Trwa ładowanie...
d1zngyd
31-01-2020 03:24

Bajki. Gadająca blacha. i inne bajkowe opowieści

książka
Oceń jako pierwszy:
d1zngyd
Bajki. Gadająca blacha. i inne bajkowe opowieści
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Bajki ze zbioru „Gadająca blacha” i inne bajkowe opowieści charakteryzuje różnorodność tematów, które mogą zainteresować zarówno dzieci nieumiejące jeszcze czytać, jak i młodzież do osiemnastego roku życia. Intrygująca fabuła i barwny styl pobudzają wyobraźnię. Niektóre z bajek nawiązują do współczesnych dziecięcych marzeń, inne do motywów znanych już z literatury tego gatunku. W większości bajek układ fabularny koncentruje się wokół antynomii, takich jak: zło – dobro; strata – korzyść; zdrada – miłość; bezmyślność – mądrość; przemoc – porozumienie i dialog. Treść ogniskuje się wokół czterech triad wartości etycznych: miłość – wierność – partnerstwo; przyroda – człowiek – ekologia; wolność – równość – braterstwo; tolerancja – empatia – współpraca. Autorka odwołuje się do wrażliwości, wyobraźni i poczucia humoru odbiorców. Unika płytkiego i nachalnego dydaktyzmu. Jej opowieści nie zawierają scen budzących lęk lub rozdrażnienie. Przeciwnie, budują nastrój zaciekawienia i spokoju. Zachęcają do przyjaźni, zabawy i nauki. Marian Dziwisz

Bajki. Gadająca blacha. i inne bajkowe opowieści
Numer ISBN

978-83-7850-706-2

Wymiary

210x297

Oprawa

miękka

Liczba stron

92

Język

polski

Fragment

Zielonooka Gdzieś na świecie było królestwo, w którym rządził bardzo sprawiedliwy władca. Poddani kochali go za to, że w pierwszej kolejności myślał o nich, a dopiero potem o sobie i swojej świcie. Wydał on wiele dekretów, dzięki którym los poddanych, szczególnie tych najbiedniejszych, znacznie się poprawił. Na terenie królestwa znajdowały się liczne dwory. Pan w majątku pod swoją opieką miał jedną lub kilka wsi wraz z ich mieszkańcami. Jeśli komuś działa się krzywda, to miał prawo osobiście przyjść w dniu przesłuchań do dobrego króla, który sprawiedliwie rozstrzygał spory. Jeśli wina leżała po stronie pana dworu, władca był bardziej surowy niż w stosunku do najbiedniejszego chłopa. Kilka razy panowie chcieli się zbuntować, ale była ich garstka, podczas gdy poddanych było wielu, a wszyscy gotowi oddać życie za swego ukochanego monarchę. Bywało, że suweren objeżdżał karocą swoje liczne posiadłości. Wtedy każdy, kto znalazł się w pobliżu, krzyczał na całe gardło i ze szczerego serca: „Niech żyje król!”. Król miał dwóch dorosłych synów. Jeden, o imieniu Ludwik, charakterem był podobny do matki. Cechował go egoizm, myślał tylko o tym, jak uprzyjemnić sobie dzień, jakich rozrywek poszukać i co zrobić, by wreszcie móc rządzić. Tymczasem dyrygował lokajami i pokojówkami, którzy byli przydzieleni do jego dyspozycji i dzielnie znosili wszystkie upokorzenia z miłości do swego pana – jego ojca. Drugi królewski syn, Ryszard, był przeciwieństwem swego brata. Uosabiał wszystkie cnoty, a przede wszystkim miał dobre serce. Król wiedział, kogo wybierze na swego następcę, ale zwlekał z decyzją, nie chcąc zrobić przykrości drugiemu synowi. Pewnego razu Ryszard przyszedł do sali rozmów, by zobaczyć się z ojcem. Oprócz niego dwudziestu dziewięciu poddanych czekało na posłuchanie u głowy państwa. Wiadomo było, że Ryszard zostanie przyjęty ostatni. Postanowił więc cierpliwie czekać na swoją kolej. Wśród zgromadzonych osób była także piękna dziewczyna o zielonych jak młoda trawa oczach imieniem Lena. Sprawiała wrażenie bardzo utrudzonej i zalęknionej. Wciąż pytała: „A jeśli król się zmęczy i mnie nie przyjmie, to co ja pocznę?...”. – Ależ przyjmie – odezwał się jeden z oczekujących. – Zawsze wszystkich przyjmuje – dodał inny. – Ale nie ze złej woli, tylko ze zmęczenia?... – dopytywała dalej Lenka. – Kiedy tak się dzieje, pan ma zwyczaj robienia krótkiej przerwy na posiłek, ale wówczas zaprasza na niego tych, którzy jeszcze czekają na posłuchanie. – To dobrze – ucieszyła się Lenka i już siedziała spokojnie, nucąc cichutko piosenki. Tym razem przerwy nie było i król przyjął wszystkich, również dziewczynę, na końcu zaś swego syna. – Przepraszam, że czekałeś, ale ci ludzie przyszli z daleka, a ty jesteś na miejscu – powiedział. I zaraz dodał: – Co cię sprowadza do sali rozmów, czy nie dość z sobą rozmawiamy? – Dość, ale specjalnie czekałem w poczekalni, żeby się dowiedzieć czegoś o naszych poddanych. Gdybym miał kiedyś zostać władcą, to chciałbym być taki mądry i dobry jak ty. Jak zatem zdobyć życiową wiedzę, żeby pomagać w rozwiązywaniu problemów i sądzić sprawiedliwie? – zapytał Ryszard. Król zamyślił się, zamknął na chwilę oczy, a potem zaczął opowiadać. – Dawno temu, kiedy byłem bardzo mały, miałem chyba niecałe pięć lat, niepostrzeżenie wyszedłem z pałacu i biegałem po łące, a potem po drodze. Przejeżdżająca trójka nieuczciwych ludzi zorientowała się po moim ubraniu, że jestem królewiczem. Sam im to zresztą powiedziałem, a oni postanowili mnie porwać, by za jakiś czas zażądać okupu. Przebrali mnie w łachmany, zawiązali mi oczy i odjechali ze mną w sobie tylko znanym kierunku. Trzy razy przez trzy kolejne noce próbowałem uciekać, ale się nie udawało. Czwartej nocy zatrzymali się na skraju lasu, niedaleko drogi. Nagle w pobliżu pojawiło się kilku żołnierzy na koniach. Moi oprawcy byli przekonani, że to pogoń za nimi, i uciekli w las. Zacząłem krzyczeć z radości, prosić o pomoc, mówiąc, kim jestem. Oni jednak nie uwierzyli, a wręcz mnie wyśmiali. Jeden z nich tylko ulitował się nade mną i podwiózł pod dwór, ale zostawił przed bramą. Strażnik nawet mnie nie wysłuchał. Spędziłem noc u bram posiadłości. Rankiem wyjechał powóz z jej panem. Stanąłem przed końmi, a woźnica w ostatniej chwili zdążył je zatrzymać, by mnie nie stratowały. Podbiegłem do dziedzica, błagając o pomoc i mówiąc, kim jestem, lecz ten też wyśmiał mnie i odjechał. Strażnik, który poprzedniego dnia mnie nie wpuścił, z litości dał mi kawałek chleba i kubek wody, nakazując, abym się oddalił spod bramy. Postanowiłem poszukać innego dworu, przecież panowie byli zawsze tacy mili... Przyjeżdżali na bale do moich rodziców, przywozili mi prezenty. Jeden przed drugim chciał pokazać, jak bardzo kocha dzieci. Teraz, gdy byłem umorusany, zmęczony, w łachmanach budzących litość, nikt nie chciał mnie nawet wysłuchać. O pomoc prosiłem w pięciu majątkach, ale za każdym razem przepędzano mnie, więc stopniowo traciłem nadzieję. W trzecim, czwartym i piątym dworze już nawet nie próbowałem mówić, kim jestem, a jedynie prosiłem o pracę za kawałek chleba. Bezskutecznie!... Gdyby nie prości ludzie, którzy czasami dawali mi coś do zjedzenia, umarłbym!... W ostatnim dworku poszczuto mnie psami i trzeba powiedzieć, że zrobiono to bardzo skutecznie. Nie tylko miałem poszarpane spodnie i ranę na nodze, ale też straciłem nadzieję na odmianę swego losu i powrót do domu. Psy poszarpałyby mnie jeszcze bardziej, gdyby nie starszy człowiek z laską, który je odgonił. Utykając, zaniósł mnie do chatki zielarki, która była jego żoną. Ona mnie nakarmiła, wyleczyła nogę i przywróciła wiarę w ludzi. Mieszkałem z nią, jej mężem i ich maleńką córeczką przez wiele dni. Ryszard słuchał z przejęciem historii swojego ojca. – W ubogiej chatce, w środku lasu – ciągnął król – dowiedziałem się, że najbiedniejsi dzielą się swym dobytkiem najchętniej, oni także najczęściej skłonni są do dobrych uczynków. Starałem się z całych sił, by zapracować na swoje utrzymanie. Zbierałem drzewo, leśne zioła, opiekowałem się małą córeczką gospodarzy. Dopiero po jakimś czasie, nabrawszy do nich zaufania, opowiedziałem im, kim jestem. Nie wyśmiali mnie jak wszyscy dotąd, tylko wymienili między sobą spojrzenia. Kiedy obudziłem się rano, mąż zielarki stał koło mnie gotowy do drogi, w ręku trzymał tobołek z jedzeniem. „Idziemy, panie! Zaprowadzę cię do domu” – powiedział. Pokłoniłem się zielarce, ucałowałem małą i poszliśmy. Nasza wędrówka trwała pięć dni. Po drodze nocowaliśmy w chałupach lub chłopskich stodołach. Nikt nigdy nie odmówił nam kawałka miejsca do spania i jedzenia. Dwory omijaliśmy szerokim łukiem. Po drodze wiele się nasłuchałem o tym, jak właściciele posiadłości postępują z ludźmi z podległych im wsi. Chłop zawsze był winny, a pan miał zawsze rację i mógł go nawet bezkarnie zabić, jeśli miał taki kaprys. Kiedy już dochodziliśmy do zamku, wyjeżdżała właśnie z niego moja ukochana niania. Zawołałem ją po imieniu, a ona rozpoznała mój głos i po uważnym przyjrzeniu się krzyknęła: „To ty, królewiczu!”, a ja, łkając, rzuciłem się jej na szyję. Potem była tylko radość przy powitaniu z rodzicami, którzy już stracili nadzieję na moje odnalezienie. Spoglądając na wzruszonego syna, król mówił dalej: ... więcej w książce. Zapraszamy...

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1zngyd
d1zngyd
d1zngyd