"Dałabym mu do trumny..."
Tytułowi "cynkowi chłopcy" to najmłodsi, nastoletni żołnierze, których przed wyjazdem na wojnę trudno było jeszcze nazwać mężczyznami. Część z nich wróciła do kraju w jednakowych, prostych trumnach z cynku. Nie jest więc zaskoczeniem, że cichym bohaterem książki Aleksijewicz są matki oraz ich dramaty. Wspomnienia jednej z nich jasno wskazują, że do Afganistanu trafiali również ci pozbawieni predyspozycji ku byciu wojownikiem: "Kiedy szedł do pierwszej klasy, nie mogliśmy nigdzie znaleźć dla niego ubranka - każde za duże, przepastne (...) Poszedł do wojska. Modliłam się nie o to, żeby go nie zabili, tylko żeby nie bili. Bałam się, że silniejsi koledzy będą się nad nim znęcać, taki był mały. Opowiadał, że czasem każą czyścić ubikację szczotką do zębów albo prać cudze majtki (...)". Syn wrócił do kraju jako jeden z "cynkowych chłopców". Matka, oczekując na jego powrót, kupiła "koszulę, szalik, buty. (...) Dałabym mu do trumny, ale nie pozwolili mi otworzyć".