To kolejne już wznowienie biografii pisarza i filozofa renesansu Michela Eyquema de Montaigne’a pióra Józefa Hena – pierwsze wydanie wyszło bodaj w 1978 roku, potem było kilka następnych. Nie może to dziwić: Montaigne-indywidualista z XVI wieku do dziś fascynuje swoimi poglądami, zaskakuje nowoczesnością myślenia. Intryguje także tajemnica, jaka otacza pewne lata jego życia, niektóre poczynania. Wielu informacji nie można bezwarunkowo potwierdzić: nie zawsze zachowały się dokumenty, na które można by się powołać, a nawet jeśli się oparły zębowi czasu, każdy z badaczy interpretuje je inaczej i w efekcie nie sposób wyciągnąć jednoznacznych wniosków. Hen pisze o tym już od pierwszych stron, zachowując do pewnego stopnia bezstronność, choć opinie niektórych naukowców cytowane są częściej niż innych. Nie omieszka jednak autor dodawać i własnych komentarzy, pokpiwając dobrodusznie np. z naiwności badaczy, którzy zamiast zająć się samym Montaigne’em, próbują dociec, co odziedziczył po rodzicach (np. skłonność
do neurastenii miała być po matce Żydówce, a cechy angielskiego gentlemana po ojcu, którego rodzina miała ponoć wyspiarskie korzenie), tak jakby ten wielki myśliciel nic nie wniósł do własnego życia. Podając informacje z wielu źródeł – często sprzeczne – Hen nie stara się za wszelką cenę zająć własnego stanowiska – co najwyżej wskazuje, które koncepcje i dlaczego wydają się najbardziej prawdopodobne. Dotyczy to np. pochodzenia Montaigne’a (zwłaszcza jego żydowskich korzeni i niedawnego uszlachcenia rodziny), edukacji (w jakich szkołach i pod czyim kierunkiem się uczył), lektur, intelektualnych fascynacji, romansów, pełnionych funkcji, przyjaźni. Hen przyjrzał się życiu autora Prób z bardzo bliska, niejako „od podszewki”, tworząc swoisty portret intymny i przełamując dość powszechne w biografiach ciążenie ku monumentalizacji obiektu badań. Mamy więc małego Michela, trzecie dziecko Eyquemów, pierwsze, które nie zmarło w niemowlęctwie. Ojciec oddał go na wieś, do mamki, co było zgodne z obyczajami wyższych
sfer tamtych czasów. Kiedy chłopczyk podrósł, sprowadził go do domu, nagle pozbawiając towarzystwa ludzi, których mały znał; w Montaigne ojciec zaaplikował synowi „eksperymentalne wychowanie”, polegające na tym, że dziecko mogło mówić – i rozmawiało się z nim – wyłącznie w języku łacińskim. W efekcie mały Michel z trudem porozumiewał się z otoczeniem, także z rodzeństwem – oni mówili po francusku, on, jak przypuszcza Hen, nie umiał się płynnie posługiwać ojczystym językiem. Samotność takiego dziecka trudno sobie nawet wyobrazić: było praktycznie cudzoziemcem we własnym domu. Później jednak Montaigne daje sobie radę zupełnie nieźle, choć owa samotność w dzieciństwie miała zapewne jakiś wpływ na to, że aby móc spokojnie pisać i poświęcać się rozmyślaniom, zamykał się w wieży w swojej posiadłości.
Montaigne wykreował model współczesnego eseju (Próby), zajmował się ważnymi kwestiami etycznymi, społecznymi, wychowawczymi, filozoficznymi. Znacznie wyprzedzał własną epokę, broniąc, jakby to dziś można powiedzieć, praw człowieka: sprzeciwiał się torturom, głosił potrzebę tolerancji, nierepresyjnego kształcenia, widział zło w religijnym fanatyzmie, uważał, że lepiej walczyć na argumenty zamiast na miecze. Majętny, powszechnie szanowany ekscentryk, mimo swoich kontrowersyjnych jak na owe czasy poglądów praktycznie w ogóle – co Hen podkreśla – nie wchodził w żadne konflikty. W domu ten zaufany królów, twórca mądrych ksiąg, pełen dystansu do siebie i własnej epoki był zrzędą, awanturnikiem – ale, jak pisze Hen, w dużej mierze wynikało to z faktu, że nikt z otoczenia nie dorównywał mu umysłowością, nie rozumiał go. No, może działo się tak też i dlatego, że poglądy Montaigne’a nawet w kwestiach tak intymnych, jak życie erotyczne, różniły się od tych oficjalnie akceptowanych: jurny, na co ponoć są
świadectwa, w młodości i wieku dojrzałym, na starość (starość! Gdy umiera, ma 59 lat!) ubolewał nad utratą sił witalnych, nad haniebną słabością własnych „części rozrodczych”, przez którą już tylko trzy razy na tydzień może być z kobietą, a i to nie zawsze do końca....
Długo chorował, bardzo cierpiał, nim śmierć go wyzwoliła. Została nam po nim scheda intelektualna, filozoficzna, do dziś nieogarniona i wzbudzająca podziw. Sądził, że swoje Próby pisze „dla niewielu ludzi i na niewiele lat”. Jak celnie podsumowuje Hen, „dzieje literatury nie znają wspanialszej pomyłki”.