Trwa ładowanie...
d4ggjud
30-01-2020 19:00

Artemis Fowl. Zaginiona kolonia

książka
Oceń jako pierwszy:
d4ggjud
Artemis Fowl. Zaginiona kolonia
Tytuł oryginalny

Artemis Fowl and the lost colony

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Seria
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Dziesięć tysięcy lat temu ludzie toczyli z wróżkami wielkie boje. Kiedy wróżki zdały sobie sprawę z tego, że nigdy nie wygrają, przeniosły swoje królestwo pod ziemię i od tamtej pory żyją w ukryciu. Wszyscy godzą się na ten układ z wyjątkiem przepełnionych nienawiścią demonów, z których jeden odkrywa tajemnicę czarodziejskiego świata. Jeśli ten sekret poznają ludzie, życie wróżek będzie zagrożone. Tylko jedna osoba może zapobiec tragedii, nastoletni geniusz Artemis Fowl. Chłopiec próbuje powstrzymać demony, okazuje się jednak, że uprzedza go Minerwa Paradizo, dwunastoletnia genialna dziewczynka. Artemis trafia na równego sobie przeciwnika, który być może okaże się... sprzymierzeńcem. Kochany przez dzieci i przez starszych, Colfer utworzył nowy, dzieciodorosły gatunek książki. Rzecz niebywale wciągająca. Sunday Express Świetna fantastyka. Independent Strona internetowa Artemisa Fowla:

Artemis Fowl. Zaginiona kolonia
Numer ISBN

978-83-7414-344-8

Wymiary

125x195

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

432

Język

polski

Fragment

Kariera Holly Niedużej jako prywatnego detektywa w świecie elfów nie układała się tak, jakby Holly sobie tego życzyła. Głównie z tego powodu, że cieszące się największą oglądalnością kanały telewizyjne Niższej Krainy pokazywały nie jeden, ale dwa programy poświęcone ostatnim kilku miesiącom z jej życia. Trudno było pracować incognito, kiedy jej twarz pokazywała się co chwila w kablówkowych powtórkach. – Chirurgia plastyczna? – podrzucił jej głos w głowie. Nie była to pierwsza oznaka popadania w obłęd; do Holly mówił przez mikrofon jej partner Mierzwa Grzebaczek, a ona słyszała go w wetkniętej w ucho słuchawce. – Co takiego? – spytała. Jej głos docierał do mikrofonu, maleńkiego chipa barwy ciała, przyklejonego w jej gardle. – Właśnie patrzę na twoją słynną twarz na plakacie i myślę sobie, że powinnaś poddać się chirurgii plastycznej, jeżeli mamy utrzymać się w tym biznesie. Myślę tu o prawdziwym interesie, a nie głupim polowaniu. Ci od łapania przestępców to najniższa kategoria. Holly westchnęła. Jej partner krasnal miał rację. Nawet kryminalistom bardziej się ufa niż łowcom nagród. – Kilka implantów i zmiana kształtu nosa, a najlepsza koleżanka cię nie pozna – mówił dalej Mierzwa Grzebaczek. – Przecież nie jesteś królową piękności. – Głupi jesteś – fuknęła Holly. Podobała jej się obecna twarz. Przypominała twarz jej matki. – Może byś sobie czymś spryskała skórę? Mogłabyś się dać przemalować na zielono i udawać dzięcioła. – Mierzwa, jesteś na pozycji? – rzuciła ze złością Holly. – Tak – usłyszała odpowiedź krasnala. – Pojawił się chochlik? – Nie, jeszcze się tu nie kręcił, ale niedługo wylezie. Przestań gadać głupoty i przygotuj się. – Posłuchaj, jesteśmy teraz partnerami, a nie bandytą i funkcjonariuszem policji. Nie muszę słuchać twoich rozkazów. – B a r d z o c i ę p r o s z ę, przygotuj się. – Żaden problem. Mierzwa Grzebaczek, doświadczony łowca nagród, odmeldowuje się! Holly westchnęła. Czasem brakowało jej dyscypliny panującej w Wydziale Zwiadu Sił Krasnoludzkiego Reagowania. Kiedy wydawano rozkaz, był on wykonywany. I sama musiała przyznać, że kilka razy napytała sobie biedy, nie wykonując jasnego polecenia. Przetrwała w Wydziale Zwiadu tak długo, bo kilka razy aresztowała jakieś szychy, a t a k ż e dzięki swojemu mentorowi i komendantowi – Juliuszowi Bulwie. Holly poczuła, że serce podskakuje jej do gardła, kiedy po raz tysięczny przypomniała sobie, że Juliusz nie żyje. Mogła o tym myśleć godzinami, ale w pewnym momencie zawsze się zatrzymywała. Zawsze tak, jak za pierwszym razem. Holly przestała służyć w Wydziale Zwiadu SKR, ponieważ ten, kto zastąpił Juliusza, de facto oskarżył ją o zamordowanie Komendanta. Doszła wówczas do wniosku, że skoro wybrano takiego szefa, uczyni więcej dobrego dla świata wróżek, jeżeli będzie działać poza systemem. Zaczynało jednak wyglądać na to, że koszmarnie się pomyliła. Kiedy służyła w Wydziale Zwiadu jako kapitan, brała udział w dławieniu rewolucji goblinów, zniweczyła plan ujawnienia podziemnej kultury wróżek ludziom i odebrała Błotnym Ludziom w Chicago wykradzioną wróżkom technologię. Teraz śledziła szmuglera ryb, który wyszedł za kaucją i wymknął się z rąk sprawiedliwości. Nie była to, szczerze mówiąc, sprawa wagi państwowej. – Może byś tak przedłużyła sobie podudzia? – spytał Mierzwa, przerywając bieg jej myśli. – W kilka godzin byłabyś znacznie wyższa. Holly się uśmiechnęła. Jej partner wprawdzie był irytujący, ale zawsze potrafił ją rozbawić. Mierzwa, jako krasnal, miał również wiele specjalnych talentów, które bardzo się przydawały w ich nowej działalności. Do niedawna wykorzystywał je do włamywania się d o domów i wydostawania się z więzień, ale teraz był po stronie aniołów, przynajmniej tak się zarzekał. Niestety, wszystkie wróżki wiedzą, że przysięga krasnoluda złożona nie-krasnoludowi jest tyle warta, ile przybicie otwartą, a przedtem oplutą dłonią piątki, na znak, że umowa stoi. – Może ty byś sobie dał powiększyć mózg – odparła Holly. Mierzwa zachichotał. – Cudownie. Muszę wpisać tę odzywkę do mojej księgi inteligentnych i dowcipnych cytatów. Holly zastanawiała się nad naprawdę inteligentną i dowcipną ripostą, kiedy ich cel pojawił się w drzwiach pokoju motelu. Był niegroźnie wyglądającym chochlikiem, miał z metr wzrostu, ale nie trzeba być wysokim, żeby prowadzić ciężarówkę pełną ryb. Szefowie gangów szmuglerskich wynajmowali chochliki jako kierowców i kurierów, bo wyglądały niewinnie i dziecinnie. Holly czytała jednak akta tego chochlika i wiedziała, że z niewinnością ma on niewiele wspólnego. Doodah Day już ponad sto lat szmuglował towar do nielegalnych restauracji. W kręgach przemytników był żywą legendą. Jako eks-kryminalista Mierzwa doskonale znał folklor półświatka i przekazywał Holly wszystkie użyteczne dane, które nie dotarłyby do raportów policyjnych zwykłymi kanałami. Na przykład o tym, że Doodah kiedyś przejechał gęsto patrolowaną trasą z Atlantis do Haven w czasie poniżej sześciu godzin i nie zgubił ani jednej ryby z kontenera. Doodah został aresztowany w Atlantis Trench przez Zespół Nimf Wodnych SKR. Wymknął się jednak podczas transportu z celi do budynku sądu, a teraz Holly właśnie tutaj go namierzyła. Nagroda za jego ujęcie wystarczyłaby na opłacenie czynszu za ich biuro za pół roku z góry. Na mosiężnej plakietce na drzwiach widniała inskrypcja: N i e d u ż a & G r z e b a c z e k. A g e n c j a D e t e k t y w i s t y c z n a. Doodah Day wyszedł ze swojego pokoju, prezentując wszystkim swoją niechętną minę, bo nie podobał mu się świat. Zapiął kurtkę na zamek błyskawiczny i ruszył na wschód, w stronę dzielnicy handlowej. Holly trzymała się dwadzieścia kroków za nim, chowając twarz w cieniu kaptura. Ta ulica zawsze miała złą sławę, a teraz Rada Miasta inwestowała miliony sztabek w jej gruntowną przebudowę. Za pięć lat nie będzie tu już goblińskiego getta. Olbrzymie żółte gryzarko-mieszarki przeżuwały stary chodnik i kładły za sobą nowiuteńkie ścieżki. Na górze duszki ze służb miejskich zdejmowały ze stropu tunelu przepalone jarzeniówki, które miały udawać słońce, i wymieniały je na nowe modele molekularne. Chochlik szedł tą samą drogą, którą przemierzał przez ostatnie trzy dni. Niespiesznym krokiem ruszył w kierunku najbliższego placu, kupił na straganie pudełeczko curry z nornika, następnie bilet do kina wyświetlającego filmy dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jeżeli Doodah byłby w formie, zostałby w kinie co najmniej przez osiem godzin. „Krócej, jeżeli mogę coś na to poradzić” – pomyślała Holly. Była zdecydowana zamknąć tę sprawę pod koniec dnia pracy. To nie będzie łatwe. Doodah był co prawda mały, ale bardzo szybki. Bez broni i bez kajdanek schwytanie go było niemal niemożliwe. N i e m a l niemożliwe, ale istniał pewien sposób. Holly kupiła bilet w kasie obsługiwanej przez gnoma, a następnie wybrała miejsce dwa rzędy za celem. W kinie było o tej porze dnia bardzo spokojnie. Oprócz nich naliczyła może pięćdziesięciu widzów. Większość nie założyła nawet okularów kinowych. Przychodzili tutaj, żeby jakoś przepękać tych kilka godzin między posiłkami. W kinie puszczano na okrągło trylogię Wzgórze Taillte. Trylogia była kinowym obrazem przebiegu bitwy pod wzgórzem Taillte, w której ludzie w końcu zmusili wróżki do wycofania się pod ziemię. Ostatnia część trylogii zgarnęła kilka lat temu wszystkie nagrody AMP. Efekty wizualne były wspaniałe, ostatnio wydano nawet specjalną edycję w wersji interaktywnej, w której gracz mógł wcielić się w rolę jednego z drugoplanowych bohaterów. Oglądając film, Holly czuła ten sam ból, który nachodził ją zawsze, gdy myślała o bitwie. Lud powinien mieszkać na powierzchni ziemi, a został beznadziejnie stłamszony w tej zaawansowanej technologicznie jaskini. Mniej więcej przez czterdzieści minut Holly oglądała zapierające dech w piersiach ujęcia z góry i ukazujące bitwę w zwolnionym tempie, po czym ruszyła do przejścia między siedzeniami i zdjęła kaptur. W czasach, kiedy służyła w policji, zwyczajnie podeszłaby do chochlika z tyłu i przyłożyłaby mu do pleców swoje Neutrino 3000, ale cywilom nie wolno nosić broni, trzeba więc będzie użyć bardziej subtelnej strategii. Stojąc w przejściu między fotelami, zawołała do chochlika: – Hej, ty. Czy to nie ty jesteś Doodah Day? Chochlik zeskoczył z fotela, ale wcale nie zrobił się wyższy. Przywołał najgroźniejszą minę, na jaką go było stać, i rzucił w kierunku Holly: – Kto pyta? – Policja – odparła Holly. Technicznie rzecz biorąc, nie przedstawiła się sama jako funkcjonariusz policji, bo to byłoby podszywanie się pod urzędnika państwowego. Doodah patrzył na nią, mrużąc oczy. – Znam cię. Ty jesteś elfem. Elfem, który pokonał gobliny. Widziałem cię na kablówce. Już nie pracujesz w policji. Holly poczuła, że serce zabiło jej mocniej. Dobrze jest znów być w samym środku jakiejś akcji. Jakiejkolwiek akcji. – Może nie, Doodah, ale jestem tutaj po to, żeby cię aresztować. Pójdziesz spokojnie czy będziesz się szamotać? – I co, mam spędzić kilka wieków w pudle w Atlantis? Jak myślisz? – spytał na odchodnym Doodah Day, padając na czworaki. Mały chochlik znikł w mgnieniu oka, wyrwał do przodu jak kamień wypuszczony z procy, czołgał się pod siedzeniami, rzucał się raz na lewo, raz na prawo. Holly nasunęła kaptur na twarz i pobiegła do wyjścia awaryjnego. Tędy będzie uciekał Doodah. Codziennie tędy wychodził. Każdy dobry przestępca sprawdza drogę ucieczkową niezależnie od tego, w jakim budynku się znajdzie. Doodah był przy wyjściu awaryjnym sporo przed nią, z trzaskiem otworzył drzwi i rwał naprzód jak oszalały kot przez kocią klapkę. Holly widziała tylko błękitny ślad jego dresu. – Cel jest w ruchu – powiedziała, wiedząc, że mikrofon przyklejony do szyi przekaże każdy dźwięk i każde słowo. – Udaje się w twoją stronę. „Mam nadzieję” – pomyślała Holly, ale nie powiedziała tego głośno. Teoretycznie Doodah powinien uciekać w stronę swojej mety, maleńkiego magazynu przy Crystal, w którym czekało na niego niewielkie łóżko polowe i klimatyzator. Kiedy chochlik tam dotrze, Mierzwa będzie już na niego czekał. Była to klasyczna technika polowań stosowana przez ludzi – wal, czym popadnie, i bądź gotów, kiedy ptak zerwie się do lotu. Oczywiście – gdyby się było człowiekiem, ustrzeliłoby się ptaka, a następnie go zjadło. Metoda, którą Mierzwa stosował do łapania przestępców, była mniej drastyczna, lecz równie nieprzyjemna. Holly trzymała się blisko, ale nie za blisko. Słyszała tupot małych nóżek uciekiniera pędzących po wyłożonej miękkim dywanem podłodze, jednak malca nie widziała. Wcale nie chciała go widzieć. Dosyć ważnym elementem planu było to, żeby Doodah uwierzył, że zdołał uciec, w przeciwnym razie nie pobiegnie do swojej kryjówki. Kiedy służyła w policji, nie trzeba było prowadzić tak bliskiej obserwacji. Holly miałaby nieograniczony dostęp do pięciu tysięcy kamer przemysłowych rozmieszczonych w całym mieście, nie wspominając już o setkach innych gadżetów i sprytnych urządzeń z arsenału Wydziału Obserwacji. Teraz była tylko ona i Mierzwa. Dwie pary oczu i pewien szczególny krasnali spryciarz. Drzwi wyjściowe sali kinowej wciąż się chwiały, kiedy Holly do nich dotarła. Tuż za nimi siedział na tyłku zbulwersowany gnom, oblany koktajlem z pokrzywy. – Jakiś dzieciak – skarżył się bileterowi – albo skrzat. Miał wielki łeb, tyle zdążyłem zobaczyć. Walnął mnie prosto w splot słoneczny. Holly minęła obydwu i kiedy wyszła na zewnątrz, przepchała się przez tłum na placu. Na zewnątrz, mówiąc umownie – kiedy się mieszka w tunelu, wszystko jest wewnątrz. Nad głowami lampy udające światło słoneczne ustawiono na wczesne popołudnie. Holly z łatwością śledziła dalszą drogę Doodah dzięki chaosowi, jaki zostawiał za sobą. Stoisko sprzedawcy curry było przewrócone. Szarozielone curry z nornika i kawałki czegoś, co było w środku, leżały na bruku. Szarozielone odciski stóp prowadziły ku północnemu narożnikowi placu. Doodah zachowywał się w sposób bardzo przewidywalny. Holly przepchnęła się przez grupkę nabywców curry, nie spuszczając z oczu odcisków śladów chochlika. – Dwie minuty – powiedziała do Mierzwy informacyjnie. Nie było odpowiedzi, ale nie powinno być, jeżeli krasnal znajdował się na stanowisku. Doodah powinien skręcić w kolejną alejkę dla dostawców i skrótem pójść na Crystal. Następnym razem będą śledzić gnoma. Chochliki są za szybkie. Szczerze mówiąc, Radzie Wróżek nie podobają się łowcy nagród i stara się jak najbardziej utrudniać im życie. Nie istnieje coś takiego jak pozwolenie na broń dla kogoś, kto nie jest policjantem. Każdy, kto ma broń, a nie nosi odznaki, natychmiast ląduje w więzieniu. Holly obeszła narożnik, spodziewając się zobaczyć końcówkę błękitnego chochlikowego kilwatera. Zamiast tego zobaczyła trzytonową żółtą gryzarko-mieszarkę, która waliła wprost na nią. Niewątpliwie Doodah Day skończył z przewidywalnością. – D’Avrit! – zaklęła Holly, uskakując w bok. Przedni wirnik gryzarko-mieszarki wbijał się w bruk placu, wypluwając go za sobą w postaci idealnych co do centymetra płyt chodnikowych. Przetoczyła się i przykucnęła, odruchowo sięgając po neutrino, które jeszcze do niedawna nosiła na biodrze. Teraz poczuła tylko powietrze. Gryzarko-mieszarka ponownie nawróci, wierzgając i sycząc jak drapieżnik z ery jurajskiej. Słychać było łomot gigantycznych tłoków, a łopaty wirnika jak gigantyczne miażdżyły wszystko, co się pod nie dostało. To, co zostawało, było wpychane pod brzuch maszyny, następnie przerabiane i formowane przez podgrzewane płyty prasy. „To mi trochę przypomina Mierzwę” – pomyślała Holly. Dziwne, co człowiekowi do głowy przychodzi, kiedy jego życie jest w niebezpieczeństwie. Krok za krokiem cofała się przed gryzarko-mieszarką. To prawda, maszyna była duża, ale poruszała się powoli i kiepsko się nią manewrowało. Holly spojrzała na kabinę kierowcy, w której oczywiście zobaczyła Doodaha, sprawnie przerzucającego bieg. Jego dłonie z szybkością błyskawicy przesuwały się po gałkach i lewarkach, popychając metalowego potwora coraz bliżej ku Holly. Wokół rozpętało się istne piekło. Sklepikarze wyli jak stado wilków do księżyca, słychać było syreny alarmowe pojazdów służb miejskich. Holly nie miała jednak czasu, aby się tym martwić. Priorytet numer jeden – pozostać przy życiu. Ta sytuacja, choć przerażająca dla mieszkańców miasta, nie ruszała Holly, która miała za sobą lata szkoleń i pracy w Wydziale Zwiadu SKR. Zdarzało jej się uciekać przed znacznie zwinniejszymi wrogami niż gryzarko-mieszarka. Jak się jednak okazało, Holly myliła się. Gryzarko-mieszarka była wprawdzie powolna, ale niektóre z jej części działały z przerażającą prędkością. Na przykład płyty osłonowe, dwie trzymetrowej wysokości ściany stali wystające po obu stronach przedniego wirnika, które chwytały wszelkie resztki wyrzucane w górę przez łopaty. Doodah Day, potrafiący kiedyś kierować każdym pojazdem, zrozumiał, jaka się przed nim otwiera okazja, i natychmiast z niej skorzystał. Wyłączył obwody czujników bezpieczeństwa i wysunął na boki płyty osłonowe. Natychmiast włączyły się cztery siłowniki pneumatyczne i pod naporem ogromnego ciśnienia dosłownie wepchnęły płyty w ścianę po jednej i po drugiej stronie Holly. Płyty osłonowe wgryzły się głęboko w kamień na około piętnaście centymetrów. Holly czuła, że opuszcza ją pewność siebie. Była w pułapce, a sto wygiętych i ostrych jak brzytwa łopat wirnika zdzierało przed sobą wszystko i z ziemi, i ze ścian. – Skrzydła – powiedziała Holly, ale tylko jej służbowy kombinezon był wyposażony w skrzydła, a ona zrezygnowała z przywileju noszenia go. Płyty osłonowe nie dopuszczały do rozprzestrzeniania się wiru tworzonego przez łopaty wirnika, od nich właśnie odbijało się wszystko to, co unosiło się w powietrzu, by po chwili zostać połknięte przez gębę gryzarki. Wibracja była przerażająca. Holly czuła, jak zęby drżą jej w dziąsłach. Widziała wszystko z niesamowitą ostrością. Cały świat kapitan Niedużej raportował kiepski odbiór. Tuż pod jej stopami łopaty chciwie męłły chodnik. Holly skoczyła na lewą płytę osłonową, ale stal była dobrze nasmarowana i nie dało się za nic chwycić. Równie mało szczęścia miała Holly z płytą z drugiej strony. Mogła tylko ruszyć wprost przed siebie, ale niestety nie tędy droga wykorzystać tej drogi, na pewno nie teraz, kiedy z otwartą paszczą zbliżał się do Holly śmiercionośny wirnik. Holly krzyknęła coś do Doodah – może nawet jej usta rzeczywiście wypowiedziały jakieś słowa. Tego nie mogła być pewna, bo wszystko się trzęsło i wyło. Łopaty wirnika cięły powietrze jak szable, posuwając się wprost na nią. Przy każdym obrocie zdzierały z ulicy spod stóp Holly paski materiału służącego jako budulec. Nie zostało już zbyt wiele miejsca. Wkrótce będzie materiałem dla gryzarko-mieszarki. Zostanie posiekana na paseczki, przepuszczona przez maszynerię i w końcu ułożona na ulicy jako płyta chodnikowa. Holly Nieduża stanie się wkrótce częścią tego miasta. Nic nie można było zrobić. Nic. Mierzwa znajdował się za daleko, nie mógł się na nic przydać, a mało prawdopodobne, że jakiś cywil postanowi wejść na pracującą na pełnych obrotach potężną gryzarkę, nawet jeżeli zdawał sobie sprawę, że Holly jest unieruchomiona między jej stalowymi płytami. Kiedy płyty osłonowe były już bardzo blisko, Holly spojrzała ku wygenerowanemu komputerowo niebu. Miło byłoby umierać na powierzchni. Czuć ciepło ogrzewającego jej czoło prawdziwego słońca... Naprawdę byłoby miło. I wtedy wirnik się zatrzymał. Holly została spryskana gradem na wpół zmielonych śmieci i ziemi z żołądka mieszarki. Kilka odprysków bruku drasnęło jej skórę, ale poza tym Niedużej nic się nie stało. Holly starła lepki brud z twarzy i podniosła oczy do góry. Cisza w jej uszach aż dzwoniła po hałasie silnika pracującego pełną mocą, oczy jej łzawiły od kurzu, który spadał na Holly jak brudny śnieg. Z kabiny kierowcy wyjrzał w dół Doodah. Twarz miał bladą, ale zaciętą. – Zostaw mnie w spokoju! – krzyknął. W nadwerężonych bębenkach Holly jego głos brzmiał słabo i metalicznie. – Po prostu zostaw mnie w spokoju! I już go nie było, schodził drabinką z kabiny na ulicę, kto wie – może uciekał do swojej mety? Holly oparła się o jedną z łopat wirnika, przez chwilę dochodząc do siebie. W miejscach, gdzie jej skóra została uszkodzona, pojawiły się maleńkie iskierki magii zasklepiające rany. W uszach jej coś puknęło, zaszumiało i napięło się, kiedy magia automatycznie ustawiała bębenki we właściwym położeniu. W ciągu kilku sekund słuch Holly wrócił do normy. Trzeba się stąd jakoś wydostać. Był tylko jeden sposób – wspiąć się po wirniku. Musi jakoś ominąć te ostrza. Holly dotknęła niepewnie palcem krawędzi jednego z nich. Z maleńkiego nacięcia naskórka wypłynęła kropelka krwi, która po chwili została wessana z powrotem – w błękitnym rozbłysku magii. Te noże pokroją ją na makaron, jeżeli tylko się poślizgnie, a w podziemnym świecie nie znajdzie się dość siły magicznej, żeby Holly połatać. Ale wirnik był jedyną drogą wyjścia, w przeciwnym razie Nieduża będzie musiała czekać, aż pojawi się policja drogowa, bez tego miałaby sporo kłopotów za spowodowanie takich zniszczeń – odczułaby ciężar ubezpieczenia w Niższej Krainie, którego wypłaty domagałaby się rada miejska - ale jako wolnego strzelca prawdopodobnie wsadziliby ją na kilka miesięcy do pudła, a sądy głowiłyby się, o co ją oskarżyć. Holly wsunęła palce między ostrza wirnika jak igłę w grubo tkane płótno i chwyciła dłonią pierwszy drążek. To będzie jak wspinanie się po drabinie. Po bardzo ostrej drabinie, mogącej spowodować śmierć lub kalectwo. Postawiła stopę na niższym drążku i podciągnęła się w górę. Wirnik zaskrzypiał i opadł o piętnaście centymetrów. Holly nie puszczała, bo tak było bezpieczniej. Ostrza drgały dwa centymetry od jej ciała. Powoli i ostrożnie. Żadnego fałszywego ruchu. Drążek po drążku Holly wspięła się na wirnik. Dwa razy ostrza poraniły jej skórę, ale rany nie były poważne i szybko wyleczyły je błękitne iskierki. Po chwili skupienia, która wydawała się wiecznością, Holly podciągnęła się na maskę maszyny. Blacha była brudna i gorąca, ale przynajmniej nie była ostrzejsza niż język centaura. – Pobiegł tamtędy – powiedział jakiś głos gdzieś z dołu. Holly spojrzała tam i zobaczyła wielkiego, marszczącego czoło gnoma w mundurze służb miejskich, wskazującego palcem w kierunku Crystal. – Pobiegł tamtędy – powtórzył gnom. – Ten chochlik, który wyrzucił mnie z mojej mieszarki. Holly spojrzała na potężnie zbudowanego pracownika technicznego. – Ten mały chochlik wyrzucił cię z maszyny? Gnom niemal spąsowiał. – Jak wychodziłem, on mnie popchnął. – Nagle zapomniał o zakłopotaniu. – Powiedz, czy ty nie jesteś Polly coś tam? Polly Nieduża? Tak, tak. Ty jesteś bohaterką Wydziału Zwiadu! Holly schodziła po drabinie. – Polly Nieduża. Tak, to ja. Wylądowała i natychmiast ruszyła biegiem, podeszwy jej butów zgrzytały na kamyczkach z rozbitego chodnika. – Mierzwa – powiedziała. – Doodah kieruje się w twoją stronę. Bądź ostrożny. Jest znacznie bardziej niebezpieczny, niż myśleliśmy. „Niebezpieczny? Może tak, a może nie. Nie zabił jej, a miał szansę. Ten chochlik chyba nie odważy się, na morderstwo”. Numer, który Doodah wykonał z gryzarko-mieszarką, spowodował kompletny chaos na placu. Zewsząd nadjeżdżały pojazdy drogówki, a cywile uciekali najdalej, jak mogli. Holly naliczyła co najmniej sześć magna-rowerów i dwa pojazdy patrolowe policji drogowej. Starała się nie zwracać na siebie uwagi, ale jeden z funkcjonariuszy drogówki zeskoczył ze swojego roweru i chwycił ją za ramię. – Widziałaś, co tu się stało, panienko? „Panienko?” Holly kusiło, by wykręcić dłoń spoczywającą na jej ramieniu i wrzucić funkcjonariusza do stojącego nieopodal pojemnika do recyklingu. Ale nie czas na obrażanie się – musiała gdzie indziej skierować jego uwagę. – O jejku, dobrze, że pan tu jest, panie władzo – ćwierkała głosem co najmniej o oktawę wyższym niż zwykle. – Tam, przy mieszarce. Tam jest wszędzie pełno krwi! – Krew! – wykrzyknął ten z drogówki wniebowzięty, że słyszy to słowo. – Wszędzie? – Absolutnie wszędzie. Policjant puścił ramię Holly. – Dziękuję, panienko. Już ja się tym zajmę. Zrobił kilka zdecydowanych kroków w stronę gryzarko-mieszarki, a następnie się odwrócił. – Przepraszam, panienko – powiedział, a w jego oczach było widać jakiś dziwny blask, jakby ją prawie rozpoznał. Nie wiedział, w którym kościele dzwoni, ale zapytał: – Czy ja cię skądś nie znam? Ale zakapturzonej elficzki już nie było. „No cóż – pomyślał policjant. – Powinienem chyba sprawdzić, gdzie jest ta rozbryzgana krew”. Holly pobiegła w kierunku ulicy Crystal, chociaż czuła, że nie musi się spieszyć. W grę wchodziły dwie możliwości. Albo Doodah postanowił, że za wiele się wokół niego dzieje, i nie zdradził swojej kryjówki, albo też Mierzwa już go miał. Tak czy owak, sytuacja znajdowała się już poza jej kontrolą. Holly znów pożałowała, że straciła wsparcie sił policyjnych. Gdy pracowała w zwiadzie, wystarczyło rzucić krótki rozkaz do mikrofonu w hełmie i wszystkie okoliczne ulice były zablokowane. Minęła robota sprzątającego ulicę i skręciła w Crystal. Wąska uliczka była właściwie alejką dla dostawców przywożących towary do centrum handlowego i składała się głównie z ramp dla pojazdów. Reszta pomieszczeń to wynajęte magazyny. Holly zdziwiła się bardzo, widząc, że wprost przed nią stoi Doodah i grzebie w kieszeni, prawdopodobnie szukając chipowej karty dostępu do pomieszczenia, które wynajmował. Coś musiało go zatrzymać przez co najmniej minutę. Może ukrył się za jakąś skrzynią, żeby uniknąć spotkania z drogówką? Nieważne – teraz miała jeszcze jedną okazję. Doodah podniósł wzrok, a Holly mogła tylko mu pomachać. – Dzień dobry – powiedziała. Doodah pogroził jej maleńką piąstką. – Naprawdę nie masz nic lepszego do roboty, elficzko? Ja tylko przemycam ryby. To stwierdzenie głęboko uraziło Holly. Czy naprawdę to, co robi, jest najlepsze dla Ludu? Na pewno komendant Bulwa spodziewał się po niej czegoś więcej. W ciągu kilku miesięcy przeszła od priorytetowych operacji na powierzchni do ganiania przemytników ryb w bocznych alejkach. Z wysokiego konia spadła. Pokazała chochlikowi otwarte dłonie. – Nie chcę ci zrobić krzywdy, stój więc spokojnie. Doodah zachichotał. – Krzywdy? Ty chcesz mi zrobić krzywdę? Trudno w to uwierzyć. – Nie – powiedziała Holly. – Nie ja. On – wskazała palcem na błoto pod jego stopami. – On? – Doodah spojrzał podejrzliwie pod nogi, spodziewając się pułapki. Miał absolutną rację. Ziemia pod jego stopami delikatnie zabulgotała, a powierzchnia zadrżała i zaczęła podskakiwać. – Co takiego? – spytał Doodah, podnosząc nogę. Z pewnością wyskoczyłby z kałuży błota, jeżeli miałby czas. Ale to, co zdarzyło się później, stało się bardzo szybko. Ziemia nie tylko się zapadła – została wyssana spod jego stóp. Doodah usłyszał nieprzyjemne siorbanie. Olbrzymie zęby wgryzły się w podłoże, a zaraz za nimi ukazała się wielka gęba. Po jej drugiej stronie był krasnal, który wypadł z ziemi jak skaczący z wody delfin, prawdopodobnie popychany gazami wylatującymi z tylnej części jego organizmu. Pierścień zębów zamknął się wokół uciekiniera, sięgając jego szyi. Mierzwa – bo to oczywiście był on – wycofał się do dołu, który przed chwilą wygryzł, zabierając nieszczęsnego chochlika. Należy wspomnieć, że Doodah nie był już tak pewny siebie jak jeszcze sekundę wcześniej. – K-krasnal – wymamrotał. – Sądziłem, że ta rasa nie przepada za wymiarem sprawiedliwości. – Na ogół tak jest. Mierzwa to jednak wyjątek. Nie masz chyba nic przeciwko temu, że nie wyjaśni ci tego osobiście, bo mógłby przypadkiem odgryźć ci głowę. Doodah nagle zaczął się wiercić. – Co on robi? – Chyba cię liże. Ślina krasnoludów twardnieje w kontakcie z powietrzem. Kiedy otworzy usta, będziesz tak ściśnięty, jak kurczak we wnętrzu jajka. Mierzwa mrugnął do Holly. Akurat w tym momencie nie znajdował żadnego innego sposobu i nie mógł się lepiej pochwalić tym, co robi, ale Holly wiedziała, że przez kilka następnych dni będzie się pysznił swoimi umiejętnościami. „Krasnoludy potrafią przekopywać kilometry tuneli pod ziemią. Krasnoludy mają potężny tylny napęd. Krasnoludy potrafią produkować dwa litry twardniejącej śliny na godzinę. A co ty masz? Oprócz słynnej twarzy, z powodu której nie możemy nawet działać pod przykrywką?” Holly spojrzała do dziury, stała czubkiem buta na jej krawędzi. – W porządku, partnerze. Dobra robota. Prosiłabym teraz o wyplucie naszego ściganego. Mierzwa uczynił to z wielką chęcią. Rzucił Doodaha na powierzchnię alejki, sam też wylazł z dołu i włożył sobie żuchwę w zawiasy. – To odrażające – jęczał Doodah, kiedy włóknista ślina zastygała na jego rękach i nogach. – I śmierdzi... – No – powiedział urażony Mierzwa. – Ten zapach to nie moja wina. Jakbyś wynajął pomieszczenie w jakiejś schludniejszej okolicy... – Tak, śmierdzielu? Właśnie. Uważam, że jesteś śmierdzielem! Doodah próbował zrobić obraźliwy gest chochlików, ale na szczęście zastygająca ślina unieruchomiła mu ramię, zanim zdążył dokończyć. – Dobra, wy dwaj. Dość tego – krzyknęła Holly. – Mamy trzydzieści minut na dostarczenie tego malucha na komendę, zanim mu się te więzy poluzują. Mierzwa spojrzał przez ramię w kierunku wylotu alejki. Zrobił się nagle blady pod warstwą mokrej ziemi i nerwowo potrząsnął brodą. – Wiesz co, partnerko – powiedział – chyba nie będziemy potrzebowali tych trzydziestu minut... Holly odwróciła się od więźnia. U wylotu alejki stało ze sześć elfów, wszyscy z SKR albo z czegoś bardzo podobnego. Ubrani po cywilnemu, nie mieli żadnych oznaczeń ani insygniów. Byli tu jednak oficjalnie. Ciężka artyleria wisząca u ich ramion stanowiła tego najlepszy dowód. Holly z ulgą zauważyła, że broń nie była wycelowana ani w nią, ani w Mierzwę. Jeden z nich zrobił krok naprzód, podnosząc pokrywę hełmu. – Witaj, Holly – powiedziała elficzka. – Szukamy cię całe rano. Jak się masz? Holly odetchnęła z ulgą. Miała przed sobą komendant Vináyę, długoletnią sojuszniczkę Juliusza Bulwy. Vináya przecierała szlaki wszystkim kobietom w siłach policyjnych. W swojej pięćsetletniej karierze robiła już wszystko, od dowodzenia Zespołem Odzysku, któremu powierzono misję na ciemnej stronie Księżyca, do przewodzenia liberałom, gdy zasiadała w Radzie Wróżek. Oprócz tego była też w Akademii instruktorem zajęć z latania i uczyła tam grupę, którą skończyła Holly. – Bardzo dobrze, pani komendant – odparła Holly. Vináya skinęła głową, wskazując gestem tężejącą masę śliny skalnej. – Widzę, że nie próżnujesz. – Tak. To jest Doodah Day. Przemytnik ryb. Niezły połów. Komendantka zmarszczyła brwi. – Będziesz musiała go odciąć i wypuścić, Holly. Musimy zacząć łapać znacznie większe ślimaki. Holly oparła but na przeponie unieruchomionego chochlika. Nie miała ochoty skakać przez płonące obręcze policji miejskiej, nawet jeśli z bata strzela osoba tak wysoko postawiona i na dodatek działająca incognito. – Jakie ślimaki? Vináya jeszcze mocniej zmarszczyła czoło, a między jej brwiami pokazała się równa, głęboka kreska. – Czy możemy porozmawiać w samochodzie, pani kapitan? Regularne siły policyjne już są w drodze. „Pani kapitan? Vináya zwraca się do niej, posługując się jej dawnym stopniem służbowym? Co się tu dzieje? Jeżeli tu jadą regularne siły policji, kim są te wróżki?” – Nie ufam siłom policyjnym tak jak kiedyś, pani komendant. Będzie pani musiała najpierw mi coś dać, zanim postanowię gdziekolwiek się udać. Vináya westchnęła głęboko. – Przede wszystkim, pani kapitan, nie wchodzimy w skład sił policji. W każdym razie nie w taki sposób, jak wszystkim się wydaje. Po drugie, chce pani, żebym coś dała ekstra? Wystarczą pani dwa słowa. Chciałaby pani zgadnąć jakie? Holly wiedziała bez zgadywania. Czuła to. – Artemis Fowl – szepnęła. – Zgadza się – potwierdziła Vináya. – Artemis Fowl. Czy teraz pani oraz pani partner zechcą pójść z nami? – Gdzie zaparkowaliście? – spytała Holly. Vináya i jej tajemnicza jednostka z pewnością dysponowały poważnym budżetem. Nie tylko najnowszą technologicznie bronią, ale i transportem, co świadczyło o tym, że należą do wyższej ligi niż zwykłe jednostki policyjne. Kilka minut po zdarciu tężejącej mazi z Doodaha Daya i wsunięciu mu w but pluskwy Holly i Mierzwa byli już przypięci do wygodnych foteli na tylnym siedzeniu długiej opancerzonej limuzyny. Nie byli więźniami, ale Holly miała wrażenie, że nie w pełni panuje nad własnym losem. Vináya zdjęła hełm i na ramiona spłynęły jej długie, srebrne włosy. Holly zdziwiła się, a komendantka się uśmiechnęła. – Podoba ci się kolor? Nie chce mi się już ich farbować. – Tak. Pasuje do ciebie. Mierzwa uniósł dwa palce. – Nie chciałbym przerywać tej salonowej pogawędki, ale kim jesteście? Bo przecież nie policją miejską, dałbym sobie za to odciąć klapę na zadku. Vináya odwróciła się razem z krzesłem i spojrzała krasnoludowi w twarz. – Co wiesz o demonach? Mierzwa sprawdził zawartość lodówki w limuzynie i był w siódmym niebie, bo znalazł kurczaka na zimno i piwo z pokrzyw. Uwolnił i jedno, i drugie. – Demony? Niewiele. Sam nigdy takiego czegoś nie widziałem. – A ty, Holly? Pamiętasz coś ze szkoły? Holly była zaintrygowana. Dokąd zmierza ta rozmowa? Czy to jakiś test? Próbowała sobie przypomnieć zajęcia z historii w Akademii Policyjnej. – Demony. Ósma rodzina Ludu Wróżek. Dziesięć tysięcy lat temu tuż po bitwie pod Taillte odmówiły przeniesienia się pod ziemię, opowiadając się za umieszczeniem ich wyspy poza czasem i za życiem w izolacji. Vináya skinęła głową. – Bardzo dobrze. Zatem zebrali krąg czarowników i rzucili czar czasu na wyspę Hybras. – Demony zniknęły z powierzchni ziemi – recytował Mierzwa. – Od tej pory nikt już nigdy nie widział demona. – To nie do końca prawda. W ciągu wieków kilka z nich pokazało gęby. Prawdę mówiąc, jeden całkiem niedawno. I zgadnijcie, kto wyszedł mu na spotkanie... – Artemis – powiedzieli Holly i Mierzwa jednocześnie. – No właśnie. Jakoś mu się udało przewidzieć to, czego my nie potrafiliśmy wyliczyć. Wiedzieliśmy kiedy, ale nasza lokalizacja minęła się o kilka metrów. Holly pochyliła się do przodu. Była zainteresowana. Z powrotem w grze. – Mamy Artemisa na filmie? – Nie całkiem – odparła tajemniczo Vináya. – Jeżeli pozwolicie, zostawię wyjaśnienia komuś bardziej wykwalifikowanemu ode mnie. Jest w bazie. Więcej na ten temat nie chciała mówić. Niesamowicie irytujące. Mierzwa nie był dobry w sztuce cierpliwości. – Co takiego? Chcesz się teraz po prostu zdrzemnąć? No, rusz się, Vináya, i powiedz nam, co kombinuje mały Artemis. Vináya była nieprzejednana. – Niech pan spróbuje się wyluzować, panie Mierzwa. Może jeszcze pokrzywowego piwka lub wody mineralnej? – Komendantka wyjęła z lodówki dwie butelki wody i podała jedną Mierzwie. Ten bacznie przyjrzał się naklejce. – Derrier? Nie, dziękuję. Wiecie, jak pompują to świństwo bąbelkami? Na twarzy Vináyi pojawił się przelotny uśmiech. – Sądziłam, że zawiera naturalny dwutlenek węgla. – Ja też tak sądziłem, dopóki nie zostałem oddelegowany z więzienia do roboty w fabryce Derriera. Zatrudniają wszystkich krasnali z Głębi. Każą nam podpisywać umowy z klauzulą tajności. Vináya okazała teraz duże zainteresowanie: – No, to powiedz mi. Jak naprawdę wpuszczają tam te bąbelki? Mierzwa przyłożył palec do ust. – Nie mogę powiedzieć. Złamałbym warunki umowy. Ale mogę jedynie dać do zrozumienia, że chodzi o ogromną kadź z wodą i pewną liczbę krasnali, korzystających z naszych... – Mierzwa pokazał dłonią tylną część swego ciała – ...naturalnych talentów. Vináya niechętnie odstawiła swoją butelkę. Holly usiadła wygodnie w komfortowym żelowym fotelu, wysłuchawszy z przyjemnością dykteryjki Mierzwy, ale jedna myśl nie dawała jej spokoju. Holly zdała sobie sprawę, że komendant Vináya unikała odpowiedzi na pierwsze pytanie krasnoluda. „Kim są ci ludzie?” Dziesięć minut później otrzymała odpowiedź. – Witamy w kwaterze głównej Sekcji Ósmej – powiedziała Vináya. – Przepraszam za ten teatr, ale nieczęsto mamy okazję słyszeć z ust naszych gości „ojejku!”. Holly nie miała wrażenia, że chce wołać „ojejku!”. Wjechali na piętrowy parking kilka przecznic od placu Policji. Długa opancerzona limuzyna podążała za zakręcającymi strzałkami na siódme piętro wciśnięte pod spękany dach budynku. Kierowca zaparkował na ostatnim wolnym, najciemniejszym miejscu, a następnie wyłączył silnik. Siedzieli kilka sekund w wilgotnej ciemności, słuchając, jak skalna woda kapie ze stalaktytów na dach. – O j e j k u! – powiedział Mierzwa. – To jest naprawdę coś. Rozumiem, że całą forsę wydaliście na ten samochód. Vináya uśmiechnęła się do niego. – Jeszcze chwila. Kierowca wykonał szybką operację skanowania najbliższego terenu, włączając skaner na tablicy rozdzielczej, i okazało się, że jest czysto. Następnie wziął do ręki pilota na podczerwień ze skrytki i skierował go w górę, po czym nacisnął przycisk, kierując końcówkę urządzenia na wiszącą nad nim powierzchnię skały. – Skała na pilota – powiedział sucho Mierzwa, wykorzystując każdą możliwość ćwiczenia się w sarkazmie. Vináya nie odpowiedziała, bo nie musiała. To, co się stało chwilę później, zamknęło Mierzwie gębę na kłódkę. Miejsce do parkowania uniosło się na hydraulicznych podnośnikach i katapultowało samochód w kierunku powierzchni skały nad dachem, ta nie ruszyła się jednak. Holly nie dobrze wiedziała, że kiedy metal zetknie się ze stropem, kamień z pewnością wygra. Oczywiście nie miało to żadnego sensu – Vináya nie przywiozła ich tu, żeby wszystkich zmiażdżyć. Na takie rozważania nie było jednak czasu w ciągu pół sekundy, gdy limuzyna dotarła do litej twardej skały. Prawdę mówiąc, skała nie była ani twarda, ani lita. Była cyfrowa. Przeszli, a raczej przeniknęli przez nią do mniejszej przestrzeni parkingowej, wykutej w prawdziwej skale. – Hologram – szepnęła Holly. Vináya mrugnęła do Mierzwy. – Skały na pilota – powiedziała. Szybko otworzyła tylne drzwi i wyszła na klimatyzowany korytarz. – Cała kwatera główna została wykuta w kamieniu. Większa część to prawdziwa jaskinia. Laserem tu i ówdzie powiększyliśmy ją i ulepszyliśmy. Wybaczcie tę intrygę jak z filmu płaszcza i szpady, ale to, co robimy w Sekcji Ósmej, naprawdę musi pozostać tajemnicą. Holly szła za komendantką przez automatyczne drzwi, a później korytarzem o prostych ścianach. Co kilka kroków znajdowały się tu czujniki i kamery i Holly wiedziała, że jej tożsamość została zweryfikowana co najmniej dwanaście razy, zanim dotarli do stalowych drzwi na końcu korytarza. Vináya zatopiła dłoń w stalowej płytce zamontowanej na środku drzwi. – Elastyczny metal – powiedziała, wyjmując dłoń. – Jest nasycony nanosensorami. Żaden oszust nie przedrze się przez te drzwi. Nanosensory odczytują wszystko, od odcisków moich palców po moje DNA. Nawet jeśli ktoś odciąłby mi rękę i położył ją tu, sensory zarejestrują brak pulsu. Holly skrzyżowała ramiona na piersiach. – Cała paranoja w jednym miejscu. Chyba wiem, kto jest waszym konsultantem technicznym. Drzwi rozsunęły się z szumem, a po drugiej stronie stał ktoś, kogo Holly już się tu spodziewała. – Ogierek – przywitała się ciepło, przechodząc przez próg, by objąć centaura. Ogierek uściskał ją serdecznie, tupiąc tylnymi kopytami z zadowolenia. – Holly – powiedział, trzymając ją na odległość wyciągniętych ramion. – Jak się masz? – Sporo pracuję – odparła Holly. Ogierek zmarszczył brwi. – Coś jakbyś wychudła. – Dziwne, bo ty też – zaśmiała się Holly. Od kiedy się ostatni raz widzieli, Ogierek stracił trochę ciała, a jego sierść była błyszcząca i zadbana. Holly poklepała go po boku. – Hm – powiedziała z zadumą. – Stosujesz odżywkę i nie masz na głowie tego cynowego kapelusza z elektrodami kontrolującymi pracę mózgu. Nie mów mi, że nie ukrywasz gdzieś drobniutkiej centaurowej kobitki. Ogierek spłonił się jak panienka. – Jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić, ale jestem pełen nadziei. Całe pomieszczenie było od sufitu do podłogi wypełnione elektroniką najnowszej generacji. Poza tym elektronika była zamontowana w podłodze i na suficie, znajdowały się tu też gazowe ekrany rozmiaru całej ściany i niewiarygodnie realistyczne niebo nad ich głowami. Ogierek był oczywiście dumny z tego, co stworzył. – Sekcja Ósma ma odpowiedni budżet. Dostaję wszystko, co najlepsze. – Co z twoją starą pracą? Centaur zrobił niezadowoloną minę. – Próbowałem pracować u Soola, ale nie wyszło. Niszczy wszystko, co zbudował komendant Bulwa. Sekcja Ósma zwerbowała mnie dyskretnie podczas weekendu szybkich randek. Otrzymałem propozycję i ją przyjąłem. Bardzo mnie tutaj szanują i hołubią, nie wspominając o olbrzymiej podwyżce. Mierzwa rozejrzał się szybko wokół i zirytowało go, że w pomieszczeniu nie ma ani okruszka czegoś, co nadawałoby się do spożycia. – Ale nawet część tej pensji nie idzie na curry z nornika? Ogierek uniósł brew, spoglądając na krasnoluda, który wciąż miał na sobie warstwę ziemi. – Nie. Ale mamy prysznic. Wiesz, co to jest prysznic, prawda, Grzebaczku? Broda Mierzwy stanęła na sztorc. – Tak, wiem. Rozpoznaję też osła, kiedy go mam przed oczami. Holly weszła między nich. – Dobra, panowie. Nie ma sensu podejmować sporu tam, gdzie go zakończyliście. Zapomnijmy na chwilę o tradycyjnym obrażaniu się, aż się dowiemy, gdzie naprawdę jesteśmy i dlaczego. Mierzwa z satysfakcją rozsiadł się na kremowej kanapie, świadom, że część brudu, który się do niego przykleił, zostanie na jej powierzchni. Holly usiadła tuż przy nim, ale nie za blisko. Ogierek włączył ścienny ekran, a następnie dotknął go delikatnie i wyświetlił odpowiedni program. – Uwielbiam gazowe ekrany – rozpływał się nad nową technologią. – Impulsy elektryczne podgrzewają cząsteczki gazu do różnych temperatur i powstają wtedy rozmaite kolory, tworząc obrazy. Oczywiście, jest to znacznie bardziej skomplikowane, ale upraszczam wszystko dla tego głupiego skazańca. – Zostałem całkowicie oczyszczony z zarzutów – odparł Mierzwa. – Wiesz o tym doskonale. – Nie postawiono ci zarzutów – rzekł Ogierek. – Nie zostałeś z niczego oczyszczony. To różnica. Niewielka. – Tak, tak jak centaur i osioł to dwie różne rzeczy. Niewielka różnica. Holly westchnęła. Ach, te dawne czasy. Ogierek pracował jako konsultant techniczny policji Niższej Krainy i prowadził ją podczas wielu operacji, a Mierzwa był ich niezbyt entuzjastycznym pomocnikiem. Ktoś z zewnątrz nie dałby wiary, że krasnal i centaur są w rzeczywistości bardzo dobrymi przyjaciółmi. Holly podejrzewała, że irytujące sprzeczki są sposobem, w jaki osobniki płci męskiej każdego gatunku okazują sobie sympatię. Na ekranie rozbłysnął obraz demona naturalnej wielkości. Demon miał skośne oczy, a jego uszy kończyły się kolcami. – D’Arvit! – Mierzwa aż podskoczył. – Wyluzuj – powiedział Ogierek. – To animacja komputerowa. Fantastyczna jakość obrazu zresztą. Centaur powiększył gębę demona, aż wypełniła cały ekran. – Zupełnie wyrośnięty nastoletni demon. Po przepoczwarzeniu. – Po przepoczwarzeniu? – Tak, Holly. Demony nie rosną tak jak wróżki. Są całkiem milusie do okresu dojrzewania, a wtedy ich ciała przechodzą fazę gwałtownych i bolesnych zmian, inaczej mówiąc, fazę przepoczwarzania. Trwa to osiem do dziesięciu godzin, po czym z kokonu pożywnej mazi wyłaniają się już demony. Przedtem są tylko niegroźnymi diabełkami. Choć nie dotyczy to demonów czarowników, te nigdy nie przechodzą fazy przepoczwarzania, od razu kiełkują w nich zdolności magiczne. Nie zazdroszczę im. Zamiast wyprysków na twarzy i chwiejnych nastrojów dojrzewający demon wojenny musi cierpieć z powodu strzał błyskawic, które wychodzą mu prosto z palców. I to jeżeli ma szczęście. – Skąd strzelają błyskawice, jeżeli nie ma szczęścia? I co nas to właściwie obchodzi? – spytał Mierzwa, przerywając arogancko wyjaśnienia. – Obchodzi nas, bo jakiś demon pojawił się niedawno ni stąd, ni zowąd w Europie. Nie myśmy też do niego pierwsi dotarli. – Tak, słyszeliśmy. Czy to znaczy, że demony zaczynają wracać z Hybras? – Kto wie, Holly. – Ogierek postukał w ekran, dzieląc go na mniejsze części. W każdej z nich pojawił się obraz demona. – Te demony zmaterializowały się na krótką chwilę w ostatnich pięciu wiekach. Na szczęście żaden z nich nie został na tyle długo, żeby porwali go Błotniacy. – Ogierek podświetlił czwarty z kolei obraz. – Mojemu poprzednikowi udało się przetrzymać tego przez dwanaście godzin. Umieścił na nim srebrny medalion, i to akurat przy pełni księżyca. – To musiała być bardzo szczególna chwila – wycedził Mierzwa. Ogierek westchnął. – Niczego cię nie nauczyli w szkole? Demony są wyjątkowe pośród wszystkich stworzeń na ziemi. Ich wyspa, Hybras, to tak naprawdę olbrzymi odłamek skały księżycowej, który spadł na Ziemię w okresie triasu, kiedy w Księżyc uderzył meteoryt. Jak się domyślamy na podstawie rysunków naskalnych wróżek i wirtualnych modeli, księżycowa skała uderzyła prosto w strumień lawy i częściowo wtopiła się w jej powierzchnię. Demony są potomkami księżycowych mikroorganizmów, które kiedyś żyły wewnątrz tej skały. Są bardzo podatne i fizycznie, i psychicznie na przyciąganie Księżyca, nawet lewitują podczas pełni. Właśnie to przyciąganie przenosi je z powrotem w nasz wymiar. Muszą mieć na sobie coś srebrnego, żeby jakoś przeciwdziałać grawitacji Księżyca. Srebro jest najskuteczniejszą kotwicą. Złoto również działa, ale czasami zostawia się w innym wymiarze fragmenty samego siebie. – Powiedzmy więc, że uwierzyłem na chwilę w te gadki o międzywymiarowym przyciąganiu Księżyca – powiedział Mierzwa, żeby Ogierka bardziej nakręcić. – Co to ma wspólnego z nami? – To ma bardzo dużo wspólnego z nami – odparł Ogierek. – Jeżeli ludzie złapią demona, kto następny, waszym zdaniem, znajdzie się pod ich mikroskopem? Historyczną opowieść kontynuowała Vináya. – Właśnie dlatego pięćset lat temu przewodnicząca Rady, Nan Burdeh, powołała do życia Sekcję Ósmą, która ma monitorować aktywność demonów. Na szczęście Burdeh była miliarderką i kiedy zmarła, zostawiła Sekcji Ósmej swój cały majątek. Stąd to dosyć imponujące wyposażenie. Jesteśmy bardzo niewielkim i tajnym wydziałem Rady, funkcjonującym w ramach struktur SKR Niższej Krainy, ale mamy do dyspozycji najlepszy sprzęt. Przez te wszystkie lata nasze zadania rozrosły się i teraz należą do nich tajne misje, zbyt delikatne, żeby powierzać je regularnym oddziałom. A demonologia jest wciąż naszym priorytetem. Przez pięć wieków najlepsi z najlepszych studiowali starożytne teksty demonów, próbując przewidzieć, gdzie kolejny demon wyskoczy z innego wymiaru. Nasze kalkulacje są z reguły poprawne i panujemy nad sytuacją. Niemniej dwanaście godzin temu coś się wydarzyło w Barcelonie. – Co takiego? – spytał Mierzwa, pierwszy raz w miarę rozsądnie. Ogierek włączył kolejną powierzchnię ekranu. Większa część obrazu była biała. – To właśnie się wydarzyło. Mierzwa gapił się w obraz. – Mała burza śnieżna? Ogierek pogroził mu palcem. – Daję słowo, że gdybym sam nie byłbym szydercą w każdym calu, kazałbym cię stąd wyrzucić na twoim ognistym tylnym napędzie. Mierzwa przyjął komplement z uprzejmym skinieniem głowy. – Nie, to nie jest mała burza śnieżna. To jest wygaszenie obrazu. Ktoś zablokował nasze skopy. Holly pokiwała głową. Skopami nazywano wśród profesjonalistów ukryte urządzenia namierzające, podczepione do satelitów komunikacyjnych należących do ludzi. – Widzicie więc, że to, co się stało w naszej małej burzy śnieżnej, musiało być dość niezwykłe, ponieważ Błotniacy nie mogli się doczekać, żeby się stamtąd wydostać. Ludzie, znajdujący się na ekranie poza obszarem białej plamy, rozbiegali się dziko na wszystko strony lub wjeżdżali samochodami w ściany. – W ludzkich programach informacyjnych donoszono o dostrzeżeniu podobnej do jaszczurki istoty, która zmaterializowała się z powietrza i tkwiła w miejscu przez kilka sekund. Nie ma oczywiście żadnych zdjęć. Wcześniej wyliczyłem, że demon się pojawi, ale ponad trzy metry dalej w lewo, i odpowiednio nastawiliśmy POŚ, przepraszam, Projektor Odkształcania Światła. Niestety, chociaż dobrze odgadliśmy czas, błędnie podaliśmy miejsce. Komuś jednak, kto był wewnątrz kuli interferencji, udało się dokładnie określić lokalizację. – Więc Artemis nas ocalił – zauważyła Holly. – Ocalił nas? – Vináya była zaskoczona. – Jak? – Chodzi o to, że gdyby się nie wtrącił, nasz przyjaciel demon byłby już teraz pokazywany w internecie. A ty sądzisz, że to właśnie Artemis znajdował się wewnątrz kuli interferencji? Ogierek się uśmiechnął, bardzo dumny ze swej przemyślności. – Mały Arty uważa, że można mnie przechytrzyć. Wie, że policja Niższej Krainy prowadzi ciągłą obserwację jego ruchów. – Chociaż obiecano mu, że będzie inaczej – wtrąciła się Holly. Ogierek pominął milczeniem ten mały szczegół techniczny i mówił dalej: – Wiemy zatem, że Artemis wypuścił przynęty do Brazylii i Finlandii, wszystkie trzy obserwowaliśmy przez satelitę. Sporo mnie to kosztowało i niewątpliwie uczyniło wyrwę w budżecie. Mierzwa jęknął. – Albo sobie pierdnę, albo zasnę, albo i jedno, i drugie. Vináya uderzyła pięścią w otwartą dłoń. – Wystarczy! Mam dosyć tego krasnala. Wrzućmy go na kilka dni do celi. – Nie możesz tego zrobić – zaoponował Mierzwa. Vináya uśmiechnęła się do niego złośliwie. – Mogę, mogę. Nie uwierzyłbyś, jakie mamy prerogatywy w Sekcji Ósmej. Zamknij się więc albo będziesz słuchał własnego głosu odbitego od stalowych ścian. Mierzwa zamknął się na dobre. – Wiemy zatem, że Artemis był w Barcelonie – mówił dalej Ogierek – Wiemy też, że pojawił się tam jakiś demon. Artemis był również w kilku innych miejscach możliwej materializacji demonów, ale żaden z nich tam się nie pokazał. Ten chłopak ma coś z tym wspólnego. – Skąd ta pewność? – spytała Holly. – Już ci mówię – odparł Ogierek. Stuknął w ekran, powiększając tę jego część, która ukazywała dach Casa Milá. Holly wpatrywała się kilka sekund w obraz, szukając czegoś, co miała znaleźć. Ogierek podrzucił jej wskazówkę: – To jest budynek zaprojektowany przez Gaudiego. Lubisz Gaudiego? Zaprojektował kilka ślicznych mozaik. Holly przyjrzała się uważnie. – Ojej – powiedziała nagle. – To niemożliwe. – Ależ to prawda! – zaśmiał się Ogierek, powiększając wybrany fragment mozaiki na dachu, aż wypełnił cały ekran. Na obrazie widniały dwie postaci wychodzące z dziury w niebie. Jedną był oczywiście demon, a drugą niewątpliwie Artemis Fowl. – Ale to niemożliwe. Ten budynek ma co najmniej sto lat. – Sednem tej historii jest czas – powiedział Ogierek. – Hybras została wyjęta z wymiaru czasu. Demon, który zostanie wyssany z wyspy, dryfuje przez wieki jak temporalny nomada. Najwidoczniej demon chwycił Artemisa i zabrał go na przejażdżkę. Musieli się pojawić przed jednym z artystów pracujących dla Gaudiego, a może przed nim samym. Holly zbladła. – Chcesz powiedzieć, że Artemis jest... – Nie, nie. Artemis jest u siebie w domu, w łóżku. Przesunęliśmy specjalnie satelitę z orbity, żeby móc go obserwować dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Jak to? Ogierek nie odpowiedział, Vináya podjęła więc temat. – Odpowiem ci na pytanie, bo Ogierek nie lubi wypowiadać tych słów. Nie wiemy, Holly. W całej tej aferze istnieje wiele pytań, na które brak odpowiedzi. Dlatego właśnie chcielibyśmy prosić cię o włączenie się do akcji. – Po co? Nie mam zielonego pojęcia o demonach. Vináya skinęła przewrotnie głową. – Tak, ale wiesz dużo o Artemisie Fowlu. Rozumiem, że nie straciliście kontaktu. Holly wzruszyła ramionami. – Nie powiedziałabym, że tak naprawdę... Ogierek odchrząknął i ten dźwięk wywołał z systemu plik audio. – Cześć, Artemisie – usłyszeli nagranie głosu Holly. – Mam mały problem i może byłbyś mi w stanie pomóc. – Z miłą chęcią, Holly – odpowiedział głos Artemisa. – Mam nadzieję, że to coś trudnego. – Ścigam takiego jednego chochlika, ale jest cholernie szybki. Ogierek zamknął plik. – Sądzę, że z czystym sumieniem możemy stwierdzić, że nie straciliście kontaktu. Holly uśmiechnęła się głupawo, mając nadzieję, że nikt nie spyta, kto podarował Artemisowi komunikator wróżek. – No, dobra. Od czasu do czasu się do niego odzywam. Staram się go nie spuszczać z oka. Dla dobra ogółu. – Nieważne z jakiego powodu – powiedziała Vináya. – Chcemy jednak, żebyś się z nim ponownie skontaktowała. Jedź na powierzchnię i dowiedz się, jak udaje mu się tak dokładnie przewidywać pojawianie się demonów. Zgodnie z wyliczeniami Ogierka, za sześć tygodni ma nastąpić pojawienie się demona, ale chcielibyśmy wiedzieć ze szczegółami, gdzie to nastąpi. Holly nie spieszyła się z odpowiedzią. – W jakim charakterze miałabym się kontaktować z Artemisem? – W randze kapitana, jak dawniej. Oczywiście teraz będziesz pracowała dla Sekcji Ósmej. Wszystko, co dla nas będziesz robić, jest ściśle tajne. – Jako szpieg? – Jako szpieg, ale z godną stawką za nadgodziny i z pełnym ubezpieczeniem medycznym. Holly pokazała kciukiem na Mierzwę. – Co z moim wspólnikiem? Krasnal skoczył na równe nogi. – Nie chcę być szpiegiem. To niebezpieczne. – Mrugnął jednak porozumiewawczo do Ogierka. – Ale mógłbym pracować jako konsultant, oczywiście za odpowiednim wynagrodzeniem. Vináya skrzywiła się. – Nie jesteśmy gotowi przyznać Grzebaczkowi wizy na powierzchnię. Mierzwa wzruszył ramionami. – To dobrze. Nie lubię powierzchni. Za blisko słońca, a ja mam bardzo wrażliwą skórę. – Założyliśmy jednak, że zrekompensujemy mu utracone zarobki. – Nie wiem, czy jestem w stanie raz jeszcze włożyć mundur – rzekła Holly. – Lubię pracować z Mierzwą. – Nazwijmy tę misję próbą. Popracujesz dla nas, zobaczysz, jak działamy, i zdecydujesz, czy ci się to podoba. Holly zamyśliła się. – Jakiego koloru macie mundury? Vináya się uśmiechnęła. – Czarny mat. – W porządku – powiedziała Holly. – Wchodzę w to.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4ggjud
d4ggjud
d4ggjud
d4ggjud