Wywiad z sekretarzem i wydawcą pamietników Thomasa Mertona
KB: Spotkał brat wiele osób przemienionych przez Mertona?
PH: Tak, poznaję na przykład ludzi piszących o nim prace doktorskie. Nie zawsze wiedzą dokładnie, dokąd w tym pisaniu zmierzają. Ale skończywszy, nie tylko znajdują się w posiadaniu doktoratu, ale także ich życie okazuje się odmienne, lepsze. Widzą życie w nowy sposób – jakby oczami Mertona.
KB: Wracając do początków w klasztorze – był brat oczywiście po lekturze Siedmiopiętrowej góry. Czy to w jej wyniku – jak wielu mnichów in spe – odkrył brat w sobie powołanie? Po ukazaniu się tej książki “wysypało się” mnóstwo trapistowskich powołań.
PH: Przeczytałem ją w Notre Dame. Wszyscy ją czytali. Panowała “trapistowska gorączka”, rozchodząca się jak wirus. Ludzie jeździli do Gethsemani, garnęli się do pustelni. Rzeczywiście wielu wstąpiło wtedy do klasztoru. Ale ja nie rzuciłem się w to tak od razu. Uczyłem w szkole. Kiedy w końcu pojechałem do klasztoru, spędziłem tam lato jako postulant. Chciałem wybadać możliwości. Jesienią zdecydowałem, że zostaję – i zostałem przyjęty. To był 1951 rok. Czterdzieści siedem lat temu. Za trzy lata będę obchodził złoty jubileusz. To były dobre lata. Lubię kontakty z mertonologami i z Merton Legacy Trustees [Kuratorium Spuścizny Mertona]. Jestem łącznikiem klasztoru z kuratorami. Ustalenia i umowy są zazwyczaj przedstawiane do parafowania opatowi, ale pracujemy razem. Opat potrzebuje mnie do czytania umów – żeby wiedzieć, co podpisuje.