PROLOG
Była środa. Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Dzień, w którym nie ma prawa nic złego się wydarzyć, a jednak. Było już po całej tej spinie i stawaniu na rzęsach, żeby na czas posprzątać, nagotować, nakupować i mieć później co wyrzucać. I tuż przed Sylwestrem, który dla wielu był kolejnym powodem do spiny, schizy i stawania na rzęsach, żeby koniecznie ubrać się w coś błyszczącego, pójść gdzieś i obligatoryjnie świetnie się bawić.
Oni sami nie mieli planów i zupełnie się tym nie przejmowali. Będzie, co ma być. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że w Sylwestra pójdą na pogrzeb.
To był jeden z tych przyjemnych wieczorów, kiedy żadne z nich donikąd się nie spieszyło. Za oknem prószył śnieg, z głośników sączył się nastrojowy jazz, a oni siedzieli na kanapie. Obok, w kominku, skwierczał ogień. Było prawie romantycznie…
Gdyby tylko to była ich kanapa i ich kominek! Tymczasem siedzieli w Piwnej Stopie, ona dopijała swojego pilsa, a on swojego stouta i jedli cholernie ostrego hot doga z kimchi. Myślała, że uda im się wreszcie wybrać do Warzywniaka, wegetariańskiej knajpy, o której pysznym jedzeniu krążyły już w Poznaniu legendy, ale niestety w święta było nieczynne.
– Mam pewną propozycję – powiedział Roman, wycierając usta z sosu. – Ale mnie pali!
– Propozycja? – spytała Gocha ze śmiechem.
– Nie, hot dog. Pomyślałem, że…
– Poczekaj, wezmę kolejne piwo.
Gdy Gocha poszła do baru, zamówić kolejkę, do Romana ktoś zadzwonił. Przez chwilę patrzył w ekran komórki, wahał się, w końcu odebrał. Słuchając w skupieniu, spoważniał.
– Nie żyje? Jak to się stało?
Do Gośki dotarł strzępek rozmowy.
– O nie! Praca? O tej porze?
Gdy wracała do stolika, niosąc piwo, on miał już na sobie kurtkę i był gotowy do wyjścia.
– Zamówiłem Ubera, będzie za trzy minuty, muszę lecieć. Poradzisz sobie. – Bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Co?!
Gocha przymierzała się do zrobienia mu jakiegoś wyrzutu, ale nie zdążyła, bo ścisnął tylko jej ramię, co chyba miało zastąpić czułe pożegnanie, i tyle go widziała.
– Ale ja nie mam aplikacji! – krzyknęła za nim po chwili, ale było już za późno.
– Ja mam, zamówię pani Ubera, jak będzie trzeba – powiedział brodacz, który przez cały wieczór siedział sam przy stoliku obok. A teraz się przysiadł. – Ale zdaje się, że mamy jeszcze piwo do wypicia.
– Ano, mamy – zgodziła się w pijackim amoku.
Napije się z nieznajomym, a co. Nie będzie wydzwaniała do Romana. Już kiedyś biegała za facetem i jak to się skończyło?