Wywiad z sekretarzem i wydawcą pamietników Thomasa Mertona
KB: Wchodziło tu w grę posłuszeństwo... czy coś innego?
PH: Posłuszeństwo, tak. Ale liczył się dla mnie fakt, że nie zostałem Mertonowi narzucony. Flavian najwyraźniej wszystko z nim przedyskutował. Merton powiedział: “Brat Patrick wie, jak obchodzić się z rękopisami, i zajmował się w przeszłości cenzurą, więc będzie umiał sobie radzić, jeśli będę w podróży. Może pracować nad rękopisami, układać się z wydawcami i tak dalej”. Byłem do tego przygotowany i wszystko szło dobrze. Wkrótce jednak Merton zginął. Pomyślałem: “Cóż, to koniec”, ale jak się okazało, był to dopiero początek, bo po jego śmierci potrzeba było kogoś, kto zająłby się wszystkimi niedokończonymi i nieopublikowanymi rękopisami. Opat powiedział: “Bądź dalej jego sekretarzem – chociaż już nie żyje”.
KB: Zatem pozostał brat sekretarzem nieboszczyka.
PH: To prawda. Merton nie żyje od trzydziestu lat, a ja wciąż jestem jego sekretarzem. Jest w tym coś ironicznego. Ale na dłuższą metę, myślę, było to błogosławieństwo, ponieważ mogłem spotkać niezwykłych ludzi. Poznałem ludzi interesujących się Mertonem, a to nadzwyczajne osoby. Zauważyłem, że wszyscy, którzy go czytają, poruszeni są jego przesłaniem i stają się lepsi. Naprawdę widuje się ludzi, których życie odmieniło się dzięki niemu. To ważne wsparcie, kiedy ktoś stara się przez cały czas rozprzestrzeniać przesłanie Mertona – i widzi, że ludzie odpowiadają na nie i żyją ewangelią.