Reportaże Hanny Krall czyta się po omacku – raz drugi, trzeci, dziesiąty. W gąszczu fabularnych rozwidleń, strzępów narracji i faktów odległych tylko pozornie, każda kolejna lektura książki owocuje obrazem pełniejszym, choć nadal uparcie dalekim od kompletności. Wymyka się powierzchownej ocenie także i najnowsza – jeśli wierzyć pogłoskom: pożegnalna – reporterska historia Krall. Historia białego serwisu, białego nagrobka i czarnowłosej dziewczynki. Między innymi. Bo w Białej Marii – jak chyba we wszystkich książkach autorki * Zdążyć przed Panem Bogiem* – ciężko o przejrzyste klasyfikacje, wyczerpane wątki czy konkluzje nie do podważenia.
Oczywisty jest tu w zasadzie jedynie zewnętrzny podział treści na trzy części, skoncentrowane kolejno na wątkach: „fałszywego świadectwa”, „podwójnego” życia pewnego porucznika i monologu gadatliwej mieszkanki domu opieki. Całość wypada uznać nie tyle za kolejne świadectwo żydowskiego dziedzictwa, naznaczonego piętnem holocaustu (przed podobnym szufladkowaniem sama Krall się wzbrania), ile za fragmentaryczne studium powojennej rzeczywistości – w Polsce, ale nie tylko. Wątek szoah nie dominuje, pojawia się raczej w postaci regularnie powracających przebłysków. Są to jednak przebłyski znaczące dla całej reporterskiej opowieści, kluczącej wokół okupacyjnej historii małej, kilkuletniej dziewczynki oraz „chrztu, który się nie odbył”. O „czarniutkiej” – swoim alter ego – Krall powiedziała w jednym z wywiadów: To jest taka symboliczna dziewczynka. Są w niej wszystkie te małe dziewczynki, które zaludniają ekrany, książki, klisze. O postaciach niedoszłych rodziców chrzestnych czytamy w Białej Marii: Byli
wierzącymi ludźmi, nie mogą kłamać, metryki chrztu nie będzie. Sam chrzest posłużył za kanwę jednego z odcinków Dekalogu VIII – filmowej interpretacji ósmego przykazania, w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego. Ale autorka nam tego nie mówi – skazując automatycznie na błądzenie w gąszczu misternych niedopowiedzeń i aluzji. Krall jest pisarzem wymagającym. Nie poda wprost nazwiska Kieślowskiego czy Edelmana – poda inicjał. Nie wyjaśni też motywu porcelanowego serwisu Rosenthala – tytułowej „Białej Marii” – ani symboliki białego marmuru, z którego zbudowano nagrobek w cmentarnej Alei Lipowej. Reporterska opowieść o „czarniutkiej” wymaga od odbiorcy znacznie więcej uwagi, niżby wskazywała niepozorna forma i takaż objętość książki. Jej treść rozgałęzia się bowiem w sposób niemal niedostrzegalny – chwila nieuwagi, ominięcie drobnego szczegółu lub przeoczenie strzępu komentarza może znacznie utrudnić (jeśli nie uniemożliwić) dalszą lekturę.
Biała Maria ma kompozycję szkatułkową – opisane w książce strzępy zdarzeń wyrastają jedne z drugich, zapętlają się i gubią po to, by w odpowiednim momencie powrócić do czytelnika ze zdwojoną mocą. Pisarstwo Krall, choć pozornie chaotyczne, cechuje wręcz pedantyczna dbałość o całościową konstrukcję wypowiedzi. Ascetyzm języka jest więc ascetyzmem zamierzonym. *Podobnie – strategia rozproszenia faktów w ulotną mozaikę ludzkich losów, zbiegających się w najmniej spodziewany sposób. Przemyślana jest także wielogłosowość opowieści – rozpoczętej niemym dialogiem autorki i reżysera (osnutym wokół motywu filmowego scenariusza o „fałszywym świadectwie”), a zakończonej sugestywnym monologiem jednej z kluczowych postaci („Sprawiedliwej wśród Narodów Świata”). Mimo mnogości wątków pobocznych, rozbitych na mikrorozdziały i zakłócanych dodatkowo natłokiem innych faktów, *Biała Maria w całościowym odbiorze imponuje spójnością koncepcji i drobiazgową jej realizacją. Spójność i drobiazgowość nie idą jednak w parze
z przejrzystością przekazu – próba zgłębienia literackiej przestrzeni, utkanej w dużym stopniu z przemilczeń i krzyżujących się motywów, napotyka oczywiste trudności.
Ten swoisty „opór materii” współgra z ogólnym wydźwiękiem Białej Marii. Hanna Krall nie podejmuje tematów łatwych – pisząc, w tym wypadku, chociażby o „winie niezarzucalnej” (Nie można jej zarzucić, nie można za nią ukarać, w sobie ją się nosi, czasami przez całe życie.), czy prowadząc dialog z tymi, którzy odeszli (Drogi M.E., miałam powiedzieć. […] Nie zdążyłam powiedzieć. Nie ma M.E.). Tym większe uznanie budzi sprawność warsztatowa, która pozwala autorce – reporterce, ale i dojrzałej pisarce – zawrzeć na tak niewielkiej przestrzeni tak wielki zakres ludzkiego doświadczenia. Prostym językiem, za pomocą niepozornych motywów łączących: białego serwisu, białego nagrobka i czarnowłosej dziewczynki. Między innymi.