zestawianiu Benedykta XVI z Franciszkiem, niemniej gdy przyjrzymy się postaciom z pierwszych stron gazet, i tu bez trudu znajdziemy zastosowanie tej techniki. Terlikowski zwraca uwagę, że w przypadku nowego papieża troszkę trzeba było się napocić, bowiem
jeszcze przed konklawe przygotowano dlań schemat żywiołowego, dynamicznego młodzieńca, który wpadnie z miotłą do watykańskiej stajni Augiasza. Kardynał Bergoglio zdecydowanie jest żywiołowy, dynamizmu również nie można mu odmówić, niemniej nie do końca pasuje doń określenie „młodzieniec”. Niezrażone media przypisały jednak metropolicie wszystkie cechy, które sobie zrazu założyły, przekaz poszedł w świat i mógł rozpocząć się, jak to redaktor napisał, festiwal formowania wrażenia nowości, zaś papieski karnawał na dobre mógł być wzmacniany medialnymi przemilczeniami i manipulacjami.
Wspomniany przeze mnie redaktor naczelny „Newsweeka”, kiedy jeszcze był szefem „Wprost” napisał we wstępniaku jednego z numerów: „Zamiast obrazu kościelnej rzeczywistości mieliśmy więc iluzję dosłodzoną wadowicką kremówką. Zamiast trzeźwej oceny Kościoła mieliśmy sentymentalną składankę wspomnień i wzruszeń". Miało to miejsce trzy lata temu. Najwidoczniej pomimo, że kremówkowa iluzja kreowana na potrzeby mediów nie przypadła przesadnie do gustu, to już iluzja papieża-antyklerykała owszem. Wciąż jednak jest to wybór pomiędzy dwiema iluzjami, pomiędzy dwoma zupełnie odrealnionymi bytami, ideami, skrojonymi przez, odpowiadające na oczekiwanie zerojedynkowości, media. Aby tę „kościelną rzeczywistość” poznać, zapewne warto sięgnąć nie tyle po kolorowe tygodniki, a po encykliki, adhortacje, listy apostolskie czy homilie (pomimo tego, że Terlikowski apeluje: kochajmy Franciszka, czytajmy Benedykta XVI ). Po Operację Franciszek - toutes
proportion gardees, oczywiście – też sięgnąć warto, jako syntetyczne zestawienie niektórych ważkich i wykoślawianych przez medialny przekaz myśli i poglądów papieża Franciszka. Wówczas może nawet okazać się, że jest on... katolikiem. Zastanawiam się, jak niektórzy sobie z tym faktem poradzą. Zawsze można jednak zrobić tak, jak metropolici Kościoła Grecji, Andrzej i Serafin, którzy wezwali Franciszka do porzucenia katolicyzmu jako religii heretyckiej. Powodzenia.