Trwa ładowanie...
dotdwi0
23-04-2021 11:00

Arsène Lupin. Dżentelmen włamywacz

książka
Oceń jako pierwszy:
dotdwi0
Arsène Lupin. Dżentelmen włamywacz
Tytuł oryginalny

Arsène Lupin, Gentleman Cambrioleur

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Dżentelmen - włamywacz. A niekiedy wyśmienity detektyw.
Arsène Lupin zasłynął prawdziwym mistrzostwem w sztuce rabunku dzięki niezwykłej inteligencji oraz sprytowi i talentowi do kamuflażu i charakteryzacji. Jednocześnie był włamywaczem honorowym – nigdy nie krzywdził biednych. Z wzajemnością uwielbiał kobiety, a także potrafił znaleźć wyjście nawet z najtrudniejszej sytuacji.
Opowiadania kryminalne o detektywie-włamywaczu, które pokochali czytelnicy na całym świecie, w nowej, ekskluzywnej odsłonie! Rozbawią, zaintrygują i zaskoczą najbardziej wymagającego książkofila.
A jeśli po lekturze trudno będzie wam się rozstać z Arsènem Lupinem – na platformie Netflix czeka serial inspirowany jego przygodami.
Niniejsze wydanie zostało wzbogacone o zdjęcia pochodzące z serialu Lupin.

Arsène Lupin. Dżentelmen włamywacz
Numer ISBN

978-83-66790-73-5

Wymiary

130x200

Oprawa

twarda

Liczba stron

288

Język

polski

Fragment

Cóż za przedziwna podróż! A przecież zaczęła się tak pomyślnie. Ze swojej strony mogę stwierdzić, że nigdy dotąd nie odbyłem wyprawy, która równie dobrze by się zapowiadała. „Provence” jest transatlantykiem szybkim i wygodnym, a kapitan to najmilszy z ludzi. Na pokładzie statku zgromadziło się nadzwyczaj dobrane towarzystwo. Nawiązywano znajomości, organizowano rozrywki. Udziałem naszym było to szczególne wrażenie odcięcia od świata, wyborna świadomość, iż nie ma tu nikogo oprócz nas, całkiem jakbyśmy się znaleźli na jakiejś nieznanej wyspie, a to siłą rzeczy zbliżało nas do siebie.

Tak więc zbliżaliśmy się…

Czy przyszło wam kiedyś na myśl, jak niezwykłe i nieprzewidziane dzieją się rzeczy, gdy razem zgromadzą się ludzie, którzy jeszcze poprzedniego dnia wcale się nie znali, a którzy podczas kilku dni między nieskończonym niebem, a niezmierzonymi odmętami znajdują się tak blisko siebie, by wspólnie rzucić wyzwanie gniewnym oceanom, groźnym falom, nieokiełznanym burzom i mierzyć się ze złowieszczym spokojem ciszy na morzu?

W istocie rzeczy jest to obraz życia przeżywanego w swoistym tragicznym skrócie, wraz z jego wzlotami i sztormami, monotonią i urozmaiceniem — toteż może dlatego właśnie w tak gorączkowym pośpiechu i z łapczywością dziecka zachłystujemy się niedługą w końcu podróżą, której kres łatwo przecież daje się przewidzieć jeszcze zanim wyruszymy z portu.

A jednak od wielu już lat dzieje się coś, co przydaje rejsowi swoistych emocji, sprawia bowiem, że mała pływająca wyspa utrzymuje więzy ze światem, od którego, jak nam się zdawało, zdołaliśmy się na jakiś czas uwolnić. Istnieje łączność, która zanika dopiero stopniowo pośrodku oceanu i także stopniowo znów się nawiązuje. To telegraf bez drutu, wołanie dochodzące z innej rzeczywistości dostarczającej nam wieści w sposób nadzwyczaj tajemniczy. Wyobraźnia nie może już pomagać sobie wizją żelaznych kabli, wewnątrz których pomykają niewidoczne wiadomości. Tajemnica stała się jeszcze bardziej niezgłębiona, a przy tym i poetyczna, nowy ten cud przemierza bowiem przestworza na skrzydłach wichru.

Tak więc już od pierwszych godzin podążał za nami i eskortował nas, a także wyprzedzał ten sam odległy głos, który co jakiś czas szeptał niektórym z pasażerów słowa dochodzące — stamtąd. Odezwali się do mnie dwaj przyjaciele. Dziesięciu, dwudziestu innych wysłało w eter zasmucone lub pogodne pożegnania innym podróżnym.

Drugiego zaś dnia, gdy się oddaliliśmy od wybrzeży francuskich o pięćset mil, w burzliwe popołudnie telegraf bez drutu przekazał nam depeszę takiej oto treści:

„Na pokładzie statku odbywa podróż Arsène Lupin, pierwszą klasą, włosy blond, świeża rana na prawym przedramieniu, podróżuje samotnie pod nazwiskiem R…”.

W tej właśnie chwili pociemniałe niebo przeszył piorun. Fale elektryczne zostały zakłócone. Pozostała część depeszy do nas nie dotarła. Poznaliśmy tylko pierwszą literę nazwiska, pod którym skrywał się Arsène Lupin.

Nie wątpię ani przez chwilę, że gdyby chodziło o jakąkolwiek inną wiadomość, jej tajemnica zostałaby skrupulatnie dochowana przez telegrafistów, komisarza pokładowego oraz kapitana. Bywają jednak takie wydarzenia, które nie robią sobie nic z najsurowszych nakazów dyskrecji. Już tego samego dnia, choć nikt nie wiedział, jakim sposobem rzecz się rozeszła, wszyscy wiedzieliśmy, iż sławny Arsène Lupin przebywa w naszym gronie.

Arsène Lupin pośród nas! Nieuchwytny włamywacz, o którego wyczynach już od miesięcy rozpisywały się wszystkie gazety. Enigmatyczna postać, z którą stary wyga Ganimard, nasz najlepszy policjant, toczył pojedynek na śmierć i życie, a którego perypetie rozgrywały się w tak malowniczy sposób. Arsène Lupin, ekscentryczny dżentelmen, grasuje jedynie w pałacach oraz na salonach, a pewnej nocy, kiedy odwiedził apartamenty barona Schormanna, opuścił je z pustymi rękami, pozostawiwszy tam wizytówkę z następującym dopiskiem: „Arsène Lupin, dżentelmen włamywacz, powróci gdy meble będą autentyczne”. Arsène Lupin, człowiek tysiąca przebrań: występował już jako szofer, tenor, bukmacher, młodzieniec z arystokratycznego rodu, starzec, marsylski komiwojażer, rosyjski medyk, torreador!

Niech szanowny czytelnik zechce zdać sobie sprawę: oto Arsène Lupin przechadza się swobodnie po dość ograniczonym terytorium, jakim jest pokład transatlantyku. Co ja mówię! Gdzieś między kabinami pierwszej klasy a salą jadalną, w której właśnie się znajdowaliśmy, salonem i palarnią! Arsènem Lupin mógł okazać się ten pan… albo tamten. Osobnik siedzący obok mnie przy stole… lub współlokator z mojej kabiny.

— I pomyśleć, że trwać to będzie jeszcze po pięciokroć dwadzieścia cztery godziny! — zawołała następnego dnia panna Nelly Underdown. — Przecież to nie do zniesienia! Mam nadzieję, że go aresztują.

A zwracając się do mnie, dodała:

— Ale zaraz, zaraz. Panie d’Andrézy, przecież pan przyjaźni się z kapitanem. Z pewnością wie pan coś więcej?

Bardzo pragnąłem w tamtej chwili mieć w swoim posiadaniu jakieś informacje, którymi mógłbym służyć pannie Nelly, byle tylko jej się przypodobać. Była to jedna z tych wspaniałych istot, które gdziekolwiek się znajdą, natychmiast skupiają na sobie uwagę całego otoczenia. Ich uroda olśniewa w takim samym stopniu jak ich fortuna. Mają swój dwór, świtę gorliwych wielbicieli i wiernych wyznawców.

Wychowała się w Paryżu u swojej matki, Francuzki, a teraz udawała się do ojca, bajecznie bogatego Underdowna z Chicago. Towarzyszyła jej jedna z przyjaciółek, lady Jerland.

Od chwili, gdy ją ujrzałem, zamarzył mi się flirt. Lecz jako że w podróży znajomości zacieśniają się prędko, od razu jej wdzięk wprawił mnie w pomieszanie i jak na zwykły romans, czułem się zbyt poruszony, kiedy jej wielkie czarne oczy napotykały moje spojrzenie. Tymczasem składane przeze mnie hołdy spotykały się z niejaką przychylnością. Raczyła śmiać się z moich żarcików i wyrażać zainteresowanie anegdotami, które przytaczałem. Zdawało się, że na moje zachwyty odpowiada jakby czymś w rodzaju sympatii.

Niepokoić mnie mogła obecność tylko jednego rywala, całkiem przystojnego, eleganckiego i pełnego rezerwy; odnosiłem niekiedy wrażenie, że Nelly czasami przedkłada jego dyskretną małomówność nad moją wylewność paryża-
nina.

Kiedy zadała mi to pytanie, znajdował się właśnie w grupie otaczających ją adoratorów. Przebywaliśmy na pokładzie, zasiadając wygodnie w fotelach na biegunach. Poprzedniego dnia burza oczyściła niebo. Pogoda była rozkoszna.

— Nie wiem nic, droga pani, czego by nie wiedzieli wszyscy tu obecni — odpowiedziałem — ale przecież możemy sami przeprowadzić własne śledztwo i uporać się z nim nie gorzej niż stary Ganimard, zaciekły wróg Arsène’a Lupin...

— Och, doprawdy! Teraz pan już przesadza!

— Jakże to? Czy problem jest tak skomplikowany?

— Wielce.

— Tylko dlatego, że zapomina pani o wszystkich danych, jakie mamy po temu, by go rozwiązać.

— A jakie to dane?

— Po pierwsze, Lupin używa nazwiska rozpoczynającego się na literę R.

— To trochę zbyt mało.

— Po drugie, podróżuje samotnie.

— I to panu wystarczy, by go zdemaskować?

— Oraz po trzecie, jest blondynem.

— I cóż z tego?

— To, że wystarczy przyjrzeć się liście pasażerów i wyeliminować tych, którzy nie pasują do opisu.

Miałem listę w kieszeni. Wyjąłem ją.

— Przede wszystkim stwierdzam, że nazwiska tylko trzynastu panów powinny zwrócić naszą uwagę.

— Zaledwie trzynastu?

— Tak, w pierwszej klasie tylko trzynastu. Spośród tych trzynastu panów R., jak sama pani może się przekonać, dziewięciu towarzyszą żony, dzieci lub służba. Pozostaje więc czterech: Markiz de Raverdan…

— To sekretarz ambasady — przerwała panna Nelly. — Znam go.

— Major Rawson…

— To mój wujek — odezwał się ktoś.

— Pan Rivolta…

— Obecny — zawołał jeden z nas, Włoch o obliczu przyozdobionym piękną, kruczoczarną brodą.

Panna Nelly roześmiała się.

— Trudno nazwać tego pana blondynem.

— Tak więc — podjąłem — musimy stwierdzić, że winowajcą jest ostatni na naszej liście.

— To znaczy?

— To znaczy pan Rozaine. Czy ktoś zna pana Rozaine’a?

Zapadło milczenie. Panna Nelly nie zamierzała jednak na tym poprzestać i ponagliła młodzieńca, którego starania o jej względy budziły mój niepokój:

— I cóż, panie Rozaine, nic pan nie mówi?

Wszyscy spojrzeliśmy w jego kierunku. Niewątpliwie był blondynem.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dotdwi0
dotdwi0
dotdwi0
dotdwi0